Zabranie Samuela do
mojej sypialni przebiega w atmosferze skandalu. Dorothy karci mnie spojrzeniem,
które wyraźnie mówi, że posuwam się za daleko. Co więcej, nawet Samuel jest
mocno zaniepokojony. Wyraźnie czuję, jak jego serce zareagowało na te
mieszkaniowe perturbacje. Chłopak się mnie boi. I dobrze.
Popycham nogą drzwi,
których nie mam jak za sobą zamknąć. Podchodzę do wielkiego łóżka i kładę na
nim zmarzlaka. Jego widok wśród tak dobrze znanych mi przedmiotów przynosi
niewielką dawkę ulgi. Wygląda całkiem znośnie na tle drogiej pościeli oraz
starego, rzeźbionego wezgłowia.
- Proszę, przyniosłam
śniadanie. – Obecność Dorothy działa na mnie jak kubeł zimnej wody.
- Przynieś jego rzeczy
– wydaję kobiecie polecenie, jednocześnie podtykając Samuelowi dodatkową poduszkę
pod głowę, by było mu wygodniej podczas jedzenia.
- Panie Atkins… – Wiem,
co chce powiedzieć. Ja też uważam, że zatraciłem zdolność racjonalnego
myślenia, lecz nic na to nie poradzę. Sypialnia to mój ulubiony pokój w całym
domu. Sam ją projektowałem. Po prostu czuję, że on także powinien tu być. Jest
jak brakujący element dekoracji. Swoim zachowaniem zbyt łatwo wyprowadza mnie z
równowagi. Gdy będę go mieć bezustannie na oku, powinno być lepiej.
„Jest
zły… Nie lubimy go…”
Samuel udaje, że je, a
tymczasem jego wzrok dyskretnie przesuwa się po obrazach i meblach, jakie przez
lata zgromadziłem.
Spontanicznie podejmuję
kolejną, dziwną decyzję, jaką jest odsłonięcie wielkiego okna, aby blondyn mógł
widzieć pokryty śniegiem ogród. Siadam na jednym z krzeseł w stylu kolonialnym,
by choć chwilę odpocząć. Mam za sobą naprawdę ciężki poranek.
Na wyświetlaczu
telefonu, który leży obok mnie na stole, pojawia się imię ojca. Jak zwykle
wybrał idealny moment na rozmowę.
- Sprawdzę co z
sernikiem – wstaję ze swojego miejsca. Zabieram ze sobą urządzenie, które nie
przestaje dzwonić. Gdy docieram na parter, chwytam kurtkę i wychodzę przed dom,
by zapalić papierosa. Niechętnie przesuwam kciukiem po ekranie.
- No nareszcie! – Tata
od razu daje mi do zrozumienia, że nieźle go wkurzyłem. – Długo jeszcze
zamierzasz ciągnąć ten cyrk?!
- Dzień dobry – witam
się, ignorują jego przytyki.
- Przestań się
wygłupiać i wróć do pracy! – grzmi przywódca naszego rodu.
- Wykupiłeś moją firmę,
więc nie mam do czego wracać.
- Jeremy… – Nicolas
Atkins lojalnie mnie ostrzega przed eskalacją swojej wściekłości.
- Tato, jestem zajęty,
więc przejdźmy od razu do rzeczy – wzdycham. Nie mam nastroju na kłótnie.
Przygniatają mnie własne problemy, z którymi trzeba się zmierzyć.
- Jackson oficjalnie
potwierdził, że jego brat został adoptowany.
- Świetnie. Coś
jeszcze? – Ze wszystkich sił staram się zapanować nad emocjami.
- Powiesz mu?
- Komu? I co mam
powiedzieć? – dopytuję, lekko zbity z tropu. Czy on zawsze musi rozmawiać ze
mną za pomocą zagadek?
- Czy powiesz Samuelowi
o adopcji?
Teraz wszystko się
wyjaśniło. Ojciec z pewnością skontaktował się
z Jacksonem, który nie ma czasu, by odwiedzić brata, więc obydwaj próbują
zwalić na mnie czarną robotę.
Na co liczą? Że pójdę
na górę i ot tak oświadczę „Zostałeś sprzedany. Prawdopodobnie resztę życia
spędzisz będąc wykorzystywanym przez jakiegoś zboczeńca.”
Nie! Za nic na świecie
mu tego nie powiem! Zwłaszcza, że ciąża jest zagrożona. Jeśli Samuel się
zdenerwuje, zaszkodzi dzieciom.
- Nie powiem. I żaden z
was także tego nie zrobi do czasu, aż urodzą się bliźniaki. Czy wyrażam się
jasno? – Mój formalistyczny ton brzmi jak groźba,
a przecież to nie tak, że bronię swojego terytorium. Po prostu dzieci…
- Jeremy, on nie jest
dla ciebie, jasne? – Kochany tatuś uczynnie odświeża mi pamięć.
- Samuel jest słaby i
ma anemię. Na razie nie musi o niczym wiedzieć. Dlatego nie życzę sobie,
abyście go niepokoili – cedzę przez zęby udając, że ta sprawa zupełnie mnie nie
rusza.
- Synu, ja nie żartuję.
Ukręcę mu łeb, jeśli okaże się, że cię uwiódł. Mały Reed praktycznie ma już
nowego alfę, który się nim zajmie. Ty masz swoje życie. Rodzinę. Pracę. A
właśnie – ojciec od razu stara się wykorzystać okazję
i zmienić temat na ten najbliższy jego sercu. – Kiedy wracasz?
- Nie wrócę. Nie mam do
czego. – Moje słowa podnoszą mu ciśnienie.
- Jesteś moim
dziedzicem! Nie uciekniesz od obowiązków! – Nicolasowi Atkinsowi puszczają
nerwy. Zaczyna krzyczeć, nie zważając na ciche protesty mamy, która z pewnością
przysłuchuje się naszej rozmowie.
- Nie uciekam. Po
prostu są rzeczy ważne i ważniejsze. Dzieci mnie potrzebują. Nie mogę ich
zostawić – odpowiadam spokojnie, bawiąc się zapalniczką.
- Dobrze, jak chcesz… –
Tata z powrotem nakłada maskę racjonalnego biznesmena. – Dam ci czas do
namysłu. Jednak po porodzie… – odgraża się.
- Po porodzie –
przystaję na jego propozycję. – Do tego czasu zostawcie mnie
w spokoju, zarówno ty, jak i Jackson – rozłączam się.
Przez ponad godzinę
siedzę na lodowatej ławce i nie potrafię zebrać myśli. Jeszcze nie tak dawno
temu wydawało mi się, że gorzej nie będzie, ale myliłem się.
Przed oczami widzę
doktora Dannego, który lubieżnym wzrokiem przesuwa po ciele omegi. Widzę także
obcego, który stoi w cieniu, lecz nie przeszkadza mu to zerwać ubrań z blondyna
i brutalnie posiąść.
Co
cię to obchodzi? To nie twój problem… Liczą się wyłącznie dzieci, pamiętasz?
Dzieci… Co im powiem,
jeśli kiedyś zapytają o losy drugiego ojca? Że spotkała go kara? Że został
sprzedany, jak jakaś tania dziwka i musi zadowalać nowego pana?
W
przeciągu kilku chwil oczarował doktora Dannego. Na ciebie też znalazł sposób.
Taki już los Reedów. Poradzi sobie.
Niedobrze mi. To chyba
pierwszy raz, gdy dym tytoniowy przyprawia mnie
o mdłości. Gaszę niedopałek w śniegu i próbuję nieco rozruszać zmrożone
kończyny.
Idę na górę, gdzie
wśród pościeli zagrzebany jest winowajca całej tej sytuacji. Właśnie – to jego
wina! To wszystko jego wina!
„Jest
zły…”
Kopniaki maluchów
przerywają sen piwnookiego. Chłopak robi zbolałą minę, po czym patrzy na mnie
prawie błagalnie. Czego znowu chce? Na co liczy?
Że będę mu współczuł? A może mam go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie
dobrze? Nie będzie. Samuel jest jak puszka Pandory – wraz z jego pojawieniem
się, problemy tylko się mnożą i mnożą.
- Nie patrz tak. Nie
jestem w nastroju na twoje gierki. Trzeba było bałamucić doktorka, gdy miałeś
okazję. Ale z tym też koniec! – sapię ciężko. – On już tu nie wróci! Nikt ci
nie pomoże! – Wyżywam się na chłopaku, który nie do końca rozumie, o co tak
naprawdę mi chodzi. Ja sam tego nie rozumiem.
Podchodzę do łóżka i
kładę się obok ciężarnego. Samuel lgnie do mnie, szukając chociaż odrobiny
wsparcia. Nie chcę go wspierać. Powinienem go nienawidzić jak dawniej. Od
zawsze życzyłem członkom rodziny Reedów wszystkiego co najgorsze. Zwłaszcza
Jacksonowi. Moje życzenie się spełniło. Dlaczego nie czuję satysfakcji?
***
Budzę się znacznie
wcześniej niż zwykle. Za oknem szaleje kolejna zamieć śnieżna. Synoptycy
zapowiadali, że to już ostatki zimy i za chwilę przywitamy wiosnę. Bardzo na to
liczę, bo dosyć mam mrozu. Póki co czeka mnie zupełnie inne przywitanie. Jeden
z moich synków nie zważa na dość wczesną porę. Od dawna dokazuje. Wyraźnie
czuję, jak się porusza. Kochany szkrab.
Coraz częściej
zastanawiam się na idealnymi imionami dla moich pociech. Podoba mi się imię
Harry, a przynajmniej jest w ścisłej czołówce. Powoli powinienem ją zawężać.
Ostatecznie to już ósmy miesiąc. Czas tak szybko leci…
Samuel także już nie
śpi. A właściwie to jeszcze nie zasnął. W ostatnim czasie dzieci bardzo dają mu
w kość. Szaleją w dzień i w nocy. Czasami wydaje mi się, że gdy jeden z naszych
synków jest nieco spokojniejszy, drugi nadrabia straty.
- Moje maleństwo… –
szepczę czule do brzuszka.
„Kochamy
cię, tato! Tylko ciebie!”
W ostatnim czasie
bliźniaki dość często zapewniają mnie o swoich uczuciach. Są takie słodkie.
Zerkam na blondyna,
który wygląda na skonanego. Chciałby się chociaż chwilę zdrzemnąć, lecz nie
bardzo ma jak. Gdy zamyka oczy, nienarodzone pociechy od razu go budzą. Przyciągam
omegę do siebie. Samuel układa głowę na mojej klatce piersiowej i przymyka
powieki. Przeczesuję jego potargane włosy palcami. Ostatnio Dorothy trochę je
podcięła. Nowa fryzura i tak na niewiele się zdała. Nadal nic do niego nie
czuję. To nawet zabawne, że żyjemy razem, śpimy w jednym łóżku, czasami zdarza
mi się go pocałować i tyle. Ta bajka nie ma szczęśliwego zakończenia.
- Mam cię zanieść do
łazienki? – pytam. Dzieci, słysząc o kąpieli, zaczynają żywo reagować.
Uwielbiają, gdy omega siedzi w wannie. Ciepła woda bardzo je relaksuje.
Piwnooki cicho wzdycha. Któryś z naszych synków kopnął go właśnie w żebra. –
Nie chcesz?
Samuel unosi na mnie
wzrok. Jest zmęczony. I z przyjemnością poleży jeszcze trochę, jeśli zgodzę się
mu towarzyszyć. Czasami nie mam nic przeciwko jego drobnym zachciankom. Czytanie
odpowiedzi z jego oczu nie ma już dla
niego tajemnic.
„Tata,
my chcemy się kąpać!”
Chciałbym zadowolić
moje pociechy, lecz nie mogę ignorować faktu, że drugi tatuś nie wygląda
najlepiej. Obawiam się, że zemdleje, jeśli włożę go do wanny. Ostatnio zrobił
się taki dziwny, prawie przezroczysty. Oby doktor Ivette coś na to zaradziła.
„Tata!
Kąpiel! Tata!”
Kolejne kopniaki
sprawiają, że omega nabiera gwałtownie powietrza i sycząc
z bólu kładzie się z powrotem na poduszkach. Obejmuje swój brzuch, gładząc go
delikatnie, lecz to nic nie pomaga.
- Sam widzisz, jakie są
podekscytowane. Będą szaleć tak długo aż im ustąpimy.
Wstaję z łóżka i idę do
łazienki, by nalać wody do wanny. Jest na tyle duża,
że bez problemu wykąpię się z Samuelem. Nigdy nie ma mi tego za złe. Wprost
przeciwnie. Lubi, gdy go dotykam. Zupełnie mi się poddaje, pozwalając dowolnie
dysponować swoim ciałem.
Sięgam po jedną z
butelek i dolewam odrobinę płynu do wody. Zawarte w nim olejki ponoć działają
uspokajająco. Gdy wszystko jest gotowe, wracam po dwudziestolatka. Najpierw
muszę go rozebrać. Tę część lubię najbardziej. Bycie nagim zawsze nieco go
peszy, a oczy nabierają tajemniczego blasku. Jakiś czas temu potraktowałbym to
jako grę wstępną. Teraz jest inaczej. Muszę być znacznie bardziej uważny i
cierpliwy. Poza tym szczerze wątpię, że zechciałby się ze mną kochać po tak
ciężkiej nocy. Za to masażu z pewnością nie odmówi.
- Obejmij mnie za szyję
– instruuję chłopaka, który niezbyt pewnym ruchem decyduje się mnie dotknąć.
Chociaż ciążowy brzuch jest już całkiem spory, Samuel nadal nie wydaje mi się
ciężki. – Nie za ciepła? – Sadzam go w wannie
i pilnuję, by się nie podtopił. Marmur bywa zwodniczy, a ja nie mogę dopuścić,
by coś mu się stało. – Przyjemnie, prawda? – Ja również szybko się rozbieram
i zajmuję miejsce tuż za jego plecami. Ciężarny traktuje moją klatkę piersiową
jako swoją poduszkę. Przez kilka minut siedzimy w ciszy i względnym spokoju.
Bycie bezczynnym dość
szybko mi się nudzi. Przesuwam prawą dłoń z biodra chłopaka nieco wyżej, niby
niechcący zahaczając o jego sutek. Reakcja jest praktycznie natychmiastowa.
Mimo to mały złośnik mocno zaciska wargi, by ukryć przede mną ten fakt. Nie
szkodzi, mam na niego sprawdzone sposoby. Zaczynam celowo pocierać twardniejący
guziczek, jednocześnie całując moją ofiarę po odsłoniętej szyi.
- Dobrze ci? – mruczę
zmysłowo do jego ucha. – Nie bój się. Wiem, że nie jesteś na siłach, ale…
- Ach… - Z
nieposłusznych ust ucieka ciche westchnienie.
- Tak dawno tego nie
robiliśmy… Tęsknię za twoim seksownym głosem… Zwłaszcza w chwili, gdy jesteś
już naprawdę blisko… Nie masz pojęcia jak niesamowicie wtedy brzmisz… - Ocieram
się o ciało Samuela, pokazując mu, jak wielką mam na niego ochotę. Mój członek
pręży się dumnie, czekając na reakcję mojego kochanka. – Chodź tu. – Pomagam
omedze zmienić pozycję
i sadzam go sobie na kolanach. W ten sposób nadal będę czuwać, by się nie
podtopił, a dodatkowo sprawię nam trochę przyjemności. Pochylam się nad nim i
subtelnie całuję. Nieznośnie powoli zamyka oczy. Rozkoszuje się każdą sekundą.
Jest mu dobrze. Mi także.
Jeremy…
Pamiętasz jeszcze, że to Reed? – Wyraźnie słyszę podszepty
mojego sumienia, lecz w tej chwili mało mnie one obchodzą.
- Chcę cię dotykać… O
tak… – Zaciskam palce na męskości chłopaka
i obserwuję jego reakcję. Blade policzki nabierają rumieńców. Jest podniecony.
Rozchyla wargi, po których powolnie przesuwa językiem. Wpijam się w nie
natarczywie, bo ja również pragnę ich spróbować. Brakowało mi ich smaku. Brakowało
dotyku… – Tak dawno cię nie miałem… – dyszę. – Wiem,
że pewnie nie będziemy się już kochać do końca ciąży, ale potem… Potem…
Urywam w połowie
zdania. Przecież owo „potem” nigdy nie nadejdzie. Nie dla nas. Nie ma żadnych
„nas”. Samuel nie będzie należał do mnie. Stanie się własnością kogoś innego.
Tylko czy ta osoba będzie w stanie doprowadzić go do takiego stanu? Czy zaufa
mu równie mocno, jak ufa mnie? Czy otworzy przed nim swoje serce? I jak niby ma
to zrobić, skoro ono należy do mnie?
Dręczony tymi
niepokornymi myślami, tym bardziej pragnę zatracić się
w chwilowej ekstazie. Pocieram dłonią oba nasze członki, pławiąc się odurzających
jęknięciach, które odbijają się echem od wykafelkowanych ścian.
Krótkie chwile
szczęścia tak szybko przemijają…