piątek, 15 grudnia 2017

Rozdział VIII

„Najlepszy


- Panie Johnes, mam dla pana niespodziankę – informuję chłopaka, przyglądając się, jak ćwiczy.
- Pozwolisz mi skończyć wcześniej? – unosi na mnie swoje szare oczy i spogląda z nadzieją.
- Nie ma szans – głaszczę go przelotnie po jasnych włosach.
- Ręka mnie boli… - narzeka cicho. Pewnie liczy na to, że wzbudzi we mnie litość. Niestety, pod tym względem jestem nieugięty. Eryk wie, że to dla jego dobra. Rzadko się skarży. Jeśli przetrwa najgorszy okres, później będzie już z górki. Przynajmniej tak mówił lekarz, a ja mu wierzę.
- Tym bardziej powinien pan skupić się na ćwiczeniach – zachęcam go do wysiłku.
- Mówiłeś, że masz dla mnie niespodziankę. Myślałem, że… - pochmurnieje, spuszczając głowę. Wiem, że jest mu trudno i musi walczyć z bólem, lecz nic na to nie poradzę.
- Ile godzin zostało do końca rehabilitacji? – pytam księcia.
- Dwie i pół – odpowiada bez entuzjazmu.  – Chyba, że…
- Nie ma mowy – uprzedzam jego prośbę.
- Mógłbym ci pomóc w pracy – wskazuje na monitory, w które bezustannie się wpatruje. Przedstawiają one wyniki giełdowe oraz kilka innych projektów, nad którymi obecnie pracujemy.
- Poradzę sobie.
- Vee… Tylko ten jeden raz…
- Nie – ucinam temat, siadając w swoim ulubionym fotelu. – Proszę kontynuować – poganiam go, by się nie rozpraszał. Młody książę wzdycha żałośnie. Jest sfrustrowany. Surowa dyscyplina nie jest dla niego niczym niezwykłym. Można by śmiało rzec, że do niej przywykł. Tym bardziej cieszę się, iż spotka go dziś coś miłego. – Wracając do tematu – przerywam ciszę, by zyskać jego zainteresowanie. – Wieczorem odwiedzi nas ktoś, kto…
- Mówiłem ci już, że nie chcę się spotykać z żadnymi lekarzami! – prycha gniewnie. Najwidoczniej nadal ma mi za złe medyczny maraton konsultacyjny, który mu zafundowałem jakiś czas temu.
- Tym razem to nie lekarz. Zatrudniłem wysoko wyspecjalizowanego pomocnika – wtajemniczaj jasnowłosego w moje plany, przeciągając się jednocześnie. Od samego rana jestem na nogach. Należy mi się chwila przerwy.
- Pomocnika? – dziwi się. – Sądziłem, że wolisz pracować sam…
- Bo to prawda. Jednak pan Moor jest nam niezbędny. Zajmie się rzeczami, na które ja nie mam czasu.
- Ty na wszystko masz czas – chwali mnie, uśmiechając się lekko.
- Nie znam się na dekorowaniu wnętrz. Ktoś musi urządzić apartament, w którym za jakiś czas zamieszkamy – przypominam roztargnionemu nastolatkowi.
- Zupełnie o tym zapomniałem…
- Pan Moor zamieszka razem z nami. Będzie prowadził dom, gotował, a także…
- Zamieszka z nami?! – oczy chłopaka wyrażają przerażenie.
- Tak będzie wygodniej.
- Nie chcę mieszkać z kimś obcym. Ufam tylko tobie i…
- Pan Moor nie będzie się panu narzucać, gwarantuję. Poza tym – dodaję pojednawczo, by go uspokoić – ponoć jest mistrzem, jeśli chodzi o pieczenie ciasta. Biszkopt z bitą śmietaną na wyciągnięcie ręki… - kuszę szarookiego.
- Wolę, gdy jesteśmy sami – odpowiada ponuro.
- Wiem. Ja też. Mimo to potrzebujemy pomocy. Proszę go nie skreślać i dać mu szansę. Gwarantuję, że się polubicie.
