niedziela, 17 grudnia 2017

Rozdział IX

„Najlepszy


- Wychodzę – informuję małego Eryka, przerywając mu lekturę kolejnego tomu, poświęconego wielkim filozofom. – Znowu Arystoteles? – wywracam oczami, widząc z jakim namaszczeniem obchodzi się ze swoją nową książką.
- Gdzie idziesz? – w jego reakcji daje się wyczuć lekką nerwowość. Nie lubi, gdy się oddalam, lecz nie we wszystko mogę go wtajemniczyć.
- Wrócę za dwie godziny – uprzedzam kolejne pytanie blondyna. – Do tego czasu pan Moor dotrzyma panu towarzystwa.
- Vee… - spuszcza wzrok. – Wracaj szybko.
Książę Eryk wciąż jest jak dziecko. Niepewne siebie, nieporadne, a jednocześnie cholernie urocze.
- Zawsze dotrzymuję danego słowa, prawda? – nie czekając na jego odpowiedź, sięgam po swoją skórzaną kurtkę. – Zobaczymy się niedługo.
- W samą porę na kolację – wtrąca się pan Moor, który przyniósł właśnie tacę z herbatą.
- Proszę, tylko nie jedzenie… - zniesmaczony szarooki próbuje schować się za swoją książką.
- Prawie nie tknął pan obiadu. Pomyślałem więc, że kilka ciasteczek rozwiąże problem – mężczyzna korzysta ze swojego uroku osobistego. Ubrany w idealnie dopasowany oraz wyprasowany garnitur, z wrodzoną gracją stawia przed niejadkiem tacę pełną kolorowych przysmaków, piętrzących się na eleganckim paterze. – Od którego zaczniemy? – uśmiecha się lekko. Każda dodatkowa kaloria w ustach księcia jest na wagę złota.
- Słodkiego popołudnia – szepczę do mojego podopiecznego, zabierając z talerzyka malutki makaronik. – Jest pyszny – chwalę umiejętności pana Moora. – Do zobaczenia za dwie godziny.
Ruch o tej porze dnia jest już dość niewielki. Mieszkamy daleko od centrum, a ja mam do przejechania zaledwie kilka przecznic. W niepozornie wyglądającym hotelu czeka na mnie ważny gość. Zaparkowałem po przeciwnej stronie ulicy. Poprawiam czapkę z daszkiem oraz upewniam się, że okulary skutecznie zasłaniają większą część mojej twarzy, po czym przechodzę przez jezdnię i wchodzę do środka.
Przemiła recepcjonistka uczynnie wskazuje mi drogę. Celowo wybieram schody, by dzięki temu móc przyjrzeć się hotelowym gościom. W sali konferencyjnej na dole odbywa się właśnie zebranie prawników, którzy współpracują w ramach jakiś rządowych porozumień, dotyczących przestrzegania międzynarodowych norm prawnych. Nudy. Na szczęście nie będę musiał wsłuchiwać się w przemówienia prelegentów. Mój człowiek, z którym nawiązałem współpracę jakiś czas temu, powinien czekać na górze.
Pukam do drzwi, które prawie natychmiast zostają otwarte.
- To pan? – mężczyzna obdarza mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Coś nie tak?
- Nie o to chodzi. Po prostu nie sądziłem, że jest pan taki młody. Spodziewałem się kogoś starszego i bardziej w stylu agenta FBI, a pan jest… normalny – kończy swoją wypowiedź jakby z obawą, że mnie uraził. Niepotrzebnie. Słyszałem znacznie gorsze obelgi.
- Vee, nie „pan” – poprawiam go, zamykając za sobą drzwi. – To miało być spotkanie w cztery oczy… - rzucam zimno, przesuwając wzrokiem po młodym chłopaku, który kryje się w głębi pokoju.
- To mój syn, Ryś… Znaczy Ryszard. Pomyślałem, że dobrze by było, gdyby był obecny. Jego pomoc z pewnością się nam przyda – wskazuje małolata, który nieśmiało podchodzi bliżej.
- Cześć – Ryś skanuje wzrok każdy milimetr mojego ciała, jakby uczył się go na pamięć.
- Nie traćmy czasu – kładę na stole plik dokumentów, a także laptopa, którego ze sobą przyniosłem, po czym pozbywam się czapki i okularów. Odpinam także kurtkę. Mam świadomość, iż zarówno prawnik, jak i jego syn, widzą broń, z którą się nie rozstaję. Wymieniają między sobą nieco przestraszone spojrzenia, po czym dość skrępowani, siadają obok mnie.
- Eryk nie przyjdzie? – pytanie Konrada sprawia, iż lekko się uśmiecham.
- Pan Johnes jest bardzo zajęty – odpowiadam wymijająco.
- A czy… - Mały Ryś kieruje na siebie całą moją uwagę. – Chciałbym wiedzieć, jak on się czuje. Przyjaźniliśmy się, ale po operacji… - urywa, nie wiedząc, czy powinien wspominać o próbie samobójczej księcia.
- Przyjechałeś taki szmat drogi tylko po to, by zapytać o jego samopoczucie? To głupie, nie sądzisz? – szydzę sobie z młodzieńca, który nieco się rumieni, zaciskając dłonie i mierząc mnie gniewnym wzrokiem.
- Nie! Potrafię bardzo wiele! – prawie się gotuje ze złości. – Daj mi szansę, a sam się przekonasz! – to brzmi prawie jak flirt...
- A co takiego potrafisz? – podpieram głowę na dłoni, czekając cóż takiego mi objawi.
- Jestem hakerem! – przechwala się.
- Programistą – poprawia go ojciec. – Hakerzy zwykle kończą w więzieniu. Tłumaczyłem ci to, prawda?
- Są też inne opcje. Agencje rządowe, tajne organizacje wojskowe…
- Ryś skończy szkołę średnią, a potem pójdzie na uniwersytet, prawda?
- Tak, tato – małolat posłusznie przytakuje.
- Pokaż, na co cię stać, mały. Nie mogę się doczekać – uśmiecham się, wprawiając go w jeszcze większe zakłopotanie.
- Zaraz szczęka ci opadnie, panie agencie – oczy dzieciaka rozbłyskają dumą. Wierzyć mi się nie chce, że on i Eryk są spokrewnieni…
- Przepraszam za syna, Vee. Wiem, że to żółtodziób, ale szalenie inteligentny – Konrad stara się zapanować nad durnymi wybrykami wyszczekanego nastolatka.
- Weźmy się do pracy – podsuwam dzieciakowi swój komputer. Ciekawe, czy da radę złamać hasło…

***

Odpalając silnik samochodu, bezustannie myślę o tym, co powiedział mi Brandon. „Skoro nie możemy wygrać uczciwie, oszukujmy…”.
Wygrać…
Przegrać…
Nie ma innych opcji.
Jeśli zdradzę Adama, mogę się pożegnać z myślą o odnalezieniu mordercy brata, co bez wątpienia stanowi główny cel mojej egzystencji. Czy warto jest z tego rezygnować dla Brandona?
„Kocham cię, Vee…”
Miłość…
To za wcześnie, by rozmawiać o miłości. Lubię go. Jest słodki i seksowny jak jasna cholera. Nie przeszkadza mi, że czasami nie wie, co ma zrobić lub rumieni się niczym słodka pensjonarka. Gdy kochaliśmy się pod prysznicem, był bardzo napalony. Kazałem mu się pieścić ustami, a on od razu spełnił moją zachciankę. To lubię z nim najbardziej. Wie kiedy odpuścić i pozwolić mi przejąć kontrolę. Tak samo było później. Nie był chętny, by wstać z łóżka, więc musiałem go troszeczkę podrażnić. A to, że doszedł przy tym kilka razy, to już z pewnością nie moja wina…
Dałem sobie czasu, by poznać jego ciało. Wydobyć z niego cały wachlarz emocji. Co prawda Brandon twierdził, iż jest zmęczony, lecz dość szybko zmienił zdanie. Nie miał innego wyjścia.
Mój kochanek szybko zasypia. Zwinął się w kłębek. Samochodowy fotel nie jest zbyt wygodny. Pozwolę mu odpocząć, gdy zmienimy lokalizację. Obydwaj potrzebujemy czasu, by zastanowić się nad przyszłością. Jeśli mamy być razem. „Razem” – cóż za niedorzeczność…

- Vee, czemu jesteśmy na lotnisku?! – rudowłosy pociera zaspane oczy, lecz widząc prywatny odrzutowiec, wpada w panikę.
- Spokojnie, zaufaj mi – parkuję przy jednym z hangarów. – Pośpiesz się – poganiam dzieciaka, bo chcę jak najszybciej być na miejscu.
- Proszę pana – podchodzi do mnie jeden z mężczyzn, który wyciąga rękę po kluczyki od samochodu.
- Tylko proszę nie zarysować lakieru – ostrzegam go.
- Tak jest – odpowiada nieco przestraszony. – Jeśli uszkodzą moje maleństwo, nie daruję… - mruczę pod nosem.
- Ja nie chcę lecieć do Kanady, słyszysz?! – szarpanie za rękaw przywraca mnie do rzeczywistości.
- Nie lecimy do Kanady, więc nie panikuj – staram się zapanować nad błękitnookim, choć dobrze wiem, że to nie do końca jego wina. Boi się wujka i jest zmęczony. Gdy odpocznie z pewnością doceni mój wybór.
- A gdzie lecimy? – dopytuje, nadal ściskając mnie za ramię.
- Niespodzianka – uśmiecham się.
- Jesteś nieznośny! – wyrokuje.
- Bądź grzeczny, inaczej kolejnych kilka godzin spędzisz w bardzo niewygodnej pozycji, zaspokajając moje potrzeby – syczę mu do ucha. Chłopak momentalnie robi się czerwony na twarzy. Dobrze wie, co mam na myśli.
- Nie zrobiłbyś tego! Lecą z nami obcy i…
- Mało mnie jeszcze znasz – biorę go za rękę i ciągnę za sobą w kierunku samolotu.
- Będę grzeczny, obiecuję! – krzyczy, zwracając na siebie uwagę ludzi z obsługi.
Wchodzimy po schodkach na pokład. Sadzam Brandona na skórzanym fotelu i pilnuję, by zapiął pasy. Pomimo wyczerpania, zaintrygowany rozgląda się po przytulnym wnętrzu.
- Startujemy za dwie minuty – podpowiada młody stewart. – Lot do Las Vegas potrwa…
- Lecimy do Las Vegas?! – oczy mojego podopiecznego robią się wielkie niczym spodki. Błyszczą tak, jakby właśnie zorganizował wewnętrzny pokaz sztucznych ogni.
- Dzięki – zaczynam się śmiać, odsyłając zakłopotanego mężczyznę w kierunku kokpitu.
- Nigdy nie byłem w Las Vegas – zaaferowany rudowłosy nawet nie ukrywa, jak bardzo cieszy go nasza wspólna wyprawa. – Pójdziemy do jakiegoś kasyna?
- Jeśli będziesz chciał – opieram się o fotel, by móc przyglądać się jego twarzy.
- Chcę! Bardzo chcę! – prawie podskakuje ze szczęścia, lecz pasy skutecznie przytrzymują go na miejscu. Hmm… Gdy będziemy już hotelu, z przyjemnością skorzystam z tego patentu. Chcę się na własne oczy przekonać, czy nagi i związany będzie wyglądać równie seksownie…
- Weźmiemy ślub? – parskam śmiechem, widząc jego minę, gdy zadaje mi to pytanie. Po raz kolejny nie potrafił zapanować nad emocjami. – Vee, przestań! – czerwony niczym burak, chowa twarz w dłoniach. – Ja nie chciałem… Po prostu… Przestań się śmiać!
- Nie wiem, co będziemy robić – odpowiadam wymijająco, co jeszcze bardziej podkręca atmosferę miedzy nami. – Odpocznij. Niewiele spałeś ostatniej nocy – dodaję pojednawczo.
- Nie zasnę wiedząc, że być może ważą się losy mojej przyszłości z ukochanym mężczyzną! – poważnieje, próbując naśladować mój bardziej dorosły sposób bycia.
- Jak chcesz – udaję niewzruszonego, sięgając po poduszkę. – Jednak pamiętaj, że gdy dotrzemy na miejsce, zabieram cię prosto do łóżka i zapewniam, że spanie nie wchodzi w grę – chłopak nabiera gwałtownie powietrza, nie wiedząc jak zareagować. Dobrze wiem, że jego ciało nadal doskonale pamięta nasze poranne igraszki. Niech się troszeczkę pomęczy. To mu dobrze zrobi…
Tak jak przypuszczałem, zmęczenie robi swoje. Brandon jest praktycznie nieprzytomny, gdy pilot ląduje na miejscu. Na początku próbowałem go ocucić, lecz to nic nie dało. Musiałem wziąć go na ręce i zanieść do czekającego na nas samochodu. W hotelu wcale nie było lepiej. Na szczęście udaje mi się położyć go do łóżka, a potem wykonać kilka ważnych telefonów.
Waham się, czy powiadomić Adama o zmianie planów. Dość szybko rezygnuję w tego pomysłu. Najpierw muszę zyskać pewność w kwestii własnych uczuć, a dopiero później zastanowię się nad przyszłością.

O Las Vegas można powiedzieć różne rzeczy, lecz pobyt tutaj z pewnością zapada w pamięć. Luksus pomieszany z kiczem, niekończące się atrakcje oraz jaskinie hazardu, które dla jednych oznaczają dreszczyk emocji, umilający wakacyjne szaleństwo, a dla innych wielkie straty i jeszcze większe tragedie.
- Zagrajmy jeszcze raz! – roześmiany Brandon próbuje mnie naciągnąć na kolejną partyjkę przy stoliku do Blackjack’a. Imponuje mu, iż prawie zawsze mam „szczęście”, podczas gdy on najczęściej przegrywa. Nie są to zbyt duże kwoty. Zazwyczaj ograniczamy się do kilku tysięcy dolarów. Krupierzy nie przepadają za klientami, którzy bezbłędnie liczą karty, a ja z pewnością się do nich zaliczam. Na szczęście mój towarzysz nie domyśla się prawdy i z niesłabnącym zaangażowaniem pozbywa się kolejnych żetonów.
- Znowu przegrałem – żali się, szukając u mnie wsparcia. Z przyjemnością przesuwam wzrokiem po jego twarzy, a później podziwiam także drobną sylwetkę. W ciemnym garniturze i białej koszuli wygląda znacznie doroślej i podoba mi się odrobinę za mocno.
- Nie szkodzi. Jutro z pewnością wygrasz – uśmiecham się do niego, przywołując kelnera, który stawia przed nami dwa kieliszki schłodzonego szampana.
- Zawsze tak mówisz, a jeszcze ani razu nie wygrałem – na jego idealnej twarzy pojawia się grymas rozczarowania. Jest jeszcze taki dziecinny.
- Tak? – pochylam się nieco, by tylko on mnie słyszał.
- Tak – sięga po swój kieliszek, z którego upija niewielki łyk.
- A co mówię później? – wystarczy kilka sekund, by jego policzki przybrały ciemniejszy odcień. Doskonale wie, co mam na myśli.
- Że chcesz wrócić na górę – odstawia kieliszek na bar, by móc poluzować krawat. Już jest mu gorąco?
- I co robimy potem? – droczę się z nim, ocierając kolanem o jego nogę.
- Proszę… Przestań… - przesuwa językiem po suchych wargach. Mógłby zrobić z niego lepszy użytek…
- Chodź. Nie traćmy czasu – poganiam go, wstając ze swojego miejsca. Chłopak od razu bierze ze mnie przykład. Kierujemy się do windy. Brandon, widząc swoje odbicie w wielkim lustrze, przykłada dłonie do rozgrzanej twarzy. Jest rozentuzjazmowany i wcale się w tym nie kryje.
- Długo jeszcze? Jestem głodny… - uśmiecha się złośliwie.
- Na co masz ochotę? – pytam troskliwie. Dobrze wiem, czemu tak nagle zależy mu na wspólnej kolacji. Skoro chce się bawić…
- Sam nie wiem… - wygląda na to, że poważnie rozważa zamówienie kolacji. - Co powiesz na sushi?
- Jedliśmy sushi na śniadanie. I wczoraj na obiad. Jeszcze ci się nie znudziło?
- Nigdy mi się nie znudzi – zapewnia mnie, wysiadając z windy i skręcając w nieodpowiedni korytarz.
- Nasz pokój jest tam – wskazuje mu drogę, łapiąc za rękę.
- Naprawdę? Chyba za dużo wypiłem… - zaczyna chichotać, cierpliwie czekając, aż wyciągnę kartę i wpuszczę go do apartamentu.
- Złożę zamówienie, dobrze? – zerka na mnie, a potem na telefon, którego nie wolno mu dotykać bez mojego pozwolenia.
- Proszę – rozpinam guzki marynarki, którą powolnie zdejmuję. – Z góry zaznaczam, że mam dość surowej ryby. Chcę deser i szampana.
- Jak sobie życzysz, najdroższy – uśmiecha się do mnie, wybierając numer obsługi hotelowej.
Jakiś czas później siedzimy na wprost siebie przy dużym, prostokątnym stole. Obracam w dłoni kryształowy kieliszek, obserwując jednocześnie zachwyt, malujący się na twarzy mojego kochanka. Choć dzieli nas kilka metrów, wyraźnie widzę, jak wielką przyjemność sprawia mu spędzanie czasu w taki sposób. Nigdy wcześniej nie zależało mi, by sprawić drugiej osobie przyjemność. Nie znam się na związkach. Jestem dobry w łóżku, ale to nie to samo, co rozpieszczanie ukochanego. Z Brandonem łatwo jest być. Nie ma wygórowanych potrzeb. Pozwala mi robić ze sobą praktycznie wszystko, nie oczekując w zamian zbyt wiele. Chce mojej uwagi, pieszczot, rozmowy. Czasami marudzi, że mógłbym w końcu wyznać mu miłość. Mógłbym? Sam nie wiem. Czy to możliwe, by kochanie drugiej osoby było aż tak proste?
- O czym myślisz, Vee? – rudowłosy wyrywa mnie z zamyślenia.
- O niczym ważnym – dopijam resztkę szampana i wstaję, by ponownie napełnić swój kieliszek.
- Ostatnio często zostawiasz mnie samego i uciekasz gdzieś myślami – odkłada pałeczki na talerz i odsuwa od siebie puste naczynia.
- Zostawiam cię samego? A kto bezustannie powtarza, że nie ma już siły i z pewnością więcej nie dojdzie? – prycham, wracając na swoje krzesło.
- To nie moja wina! – chłopak opiera się dłońmi o blat i pąsowieje. – Możesz to robić przez całą noc i nigdy się nie męczysz!
- Przeszkadza ci to?
- Nie – wypowiada to słowo tak cichutko, iż ledwo je słyszę. Lubię kontrast pomiędzy nieśmiałym Brandonem, którego zawstydza rozmowa o seksie, a wyuzdanym Brandowem, który krzyczy bez opamiętania, wijąc się pode mną.
- Nie? – upewniam się. – To chodź tu do mnie – prowokuję go.
- Teraz?
- Mhm… - mruczę w odpowiedzi.
- Co ze mną zrobisz?
- Różne rzeczy. Wszystko zależy od tego, czy będziesz posłuszny… - sięgam po swój krawat, który zaledwie poluzowałem przed kolacją i bardzo powoli odwiązuję supeł. W błękitnych oczach od razu pojawia się zrozumienie.
- Zwiążesz mnie, prawda?
- Może… - uśmiecham się, owijając stalowoszary materiał wokół swojej dłoni. No cóż, prawda jest taka, że lubię, gdy jest związany. Gdy nie może się ruszyć i błaga o to, bym go dotykał, podoba mi się najbardziej.
- W takim razie.. – chłopak zrzuca porcelanową zastawę na podłogę i wskakuje na blat. Jego oczy lśnią od pożądania, choć nie tknąłem go nawet palcem. Pochyla się lekko do przodu i bardzo wolno czołga na czworakach w moją stronę. Ma na sobie jedynie białą koszulę oraz ciemne spodnie. Reszty zbędnych ubrań pozbył się jeszcze przed kolacją. Zwinnym ruchem pozbywa się także naczyń po mojej stronie stołu. Udaje mi się uratować jedynie mój kieliszek szampana, który trzymałem w dłoni. – Nie jestem grzeczny, Vee…
- Zauważyłem – ton mojego głosu jest spokojny i opanowany, choć ciało przeszywa przyjemny dreszcz, oznaczający jedno – dziś nie dam mu zasnąć, aż nie poczuję się usatysfakcjonowany.
- Ukarzesz mnie za ten bałagan? – wskazuje na spustoszenie wokół nas, o którym zupełnie zapomniałem.
- A chcesz zostać ukarany? – odpowiadam pytaniem na jego pytanie.
- Chcę tego, czego ty chcesz. Kocham cię – wyznaje szczerze, drżąc z oczekiwania.
- Więc chcesz tego co ja, tak? – odstawiam kieliszek tuż przy samym brzegu. – Nie pobij – ostrzegam go. Nieposłuszny rudzielec za nic ma moje słowa. Strąca go na ziemię, po czym unosi się nieco do góry, klęcząc.
- Ups – wyrywa się z jego ust, które teatralnie zakrywa dłonią, grając zakłopotanego.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zaciskam dłonie na oparciu krzesła, cmokając z niezadowoleniem.
- Proszę… - podsuwa mi swoje dłonie, abym mógł związać.
- O nie, skarbie. Na karę trzeba zasłużyć… - uśmiecham się lekko, poluzowując krawat, którym wcześniej obwiązałem sobie dłoń i rzucając go na ziemię.
- Nie zwiążesz mnie? – w oczach nastolatka dostrzegam rozczarowanie. – A ja myślałem, że…
- Rozbierz się – każę mu, rozsiadając się wygodniej. Brandon pośpiesznie sięga do guzików swojej koszuli. Uporanie się z nimi przysparza mu nie lada kłopotu. Jest niecierpliwy. Szarpie za materiał, który nie chce ustąpić, a trzęsące się dłonie nie ułatwiają zadania. W końcu pozbywa się niechcianej części garderoby i rzuca ją na ziemię. – Resztę też zdejmij.
- Vee… - próbuje zeskoczyć ze stołu, lecz go powstrzymuję.
- Nie. Zostań tam, gdzie jesteś. – Rudowłosy wzdycha z niezadowoleniem. Dobrze wiem, że chciałby już poczuć na sobie moje dłonie, lecz dzisiejszy wieczór spędzimy nieco inaczej.
- I co teraz? Będziesz tak siedział i na mnie patrzył? – zastanawia się na głos, próbując ukryć fakt, że jest już twardy.
- Lubię patrzeć – uśmiecham się, odchylając bardziej do tyłu.
- Proszę, nie bądź taki… Ja tak bardzo chcę… - przygryza dolną wargę, wodząc wzrokiem po moim ciele.
- Czego chcesz? – pytam, uderzając opuszkami w drewniane oparcie. Ten dźwięk oraz przyspieszony oddech chłopaka, podwyższają moje tętno do maksimum.
- Ja… Ja… - jąka się nieporadnie.
- Najpierw spełnisz moje zachcianki, a dopiero później pozwolę ci dojść.
- Co… Co mam zrobić?
- Powiedziałem ci już. Lubię patrzeć, więc postaraj się, abym się nie nudził – moje słowa szokują go do tego stopnia, że zapomina, jak się oddycha.
- Nie zrobię tego! Poproś o coś innego!
- Drugi raz nie powtórzę – ostrzegam, okazując irytację.
- Ale Vee… To jest… Ja…
- Włóż palce do buzi – szepczę, hipnotyzując go swoim głosem. Dobrze wiem, co go kręci. Tak jak przypuszczałem, waha się, lecz widząc moją kamienną twarzy, nie zaryzykuje odmowy. – Bardzo dobrze – chwalę chłopaka po chwili. – A teraz… – łapię go za uda i przysuwam bliżej siebie – Gdzie powinny znaleźć się teraz? – pomagam mu rozsunąć szerzej nogi.
- We mnie… - piszczy słabym głosikiem.
- Dokładnie tak. No już, nie chcesz, żebym czekał, prawda?
- Nie – kręci przecząco głową, nie przestając wpatrywać się w moje oczy. Jego prawa dłoń bezbłędnie znajduje drogę, poruszając się jakby wbrew piegusa.
- Poczekaj! – powstrzymuję go, gdy mokre od śliny opuszki muskają jego wejście. – Wolałbym, abyś się położył na plecach.
- Ale wtedy...! Wstydzę się! – biedaczek, myśli, iż coś wskóra. Popycham go na zimny, lakierowany blat, który silnie kontrastuje z jasną skórą i ponownie rozsuwam jego nogi. Tym bardziej robię to naprawdę szeroko.
- Jesteś podły… - kwili cicho.
- Palce, Brandon. Gdzie powinny się znajdować? – na tym kończy się nasza rozmowa. Przytrzymuję jego nogi tak długo, aż poczucie wstydu zostaje zastąpione przez przyjemność. Zaczyna nimi nieśpiesznie poruszać.
- Vee, dotknij mnie. Błagam! – wygina kręgosłup, z trudem nad sobą panując. Mógłbym mu trochę ulżyć w cierpieniu, to prawda. Przesuwam więc nieco jego rękę, po czum przejeżdżam językiem po naprężonym członku, od nasady, aż po samą główkę.
- Ach! – z jego gardła wyrywa się krzyk, który odbija się echem w całym salonie. – Kocham cię!
- Nie waż się zabrać ręki, jasne? – nie mam pojęcia, czy mnie zrozumiał. Zamiast tego zaczyna intensywnie poruszać biodrami. Jest bardzo blisko, a ja chcę, by doszedł. Zwiększam jego rozkosz, zasysając go naprawdę głęboko. Gdy dochodzi, jego ciało pokrywa się potem, oddech ma przyspieszony, a oczy załzawione. Dotyka mojej twarzy, a następnie odgarnia niesforne kosmyki moich dłuższych włosów nieco do tyłu.
- Przepraszam. Znowu cię nie posłuchałem.
- Ty się chyba nigdy nie zmienisz…
- Kocham cię – uśmiecha się, mrużąc ociężałe powieki. – A ty mnie kochasz?
- Tak.
- Naprawdę?! Nie wierzę… – próbuje wstać, lecz ja tylko na to czekałem. Zrywam się ze swojego krzesła i łapię go za biodro, obracając na brzuch.
- Doliczę to do długiej listy twoich dzisiejszych przewinień – jedną ręką rozpinam spodnie, a drugą przytrzymuję go za kark. – Teraz będziesz grzeczny, prawda? – wchodzę w niego jednym pchnięciem, dociskając jego ciało do stołu.

Zabawy w salonie dość szybko mi się znudziły, więc przenieśliśmy się do łazienki, a stamtąd do łóżka. Po czterech rundach Brandon chyba stracił przytomność. Okryłem go kołdrą i wezwałem obsługę. Marzyłem o kawie. Poza tym ktoś musiał posprzątać bałagan, którego narobił mój narowisty ukochany.
Siedząc na parapecie po raz kolejny zastanawiałem się, co dalej? Dzisiejsza noc z pewnością na zawsze wryje się w moją pamięć. Oszalały ze szczęścia małolat, kilkanaście razy kazał się zapewniać o głębi mojego uczucia. Na początku czułem się z tym dziwnie. Jednak z każdym kolejnym razem, mówienie o miłości stawało się coraz łatwiejsze. Być może to zasługa orgazmów, które mi dał. Nie wiem. Muszę to później jeszcze raz sprawdzić. A także porozmawiać z Adamem. Może jeszcze nie jest za późno? Nie oddam mu dzieciaka tylko po to, by złamał mu życie, której jest już wystarczająco pokiereszowane.
Wyciągam telefon z kieszeni spodni, by wybrać jego numer. W tej samej chwili urządzenie zaczyna wibrować, wyświetlając znajomo wyglądający numer budki telefonicznej, przez którą ma w zwyczaju się łączyć.
- O wilku mowa… - żartuję z sytuacji.
- Vee, jak Brandon? Pilnujesz go? – głos mężczyzny świadczy o zdenerwowaniu.
- Tak. Coś się stało? – nie umiem pohamować ciekawości.
- Stało się i to dużo! Ktoś nas zdradził, dlatego plan z Kanadą jest już nieaktualny, jasne? Poczekaj, zadzwonię za chwilę, gdy będę już na lotnisku – rozłącza się.
Zdrada? W szeregach Adama? Jest to równie realne, jak to, że piekło zamarznie. Jego ludzie to garstka wybranych profesjonalistów, a nie przypadkowe płotki. O Kanadzie wiedziało dosłownie kilka osób. Jak mogło do tego dojść?
Zeskakuję z parapetu i biorę do ręki jeden z pistoletów. Beztroskie wakacje właśnie dobiegły końca…
Kończę się ubierać, gdy ponownie wyświetla się numer satelitarny.
- Wiesz, kto zdradził? – przechodzę od razu do rzeczy.
- Mam swoje podejrzenia – odpowiada gorzkim tonem. – Gdzie jesteście?
- W Las Vegas – kłamstwo i tak nie miałoby sensu.
- Jak?
- Prywatny odrzutowiec.
- Rozumiem – Adam zamyśla się na chwilę. – Zostańcie tam. Przyjadę, jak tylko…
- To nie wszystko… - pocieram skroń dłonią, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co powinienem mu powiedzieć.
- O co chodzi? – po tonie głosu mężczyzny wnioskuję, że jest on równie zaskoczony, jak ja byłem jeszcze przed chwilą, dowiadując się o przecieku wśród jego podwładnych.
- Chodzi o Brandona i jego przyszłość. Wiem, że masz wobec niego dość poważne plany, ale czy nie wydaje ci się, że jest on trochę za młody, by rzucać go na tak głęboką wodę?
- Co masz na myśli?
- On nie chce być twoim następcą – męczą mnie te gierki słowne. Wolę porozmawiać wprost.
- Vee… To jakiś absurd! – oburza się na mnie.
- Jest za młody i zbyt wrażliwy. Nie da sobie rady – no i zaczęło się. Kilka tygodni razem, a ja już skoczyłbym w ogień za tym dzieciakiem. Świetnie…
- Brandon nie zostanie moim następcą. Nie wiem skąd przyszedł ci do głowy ten niedorzeczny pomysł. Zobaczymy się najpóźniej jutro. Wyślij mi nazwę hotelu i numer pokoju. Albo nie. Nie warto ryzykować – zmienia zdanie. – Pamiętasz te biurowce, które kiedyś oglądaliśmy? – nie zaprzeczam, więc Adam kontynuuje. – Jutro o północy.
- Do jutra – rozłączam się.
Brandon nie zostanie następcą Adama? Ciekawe… Bardzo ciekawe…

33 komentarze:

  1. Coo tuu się stałooooo? Vee i miłość jest równie nieprawdopodobne co zdrada ludzi Adama! Jestem szczerze zaskoczona. Pozytywnie oczywiście! Nie wiem co tu się dzieje, ale AAAAAA!

    Wegi
    Ps. Jak wygląda ten spec od makaroników? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak to? Nie pamiętasz pana Moora? A kto godził Vee i Simona, gdy skakali sobie do gardeł... Ale nie martw się. Ja wiem, że chodzi o ciastka :D
      Został ostatni rozdział do napisania i koniec Najlepszego :(

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Oh! Teraz pamiętam! Jak mogłam zapomnieć? Muszę przeczytać Chumory Księcia od początku, żeby nic mi nie umknęło:D
      Pomyśl o tym tak: kończysz Najlepszego, ale zaczniesz Chumory Króla! I wtedy Simon, moje słońce i gwiazdy, pojawi się ratując (albo i nie T-T) króla (!) Eryczka! *wzruszenie; prawie płacze*

      Wegi

      Usuń
    3. Ps. Dobrze wiesz, że jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o... CIASTKA :D

      Wegi

      Usuń
    4. Ciastka rządzą światem yaoi :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    5. Tak naprawdę to ciastka wogóle rządzą światem! Nie wiem kto zrobił pierwsze ciasteczka na świecie, ale czemu jeszcze nie jest czczony?

      Wegi

      Usuń
    6. A skąd wiesz, że nie jest? Tylu mamy świętych :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    7. Hmmm... zaraz chyba będę przeszukiwać internet. Jestem przepełniona... *dum dum dum* de-ter-mi-na-cją!

      Wegi

      Usuń
    8. Znalazłem. To święty Honoriusz - patron piekarzy i cukierników (zmarł z 690r., był biskupem Amiens) :D I co? Mówiłem, że jest :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    9. Wiesz co? W najbliższym czasie idę kupić glinę i zacznę robić figurkę. Będę go czcić!

      Wegi

      Usuń
  2. Aaaaaa !!!! Jak to ostatni?! Nie!!!!!!
    Nie rób nam tego !!!

    Ps. Nie zabijaj jeszcze Brandona!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież mówiłem, że będzie ich tylko 10.
      Czy zabiję Brandona? Nie wiem.

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Vee wydawał się załamany, a Kitsuś lubi potorturować czasem (heh) postacie, więc obstawiam śmierć. To dodałoby dramaturgii! Szkoda mi naszego seksi rudzielca, ale "nocusz" siła wyższa!

      Wegi

      Usuń
    3. No w końcu Vee ma potem po kimś żałobę więc obstawiam śmierć Brandona:P

      Usuń
    4. Kirą, a Ty co tak późno? Wstałaś rano? :D

      Wegi

      Usuń
    5. Ja jestem nocny marek ^^ Jak się ciągle po nocach pracuje to ciężko się przestawić na tryb dzienny ^^

      Usuń
    6. Ja dałam radę się przestawić. I, o dziwo, czuję się lepiej :D

      Wegi

      Usuń
    7. Nieeeee, nie zabijaj Brandona (bo się popłacze) PROSZE!! Ja nie lubie złych zakończeń.

      A tak z innej beczki KOCHAM twoje opowiadania!!! Czasami to aż chciałabym cie wyściskać i wycałować, bo to co ty robisz jest NIEZIEMSKIE, WSPANIAŁE, CUDOWNE!!!!
      KOCHAM CIE!!!

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    8. U mnie jeszcze żyje, ale niczego nie gwarantuję. O jego ewentualnej śmierci zdecyduję na samym końcu.

      Kochasz mnie? :) Serio? :D Jak miło :) Cieszę się, że lubisz moje opowiadania. To dla mnie bardzo ważny komplement :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. BRANDON JEST PRZESŁODKI :V
    No Vee też C:

    I co ten Adam ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wgl, przyszła mi taka niedorzeczna myśl, że mały Brandon w rzeczywistości jest najczarniejszym charakterem (taką słodziutką, malutką laleczką Chucki)
      i opowiada, jaki to ten Adam niedobry, że chce go na zloo drogę WRZUCIĆ, a tak naprawdę sam, incognito siedzi w tym po uszy :D

      Usuń
    2. Brandon... Wszystko kręci się wokół niego. Czy jest dobry, czy zły? Odpowiedź poznacie już niedługo :) Jestem w trakcie pisania ostatniego rozdziału.

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Czy jeszcze przed świętami wrzucisz rozdział?
    A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem czy będzie jakiś świąteczny post więc tu dla każdego ślę moje ulubione życzenia
    Wesołego jajka - oj, to nie ta bajka! Przepraszam, pomyłka, to miała być choinka! Więc życzę prezentów, szczęśliwych momentów, karpia smacznego i świętowania udanego!
    Wesołych Świąt!!!
    ~Ijona~

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam małe komplikacje związane z komputerem, więc już tutaj składam ci życzenia Lisku! Dużo zdrowia, szczęścia (najlepiej w postaci nas, Gąsek :D), herbaty, cierpliwości (do moich nieregularnych wiadomości), spełnienia marzeń (może następny e-book?) i dużo wolnego czasu :)

    Oczywiście o was, Gąski, nie zapomniałam! Życzę wam pełno pierogów, spełnienia marzeń, realizacji pasji i dużo rozdziałów naszego kochanego twórcy!

    Wegi

    OdpowiedzUsuń
  7. Lisku żyjesz? Wszystko w porządku?
    Zmartwiona Gąska

    OdpowiedzUsuń
  8. Lisek.. żyjesz ? nie dajesz żadnych odznak życia ..trochę to martwi :( czekam na rozdział a i Wesołych spóznionych Swiat :D i Szczęśliwego Nowego Roku :D Paula

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żyję, żyję :) Nie martwcie się. Po prostu ostatni rozdział stawia opór, ale już prawie skończyłem, więc jest dobrze :D

      Wasz Kitsune

      Usuń
  9. Kitsune - długo się nie odzywałam (sorki sorki sorki). Mam poważne zaległości w czytaniu, ale grudzień u mnie z zasady jest czasem, kiedy na przyjemności nie mogę poświęcić ani chwili. Ale teraz będzie troszkę lepiej.
    Teraz chcę tylko życzyć Ci i Twoim bliskim wszystkiego najlepszego w Nowym Roku .
    Najlepsze życzenia przesyłam także wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom bloga.
    Sukcesów, uśmiechu, zdrowia i szczęścia dla wszystkich :) MB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję MB! Mam nadzieję, że ten rok okaże się lepszy niż poprzedni :)

      Wegi

      Usuń
  10. Liskowi i wszystkim Gąskom życzę:

    Szampana piccolo,
    Brokatu na czoło,
    Uśmiechu na twarzy,
    Szampańskiej zabawy,
    Życzeń serdecznych,
    Wspomnień najlepszych
    oraz braku kaca
    kiedy w Nowym Roku pamięć wraca ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Szalony grudzień jak zawsze. Wreszcie udało się odnaleźć chwile dla siebie.
    Mam nadzieje ze Wasze święta były spędzone w miłej atmosferze a Sylwester przywitaliście z uśmiechem na ustach. Życzę Tobie Lisku i Wszystkim Gąskom pięknego 2018 roku. By był łaskawszy niż poprzedni i pełen miłości. Tobie Lisku życzę zdrowia i więcej czasu dla siebie (i dla Nas:D) :)
    Wszystkiego Najlepszego Kochani :)

    Serdeczności
    K-chan

    OdpowiedzUsuń
  12. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, o tak nasz Vee zakochany pieknie, cudoenie, ale, ale jest to takie nietypowe jak zdrada w szeregach Adama...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń