niedziela, 25 lutego 2024

Wpadka rozdział 13

 

Zabranie Samuela do mojej sypialni przebiega w atmosferze skandalu. Dorothy karci mnie spojrzeniem, które wyraźnie mówi, że posuwam się za daleko. Co więcej, nawet Samuel jest mocno zaniepokojony. Wyraźnie czuję, jak jego serce zareagowało na te mieszkaniowe perturbacje. Chłopak się mnie boi. I dobrze.

Popycham nogą drzwi, których nie mam jak za sobą zamknąć. Podchodzę do wielkiego łóżka i kładę na nim zmarzlaka. Jego widok wśród tak dobrze znanych mi przedmiotów przynosi niewielką dawkę ulgi. Wygląda całkiem znośnie na tle drogiej pościeli oraz starego, rzeźbionego wezgłowia.

- Proszę, przyniosłam śniadanie. – Obecność Dorothy działa na mnie jak kubeł zimnej wody.

- Przynieś jego rzeczy – wydaję kobiecie polecenie, jednocześnie podtykając Samuelowi dodatkową poduszkę pod głowę, by było mu wygodniej podczas jedzenia.

- Panie Atkins… – Wiem, co chce powiedzieć. Ja też uważam, że zatraciłem zdolność racjonalnego myślenia, lecz nic na to nie poradzę. Sypialnia to mój ulubiony pokój w całym domu. Sam ją projektowałem. Po prostu czuję, że on także powinien tu być. Jest jak brakujący element dekoracji. Swoim zachowaniem zbyt łatwo wyprowadza mnie z równowagi. Gdy będę go mieć bezustannie na oku, powinno być lepiej.

 

„Jest zły… Nie lubimy go…”

 

Samuel udaje, że je, a tymczasem jego wzrok dyskretnie przesuwa się po obrazach i meblach, jakie przez lata zgromadziłem.

Spontanicznie podejmuję kolejną, dziwną decyzję, jaką jest odsłonięcie wielkiego okna, aby blondyn mógł widzieć pokryty śniegiem ogród. Siadam na jednym z krzeseł w stylu kolonialnym, by choć chwilę odpocząć. Mam za sobą naprawdę ciężki poranek.

Na wyświetlaczu telefonu, który leży obok mnie na stole, pojawia się imię ojca. Jak zwykle wybrał idealny moment na rozmowę.

- Sprawdzę co z sernikiem – wstaję ze swojego miejsca. Zabieram ze sobą urządzenie, które nie przestaje dzwonić. Gdy docieram na parter, chwytam kurtkę i wychodzę przed dom, by zapalić papierosa. Niechętnie przesuwam kciukiem po ekranie.

- No nareszcie! – Tata od razu daje mi do zrozumienia, że nieźle go wkurzyłem. – Długo jeszcze zamierzasz ciągnąć ten cyrk?!

- Dzień dobry – witam się, ignorują jego przytyki.

- Przestań się wygłupiać i wróć do pracy! – grzmi przywódca naszego rodu.

- Wykupiłeś moją firmę, więc nie mam do czego wracać.

- Jeremy… – Nicolas Atkins lojalnie mnie ostrzega przed eskalacją swojej wściekłości.

- Tato, jestem zajęty, więc przejdźmy od razu do rzeczy – wzdycham. Nie mam nastroju na kłótnie. Przygniatają mnie własne problemy, z którymi trzeba się zmierzyć.

- Jackson oficjalnie potwierdził, że jego brat został adoptowany.

- Świetnie. Coś jeszcze? – Ze wszystkich sił staram się zapanować nad emocjami.

- Powiesz mu?

- Komu? I co mam powiedzieć? – dopytuję, lekko zbity z tropu. Czy on zawsze musi rozmawiać ze mną za pomocą zagadek?

- Czy powiesz Samuelowi o adopcji?

Teraz wszystko się wyjaśniło. Ojciec z pewnością skontaktował się
z Jacksonem, który nie ma czasu, by odwiedzić brata, więc obydwaj próbują zwalić na mnie czarną robotę.

Na co liczą? Że pójdę na górę i ot tak oświadczę „Zostałeś sprzedany. Prawdopodobnie resztę życia spędzisz będąc wykorzystywanym przez jakiegoś zboczeńca.”

Nie! Za nic na świecie mu tego nie powiem! Zwłaszcza, że ciąża jest zagrożona. Jeśli Samuel się zdenerwuje, zaszkodzi dzieciom.

- Nie powiem. I żaden z was także tego nie zrobi do czasu, aż urodzą się bliźniaki. Czy wyrażam się jasno? – Mój formalistyczny ton brzmi jak groźba,
a przecież to nie tak, że bronię swojego terytorium. Po prostu dzieci…

- Jeremy, on nie jest dla ciebie, jasne? – Kochany tatuś uczynnie odświeża mi pamięć.

- Samuel jest słaby i ma anemię. Na razie nie musi o niczym wiedzieć. Dlatego nie życzę sobie, abyście go niepokoili – cedzę przez zęby udając, że ta sprawa zupełnie mnie nie rusza.

- Synu, ja nie żartuję. Ukręcę mu łeb, jeśli okaże się, że cię uwiódł. Mały Reed praktycznie ma już nowego alfę, który się nim zajmie. Ty masz swoje życie. Rodzinę. Pracę. A właśnie – ojciec od razu stara się wykorzystać okazję
i zmienić temat na ten najbliższy jego sercu. – Kiedy wracasz?

- Nie wrócę. Nie mam do czego. – Moje słowa podnoszą mu ciśnienie.

- Jesteś moim dziedzicem! Nie uciekniesz od obowiązków! – Nicolasowi Atkinsowi puszczają nerwy. Zaczyna krzyczeć, nie zważając na ciche protesty mamy, która z pewnością przysłuchuje się naszej rozmowie.

- Nie uciekam. Po prostu są rzeczy ważne i ważniejsze. Dzieci mnie potrzebują. Nie mogę ich zostawić – odpowiadam spokojnie, bawiąc się zapalniczką.

- Dobrze, jak chcesz… – Tata z powrotem nakłada maskę racjonalnego biznesmena. – Dam ci czas do namysłu. Jednak po porodzie… – odgraża się.

- Po porodzie – przystaję na jego propozycję. – Do tego czasu zostawcie mnie
w spokoju, zarówno ty, jak i Jackson – rozłączam się.

Przez ponad godzinę siedzę na lodowatej ławce i nie potrafię zebrać myśli. Jeszcze nie tak dawno temu wydawało mi się, że gorzej nie będzie, ale myliłem się.

Przed oczami widzę doktora Dannego, który lubieżnym wzrokiem przesuwa po ciele omegi. Widzę także obcego, który stoi w cieniu, lecz nie przeszkadza mu to zerwać ubrań z blondyna i brutalnie posiąść.

Co cię to obchodzi? To nie twój problem… Liczą się wyłącznie dzieci, pamiętasz?

Dzieci… Co im powiem, jeśli kiedyś zapytają o losy drugiego ojca? Że spotkała go kara? Że został sprzedany, jak jakaś tania dziwka i musi zadowalać nowego pana?

W przeciągu kilku chwil oczarował doktora Dannego. Na ciebie też znalazł sposób. Taki już los Reedów. Poradzi sobie.

Niedobrze mi. To chyba pierwszy raz, gdy dym tytoniowy przyprawia mnie
o mdłości. Gaszę niedopałek w śniegu i próbuję nieco rozruszać zmrożone kończyny.

Idę na górę, gdzie wśród pościeli zagrzebany jest winowajca całej tej sytuacji. Właśnie – to jego wina! To wszystko jego wina!

 

„Jest zły…”

 

Kopniaki maluchów przerywają sen piwnookiego. Chłopak robi zbolałą minę, po czym patrzy na mnie prawie błagalnie. Czego znowu chce? Na co liczy?
Że będę mu współczuł? A może mam go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Nie będzie. Samuel jest jak puszka Pandory – wraz z jego pojawieniem się, problemy tylko się mnożą i mnożą.

- Nie patrz tak. Nie jestem w nastroju na twoje gierki. Trzeba było bałamucić doktorka, gdy miałeś okazję. Ale z tym też koniec! – sapię ciężko. – On już tu nie wróci! Nikt ci nie pomoże! – Wyżywam się na chłopaku, który nie do końca rozumie, o co tak naprawdę mi chodzi. Ja sam tego nie rozumiem.

Podchodzę do łóżka i kładę się obok ciężarnego. Samuel lgnie do mnie, szukając chociaż odrobiny wsparcia. Nie chcę go wspierać. Powinienem go nienawidzić jak dawniej. Od zawsze życzyłem członkom rodziny Reedów wszystkiego co najgorsze. Zwłaszcza Jacksonowi. Moje życzenie się spełniło. Dlaczego nie czuję satysfakcji?

 

***

 

Budzę się znacznie wcześniej niż zwykle. Za oknem szaleje kolejna zamieć śnieżna. Synoptycy zapowiadali, że to już ostatki zimy i za chwilę przywitamy wiosnę. Bardzo na to liczę, bo dosyć mam mrozu. Póki co czeka mnie zupełnie inne przywitanie. Jeden z moich synków nie zważa na dość wczesną porę. Od dawna dokazuje. Wyraźnie czuję, jak się porusza. Kochany szkrab.

Coraz częściej zastanawiam się na idealnymi imionami dla moich pociech. Podoba mi się imię Harry, a przynajmniej jest w ścisłej czołówce. Powoli powinienem ją zawężać. Ostatecznie to już ósmy miesiąc. Czas tak szybko leci…

Samuel także już nie śpi. A właściwie to jeszcze nie zasnął. W ostatnim czasie dzieci bardzo dają mu w kość. Szaleją w dzień i w nocy. Czasami wydaje mi się, że gdy jeden z naszych synków jest nieco spokojniejszy, drugi nadrabia straty.

- Moje maleństwo… – szepczę czule do brzuszka.

 

                                   „Kochamy cię, tato!  Tylko ciebie!”               

 

W ostatnim czasie bliźniaki dość często zapewniają mnie o swoich uczuciach. Są takie słodkie.

Zerkam na blondyna, który wygląda na skonanego. Chciałby się chociaż chwilę zdrzemnąć, lecz nie bardzo ma jak. Gdy zamyka oczy, nienarodzone pociechy od razu go budzą. Przyciągam omegę do siebie. Samuel układa głowę na mojej klatce piersiowej i przymyka powieki. Przeczesuję jego potargane włosy palcami. Ostatnio Dorothy trochę je podcięła. Nowa fryzura i tak na niewiele się zdała. Nadal nic do niego nie czuję. To nawet zabawne, że żyjemy razem, śpimy w jednym łóżku, czasami zdarza mi się go pocałować i tyle. Ta bajka nie ma szczęśliwego zakończenia.

- Mam cię zanieść do łazienki? – pytam. Dzieci, słysząc o kąpieli, zaczynają żywo reagować. Uwielbiają, gdy omega siedzi w wannie. Ciepła woda bardzo je relaksuje. Piwnooki cicho wzdycha. Któryś z naszych synków kopnął go właśnie w żebra. – Nie chcesz?

Samuel unosi na mnie wzrok. Jest zmęczony. I z przyjemnością poleży jeszcze trochę, jeśli zgodzę się mu towarzyszyć. Czasami nie mam nic przeciwko jego drobnym zachciankom. Czytanie odpowiedzi z jego oczu  nie ma już dla niego tajemnic.

 

„Tata, my chcemy się kąpać!”

 

Chciałbym zadowolić moje pociechy, lecz nie mogę ignorować faktu, że drugi tatuś nie wygląda najlepiej. Obawiam się, że zemdleje, jeśli włożę go do wanny. Ostatnio zrobił się taki dziwny, prawie przezroczysty. Oby doktor Ivette coś na to zaradziła.

 

„Tata! Kąpiel! Tata!”

 

Kolejne kopniaki sprawiają, że omega nabiera gwałtownie powietrza i sycząc
z bólu kładzie się z powrotem na poduszkach. Obejmuje swój brzuch, gładząc go delikatnie, lecz to nic nie pomaga.

- Sam widzisz, jakie są podekscytowane. Będą szaleć tak długo aż im ustąpimy.

Wstaję z łóżka i idę do łazienki, by nalać wody do wanny. Jest na tyle duża,
że bez problemu wykąpię się z Samuelem. Nigdy nie ma mi tego za złe. Wprost przeciwnie. Lubi, gdy go dotykam. Zupełnie mi się poddaje, pozwalając dowolnie dysponować swoim ciałem.

Sięgam po jedną z butelek i dolewam odrobinę płynu do wody. Zawarte w nim olejki ponoć działają uspokajająco. Gdy wszystko jest gotowe, wracam po dwudziestolatka. Najpierw muszę go rozebrać. Tę część lubię najbardziej. Bycie nagim zawsze nieco go peszy, a oczy nabierają tajemniczego blasku. Jakiś czas temu potraktowałbym to jako grę wstępną. Teraz jest inaczej. Muszę być znacznie bardziej uważny i cierpliwy. Poza tym szczerze wątpię, że zechciałby się ze mną kochać po tak ciężkiej nocy. Za to masażu z pewnością nie odmówi.

- Obejmij mnie za szyję – instruuję chłopaka, który niezbyt pewnym ruchem decyduje się mnie dotknąć. Chociaż ciążowy brzuch jest już całkiem spory, Samuel nadal nie wydaje mi się ciężki. – Nie za ciepła? – Sadzam go w wannie
i pilnuję, by się nie podtopił. Marmur bywa zwodniczy, a ja nie mogę dopuścić, by coś mu się stało. – Przyjemnie, prawda? – Ja również szybko się rozbieram
i zajmuję miejsce tuż za jego plecami. Ciężarny traktuje moją klatkę piersiową jako swoją poduszkę. Przez kilka minut siedzimy w ciszy i względnym spokoju.

Bycie bezczynnym dość szybko mi się nudzi. Przesuwam prawą dłoń z biodra chłopaka nieco wyżej, niby niechcący zahaczając o jego sutek. Reakcja jest praktycznie natychmiastowa. Mimo to mały złośnik mocno zaciska wargi, by ukryć przede mną ten fakt. Nie szkodzi, mam na niego sprawdzone sposoby. Zaczynam celowo pocierać twardniejący guziczek, jednocześnie całując moją ofiarę po odsłoniętej szyi.

- Dobrze ci? – mruczę zmysłowo do jego ucha. – Nie bój się. Wiem, że nie jesteś na siłach, ale…

- Ach… - Z nieposłusznych ust ucieka ciche westchnienie.

- Tak dawno tego nie robiliśmy… Tęsknię za twoim seksownym głosem… Zwłaszcza w chwili, gdy jesteś już naprawdę blisko… Nie masz pojęcia jak niesamowicie wtedy brzmisz… - Ocieram się o ciało Samuela, pokazując mu, jak wielką mam na niego ochotę. Mój członek pręży się dumnie, czekając na reakcję mojego kochanka. – Chodź tu. – Pomagam omedze zmienić pozycję
i sadzam go sobie na kolanach. W ten sposób nadal będę czuwać, by się nie podtopił, a dodatkowo sprawię nam trochę przyjemności. Pochylam się nad nim i subtelnie całuję. Nieznośnie powoli zamyka oczy. Rozkoszuje się każdą sekundą. Jest mu dobrze. Mi także.

Jeremy… Pamiętasz jeszcze, że to Reed? – Wyraźnie słyszę podszepty mojego sumienia, lecz w tej chwili mało mnie one obchodzą.

- Chcę cię dotykać… O tak… – Zaciskam palce na męskości chłopaka
i obserwuję jego reakcję. Blade policzki nabierają rumieńców. Jest podniecony. Rozchyla wargi, po których powolnie przesuwa językiem. Wpijam się w nie natarczywie, bo ja również pragnę ich spróbować. Brakowało mi ich smaku. Brakowało dotyku… – Tak dawno cię nie miałem… – dyszę. – Wiem,
że pewnie nie będziemy się już kochać do końca ciąży, ale potem… Potem…

Urywam w połowie zdania. Przecież owo „potem” nigdy nie nadejdzie. Nie dla nas. Nie ma żadnych „nas”. Samuel nie będzie należał do mnie. Stanie się własnością kogoś innego. Tylko czy ta osoba będzie w stanie doprowadzić go do takiego stanu? Czy zaufa mu równie mocno, jak ufa mnie? Czy otworzy przed nim swoje serce? I jak niby ma to zrobić, skoro ono należy do mnie?

Dręczony tymi niepokornymi myślami, tym bardziej pragnę zatracić się
w chwilowej ekstazie. Pocieram dłonią oba nasze członki, pławiąc się odurzających jęknięciach, które odbijają się echem od wykafelkowanych ścian.

Krótkie chwile szczęścia tak szybko przemijają…

niedziela, 18 lutego 2024

Wpadka rozdział 12

 

Z wielkim trudem udaje mi się dobudzić Samuela. Czas mnie goni. Muszę mu pomóc umyć się i ubrać, zmienić pościel, ale przede wszystkim nakarmić. Niedługo powinien pojawić się nowy doktor, o którym mu jeszcze nie mówiłem.

- O lekach też zapomniałeś – karcę samego siebie.

Ciężarny ziewa przeciągle, moszcząc się w świeżej pościeli. Nie przeszkadza mi, że chce mu się spać. Ostatecznie ma leżeć i dbać o dzieci.

- O nie – powstrzymuję go, gdy zamyka oczy. – Najpierw śniadanie. Znaczy obiad – poprawiam się automatycznie, próbując wdusić w niego zupę.

Nie wygląda na zbytnio głodnego. Z kolei maluchy wyczekują wyłącznie deseru.

- Nie będzie sernika, jeśli tego nie zjesz. – Moje ultimatum nie brzmi zbyt groźnie. Omega z pewnością się mnie nie boi. Wprost przeciwnie. Jego dwubarwne spojrzenie rzuca mi wyzwanie. Z kolei lekko opuchnięte wargi przypominają, że nie tak dawno temu obchodziłem się z nimi zdecydowanie zbyt ostro. – I nie patrz tak na mnie, bo za chwilę znowu możesz być nagi…
– Blade policzki nabierają lekko różowego koloru, a na spuchniętych ustach pojawia się cień uśmiechu.

Robisz postępy, Jeremy. Ostatni raz był taki wesoły pół roku temu.

To prawda. Minęło pół roku odkąd po raz ostatni widziałem uśmiech na twarzy Samuela. Później już tylko płakał i przepraszał, aż w końcu zamilknął.

- Liczę na to, że następnym razem będziesz krzyczał moje imię – droczę się
z nim, zabierając pusty talerz. Zastępuję go deserem, do którego dodałem, ku uciesze moich synków, sporą ilość owoców oraz bitej śmietany. – Proszę.

Nie mam pojęcia dlaczego bliźniaki aż tak szaleją za sernikiem. To nigdy nie był mój przysmak. W domu rodziców także podawany jest dość rzadko. Mimo to samo wspomnienie o tym cieście wywołuje u dzieci natychmiastową reakcję.

Popołudnie bardzo szybko zamienia się w wieczór. Nie jestem w stanie powstrzymać omegi przed krótką drzemką. Rozsiadam się po drugiej stronie łóżka i sączę gorzką kawę. Lewą dłoń trzymam na jego brzuchu. Skóra ciężarnego wreszcie osiągnęła normalną temperaturę. Chłopak nie dygocze z zimna. Wprost przeciwnie. To chyba pierwszy raz, gdy okryty jest jedynie do połowy. Wyraz jego twarzy także jest inny. Bardziej odprężony.

Jeszcze jakiś czas temu nie zwracałeś uwagi na takie szczegóły… – Głos rozsądku jak zawsze czuwa.

Około dziewiętnastej pojawia się doktor Danny. Parkuje swój samochód przed głównym wejściem, po czym otwiera tylne drzwi i zabiera skórzaną torbę. Najwidoczniej mocno inspiruje się doktor Ivette, bo to identyczny model.

- Dobry wieczór. – Mężczyzna wita się ze mną szerokim uśmiechem, otrzepując jednocześnie śnieg z kaptura swojej szarej kurtki, który wykończony jest naturalnym futrem. Jak na praktykanta lubuje się w dość drogich dodatkach. Szpitalne pensje musiały ostro poszybować w górę.

- Dobry wieczór – odpowiadam, odsuwając się od drzwi, by wpuścić lekarza do środka.

- Przepraszam, że jestem tak późno, ale nieco błądziłem po okolicy. Wybrał pan prawdziwe odludzie.

- Bez przesady. Jazda do centrum zajmuje pół godziny. Poza tym mógł pan skorzystać z GPS. – Komentarz o położeniu mojego domu nie przypada mi do gustu. Jestem zakochany w tej posiadłości i za nic na świecie nie przeniósłbym się w inne miejsce.

- Gdzie mój pacjent? – Doktor Danny wreszcie zaczyna się interesować Samuelem i dziećmi.

- Zapraszam – wskazuję mu drogę do sypialni dla gości. – Znowu śpi…
– mamroczę pod nosem, okazując tym samym swoje niezadowolenie.

- Ciąża i anemia potrafią dać w kość – podsumowuje medyk, zdejmując kurtkę, którą rzuca na jeden z foteli. – Niech sobie śpi. Mam sporą wprawę i zbadam go bez budzenia.

Obserwowanie, jak doktor Danny siada na skraju łóżka i odsuwa kołdrę jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza w chwili, gdy bezczelnie rozpina granatową piżamę i kładzie swoją rękę na brzuchu ciężarnego. Przestraszony chłopak natychmiast otwiera oczy.

- Przepraszam – doktor Danny obdarza go ciepłym uśmiechem. – Mam chłodne ręce – tłumacz się.

Blondyn spogląda raz na mnie, raz na obcego. Nie rozumie co się dzieje.

- To doktor Danny. Chwilowo zastępuje doktor Ivette. Zapomniałem ci powiedzieć – informuję go.

- Cześć – doktor Danny ponownie przymila się do nowego pacjenta. – Miło mi cię poznać, Samuelu. Nie masz nic przeciwko, żebym cię z zbadał, prawda? Pomogę ci usiąść. Rozbierz się, a ja w tym czasie umyję ręce. A pan… – lekarz odwraca się w moją stronę. – Proszę zostawić nas samych.

- Ale… – Nie podoba mi się to, co przed chwilą usłyszałem. Dlaczego Samuel ma się rozebrać? Nie dość, że jest zupełnie bezbronny, to ma być jeszcze nagi? A on co? Zamierza go macać?!

- Później zdam panu szczegółową relację.

 

***

 

Rozdrażniony pomstuję w myślach na wystrojonego błazna, który zamknął mi drzwi przed nosem prawie godzinę temu. Gdy pomyślę o tym, że z takim trudem wywalczyłem odrobinę ciepła dla wiecznego zmarzlaka, a ten goguś okrada go
z piżamy i kołdry…

Nie kłam, Jeremy… Skóra Samuela z pewnością jest jeszcze wrażliwa po porannych pieszczotach, a teraz ktoś inny jej dotyka i to cię boli…

Postanawiam dłużej nie czekać i ruszam do ataku. W chwili, gdy moja ręka dotyka klamki, doktor Danny wynurza się z pokoju. Nadal jest w szampańskim humorze.

- Jest i tatuś! – woła uradowany moim widokiem. –  Chłopcy wyrosną na prawdziwych rozrabiaków – chwali moich synków. – Bliźniaki są silne
i zdrowe. Mam jednak nadzieję, że urodę odziedziczą po tobie – zwraca się do omegi. – Ślicznota z ciebie.

Słysząc te komplementy, Samuel spuszcza wzrok i leciutko się czerwieni. Zaciskam dłonie w pięści aż bieleją mi kostki. Za chwilę doktor Danny sam może potrzebować pomocy lekarza…

- Przyjadę pojutrze rano, bo musimy powtórzyć badania krwi. Pamiętaj,
że musisz być na czczo. Nie martw się. Zrobię to tak, że nawet nie poczujesz – kokietuje blondyna. – Moi pacjenci twierdzą, że mam magiczne dłonie. No
i pokażę ci coś fajnego – obiecuje Samuelowi, czochrając go po włosach.

Z prawdziwą przyjemnością pozbywam się intruza, który powoli się domyśla, że nie zostaniemy przyjaciółmi. Za dotykanie omegi najchętniej połamałbym mu ręce.

Jeremy, co cię obchodzi kto i gdzie go dotyka? Jeśli Jackson mówił prawdę, przez resztę życia będzie dotykany…

Podburzony zbyt frywolnym zachowaniem ginekologa oraz nabuzowany wspomnieniami o starszym z braci Reed, wracam do sypialni dla gości. Milczący Samuel poprawia właśnie swoją piżamę, po czym splata dłonie
i układa je na kołdrze. Między nami nadal króluje dystans.

Przy doktorze zachowywał się inaczej.

Obejmuję się ciasno ramionami, stojąc na wprost łóżka i wpatrując się
w piwnookiego tak, jakby za chwilę miał zostać moją ofiarą.

 

„Tata, jeść! Jeść!”

 

Jestem tak wzburzony, że nawet głosy moich synów dochodzą do mnie gdzieś
z oddali. W końcu uciekam z sypialni, trzaskając drzwiami.

W kuchni w pierwszej kolejności wypijam szklankę zimnej wody, a następnie wychodzę na taras, by zapalić. Potrzebuję aż trzech papierosów, by choć trochę się uspokoić. Dzieci wołają mnie do siebie. Czekają na kolację. Otwieram lodówkę i wyjmuję przypadkowe produkty. Podgrzanie zupy i zrobienie kilku kanapek to wszystko na co mnie stać.

Samuel unika mojego wzroku. Strach odbiera mu apetyt. Grzebie łyżką
w talerzu, nerwowo zerkając w moją stronę.

Świetnie, po prostu świetnie!

- Jedz – ponaglam go, choć dobrze wiem, że nic z tego nie będzie. Wrażliwiec się znalazł…

Odnoszę tacę do kuchni, a potem idę na górę do swojej sypialni. Rzucam się na łóżko. Potrzebuję chwili samotności. Najchętniej uciekłbym od tych wszystkich problemów, ale tak nie postępują dorośli. Zwłaszcza mający pod opieką ciężarnego z anemią. Powinienem do niego wrócić i poprzytulać jeszcze przez jakiś czas.

Rano był tak miło, a teraz… Wszystko się we mnie gotuje. Nawet podczas treningu nie zieję aż taką agresją, a przecież adrenalina i przeciwnicy robią swoje. Co się dzieje? Odczuwam silny niepokój, jestem roztrzęsiony. I potrafię myśleć jedynie o tym, by znowu go dotknąć.

Oszaleję przez niego!

Zrywam się z łóżka i biegnę na dół. Wpadam do pokoju Samuela niczym huragan.

- Nie śpisz? To dobrze – uśmiecham się złośliwie, zrzucając z siebie bluzę, która miękko ląduje na dywanie. – Będziemy sami tylko do jutra. I wykorzystamy ten czas co do sekundy…

 

***

 

Muszę przyznać, że coraz lepiej odnajduję się na bezrobociu. Wystarczyło kilka dni rozpusty, na którą składa się spanie do późna i jedzenie w łóżku, aby zupełnie przestał myśleć o pracy. Samuel, z którym praktycznie się nie rozstaję, stanowi perfekcyjną wymówkę. Jeżeli ktoś zarzuci mi lenistwo to powiem,
że opiekuję się ciężarnym.

Podtykam mu sernik, owoce, witaminy. Co prawda Dorothy krzywo na mnie patrzy, lecz jak mam jej to wyjaśnić? Gdy wychodzę z tego pokoju chociaż na chwilę, dopadają mnie demony. Zaczynam palić jak smok i robię się agresywny. Jestem pewny, że to chwilowy kryzys, który powinienem przepracować. Nie chcę tego robić. Nie chcę rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze
i doszukiwać się powodów mojego niecodziennego zachowania. Lepiej jest ukryć się pod kołdrą, głaskać dzieci lub doprowadzać Samuela do orgazmu.

Właśnie w taki sposób chciałbym zacząć kolejny dzień, lecz najpierw powinniśmy odbębnić wizytę doktorka… Doktor Ivette jeszcze przez tydzień będzie się zmagać z nadgodzinami. Przeciągam się leniwie, ignorując fakt,
że ten wygadany palant znowu będzie zawracać nam głowę. Odnoszę wrażenie, że codzienne wizyty to lekka przesada, lecz z drugiej strony cieszy mnie jego mina, gdy podaje mi kopertę z wynikami badań. Są całkiem niezłe i tylko to się dla mnie liczy.

Wczoraj wieczorem doktor wpadł do nas bez zapowiedzi. Celowo otworzyłem mu drzwi, mając na sobie jedynie dopasowane, czarne jeansy. Koszulę zdjąłem dosłownie kilka chwil wcześniej, próbując nakłonić omegę na wspólną kąpiel. Ciepła woda usypia dzieci, a mokra skóra rozbudza zmysły. Doktor Danny
z zazdrością przesunął wzrokiem po mojej umięśnionej klatce piersiowej. Twierdził, że był w okolicy. Ponoć ma jakieś przejściowe problemy
z samochodem, więc postanowił wezwać taksówkę.

Byłem dla niego bardzo grzeczny. Zaproponowałem mu herbatę, a gdy odmówił, zająłem miejsce obok leżącego chłopaka, a lekarza posadziłem na fotelu. Medyk doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, w jaki sposób udało mi się rozgrzać małego Reeda. Widzi również, jak Samuel na mnie patrzy.
A właściwie nie tyle patrzy, co raczej pochłania mnie swoim magicznym wzrokiem, śledząc każdy ruch, każdy gest. Po kilkunastu minutach błahej rozmowy o niczym, pożegnaliśmy naszego wieczornego gościa, a ja wróciłem do jaskini rozpusty.  

- Dorothy, upieczesz sernik?

- Kolejny sernik? – Kobieta nie kryje swojego zdziwienia. Nie pochwala,
że bezustannie rozpieszczam dzieci słodyczami. – Nie powinien pan wpychać
w niego kolejnych blach ciasta. Jak tak dalej pójdzie, Samuel mocno przytyje.

- A co twoim zdaniem powinienem zrobić? – pytam, popijając kawę i jedząc winogrona, które gosposia kroi do sałatki. Będzie na potem. Omega nie może dostać śniadania do czasu, aż doktor Danny nie pobierze mu krwi. – Bliźniaki są uparte i nie chcą niczego innego.

- Jeszcze się nie urodziły, a o podobieństwo nie musimy się martwić… – Ten żart ma dość mroczne zabarwienie.

- Przyznaję, że czasami bywam uparty, ale twój ulubieniec wcale nie jest lepszy. Nie odezwał się do mnie słowem od początku ciąży i pewnie już nigdy tego nie zrobi – żalę się.

- A czyja to wina? – Dorothy celnie mnie kontruje.

- Nie jestem złym bohaterem w tej opowieści. Dobrze wiesz, że mam też wiele pozytywnych cech – bronię się, podkradając kolejne owoce.

- Jest pan opiekuńczy, ale też pyszny, wyniosły i ślepy.

- Ślepy? Dlaczego uważasz, że jesteś ślepy?

- Może nie ślepy, lecz zaślepiony nienawiścią. Samuel to dobry chłopak. Bardzo dba o dzieci. Poza tym spędzacie razem sporo czasu, więc…

- Ile ci zapłacił, abyś została jego adwokatem? – przerywam jej, odstawiając filiżankę po kawie do zlewu.

- Nic mi nie płaci. W przeciwieństwie do pana nie potrafię udawać, że nie widzę, jak bardzo się zaangażował. Kocha pana. I kocha dzieci. Dlaczego nie chce pan dać mu szansy?

„Bo to mój wróg” – odpowiedź sama ciśnie mi się na usta. Jednak czy to jedyny powód?

- To skomplikowana sytuacja. – Unikam głębszej dyskusji, bo nie jestem do niej przygotowany. Nie potrafię przytoczyć argumentów, które uznałbym za wiarygodne. Nadal żyję na rozdrożu i nie mam pojęcia, co zrobić.

- Skomplikowanie to dopiero będzie. Wszyscy mówią tylko o tym, że rodzony brat wykluczy go z rodziny. A jeśli go komuś sprzeda? Myślał pan o tym?

- Jackson z pewnością blefuje – udaję niezorientowanego w sytuacji. – Jest rozżalony. Nagimnastykował się, by ukryć Samuela w Londynie. Poboczy się na niego, a potem mu przejdzie – bagatelizuję problem. Sporo o tym myślałem
i doszedłem do wniosku, że sprzedaż omegi to blef. Nie przysłał żadnych dokumentów.

Naszą rozmowę przerywa dzwonek do drzwi. Nie muszę być jasnowidzem by wiedzieć, że to doktor Danny. Jeszcze nie przekroczył progu, a ja już mam ochotę rozszarpać go na kawałki.

- Otworzę. – Dorothy odkłada nóż i wyciera ręce w ściereczkę.

- Nie, ja to zrobię, a ty zajmij się śniadaniem.

Młody lekarz od progu wita mnie nieszczerym uśmiechem. Jego energetyczne nastawienie świadczy o tym, że ma w sobie zdecydowanie zbyt wiele kofeiny. Odprowadzam go do pokoju gościnnego i obserwuję, jak wyciąga z torby zestaw laboratoryjny.

- Jak się dziś czujesz, mój drogi? – zagaduje Samuela. Chłopak rzuca posępne spojrzenie w kierunku igieł i próbówek.

- Nie będę wam przeszkadzał – ewakuuję się za drzwi, bo nienawidzę patrzeć na takie rzeczy. Nie oznacza to jednak, że pasuje mi bycie zepchniętym poza nawias.

Dorothy potwierdziła, że Samuel mnie kocha. Wiem, że tak jest. Nawet dzieci to wiedzą. Czują jego przywiązanie, zwłaszcza gdy leży w moich ramionach. Jest mu wtedy dobrze. Za każdym razem po prostu cieszy się chwilą szczęścia.
I zagłusza myśli o tym, że robię to tylko ze względu na bliźniaki. Oszukuje samego siebie, lecz co mnie to obchodzi? Moją egoistyczną zachcianką jest widzieć uległość w jego oczach. Formalnie to nadal członek rodu Reedów, który mi się poddał. Jest we mnie tak zapatrzony, że klęczałby u mych stóp, aby tylko zasłużyć na odrobinę przychylności czy uwagi. Żałosne… Wmówił sobie miłość, więc poniesie tego konsekwencje. Ja jestem inny. Prędzej czy później spotkam na swojej drodze kogoś, kto będzie moim ideałem i to z tą osobą wychowam bliźniaki, a nie z nim.

Po dokładnie dwudziestu minutach wracam do pokoju, gdzie zastaję dość nietypową sytuację. Doktor Danny pochyla się nad Samuelem, gładząc go po twarzy.

- Lepiej się czujesz, mój drogi? Oddychaj – bredzi od rzeczy, nie przestając dotykać omegi.

- Co pan robi?! – pytam, podchodząc do lekarza. Odgradzam mu dostęp do ciężarnego. Czuję nieprzyjemne dreszcze na samą myśl, że jego brudne paluchy macały mojego kochanka.

- Samuel zasłabł podczas pobierania krwi.

- Zasłabł?! Wezwał pan karetkę?! – Krzyczę, dopadając do bladego dwudziestolatka. Jego czoło i dłonie są przeraźliwie zimne, a skóra swoim niezdrowym odcieniem zlewa się z białą pościelą.

- Panie Atkins, to nic takiego. Zasłabnięcia nie są niczym niezwykłym. Samuel jest niewyspany, wiadomo dlaczego… – rzuca mi wymowne spojrzenie. – Do tego nie jadł śniadania. Już wiem! – Ginekolog sięga do swojej torby i wyciąga z niej plastikowe pudełko. – Zjedz to. Gwarantuję, że on razu poczujesz się lepiej. – Ku mojemu zdumieniu, wpycha omedze ciastko wprost do ust. – Dobre, prawda? Upiekłem je wczoraj wieczorem. No jedz, jedz. Mdłości i oszołomienie za chwilę miną.

Nerwowo krążę po pokoju, próbując dodzwonić się do doktor Ivette. Muszę się z nią natychmiast skonsultować! Nie wierzę w słowa tego idioty! Wystarczyło kilka minut, a zrujnował wszystko! Wysiłek ostatnich tygodni wyparował
w przeciągu chwili!

- Gdzie jesteś? Czemu nie odbierasz? – mamroczę do słuchawki.

Tymczasem doktor Danny mierzy Samuelowi ciśnienie, po czym okrywa go dodatkowym kocem.

- Rzęsa – z wielką czułością przesuwa kciukiem po policzku chłopaka. – Pomyśl życzenie, mój drogi, a z pewnością się spełni.

Mam wrażenie, że cała krew wyparowuje z mojego ciała, a nogi są jak wbetonowane w dywan. Nie mogę się ruszyć. Nic nie mówię. Każdą komórkę mojego ciała steruje dzika furia. Samuel uśmiecha się z wdzięcznością do doktora Dannego. Peszy go niespodziewany dotyk, lecz nie odtrąca obcej dłoni.

Widzisz, Jeremy, tyle są warte jego uczucia… Jeszcze chwila i nie będziesz najważniejszy.

- Wyjdź! – Rozkaz, który pada z moich ust, przerywa potok paplaniny elokwentnego medyka. Mężczyzna odwraca się w moją stronę, a następnie udaje nieco obrażonego.

- Panie Atkins, proszę darować sobie te dziecinne zagrywki.

- Wyjdź, bo wyniosą cię w plastikowym worku! – To moje ostatnie ostrzeżenie. Kolejnego nie będzie.

- Do jutra. – Doktor Danny żegna się z Samuelem, po czym zabiera swoją torbę i obrzucając mnie obelgami, znika.

Przez dłuższą chwilę przyglądam się blondynowi, który nadal ściska w dłoni pojemnik z ciastkami. Gdyby nie dzieci, to chyba bym go zabił. Zwodził mnie, oszukał…

 

„Jest zły…”

 

Bliźniaki od razu stają po mojej stronie, zaczynając ostro kopać. Piwnooki łapie się za brzuch, lecz nic to nie daje.

Bardzo powoli podchodzę do łóżka, a następnie biorę chłopaka na ręce, łącznie z kołdrą, w którą się owinął. Jest lekki niczym piórko. Trzymany przez niego pojemnik upada na podłogę. Ciastka doktora Dannego rozsypują się po dywanie. Depczę po nich kierując się w stronę drzwi.

- Panie Atkins? – Mijam się w progu z zaskoczoną Dorothy, która niesie śniadanie dla ciężarnego. – Coś się stało? Gdzie pan go zabiera?

- Do swojego pokoju. Od teraz tam będzie mieszkać.

środa, 14 lutego 2024

mpreg 116

 

„Bezsenne Noce"

Piękna blondynka uśmiecha się przymilnie czekając na moją reakcję. Co mam niby zrobić?! Chciałbym uciec, lecz nie bardzo mam jak! Nie rzucę się do wyjścia, choć to z pewnością byłoby najlepsze wyjście w tej krępującej sytuacji. Mógłbym udawać, że się nie znamy. Niestety, zdążyła wymienić moje imię. Niedobrze, bardzo niedobrze! Może wystarczy bąknąć, że z kimś mnie pomyliła. Czy to wystarczy, aby sobie poszła? Okoliczności, w których się poznaliśmy z pewnością nie są warte wspominania. Zwłaszcza, że jest ze mną Eli. Ona także nie przyszła tu sama. Czeka na nią mężczyzna w średnim wieku, który reguluje rachunek, uśmiechając się lubieżnie do młodej kelnerki, która go obsługuje.

- Cześć – dukam cicho, próbując grać na czas.

- Jednak mnie pamiętasz! – Kobieta obdarza mnie jeszcze szerszym uśmiechem. – Ja także długo nie mogłam o tobie zapomnieć – puszcza do mnie oko, poprawiając jednocześnie elegancko ułożone, platynowe pukle, które wcale nie wymagają poprawiania.

Nie komentuję jej zaczepki. Nie chcę pogarszać sytuacji. Ostatecznie nie tylko ona uważnie mi się przygląda. Czuję na sobie wzrok Eli. Nie śmiem spojrzeć mu w oczy. Za to wyraźnie czuję stróżkę zimnego potu, który spływa mi po plecach.

- Miło było cię spotkać… – Szlag! Jak ona miała na imię?!

- Cherry – blondynka odświeża mi pamięć.

Na dźwięk jej imienia, Króliczek odwraca głowę w kierunku nieznajomej i obdarza ją przelotnym spojrzeniem. Kobieta nie pozostaje mu dłużna.

- Cherry. Oczywiście – mamroczę pod nosem, bliski zawału.

- Muszę lecieć. Mój chłopak na mnie czeka – wskazuje na lekko poirytowanego faceta, który śmiało mógłby być jej ojcem. Świerzbi mnie język. Chciałbym zapytać, czy jego też zamierza oskubać, lecz nic nie mówię. Z wielką ulgą obserwuję, jak oddala się od naszego stolika.

- To było dziwne – słowa narzeczonego gwałtownie przywracają mnie do rzeczywistości.

- Nawet nie wiesz jak bardzo – szepczę, sięgając po szklankę z zimną wodą, którą praktycznie od razu opróżniam.

- Wszystko w porządku? – Eli lekko muska palcami wierzch mojej dłoni. Dzięki niemu zwalniam uścisk i nie rozkruszam szklanki w drobny mak.

- Tak – przytakuję nerwowo. – Masz ochotę na deser? – Za wszelką cenę próbuję przywołać normalność, która została brutalnie przerwana przez pojawienie się Cherry.

- Zamówiliśmy już deser.

- Prawda – rozglądam się po sali za kelnerem. – Muszę się napić.

- Max, kto to był? – Małolat drąży temat. Sam jestem sobie winny. Gdybym nie zachowywał się tak dziwnie, pewnie nawet nie zwróciłby uwagi na intruza.

- Nikt – chrząkam nerwowo.

- Twoja była?

- Absolutnie nie! – zaprzeczam gwałtownie. – To był nikt! Zupełnie nikt!

- Jesteś bardzo rozemocjonowany jak na spotkanie z „panią-nikt” – celna uwaga Króliczka pogarsza mój podły nastrój. – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Ukrywasz coś?

- Bo nie ma nic do opowiadania. Serio – nerwowo kręcę się na swoim miejscu. Na ratunek przybywa kelner, który przynosi dla Eli zapomniany przeze mnie deser.

- Bardzo proszę – zwraca się do fiołkowookiego. – Życzę smacznego.

- Poproszę wodę z lodem – wtrącam się do konwersacji. – Bardzo tu gorąco.

- Oczywiście, proszę pana. Za chwilę do państwa wrócę.

Mam nadzieję, że mój wybawca szybko wróci. W międzyczasie unikam wzroku Eli. Dlaczego?! Dlaczego ta wredna Cherry musiała się tu pojawić i zepsuć naszą randkę?! Romantyczną atmosferę zastępuje głucha cisza.

Kelner rzeczywiście szybko wraca. Stawia przede mną szklankę wypełnioną kostkami lodu oraz plasterkami cytryny, do której nalewa wody ze szklanego dzbanka.

- Jak deser? – Zwraca się do Eli.

- Straciłem apetyt. – Króliczek odsuwa od siebie talerzyk, na którym znajduje się pięknie udekorowane ciastko. Jeszcze dziesięć minut temu miał na nie wielką ochotę.

- Może zamówimy coś innego? Na co masz ochotę, skarbie? – Próbuję udobruchać ukochanego większą ilością cukru.

- Max, kim jest Cherry?

- Nikim!

- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?

- Bo tu nie ma co opowiadać. Spotkaliśmy się raz, dawno temu. Sam widziałeś, że miałem problem, by przypomnieć sobie jej imię. To obca kobieta. Nie mam pojęcia po co w ogóle podchodziła do naszego stolika.

Celowo przemilczam okoliczności poznania Cherry. Przecież nie powiem Eli prawdy. Jak miałbym mu wyjaśnić, że poszedłem do jedynego baru na wsi, upiłem się, a potem pozwoliłem, by Cherry ściągnęła ze mnie spodnie i opróżniła mój portfel. Nie, ta historia zdecydowanie powinna pozostać częścią haniebnej przeszłości „kawalera Maxa”. Po wycieczce do baru Króliczek pozwolił mi się do siebie zbliżyć. Gdybym wyznał prawdę, zraniłbym jego uczucia.

- Jak dawno temu? – Eli nie odpuszcza. Co powinienem zrobić? Jak skupić jego uwagę na czymś innym?

- Bardzo, bardzo dawno temu.  

- Spałeś z nią? – Na dźwięk tego pytania krew w moich żyłach przestaje płynąć. Mały spryciarz. Czemu trafił mi się aż tak inteligentny narzeczony? Nie wystarczy mu, że czyta ze mnie jak z otwartej książki? Nawet mój mózg przestaje być dla niego niedostępnym sejfem!

- Nie! Nie spałem! – wzdycham głośno. – To było spotkanie biznesowe. – Postanawiam brnąć w kłamstwa, by nie pogorszać napiętej atmosfery. – Do niczego nie doszło. Przysięgam.

Eli spogląda mi głęboko w oczy. Doskonale wiem, co robi. Łamie ostatnie kody. Uśmiecham się do niego, po czym sięgam po jego dłoń, którą z wielką miłością całuję. Tym gestem pokazuję, jak bardzo jestem mu oddany. Przeszłość nie ma znaczenia. Tak, zrobiłem coś, z czego nie jestem dumny. Nie chcę o tym mówić. Zwłaszcza dzisiaj. Od tak dawna marzyłem o idealnej randce. Nie pozwolę, by jakaś puszczalska flądra wszystko to popsuła.

- Zamówimy inny deser? – Ze wszystkich sił staram się powrócić na spokojne wody. Słodycze. Eleganckie otoczenie. Prezenty. Niespodzianki. To z pewnością przyćmi ten przykry incydent z… Niech mnie! Znowu zapomniałem jak ta diablica ma na imię! To chyba wystarczający dowód mojej niewinności.

- Za chwilę. Najpierw muszę skorzystać z łazienki. – Mój ukochany cofa dłoń i powoli wstaje ze swojego miejsca.

- Poproszę kelnera, by przyniósł kartę. Jestem pewny, że znajdziemy dla ciebie coś wyjątkowego.

Przez kilka chwil obserwuję oddalającego się Króliczka. Biorę głęboki wdech. Z przyjemnością pozbywam się wielkiego ciężaru winy, który miażdżył mnie od środka. Zagrożenie minęło. Przeszłość pozostała przeszłością. Wszystko wróci do normy.

Zamawiam nowe desery dla Króliczka. Uśmiecham się na widok małych, cukierniczych arcydzieł, które szczelnie wypełniły wolne miejsce na naszym stoliku. Eli z pewnością się ucieszy. Uwielbia słodycze. Na wsi nie mam szans, aby kupować mu tak wyszukane przysmaki. Gdybyśmy się przeprowadzili nie miałbym z tym problemu. Codziennie zasypywałbym go całą masą ciastek. Z drugiej jednak strony czy to nie zaszkodziłoby dziecku? Hmm… Może to dobrze, że jednak mieszkamy na wsi i Eli nie jest narażony na słodkie pokusy?

Spoglądam na zegarek. Odnoszę wrażenie, że Króliczka nie ma już całe wieki. Zaniepokojony sytuacją postanawiam go poszukać. W pierwszej kolejności udaję się do łazienki, lecz nikogo tam nie ma. Wracam na salę coraz bardziej zdenerwowany. Sięgam do wewnętrznej kieszeni marynarki po telefon. Wybieram numer Eli, lecz zgłasza się jedynie poczta głosowa.

- Proszę pana? – Wredny kelner pojawia się za moimi plenami niczym duch.

- Mój narzeczony poszedł do łazienki i zniknął! Jest w ciąży! Nie mogę go znaleźć! Macie tu monitoring?! – Wyrzucam z siebie potok słów, jednocześnie próbując ponownie zadzwonić do Eli. Jeśli nie odbierze, dzwonię do April. Kiedyś mówiła, że ma znajomości w FBI. Jeśli pracownicy restauracji nie zechcą udostępnić mi nagrania z monitoringu, to…

- Pański towarzysz wyszedł kilka minut temu.

- Wyszedł?! Jak to wyszedł?! Beze mnie?! – Coraz bardziej spanikowany podnoszę się z mojego miejsca. – Czemu wcześniej mi pan nie powiedział? Może uda mi się go dogonić! – Wyciągam z portfela plik pieniędzy i wciskam kelnerowi do ręki.

- Rachunek został już uregulowany. Pański towarzysz prosił, aby poczekał pan na niego w hotelu. – Kelner oddaje mi pieniądze, na które spoglądam z niedowierzaniem.

- W hotelu? Ale dlaczego? – Zupełnie skołowany staram się pozbierać myśli, by opracować jakiś plan działania.

- Nic więcej nie wiem.

Wychodzę przed restaurację i rozglądam się po ruchliwej ulicy. Dlaczego Eli zostawił mnie samego? W dodatku nie odbiera telefonu. Ponownie próbuję do niego zadzwonić. Dźwięk poczty głosowej uświadamia mi, że celowo go wyłączył. Nie chce ze mną rozmawiać. Po chwili mam olśnienie. Wkurzył się z powodu tej dziewczyny! Może poczuł się zazdrosny i dlatego tak zareagował. A może źle się poczuł? Może zamiast deseru wolał wrócić do hotelu i się położyć? Jeśli źle się poczuł mógł mi powiedzieć. A może to coś zupełnie innego?! Oszaleję przez to wszystko!

Biegnę do hotelu, który na szczęście nie znajduje się daleko od restauracji. Wpadam do apartamentu niczym tornado.

- Eli?! Skarbie?! – po kolei otwieram drzwi do łazienki, a następnie do sąsiedniego pokoju.

Nie ma go.

Pełen najgorszych przeczuć opadam na fotel i chowam twarz w dłoniach.