- Mam ciebie. Nie potrzebuję nikogo innego.
- Szkoda… Trudno znaleźć kogoś, kto zna się na operze… - to mój koronny argument. Młody książę nie od razu połyka przynętę. Jest bardzo ostrożny i czujny.
- Znowu szydzisz z mojej pasji do muzyki? - irytuje się.
- Nie. Po prostu znalazłem osobę, z którą będzie pan mógł o niej porozmawiać. A do tego zje pan jakiś normalny obiad. Gotowanie nie jest i nie było moją mocną stroną – puszczam do niego oko.
- Nie jestem głodny – broni się tak za każdym razem, zupełnie jakbym chciał go otruć. Jest przy tym chudy jak patyk. Obiad to nasz priorytet.
- Zrobimy tak. Pozwolimy Moorowi pomieszkać z nami kilka dni. Jeśli się nie dogadacie, zwolnię go, dobrze? - czekając na odpowiedź wyraźnie widzę, jak analizuje wszelkie za i przeciw. Potrafi zachować obiektywność nawet w trudnych chwilach. Bardzo go za to podziwiam.
- Oby on serio znał się na muzyce… - zaznacza z góry. Dobrze wiem, że nowy pomocnik spełni pokładane w nim nadzieje. W przeciwnym wypadku nie pozwoliłbym, aby zbliżył się do mojego podopiecznego. Zwłaszcza do Eryka, który z dnia na dzień jest mi coraz bliższy.
***
Przyglądam się Brandonowi ukradkiem. Niewiele ze sobą rozmawialiśmy od chwili opuszczenia przytulnego pensjonatu uroczej pani Miller. Chłopak najpierw podziwiał widoki, a teraz nieco przysypia. Wcale mnie nie dziwi, że jest zmęczony. Knucie z pewnością bywa męczące. Do tego seks…
Nie powinienem iść z nim do łóżka… Jestem profesjonalistą, a łączenie pracy i przyjemności zazwyczaj nie kończy się zbyt dobrze. A mimo to ciągle czuję na sobie jego dotyk. Taki nieśmiały, a jednak zdradzający, iż dokładnie wiedział, czego chce. Tak, ja też go chciałem. Bardzo. Ma w sobie coś takiego, wobec czego trudno pozostać obojętnym. Zadziorność, bezpośredniość i kruchość. Ta ostatnia nie jest może widoczna na pierwszy rzut oka. Dzieciak wiele przeszedł. Musiał szybko wydorośleć. No i nieźle całuje. Gdybym go odrobinę podszkolił…
Być może żałuje tego, co się stało. Jest jeszcze młody. Niedoświadczony. Zamęt zawładnął jego życiem. Będąc zagubionym, nie trudno o podjęcie pochopnej decyzji. Seks ze mną z pewnością do takich należał. Brandon pomylił poczucie bezpieczeństwa, jakie mu daję z miłością, której zupełnie nie zna. A czy ja znam miłość? Czy wiem co to znaczy kogoś kochać? Kochałem brata, ale to nie to samo. Czy umiałbym odwzajemnić jego uczucie? Czy jestem zdolny do miłości?
- Daleko jeszcze? – niebieskooki ocknął się ze swojej drzemki i przeciąga. Nie jest mu zbyt wygodnie. Pewnie marzy tylko o tym, by położyć się do łóżka.
- Jakieś dwie godziny – odpowiadam automatycznie, nie spuszczając wzroku z drogi. Przerwał moje rozmyślania. Czuję się tak, jakby przyłapał mnie na gorącym uczynku. Ostatecznie myślałem o nim i o sobie. O nas. A przecież nie ma żadnych „nas” i nigdy nie będzie.
- Chciałbym już być na miejscu… - obraca głowę i wpatruje się we mnie, lekko uśmiechając. Na ten widok moje uśpione serce od razu przyspiesza. Jak słodko… Tylko tego brakuje, abym zaczął zachowywać się niczym zakochana gąska… Chwileczkę, chwileczkę… „Zakochana”?! To nie wchodzi w grę!
- To masz pecha – nie powinienem być złośliwy, lecz to wyłącznie jego wina. Sprowokował mnie.
- Liczę na to, że nie będziesz zmęczony, gdy wreszcie dojedziemy… - jego uśmiech gwałtownie się zmienia. Teraz przypomina kota, który zapędził myszkę do rogu i zamierza się nią pobawić, zanim przystąpi do konsumpcji. Zostałem jego ofiarą? Jak to się stało?
- Co masz na myśli? - zbieram się w sobie, by zachowywać zimną krew jak najdłużej.
- Vee… Chcę seksu – mruczy, przymykając powieki. Nie komentuję jego prośby. Zaciskam mocniej szczęki. Ja też tego chcę…
Przez kolejne dwie godziny Brandon bawi się radiem, opycha słodyczami i bezustannie uśmiecha. Zachowuje się beztrosko, jakby zapomniał o czyhających na jego życie wrogach oraz „dziedzictwie” Adama. Szalonemu wujaszkowi zimny klimat Kanady nieco zaszkodził, skoro postanowił zrobić z chłopka mrocznego następcę imperium zła, nad którym tak beztrosko panuje. Co gorsze, mały rudzielec dość szybko zorientował się w sytuacji. Nie powinienem się w to mieszać. Mam swoje zadanie, które wykonam najlepiej, jak potrafię. Nie obchodzi mnie, co Adam zrobi z tym dzieciakiem. Niech sobie robi, co chce. Odeskortuję go na miejsce i zniknę z jego życia raz na zawsze. Właśnie tak zakończy się ta historia.

Na dzisiejszy nocleg wybrałem niewielki hotel, położony w samym centrum miasta. Jego niewątpliwą zaletą jest podziemny garaż, w którym ukryłem samochód, a także dobrze mi znany właściciel. Dopilnuje, abyśmy mogli odpocząć w spokoju. Mężczyzna zaprasza nas do prywatnych pokoi na kolację, co ewidentnie nie przypadło do gustu Brandonowi. Rozmawiamy głównie o dawnych czasach, wspólnych misjach oraz dawno niewidzianych znajomych. Do ostatniej chwili wahałem się, czy tu przyjechać. Z jednej strony sporo ryzykuję, pokazując małolatowi to miejsce. Z drugiej chcę by zobaczył, że można wyjść na prostą nawet z najgorszego bagna. Jest tylko jedno małe „ale” – trzeba tego chcieć.
Podczas kolacji co pewien czas zerkam w kierunku mojego podopiecznego. Gdy nasze oczy się spotykają, chłopak od razu się uśmiecha, a później rzuca mi zniecierpliwione spojrzenia. Wolałby, abyśmy przenieśli się na górę. Z każdą minutą jest coraz bardziej podirytowany.
- Jesteś zmęczony? Chcesz się już położyć? – pytam z fałszywą troską.
- Zostawisz go samego? – wtrąca się mój dawny kompan.
- Brandon jest dorosły. Nic mu nie będzie, jeśli zamknę go na kilka godzin w apartamencie, prawda? – rzucam beztrosko, ciekaw jak zareaguje.
- Kilka godzin? Chyba sobie kpisz! – błękitne tęczówki skrzą się od gniewu.
- Cóż za energia… Tylko pozazdrościć – zaczynam się śmiać, lecz jemu z pewnością nie jest do śmiechu.
- Jestem zmęczony, a ty – małolat wskazuje na mnie palcem – pójdziesz ze mną.
- Vee, od kiedy pozwalasz wodzić się za nos? – mój przyjaciel staje w mojej obronie. – Jeszcze wcześnie. Nie zostawiajcie mnie. Napijmy się jeszcze – proponuje nam następną kolejkę.
- Chętnie – podnoszę ze stołu szklankę i pozwalam, by dolał mi kolejną porcję alkoholu, ignorując przy tym kopniaki, którymi Brandon próbuje zwabić mnie na górę.
- I to rozumiem! – cieszy się właściciel hotelu.

- Jesteś wrednym, upartym, złośliwym… - litania pod moim adresem nie ma końca.
- Nie denerwuj się tak – przerywam mu wyliczanie wyzwisk i przewinień, którymi tak chętnie we mnie rzuca, gdy jesteśmy już w windzie.
- Ja się wcale nie denerwuję! – wybucha. Czerwone plamy na jego smukłej szyi zdaja się temu przeczyć.
- Właśnie widzę… - opieram się o metalową poręcz i przymykam powieki.
- Przyznaj się, że gdyby nie ja, to nadal siedziałbyś z tym facetem i upijał się do nieprzytomności – warczy na mnie.
- Być może. Nie widzę w tym nic złego.
- A ja tak! Vee… - podchodzi do mnie bliżej, licząc na to, że go przytulę.
- Nie… - ostrzegam go, sycząc cicho, by tylko on mnie słyszał.
Opuszczamy windę w milczeniu. Nasz pokój znajduje się na trzecim piętrze. Celowo wybrałem jeden z najzwyklejszych, bo z doświadczenia wiem, iż nie zamontowano w nim kamer. Do tego łatwiej wmieszać się w tłum i są schody przeciwpożarowe, gdybyśmy musieli uciekać. Mój napalony współlokator z pewnością nie poświęcił nawet sekundy, by rozważyć alternatywy związane z ewakuacją. Jest zbyt zaabsorbowany tym, że wreszcie jesteśmy sami. Gdy tylko zamykam drzwi, przywiera do mnie z niesamowitą siłą, tuląc się.
- Brandon… - nie dotykam go. Dość już namieszałem. Powrót do tego, co było zanim skończyliśmy w łóżku, nie jest możliwy, ale nie chcę podsycać w nim nadziei na coś, o czym boję się nawet myśleć.
- Tak? – obejmuje mnie za szyję, próbując pocałować. Nie pozwalam mu na to, więc radzi sobie inaczej. Przywiera ustami do mojej szyi. Po chwili nawet to mu nie wystarcza i zaczyna ją lizać.
- Przestań.
- Tyle godzin musiałem się hamować… Tęskniłem... – mruczy półgłosem, drażniąc mokre miejsca swoim gorącym oddechem. – Pragnę cię, Vee… Do szaleństwa, albo i jeszcze bardziej… - próbuje wsunąć dłonie pod moje ubrania. Łapię go za nadgarstki, powstrzymując ten lubieżny atak.
- Powiedziałem nie… - oczy chłopaka wpatrują się we mnie ze zdziwieniem.
- Nie chcesz mnie? – szok i niedowierzanie malują się na idealnej twarzy. - Przecież…
- Przywiązałeś mnie do łóżka – przypominam mu. – Nie zrobiłem tego z własnej woli.
- Nie szkodzi – ponawia swój atak. – Teraz mamy równe szanse. Kochaj się ze mną – ociera się o mnie zmysłowo, ponownie sięgając w stronę moich ust.
- Jestem twoim ochroniarzem. Wiesz, jak wujaszek zareaguje, gdy się dowie, że…
- Nie mówmy o nim – całuje mnie po żuchwie, nie chcąc się odkleić.
- Poczekaj. Porozmawiajmy – ciągnę go za sobą w kierunku sofy. – Usiądź – wskazuję mu miejsce.
- Vee, tracimy tylko czas… - piekli się, niechętnie wykonując moje polecenie. Zrzuca ozdobne poduszki na podłogę, odreagowując na nich swoje frustracje. – Chcę seksu!
Powstrzymuję uśmiech, widząc go w takim stanie. Jest taki zabawny.
- Nie doszłoby do tego wszystkiego, gdybyś był grzeczny – zaczynam spokojnym tonem, choć moje własne słowa działają przeciwko mnie, przypominając ciału niedawne rozkosze.
- Podobało ci się – oblizuje wargi i mruży oczy. Najwidoczniej on także wraca myślami do tego nieszczęsnego poranka. Nie mogę pozwolić, by hormony nastolatka wzięły górę nad moją samokontrolą.
- Tak, podobało – przyznaję szczerze. – Jednak gdybyś mnie nie uśpił i nie przywiązał, nie śmiałbym tknąć cię palcem, rozumiesz?
- Ty też możesz mnie przywiązać, jeśli to sprawi ci przyjemność – zapewnia żarliwie. – Możesz ze mną zrobić, co tylko zechcesz. Kocham cię, Vee – rumieni się delikatnie i spuszcza nieśmiało wzrok. Jest taki piękny i niewinny. No dobrze, nie całkiem niewinny… Mam ochotę rzucić go na łóżko i pozbawić reszty niewinności, by należał tylko do mnie.
- Nie mogę – wzdycham ciężko. – Wiesz, że dorośli nie łączą obowiązków i przyjemności?
- A gdybym przestał być twoim obowiązkiem i został tylko przyjemnością?
- Nie masz na to wpływu. W moim świecie umowa, którą zawarłem z Adamem, ma charakter wiążący. Dałem mu słowo, że będę cię chronił i odstawię na miejsce. Za to mi płaci.
- A jeśli zapłacę więcej niż on? – tonący brzytwy się chwyta, co?
- Nie stać cię. Wujek wyłożył naprawdę sporą sumę – podchodzę do okna, by wyjrzeć na zewnątrz. Ten stary nawyk da mi kilka sekund, by się uspokoić.
- Chodzi ci tylko o pieniądze?
- Lubię to, co robię i lubię, gdy mi za to płacą.
- Vee… - chłopak podbiega do mnie i przytula się do moich pleców. – Proszę, nie mów tak… Nie odtrącaj mnie… - zaczyna jęczeć, widząc, iż brakuje mu argumentów.
- To tylko zauroczenie – spoglądam mu prosto w oczy. – Za kilka tygodni zaczniesz nowe życie, a wtedy…
- Nie mów tak! Moje uczucie jest szczere! Kocham cię! – siłą obraca mnie w swoją stronę. Jest coraz bardziej zdeterminowany, choć widząc moją reakcję, zdaje sobie sprawę, iż to koniec.
- Mały, przestań. To nie ma sensu. Od początku wiedziałeś, że nic z tego nie będzie – nie umiem się powstrzymać i przeczesuję jego miedziane loki palcami. Są miękkie i błyszczące. Pasują do niego. Po policzku chłopaka spływa łza, którą nerwowo ściera wierzchem dłoni, a następnie popycha mnie i ucieka do jednej z sypialni, zatrzaskując drzwi z hukiem.

Zaczyna świtać, gdy opuszczam hotelowy salon i przenoszę się do niewielkiej sypialni. Jestem zmęczony. Fizycznie i emocjonalnie. Marzę tylko o tym, by wziąć prysznic i położyć się spać.
Chowam pistolety i zdejmuję ubrania, rzucając je na fotel, po czym nagi idę do łazienki. Jest całkiem spora. Cieszy mnie widok oszklonej kabiny prysznicowej, wyłożonej beżowymi płytkami. Odkręcam wodę i przymykam powieki. Wreszcie upragniony relaks. Moje spięte mięśnie powoli się odprężają. Tak dobrze…
Szum odkręconej wody sprawia, iż nie słyszę, gdy Brandon zakrada się do mojej łazienki. Dopiero gdy otwiera drzwi kabiny, moje zmysły odnotowują nieprzyjemny dreszcz, wywołany różnicą temperatur. Unoszę powieki. Chłopak skrada się do mnie na palcach. Jest nagi i podniecony. Podoba mi się taki…
- Powiedziałem nie – przypominam mu, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Mam to gdzieś – popycha mnie na ścianę i wpija się w moje usta. Nasz pocałunek jest zachłanny i z pewnością daleki od nieśmiałości. Brandon wkłada w niego całą duszę, zupełnie jakby próbował na nowo udowodnić głębię swojego uczucia. Dobrze ci idzie, mały… Jeszcze kilka takich sesji i serio uwierzę, że łączy nas coś więcej, niż tylko seks… A skoro jesteśmy już przy seksie…
- Której części słowa „nie” nie rozumiesz? – dyszę, przesuwając opuszkami po mokrym od wody i pokrytym drobniutkimi piegami policzku, gdy chłopak w końcu się ode mnie nieco odsuwa.
- Pragnę cię, Vee… - szepcze, ocierając się o mnie, by udowodnić, jak bardzo go rozpalam. – Zrobię co tylko zechcesz. Wszystko… - kusi mnie, abym ustąpił.
- Wszystko? – przechylam głowę w bok udając, iż rozważam sprośną propozycję.
- Żądaj… Albo nie… - uśmiecha się rozpustnie. – Wolę sam odkryć, co cię najbardziej kręci – odsuwa się jeszcze odrobinę, by móc całować mnie po szyi i obojczykach.
- Brandon, jestem zmęczony i… - to moja ostatnia próba powstrzymania go. Za chwilę nie będzie już odwrotu.
- Wiem, że jesteś – mruczy zalotnie, spoglądając mi prosto w oczy nieco zamglonym wzrokiem. – Nie marnujmy ani chwili – ponownie się uśmiecha, po czym sunie palcami w dół mojego brzucha, badając wypukłość wyćwiczonych mięśni. Jego dotyk jest lekki i przyjemny. Przynosi odprężenie.
- Nie tutaj – łapię go za nadgarstek i kieruję rękę znacznie niżej, aż palce niebieskookiego zaciskają się na moim członku. – Wolę tak…
- Ty serio nie marnujesz czasu… – oblizuje usta i przygryza dolną wargę. Najwyraźniej chce odczytać z mojej twarzy jakiekolwiek emocje. Masz pecha, dzieciaku. Nikt nie potrafi ukryć ich równie dobrze, jak ja.
- Sam chciałeś – wypominam mu, łapiąc go za ramiona i popychając w dół. Chcę jak najszybciej poczuć na sobie jego język. Brandon bez problemu odczytuje moje intencje, klękając na kafelkach. Drażni się ze mną, przesuwając koniuszkiem języka po spragnionej pieszczot główce, po czym wsuwa ją do ust. Patrzy mi przy tym prosto w oczy, prowokując do tego, abym stracił nad sobą jak najszybciej panowanie. – Musisz się bardziej postarać… - podpowiadam mu, przesuwając jego przemoczone loki do tyłu, by nie przesłaniały mi widoku. Opieram się plecami o ścianę i obserwuję poczynania piegusa.
Muszę przyznać, że radzi sobie znacznie lepiej, niż ostatnim razem. I wygląda nieziemsko, wsuwając moją męskość głęboko do swoich ust. Chcę go mieć. Natychmiast!
- Dość! – podciągam go do góry i odwracam, przygniatając do kafelek. Palce mojej prawej dłoni chwytają go za kark. Nie wyrwie się. Jest nieco zaskoczony moim zachowaniem. Nie ma więc czasu, by zareagować. Albo nie chce tego robić. Może już wie, że lubię być odrobinę brutalny…
- Pośpiesz się, Vee… - szepcze, ponaglając mnie do bardziej zdecydowanych działań.
- Tego chcesz? – warczę, napierając na jego wejście . Chłopak zdaje się cały drżeć. Topi się w moich ramionach, niczym rozgrzana świeca. A mimo to nadal nie jest mój.
Mój…?
Wewnętrzny niepokój, schowany za mgłą przyjemności… Nie, to niemożliwe… Nie teraz… Nie z nim…
- Vee… - jęczy, obracając głowę i rzucając mi spragnione spojrzenie. – Błagam cię… - prawie łka. Wchodzę w niego jednym ruchem. Z jego gardła wyrywa się krzyk, który spływa po moim ciele, niczym woda. Właśnie, woda…
Przesuwam dźwignię. Lodowaty strumień pali moją rozgrzaną skórę. Brandon próbuje protestować, lecz nie ma możliwości, by się ruszyć. Cały dygocze. Gdybym go puścił, nie byłby w stanie utrzymać się na nogach. Poza tym nie zamierzam tego robić. Podnieca mnie, że jest ode mnie zależny. I uległy.
Zaczynam się poruszać. Nie robię tego zbyt agresywnie, by nie sprawiać mu bólu, choć z drugiej strony małolat jest tak nakręcony, iż nie robiłoby mu to zbytniej różnicy. Jego jęki i westchnienia odbijają się od wykafelkowanych ścian. Raz po raz wykrzykuje moje imię, dopraszając się o więcej rozkoszy. Nie zamierzam mu niczego odmawiać. Cierpliwie czekam, aż dochodzi, by móc zrobić dokładnie to samo.
Chciałbym się dłużej delektować uczuciem spełnienia, lecz muszę uważać na rudzielca. Obracam go twarzą do siebie i mocno przytulam, by nie osunął się na płytki i nie zrobił sobie krzywdy. Uśmiecham się pod nosem, po czym biorę go na ręce i wynoszę z kabiny prysznicowej.
- Vee… Kocham cię… - powtarza bez przerwy, nie otwierając oczu.
- Posadzę cię na pralce, ok? Muszę cie wytrzeć. Przemarzłeś – sięgam po czarny szlafrok, którym go owijam.
- Nie jest mi zimno, a gorąco… - mamrocze pod nosem, próbując mnie objąć.
- Zaniosę cię do łóżka – informuje go, starając się jednocześnie zawiązać węzeł wokół własnej talii.
- Kocham cię, Vee… A ty mnie kochasz? Powiedz, że tak… Powiedz, że mnie kochasz… Tylko raz… Powiedz to… - nalega.
Bez problemu odnajduje drogę do łóżka i układam go na pościeli. Zaczynam się cicho śmiać widząc, jak walczy ze snem.
- No wiesz… A ja chciałem jeszcze raz… - skarżę się, zajmując wolne miejsce po drugiej stronie i okrywając nas ciepłą kołdrą.
- Ja też chcę jeszcze… Ciągle cię chcę… Tak bardzo cię ko… - zasypia w połowie zdania. Tym razem na dobre.

Pozwalam sobie spać cztery godziny. To mój odgórny limit, który pozwala mi szybko się zregenerować. Spoglądam na zegarek. Dochodzi dziewiąta. Dobudzenie wtulonego we mnie nastolatka będzie graniczyło z cudem, lecz nie mam innego wyjścia.
- Brandon, wstawaj. Pora się zbierać – przeczesuje jego potargane włosy palcami. Jedyny efekt, jaki udaje mi się wywołać polega na mocniejszym wtuleniu się w moją klatkę piersiową. – Brandon…
- Nie chcę…
- Obudziłeś się. To dobrze – próbuję się przeciągnąć, lecz z takim kleszczem u boku jest to doprawdy trudne.
- Vee… - lamentuje. – Nie dam rady wstać…
- Dasz radę – zapewniam go, całując w skroń. Czując na sobie muśnięcie moich warg, z trudem unosi ołowiane powieki.
- Kocham cię, ale bywasz taki nieznośny… - rozpacza, zakradając się palcami pod frotowy materiał, by gładzić mnie po torsie.
- Już późno. Nie możemy nadużywać gościnności, bo to się może szybko obrócić przeciwko nam – ponaglam go, by zechciał się w końcu ruszyć.
- Podjąłem decyzję. Dalej z tobą nie jadę – spuszcza wzrok, zamyślając się na chwilę.
- Dzieciaku, nie jestem w nastroju na żarty. Wujek Adam…
- Wiesz co on ze mną zrobi? Wiesz jaka czeka mnie przyszłość? Stanę się kimś złym… Bardzo złym… - Brandon nieśpiesznie siada na łóżku, po czym zaczyna się wpatrywać w swoje dłonie.
- Porozmawiaj z Adamem jeszcze raz. Może nie zrozumiałeś tego, co mówił. Nie sądzę, żeby planował szybką emeryturę – pocieszam go, lecz na niewiele się to zdaje. Chłopak jest smutny i przygnębiony.
- Możesz mnie zabić, jeśli chcesz. Jestem pewny, że jeśli nie ty, to ktoś inny z pewnością to zrobi – wzdycha, zaczynając się gorzko śmiać. – Nie mam nawet osiemnastu lat, a myślę o rzeczach ostatecznych, jakby to była wyłącznie gra. Cokolwiek bym nie wybrał, przegram.
- Nie mów tak – wkurza mnie jego dziwne podejście. Ma krewnego, który zapewni mu bezpieczeństwo. W życiu nie ma nic za darmo. Wszystko ma swoją cenę. Skoro Adam rzuca w jego stronę koło ratunkowe, nie powinien go odpychać.
- Nie pojadę tam. A jeśli mnie zmusisz, przy pierwszej okazji popełnię samobójstwo – niechciana łza spływa po jego bladym policzku.
- Brandon… Ty nic nie rozumiesz! To nie jest kwestia wyboru!
- A czego? – pociąga nosem.
- Adam wydał rozkaz. Z takimi jak on się nie negocjuje.
- Serio? Więc ty także wypełniasz jedynie jego rozkazy?
- W pewnym sensie tak – przytakuję, nie wiedząc jak inaczej ubrać to w słowa. – Jestem mu winny przysługę za to, co on robi dla mnie.
- Seks ze mną również znalazł się na liście wymagań?! – wlepia we mnie zbolałe spojrzenie.
- Nie. Dobrze wiesz, że sytuacja miedzy nami sama się skomplikowała. Adam nie ma z tym nic wspólnego.
- Mam to gdzieś! Dalej z tobą nie jadę! – unosi się gniewem, opierając o zagłówek. Mały wojownik…
- Nie mogę cię zostawić samemu sobie. Zginiesz w pięć minut – może racjonalne argumenty sprawią, iż nieco ochłonie i zmądrzeje…
- Nie dbam o to! – chlipie. Boi się. Ja też bym się bał na jego miejscu. Ci, którzy go ścigają, nie marnują amunicji, a on jest bardzo łatwym celem.
- Brandon, zrozum… Nie mamy innego wyjścia. Ty i ja jesteśmy tylko pionkami w ich grze. Stawka jest zbyt wysoka, by próbować ją podbić.
- W takim razie… Skoro nie możemy wygrać uczciwie, oszukujmy…

9 komentarzy:

  1. Brandon seksoholikiem, a Vee zakochaną gąską <3
    Nononono <3
    Coraz lepiej się dogadują, tę nić porozumienia (ba, tę więź) prawie widać C:
    Szkoda mi Brandona, tego w jakiej sytuacji życiowej sisię znajduje :c tyle dobrze, że potrafi "żyć szybciej" i (przede wszystkim) ma Vee.
    Ehh...

    OdpowiedzUsuń
  2. Brandon seksoholikiem, a Vee zakochaną gąską <3
    Nononono <3
    Coraz lepiej się dogadują, tę nić porozumienia (ba, tę więź) prawie widać C:
    Szkoda mi Brandona, tego w jakiej sytuacji życiowej sisię znajduje :c tyle dobrze, że potrafi "żyć szybciej" i (przede wszystkim) ma Vee.
    Ehh...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż, czy on naprawdę żyje szybciej ? Czy jest po prostu Brandonem, sobą, nie bojącym się sięgać. Po to, czy owo :)
      A w ogóle to dzielnie sobie radzi, caly

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Żal Ci małego Brandona? Zupełnie niepotrzebnie. Świetnie sobie radzi. Mnie bardziej przeraża Vee. Podoba mi się znacznie bardziej, niż powinien :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu gdy przeczytałam "zakochana gąska" Haha :D Świetne porównanie!
    Rozdział mega, wiele wyjaśnia, dużo się dzieje i pokazuje Vee lecącego na Brandona. Nic dodać nic ująć! Cud, miód i maliny :D

    Wegi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam słabość do Gąsek i "gąsek". Nic na to nie poradzę. Znasz mnie przecież :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. A kto nie ma słabości do Gąskek? Chociaż od gąsek wolę lisy... Lisku :D

      Wegi

      Usuń
  5. Hejka,
    wspaniale,  Vee coś za bardzo jednak jie protestuje, ciekawe co się stało z Brandonem bo po tych jego słowach mam złe przeczucia... a sam książę... przeważy czy będzie znał się na operze ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń