„Najlepszy”
- Wychodzę – informuję małego Eryka, przerywając mu
lekturę kolejnego tomu, poświęconego wielkim filozofom. – Znowu Arystoteles? –
wywracam oczami, widząc z jakim namaszczeniem obchodzi się ze swoją nową
książką.
- Gdzie idziesz? – w jego reakcji daje się wyczuć
lekką nerwowość. Nie lubi, gdy się oddalam, lecz nie we wszystko mogę go
wtajemniczyć.
- Wrócę za dwie godziny – uprzedzam kolejne pytanie
blondyna. – Do tego czasu pan Moor dotrzyma panu towarzystwa.
- Vee… - spuszcza wzrok. – Wracaj szybko.
Książę Eryk wciąż jest jak dziecko. Niepewne siebie,
nieporadne, a jednocześnie cholernie urocze.
- Zawsze dotrzymuję danego słowa, prawda? – nie czekając
na jego odpowiedź, sięgam po swoją skórzaną kurtkę. – Zobaczymy się niedługo.
- W samą porę na kolację – wtrąca się pan Moor,
który przyniósł właśnie tacę z herbatą.
- Proszę, tylko nie jedzenie… - zniesmaczony
szarooki próbuje schować się za swoją książką.
- Prawie nie tknął pan obiadu. Pomyślałem więc, że
kilka ciasteczek rozwiąże problem – mężczyzna korzysta ze swojego uroku
osobistego. Ubrany w idealnie dopasowany oraz wyprasowany garnitur, z wrodzoną
gracją stawia przed niejadkiem tacę pełną kolorowych przysmaków, piętrzących
się na eleganckim paterze. – Od którego zaczniemy? – uśmiecha się lekko. Każda
dodatkowa kaloria w ustach księcia jest na wagę złota.
- Słodkiego popołudnia – szepczę do mojego
podopiecznego, zabierając z talerzyka malutki makaronik. – Jest pyszny – chwalę
umiejętności pana Moora. – Do zobaczenia za dwie godziny.
Ruch o tej porze dnia jest już dość niewielki.
Mieszkamy daleko od centrum, a ja mam do przejechania zaledwie kilka przecznic.
W niepozornie wyglądającym hotelu czeka na mnie ważny gość. Zaparkowałem po
przeciwnej stronie ulicy. Poprawiam czapkę z daszkiem oraz upewniam się, że
okulary skutecznie zasłaniają większą część mojej twarzy, po czym przechodzę
przez jezdnię i wchodzę do środka.
Przemiła recepcjonistka uczynnie wskazuje mi drogę.
Celowo wybieram schody, by dzięki temu móc przyjrzeć się hotelowym gościom. W sali
konferencyjnej na dole odbywa się właśnie zebranie prawników, którzy
współpracują w ramach jakiś rządowych porozumień, dotyczących przestrzegania
międzynarodowych norm prawnych. Nudy. Na szczęście nie będę musiał wsłuchiwać
się w przemówienia prelegentów. Mój człowiek, z którym nawiązałem współpracę
jakiś czas temu, powinien czekać na górze.
Pukam do drzwi, które prawie natychmiast zostają
otwarte.
- To pan? – mężczyzna obdarza mnie zdziwionym
spojrzeniem.
- Coś nie tak?
- Nie o to chodzi. Po prostu nie sądziłem, że jest
pan taki młody. Spodziewałem się kogoś starszego i bardziej w stylu agenta FBI,
a pan jest… normalny – kończy swoją wypowiedź jakby z obawą, że mnie uraził.
Niepotrzebnie. Słyszałem znacznie gorsze obelgi.
- Vee, nie „pan” – poprawiam go, zamykając za sobą
drzwi. – To miało być spotkanie w cztery oczy… - rzucam zimno, przesuwając
wzrokiem po młodym chłopaku, który kryje się w głębi pokoju.
- To mój syn, Ryś… Znaczy Ryszard. Pomyślałem, że
dobrze by było, gdyby był obecny. Jego pomoc z pewnością się nam przyda –
wskazuje małolata, który nieśmiało podchodzi bliżej.
- Cześć – Ryś skanuje wzrok każdy milimetr mojego
ciała, jakby uczył się go na pamięć.
- Nie traćmy czasu – kładę na stole plik dokumentów,
a także laptopa, którego ze sobą przyniosłem, po czym pozbywam się czapki i
okularów. Odpinam także kurtkę. Mam świadomość, iż zarówno prawnik, jak i jego
syn, widzą broń, z którą się nie rozstaję. Wymieniają między sobą nieco
przestraszone spojrzenia, po czym dość skrępowani, siadają obok mnie.
- Eryk nie przyjdzie? – pytanie Konrada sprawia, iż
lekko się uśmiecham.
- Pan Johnes jest bardzo zajęty – odpowiadam
wymijająco.
- A czy… - Mały Ryś kieruje na siebie całą moją
uwagę. – Chciałbym wiedzieć, jak on się czuje. Przyjaźniliśmy się, ale po
operacji… - urywa, nie wiedząc, czy powinien wspominać o próbie samobójczej
księcia.
- Przyjechałeś taki szmat drogi tylko po to, by
zapytać o jego samopoczucie? To głupie, nie sądzisz? – szydzę sobie z
młodzieńca, który nieco się rumieni, zaciskając dłonie i mierząc mnie gniewnym
wzrokiem.
- Nie! Potrafię bardzo wiele! – prawie się gotuje ze
złości. – Daj mi szansę, a sam się przekonasz! – to brzmi prawie jak flirt...
- A co takiego potrafisz? – podpieram głowę na
dłoni, czekając cóż takiego mi objawi.
- Jestem hakerem! – przechwala się.
- Programistą – poprawia go ojciec. – Hakerzy zwykle
kończą w więzieniu. Tłumaczyłem ci to, prawda?
- Są też inne opcje. Agencje rządowe, tajne
organizacje wojskowe…
- Ryś skończy szkołę średnią, a potem pójdzie na
uniwersytet, prawda?
- Tak, tato – małolat posłusznie przytakuje.
- Pokaż, na co cię stać, mały. Nie mogę się doczekać
– uśmiecham się, wprawiając go w jeszcze większe zakłopotanie.
- Zaraz szczęka ci opadnie, panie agencie – oczy dzieciaka
rozbłyskają dumą. Wierzyć mi się nie chce, że on i Eryk są spokrewnieni…
- Przepraszam za syna, Vee. Wiem, że to żółtodziób,
ale szalenie inteligentny – Konrad stara się zapanować nad durnymi wybrykami
wyszczekanego nastolatka.
- Weźmy się do pracy – podsuwam dzieciakowi swój
komputer. Ciekawe, czy da radę złamać hasło…
***
Odpalając silnik samochodu, bezustannie myślę o tym,
co powiedział mi Brandon. „Skoro nie możemy wygrać uczciwie, oszukujmy…”.
Wygrać…
Przegrać…
Nie ma innych opcji.
Jeśli zdradzę Adama, mogę się pożegnać z myślą o
odnalezieniu mordercy brata, co bez wątpienia stanowi główny cel mojej
egzystencji. Czy warto jest z tego rezygnować dla Brandona?
„Kocham cię, Vee…”
Miłość…
To za wcześnie, by rozmawiać o miłości. Lubię go.
Jest słodki i seksowny jak jasna cholera. Nie przeszkadza mi, że czasami nie
wie, co ma zrobić lub rumieni się niczym słodka pensjonarka. Gdy kochaliśmy się
pod prysznicem, był bardzo napalony. Kazałem mu się pieścić ustami, a on od
razu spełnił moją zachciankę. To lubię z nim najbardziej. Wie kiedy odpuścić i
pozwolić mi przejąć kontrolę. Tak samo było później. Nie był chętny, by wstać z
łóżka, więc musiałem go troszeczkę podrażnić. A to, że doszedł przy tym kilka
razy, to już z pewnością nie moja wina…
Dałem sobie czasu, by poznać jego ciało. Wydobyć z
niego cały wachlarz emocji. Co prawda Brandon twierdził, iż jest zmęczony, lecz
dość szybko zmienił zdanie. Nie miał innego wyjścia.
Mój kochanek szybko zasypia. Zwinął się w kłębek.
Samochodowy fotel nie jest zbyt wygodny. Pozwolę mu odpocząć, gdy zmienimy
lokalizację. Obydwaj potrzebujemy czasu, by zastanowić się nad przyszłością. Jeśli
mamy być razem. „Razem” – cóż za niedorzeczność…
- Vee, czemu jesteśmy na lotnisku?! – rudowłosy
pociera zaspane oczy, lecz widząc prywatny odrzutowiec, wpada w panikę.
- Spokojnie, zaufaj mi – parkuję przy jednym z
hangarów. – Pośpiesz się – poganiam dzieciaka, bo chcę jak najszybciej być na
miejscu.
- Proszę pana – podchodzi do mnie jeden z mężczyzn,
który wyciąga rękę po kluczyki od samochodu.
- Tylko proszę nie zarysować lakieru – ostrzegam go.
- Tak jest – odpowiada nieco przestraszony. – Jeśli
uszkodzą moje maleństwo, nie daruję… - mruczę pod nosem.
- Ja nie chcę lecieć do Kanady, słyszysz?! –
szarpanie za rękaw przywraca mnie do rzeczywistości.
- Nie lecimy do Kanady, więc nie panikuj – staram się
zapanować nad błękitnookim, choć dobrze wiem, że to nie do końca jego wina. Boi
się wujka i jest zmęczony. Gdy odpocznie z pewnością doceni mój wybór.
- A gdzie lecimy? – dopytuje, nadal ściskając mnie
za ramię.
- Niespodzianka – uśmiecham się.
- Jesteś nieznośny! – wyrokuje.
- Bądź grzeczny, inaczej kolejnych kilka godzin
spędzisz w bardzo niewygodnej pozycji, zaspokajając moje potrzeby – syczę mu do
ucha. Chłopak momentalnie robi się czerwony na twarzy. Dobrze wie, co mam na
myśli.
- Nie zrobiłbyś tego! Lecą z nami obcy i…
- Mało mnie jeszcze znasz – biorę go za rękę i
ciągnę za sobą w kierunku samolotu.
- Będę grzeczny, obiecuję! – krzyczy, zwracając na
siebie uwagę ludzi z obsługi.
Wchodzimy po schodkach na pokład. Sadzam Brandona na
skórzanym fotelu i pilnuję, by zapiął pasy. Pomimo wyczerpania, zaintrygowany
rozgląda się po przytulnym wnętrzu.
- Startujemy za dwie minuty – podpowiada młody
stewart. – Lot do Las Vegas potrwa…
- Lecimy do Las Vegas?! – oczy mojego podopiecznego
robią się wielkie niczym spodki. Błyszczą tak, jakby właśnie zorganizował
wewnętrzny pokaz sztucznych ogni.
- Dzięki – zaczynam się śmiać, odsyłając
zakłopotanego mężczyznę w kierunku kokpitu.
- Nigdy nie byłem w Las Vegas – zaaferowany rudowłosy
nawet nie ukrywa, jak bardzo cieszy go nasza wspólna wyprawa. – Pójdziemy do
jakiegoś kasyna?
- Jeśli będziesz chciał – opieram się o fotel, by
móc przyglądać się jego twarzy.
- Chcę! Bardzo chcę! – prawie podskakuje ze
szczęścia, lecz pasy skutecznie przytrzymują go na miejscu. Hmm… Gdy będziemy
już hotelu, z przyjemnością skorzystam z tego patentu. Chcę się na własne oczy
przekonać, czy nagi i związany będzie wyglądać równie seksownie…
- Weźmiemy ślub? – parskam śmiechem, widząc jego
minę, gdy zadaje mi to pytanie. Po raz kolejny nie potrafił zapanować nad
emocjami. – Vee, przestań! – czerwony niczym burak, chowa twarz w dłoniach. –
Ja nie chciałem… Po prostu… Przestań się śmiać!
- Nie wiem, co będziemy robić – odpowiadam wymijająco,
co jeszcze bardziej podkręca atmosferę miedzy nami. – Odpocznij. Niewiele
spałeś ostatniej nocy – dodaję pojednawczo.
- Nie zasnę wiedząc, że być może ważą się losy mojej
przyszłości z ukochanym mężczyzną! – poważnieje, próbując naśladować mój
bardziej dorosły sposób bycia.
- Jak chcesz – udaję niewzruszonego, sięgając po
poduszkę. – Jednak pamiętaj, że gdy dotrzemy na miejsce, zabieram cię prosto do
łóżka i zapewniam, że spanie nie wchodzi w grę – chłopak nabiera gwałtownie
powietrza, nie wiedząc jak zareagować. Dobrze wiem, że jego ciało nadal doskonale
pamięta nasze poranne igraszki. Niech się troszeczkę pomęczy. To mu dobrze
zrobi…
Tak jak przypuszczałem, zmęczenie robi swoje.
Brandon jest praktycznie nieprzytomny, gdy pilot ląduje na miejscu. Na początku
próbowałem go ocucić, lecz to nic nie dało. Musiałem wziąć go na ręce i zanieść
do czekającego na nas samochodu. W hotelu wcale nie było lepiej. Na szczęście
udaje mi się położyć go do łóżka, a potem wykonać kilka ważnych telefonów.
Waham się, czy powiadomić Adama o zmianie planów. Dość
szybko rezygnuję w tego pomysłu. Najpierw muszę zyskać pewność w kwestii
własnych uczuć, a dopiero później zastanowię się nad przyszłością.
O Las Vegas można powiedzieć różne rzeczy, lecz
pobyt tutaj z pewnością zapada w pamięć. Luksus pomieszany z kiczem,
niekończące się atrakcje oraz jaskinie hazardu, które dla jednych oznaczają
dreszczyk emocji, umilający wakacyjne szaleństwo, a dla innych wielkie straty i
jeszcze większe tragedie.
- Zagrajmy jeszcze raz! – roześmiany Brandon próbuje
mnie naciągnąć na kolejną partyjkę przy stoliku do Blackjack’a. Imponuje mu, iż
prawie zawsze mam „szczęście”, podczas gdy on najczęściej przegrywa. Nie są to
zbyt duże kwoty. Zazwyczaj ograniczamy się do kilku tysięcy dolarów. Krupierzy
nie przepadają za klientami, którzy bezbłędnie liczą karty, a ja z pewnością
się do nich zaliczam. Na szczęście mój towarzysz nie domyśla się prawdy i z
niesłabnącym zaangażowaniem pozbywa się kolejnych żetonów.
- Znowu przegrałem – żali się, szukając u mnie
wsparcia. Z przyjemnością przesuwam wzrokiem po jego twarzy, a później
podziwiam także drobną sylwetkę. W ciemnym garniturze i białej koszuli wygląda
znacznie doroślej i podoba mi się odrobinę za mocno.
- Nie szkodzi. Jutro z pewnością wygrasz – uśmiecham
się do niego, przywołując kelnera, który stawia przed nami dwa kieliszki
schłodzonego szampana.
- Zawsze tak mówisz, a jeszcze ani razu nie wygrałem
– na jego idealnej twarzy pojawia się grymas rozczarowania. Jest jeszcze taki
dziecinny.
- Tak? – pochylam się nieco, by tylko on mnie
słyszał.
- Tak – sięga po swój kieliszek, z którego upija
niewielki łyk.
- A co mówię później? – wystarczy kilka sekund, by
jego policzki przybrały ciemniejszy odcień. Doskonale wie, co mam na myśli.
- Że chcesz wrócić na górę – odstawia kieliszek na
bar, by móc poluzować krawat. Już jest mu gorąco?
- I co robimy potem? – droczę się z nim, ocierając
kolanem o jego nogę.
- Proszę… Przestań… - przesuwa językiem po suchych
wargach. Mógłby zrobić z niego lepszy użytek…
- Chodź. Nie traćmy czasu – poganiam go, wstając ze
swojego miejsca. Chłopak od razu bierze ze mnie przykład. Kierujemy się do
windy. Brandon, widząc swoje odbicie w wielkim lustrze, przykłada dłonie do
rozgrzanej twarzy. Jest rozentuzjazmowany i wcale się w tym nie kryje.
- Długo jeszcze? Jestem głodny… - uśmiecha się
złośliwie.
- Na co masz ochotę? – pytam troskliwie. Dobrze
wiem, czemu tak nagle zależy mu na wspólnej kolacji. Skoro chce się bawić…
- Sam nie wiem… - wygląda na to, że poważnie rozważa
zamówienie kolacji. - Co powiesz na sushi?
- Jedliśmy sushi na śniadanie. I wczoraj na obiad.
Jeszcze ci się nie znudziło?
- Nigdy mi się nie znudzi – zapewnia mnie,
wysiadając z windy i skręcając w nieodpowiedni korytarz.
- Nasz pokój jest tam – wskazuje mu drogę, łapiąc za
rękę.
- Naprawdę? Chyba za dużo wypiłem… - zaczyna chichotać,
cierpliwie czekając, aż wyciągnę kartę i wpuszczę go do apartamentu.
- Złożę zamówienie, dobrze? – zerka na mnie, a potem
na telefon, którego nie wolno mu dotykać bez mojego pozwolenia.
- Proszę – rozpinam guzki marynarki, którą powolnie
zdejmuję. – Z góry zaznaczam, że mam dość surowej ryby. Chcę deser i szampana.
- Jak sobie życzysz, najdroższy – uśmiecha się do
mnie, wybierając numer obsługi hotelowej.
Jakiś czas później siedzimy na wprost siebie przy
dużym, prostokątnym stole. Obracam w dłoni kryształowy kieliszek, obserwując
jednocześnie zachwyt, malujący się na twarzy mojego kochanka. Choć dzieli nas
kilka metrów, wyraźnie widzę, jak wielką przyjemność sprawia mu spędzanie czasu
w taki sposób. Nigdy wcześniej nie zależało mi, by sprawić drugiej osobie
przyjemność. Nie znam się na związkach. Jestem dobry w łóżku, ale to nie to
samo, co rozpieszczanie ukochanego. Z Brandonem łatwo jest być. Nie ma
wygórowanych potrzeb. Pozwala mi robić ze sobą praktycznie wszystko, nie
oczekując w zamian zbyt wiele. Chce mojej uwagi, pieszczot, rozmowy. Czasami
marudzi, że mógłbym w końcu wyznać mu miłość. Mógłbym? Sam nie wiem. Czy to
możliwe, by kochanie drugiej osoby było aż tak proste?
- O czym myślisz, Vee? – rudowłosy wyrywa mnie z
zamyślenia.
- O niczym ważnym – dopijam resztkę szampana i
wstaję, by ponownie napełnić swój kieliszek.
- Ostatnio często zostawiasz mnie samego i uciekasz
gdzieś myślami – odkłada pałeczki na talerz i odsuwa od siebie puste naczynia.
- Zostawiam cię samego? A kto bezustannie powtarza,
że nie ma już siły i z pewnością więcej nie dojdzie? – prycham, wracając na
swoje krzesło.
- To nie moja wina! – chłopak opiera się dłońmi o
blat i pąsowieje. – Możesz to robić przez całą noc i nigdy się nie męczysz!
- Przeszkadza ci to?
- Nie – wypowiada to słowo tak cichutko, iż ledwo je
słyszę. Lubię kontrast pomiędzy nieśmiałym Brandonem, którego zawstydza rozmowa
o seksie, a wyuzdanym Brandowem, który krzyczy bez opamiętania, wijąc się pode
mną.
- Nie? – upewniam się. – To chodź tu do mnie –
prowokuję go.
- Teraz?
- Mhm… - mruczę w odpowiedzi.
- Co ze mną zrobisz?
- Różne rzeczy. Wszystko zależy od tego, czy
będziesz posłuszny… - sięgam po swój krawat, który zaledwie poluzowałem przed
kolacją i bardzo powoli odwiązuję supeł. W błękitnych oczach od razu pojawia
się zrozumienie.
- Zwiążesz mnie, prawda?
- Może… - uśmiecham się, owijając stalowoszary
materiał wokół swojej dłoni. No cóż, prawda jest taka, że lubię, gdy jest
związany. Gdy nie może się ruszyć i błaga o to, bym go dotykał, podoba mi się
najbardziej.
- W takim razie.. – chłopak zrzuca porcelanową
zastawę na podłogę i wskakuje na blat. Jego oczy lśnią od pożądania, choć nie
tknąłem go nawet palcem. Pochyla się lekko do przodu i bardzo wolno czołga na
czworakach w moją stronę. Ma na sobie jedynie białą koszulę oraz ciemne
spodnie. Reszty zbędnych ubrań pozbył się jeszcze przed kolacją. Zwinnym ruchem
pozbywa się także naczyń po mojej stronie stołu. Udaje mi się uratować jedynie
mój kieliszek szampana, który trzymałem w dłoni. – Nie jestem grzeczny, Vee…
- Zauważyłem – ton mojego głosu jest spokojny i
opanowany, choć ciało przeszywa przyjemny dreszcz, oznaczający jedno – dziś nie
dam mu zasnąć, aż nie poczuję się usatysfakcjonowany.
- Ukarzesz mnie za ten bałagan? – wskazuje na
spustoszenie wokół nas, o którym zupełnie zapomniałem.
- A chcesz zostać ukarany? – odpowiadam pytaniem na
jego pytanie.
- Chcę tego, czego ty chcesz. Kocham cię – wyznaje szczerze,
drżąc z oczekiwania.
- Więc chcesz tego co ja, tak? – odstawiam kieliszek
tuż przy samym brzegu. – Nie pobij – ostrzegam go. Nieposłuszny rudzielec za
nic ma moje słowa. Strąca go na ziemię, po czym unosi się nieco do góry,
klęcząc.
- Ups – wyrywa się z jego ust, które teatralnie
zakrywa dłonią, grając zakłopotanego.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zaciskam dłonie na oparciu
krzesła, cmokając z niezadowoleniem.
- Proszę… - podsuwa mi swoje dłonie, abym mógł związać.
- O nie, skarbie. Na karę trzeba zasłużyć… -
uśmiecham się lekko, poluzowując krawat, którym wcześniej obwiązałem sobie dłoń
i rzucając go na ziemię.
- Nie zwiążesz mnie? – w oczach nastolatka
dostrzegam rozczarowanie. – A ja myślałem, że…
- Rozbierz się – każę mu, rozsiadając się wygodniej.
Brandon pośpiesznie sięga do guzików swojej koszuli. Uporanie się z nimi
przysparza mu nie lada kłopotu. Jest niecierpliwy. Szarpie za materiał, który
nie chce ustąpić, a trzęsące się dłonie nie ułatwiają zadania. W końcu pozbywa
się niechcianej części garderoby i rzuca ją na ziemię. – Resztę też zdejmij.
- Vee… - próbuje zeskoczyć ze stołu, lecz go
powstrzymuję.
- Nie. Zostań tam, gdzie jesteś. – Rudowłosy wzdycha
z niezadowoleniem. Dobrze wiem, że chciałby już poczuć na sobie moje dłonie,
lecz dzisiejszy wieczór spędzimy nieco inaczej.
- I co teraz? Będziesz tak siedział i na mnie
patrzył? – zastanawia się na głos, próbując ukryć fakt, że jest już twardy.
- Lubię patrzeć – uśmiecham się, odchylając bardziej
do tyłu.
- Proszę, nie bądź taki… Ja tak bardzo chcę… -
przygryza dolną wargę, wodząc wzrokiem po moim ciele.
- Czego chcesz? – pytam, uderzając opuszkami w
drewniane oparcie. Ten dźwięk oraz przyspieszony oddech chłopaka, podwyższają
moje tętno do maksimum.
- Ja… Ja… - jąka się nieporadnie.
- Najpierw spełnisz moje zachcianki, a dopiero
później pozwolę ci dojść.
- Co… Co mam zrobić?
- Powiedziałem ci już. Lubię patrzeć, więc postaraj
się, abym się nie nudził – moje słowa szokują go do tego stopnia, że zapomina,
jak się oddycha.
- Nie zrobię tego! Poproś o coś innego!
- Drugi raz nie powtórzę – ostrzegam, okazując
irytację.
- Ale Vee… To jest… Ja…
- Włóż palce do buzi – szepczę, hipnotyzując go
swoim głosem. Dobrze wiem, co go kręci. Tak jak przypuszczałem, waha się, lecz
widząc moją kamienną twarzy, nie zaryzykuje odmowy. – Bardzo dobrze – chwalę
chłopaka po chwili. – A teraz… – łapię go za uda i przysuwam bliżej siebie – Gdzie
powinny znaleźć się teraz? – pomagam mu rozsunąć szerzej nogi.
- We mnie… - piszczy słabym głosikiem.
- Dokładnie tak. No już, nie chcesz, żebym czekał,
prawda?
- Nie – kręci przecząco głową, nie przestając
wpatrywać się w moje oczy. Jego prawa dłoń bezbłędnie znajduje drogę,
poruszając się jakby wbrew piegusa.
- Poczekaj! – powstrzymuję go, gdy mokre od śliny
opuszki muskają jego wejście. – Wolałbym, abyś się położył na plecach.
- Ale wtedy...! Wstydzę się! – biedaczek, myśli, iż coś
wskóra. Popycham go na zimny, lakierowany blat, który silnie kontrastuje z
jasną skórą i ponownie rozsuwam jego nogi. Tym bardziej robię to naprawdę
szeroko.
- Jesteś podły… - kwili cicho.
- Palce, Brandon. Gdzie powinny się znajdować? – na tym
kończy się nasza rozmowa. Przytrzymuję jego nogi tak długo, aż poczucie wstydu
zostaje zastąpione przez przyjemność. Zaczyna nimi nieśpiesznie poruszać.
- Vee, dotknij mnie. Błagam! – wygina kręgosłup, z
trudem nad sobą panując. Mógłbym mu trochę ulżyć w cierpieniu, to prawda.
Przesuwam więc nieco jego rękę, po czum przejeżdżam językiem po naprężonym
członku, od nasady, aż po samą główkę.
- Ach! – z jego gardła wyrywa się krzyk, który
odbija się echem w całym salonie. – Kocham cię!
- Nie waż się zabrać ręki, jasne? – nie mam pojęcia,
czy mnie zrozumiał. Zamiast tego zaczyna intensywnie poruszać biodrami. Jest
bardzo blisko, a ja chcę, by doszedł. Zwiększam jego rozkosz, zasysając go
naprawdę głęboko. Gdy dochodzi, jego ciało pokrywa się potem, oddech ma przyspieszony,
a oczy załzawione. Dotyka mojej twarzy, a następnie odgarnia niesforne kosmyki
moich dłuższych włosów nieco do tyłu.
- Przepraszam. Znowu cię nie posłuchałem.
- Ty się chyba nigdy nie zmienisz…
- Kocham cię – uśmiecha się, mrużąc ociężałe
powieki. – A ty mnie kochasz?
- Tak.
- Naprawdę?! Nie wierzę… – próbuje wstać, lecz ja
tylko na to czekałem. Zrywam się ze swojego krzesła i łapię go za biodro,
obracając na brzuch.
- Doliczę to do długiej listy twoich dzisiejszych
przewinień – jedną ręką rozpinam spodnie, a drugą przytrzymuję go za kark. –
Teraz będziesz grzeczny, prawda? – wchodzę w niego jednym pchnięciem,
dociskając jego ciało do stołu.
Zabawy w salonie dość szybko mi się znudziły, więc
przenieśliśmy się do łazienki, a stamtąd do łóżka. Po czterech rundach Brandon
chyba stracił przytomność. Okryłem go kołdrą i wezwałem obsługę. Marzyłem o
kawie. Poza tym ktoś musiał posprzątać bałagan, którego narobił mój narowisty
ukochany.
Siedząc na parapecie po raz kolejny zastanawiałem
się, co dalej? Dzisiejsza noc z pewnością na zawsze wryje się w moją pamięć.
Oszalały ze szczęścia małolat, kilkanaście razy kazał się zapewniać o głębi
mojego uczucia. Na początku czułem się z tym dziwnie. Jednak z każdym kolejnym
razem, mówienie o miłości stawało się coraz łatwiejsze. Być może to zasługa
orgazmów, które mi dał. Nie wiem. Muszę to później jeszcze raz sprawdzić. A
także porozmawiać z Adamem. Może jeszcze nie jest za późno? Nie oddam mu
dzieciaka tylko po to, by złamał mu życie, której jest już wystarczająco pokiereszowane.
Wyciągam telefon z kieszeni spodni, by wybrać jego
numer. W tej samej chwili urządzenie zaczyna wibrować, wyświetlając znajomo
wyglądający numer budki telefonicznej, przez którą ma w zwyczaju się łączyć.
- O wilku mowa… - żartuję z sytuacji.
- Vee, jak Brandon? Pilnujesz go? – głos mężczyzny
świadczy o zdenerwowaniu.
- Tak. Coś się stało? – nie umiem pohamować ciekawości.
- Stało się i to dużo! Ktoś nas zdradził, dlatego
plan z Kanadą jest już nieaktualny, jasne? Poczekaj, zadzwonię za chwilę, gdy
będę już na lotnisku – rozłącza się.
Zdrada? W szeregach Adama? Jest to równie realne,
jak to, że piekło zamarznie. Jego ludzie to garstka wybranych profesjonalistów,
a nie przypadkowe płotki. O Kanadzie wiedziało dosłownie kilka osób. Jak mogło
do tego dojść?
Zeskakuję z parapetu i biorę do ręki jeden z
pistoletów. Beztroskie wakacje właśnie dobiegły końca…
Kończę się ubierać, gdy ponownie wyświetla się numer
satelitarny.
- Wiesz, kto zdradził? – przechodzę od razu do
rzeczy.
- Mam swoje podejrzenia – odpowiada gorzkim tonem. –
Gdzie jesteście?
- W Las Vegas – kłamstwo i tak nie miałoby sensu.
- Jak?
- Prywatny odrzutowiec.
- Rozumiem – Adam zamyśla się na chwilę. – Zostańcie
tam. Przyjadę, jak tylko…
- To nie wszystko… - pocieram skroń dłonią,
zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co powinienem mu powiedzieć.
- O co chodzi? – po tonie głosu mężczyzny wnioskuję,
że jest on równie zaskoczony, jak ja byłem jeszcze przed chwilą, dowiadując się
o przecieku wśród jego podwładnych.
- Chodzi o Brandona i jego przyszłość. Wiem, że masz
wobec niego dość poważne plany, ale czy nie wydaje ci się, że jest on trochę za
młody, by rzucać go na tak głęboką wodę?
- Co masz na myśli?
- On nie chce być twoim następcą – męczą mnie te
gierki słowne. Wolę porozmawiać wprost.
- Vee… To jakiś absurd! – oburza się na mnie.
- Jest za młody i zbyt wrażliwy. Nie da sobie rady –
no i zaczęło się. Kilka tygodni razem, a ja już skoczyłbym w ogień za tym
dzieciakiem. Świetnie…
- Brandon nie zostanie moim następcą. Nie wiem skąd
przyszedł ci do głowy ten niedorzeczny pomysł. Zobaczymy się najpóźniej jutro.
Wyślij mi nazwę hotelu i numer pokoju. Albo nie. Nie warto ryzykować – zmienia zdanie.
– Pamiętasz te biurowce, które kiedyś oglądaliśmy? – nie zaprzeczam, więc Adam
kontynuuje. – Jutro o północy.
- Do jutra – rozłączam się.
Brandon nie zostanie następcą Adama? Ciekawe… Bardzo
ciekawe…
Coo tuu się stałooooo? Vee i miłość jest równie nieprawdopodobne co zdrada ludzi Adama! Jestem szczerze zaskoczona. Pozytywnie oczywiście! Nie wiem co tu się dzieje, ale AAAAAA!
OdpowiedzUsuńWegi
Ps. Jak wygląda ten spec od makaroników? :D
No jak to? Nie pamiętasz pana Moora? A kto godził Vee i Simona, gdy skakali sobie do gardeł... Ale nie martw się. Ja wiem, że chodzi o ciastka :D
UsuńZostał ostatni rozdział do napisania i koniec Najlepszego :(
Twój Kitsune
Oh! Teraz pamiętam! Jak mogłam zapomnieć? Muszę przeczytać Chumory Księcia od początku, żeby nic mi nie umknęło:D
UsuńPomyśl o tym tak: kończysz Najlepszego, ale zaczniesz Chumory Króla! I wtedy Simon, moje słońce i gwiazdy, pojawi się ratując (albo i nie T-T) króla (!) Eryczka! *wzruszenie; prawie płacze*
Wegi
Ps. Dobrze wiesz, że jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o... CIASTKA :D
UsuńWegi
Ciastka rządzą światem yaoi :D
UsuńTwój Kitsune
Tak naprawdę to ciastka wogóle rządzą światem! Nie wiem kto zrobił pierwsze ciasteczka na świecie, ale czemu jeszcze nie jest czczony?
UsuńWegi
A skąd wiesz, że nie jest? Tylu mamy świętych :D
UsuńTwój Kitsune
Hmmm... zaraz chyba będę przeszukiwać internet. Jestem przepełniona... *dum dum dum* de-ter-mi-na-cją!
UsuńWegi
Znalazłem. To święty Honoriusz - patron piekarzy i cukierników (zmarł z 690r., był biskupem Amiens) :D I co? Mówiłem, że jest :D
UsuńTwój Kitsune
Wiesz co? W najbliższym czasie idę kupić glinę i zacznę robić figurkę. Będę go czcić!
UsuńWegi
Aaaaaa !!!! Jak to ostatni?! Nie!!!!!!
OdpowiedzUsuńNie rób nam tego !!!
Ps. Nie zabijaj jeszcze Brandona!
Przecież mówiłem, że będzie ich tylko 10.
UsuńCzy zabiję Brandona? Nie wiem.
Twój Kitsune
Vee wydawał się załamany, a Kitsuś lubi potorturować czasem (heh) postacie, więc obstawiam śmierć. To dodałoby dramaturgii! Szkoda mi naszego seksi rudzielca, ale "nocusz" siła wyższa!
UsuńWegi
No w końcu Vee ma potem po kimś żałobę więc obstawiam śmierć Brandona:P
UsuńKirą, a Ty co tak późno? Wstałaś rano? :D
UsuńWegi
Ja jestem nocny marek ^^ Jak się ciągle po nocach pracuje to ciężko się przestawić na tryb dzienny ^^
UsuńJa dałam radę się przestawić. I, o dziwo, czuję się lepiej :D
UsuńWegi
Nieeeee, nie zabijaj Brandona (bo się popłacze) PROSZE!! Ja nie lubie złych zakończeń.
UsuńA tak z innej beczki KOCHAM twoje opowiadania!!! Czasami to aż chciałabym cie wyściskać i wycałować, bo to co ty robisz jest NIEZIEMSKIE, WSPANIAŁE, CUDOWNE!!!!
KOCHAM CIE!!!
Pozdrawiam :)
U mnie jeszcze żyje, ale niczego nie gwarantuję. O jego ewentualnej śmierci zdecyduję na samym końcu.
UsuńKochasz mnie? :) Serio? :D Jak miło :) Cieszę się, że lubisz moje opowiadania. To dla mnie bardzo ważny komplement :)
Twój Kitsune
BRANDON JEST PRZESŁODKI :V
OdpowiedzUsuńNo Vee też C:
I co ten Adam ?
I wgl, przyszła mi taka niedorzeczna myśl, że mały Brandon w rzeczywistości jest najczarniejszym charakterem (taką słodziutką, malutką laleczką Chucki)
Usuńi opowiada, jaki to ten Adam niedobry, że chce go na zloo drogę WRZUCIĆ, a tak naprawdę sam, incognito siedzi w tym po uszy :D
Brandon... Wszystko kręci się wokół niego. Czy jest dobry, czy zły? Odpowiedź poznacie już niedługo :) Jestem w trakcie pisania ostatniego rozdziału.
UsuńTwój Kitsune
Czy jeszcze przed świętami wrzucisz rozdział?
OdpowiedzUsuńA.
Nie wiem czy będzie jakiś świąteczny post więc tu dla każdego ślę moje ulubione życzenia
OdpowiedzUsuńWesołego jajka - oj, to nie ta bajka! Przepraszam, pomyłka, to miała być choinka! Więc życzę prezentów, szczęśliwych momentów, karpia smacznego i świętowania udanego!
Wesołych Świąt!!!
~Ijona~
Mam małe komplikacje związane z komputerem, więc już tutaj składam ci życzenia Lisku! Dużo zdrowia, szczęścia (najlepiej w postaci nas, Gąsek :D), herbaty, cierpliwości (do moich nieregularnych wiadomości), spełnienia marzeń (może następny e-book?) i dużo wolnego czasu :)
OdpowiedzUsuńOczywiście o was, Gąski, nie zapomniałam! Życzę wam pełno pierogów, spełnienia marzeń, realizacji pasji i dużo rozdziałów naszego kochanego twórcy!
Wegi
Lisku żyjesz? Wszystko w porządku?
OdpowiedzUsuńZmartwiona Gąska
Lisek.. żyjesz ? nie dajesz żadnych odznak życia ..trochę to martwi :( czekam na rozdział a i Wesołych spóznionych Swiat :D i Szczęśliwego Nowego Roku :D Paula
OdpowiedzUsuńŻyję, żyję :) Nie martwcie się. Po prostu ostatni rozdział stawia opór, ale już prawie skończyłem, więc jest dobrze :D
UsuńWasz Kitsune
Kitsune - długo się nie odzywałam (sorki sorki sorki). Mam poważne zaległości w czytaniu, ale grudzień u mnie z zasady jest czasem, kiedy na przyjemności nie mogę poświęcić ani chwili. Ale teraz będzie troszkę lepiej.
OdpowiedzUsuńTeraz chcę tylko życzyć Ci i Twoim bliskim wszystkiego najlepszego w Nowym Roku .
Najlepsze życzenia przesyłam także wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom bloga.
Sukcesów, uśmiechu, zdrowia i szczęścia dla wszystkich :) MB
Dziękuję MB! Mam nadzieję, że ten rok okaże się lepszy niż poprzedni :)
UsuńWegi
Liskowi i wszystkim Gąskom życzę:
OdpowiedzUsuńSzampana piccolo,
Brokatu na czoło,
Uśmiechu na twarzy,
Szampańskiej zabawy,
Życzeń serdecznych,
Wspomnień najlepszych
oraz braku kaca
kiedy w Nowym Roku pamięć wraca ;)
Szalony grudzień jak zawsze. Wreszcie udało się odnaleźć chwile dla siebie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze Wasze święta były spędzone w miłej atmosferze a Sylwester przywitaliście z uśmiechem na ustach. Życzę Tobie Lisku i Wszystkim Gąskom pięknego 2018 roku. By był łaskawszy niż poprzedni i pełen miłości. Tobie Lisku życzę zdrowia i więcej czasu dla siebie (i dla Nas:D) :)
Wszystkiego Najlepszego Kochani :)
Serdeczności
K-chan
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, o tak nasz Vee zakochany pieknie, cudoenie, ale, ale jest to takie nietypowe jak zdrada w szeregach Adama...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia