Z wielkim trudem udaje
mi się dobudzić Samuela. Czas mnie goni. Muszę mu pomóc umyć się i ubrać,
zmienić pościel, ale przede wszystkim nakarmić. Niedługo powinien pojawić się
nowy doktor, o którym mu jeszcze nie mówiłem.
- O lekach też
zapomniałeś – karcę samego siebie.
Ciężarny ziewa
przeciągle, moszcząc się w świeżej pościeli. Nie przeszkadza mi, że chce mu się
spać. Ostatecznie ma leżeć i dbać o dzieci.
- O nie – powstrzymuję
go, gdy zamyka oczy. – Najpierw śniadanie. Znaczy obiad – poprawiam się
automatycznie, próbując wdusić w niego zupę.
Nie wygląda na zbytnio
głodnego. Z kolei maluchy wyczekują wyłącznie deseru.
- Nie będzie sernika,
jeśli tego nie zjesz. – Moje ultimatum nie brzmi zbyt groźnie. Omega z
pewnością się mnie nie boi. Wprost przeciwnie. Jego dwubarwne spojrzenie rzuca
mi wyzwanie. Z kolei lekko opuchnięte wargi przypominają, że nie tak dawno temu
obchodziłem się z nimi zdecydowanie zbyt ostro. – I nie patrz tak na mnie, bo
za chwilę znowu możesz być nagi…
– Blade policzki nabierają lekko różowego koloru, a na spuchniętych ustach
pojawia się cień uśmiechu.
Robisz
postępy, Jeremy. Ostatni raz był taki wesoły pół roku temu.
To prawda. Minęło pół
roku odkąd po raz ostatni widziałem uśmiech na twarzy Samuela. Później już
tylko płakał i przepraszał, aż w końcu zamilknął.
- Liczę na to, że
następnym razem będziesz krzyczał moje imię – droczę się
z nim, zabierając pusty talerz. Zastępuję go deserem, do którego dodałem, ku
uciesze moich synków, sporą ilość owoców oraz bitej śmietany. – Proszę.
Nie mam pojęcia
dlaczego bliźniaki aż tak szaleją za sernikiem. To nigdy nie był mój przysmak.
W domu rodziców także podawany jest dość rzadko. Mimo to samo wspomnienie o tym
cieście wywołuje u dzieci natychmiastową reakcję.
Popołudnie bardzo
szybko zamienia się w wieczór. Nie jestem w stanie powstrzymać omegi przed krótką
drzemką. Rozsiadam się po drugiej stronie łóżka i sączę gorzką kawę. Lewą dłoń
trzymam na jego brzuchu. Skóra ciężarnego wreszcie osiągnęła normalną
temperaturę. Chłopak nie dygocze z zimna. Wprost przeciwnie. To chyba pierwszy
raz, gdy okryty jest jedynie do połowy. Wyraz jego twarzy także jest inny.
Bardziej odprężony.
Jeszcze
jakiś czas temu nie zwracałeś uwagi na takie szczegóły…
– Głos rozsądku jak zawsze czuwa.
Około dziewiętnastej
pojawia się doktor Danny. Parkuje swój samochód przed głównym wejściem, po czym
otwiera tylne drzwi i zabiera skórzaną torbę. Najwidoczniej mocno inspiruje się
doktor Ivette, bo to identyczny model.
- Dobry wieczór. – Mężczyzna
wita się ze mną szerokim uśmiechem, otrzepując jednocześnie śnieg z kaptura swojej
szarej kurtki, który wykończony jest naturalnym futrem. Jak na praktykanta
lubuje się w dość drogich dodatkach. Szpitalne pensje musiały ostro poszybować
w górę.
- Dobry wieczór –
odpowiadam, odsuwając się od drzwi, by wpuścić lekarza do środka.
- Przepraszam, że
jestem tak późno, ale nieco błądziłem po okolicy. Wybrał pan prawdziwe
odludzie.
- Bez przesady. Jazda
do centrum zajmuje pół godziny. Poza tym mógł pan skorzystać z GPS. – Komentarz
o położeniu mojego domu nie przypada mi do gustu. Jestem zakochany w tej
posiadłości i za nic na świecie nie przeniósłbym się w inne miejsce.
- Gdzie mój pacjent? –
Doktor Danny wreszcie zaczyna się interesować Samuelem i dziećmi.
- Zapraszam – wskazuję
mu drogę do sypialni dla gości. – Znowu śpi…
– mamroczę pod nosem, okazując tym samym swoje niezadowolenie.
- Ciąża i anemia
potrafią dać w kość – podsumowuje medyk, zdejmując kurtkę, którą rzuca na jeden
z foteli. – Niech sobie śpi. Mam sporą wprawę i zbadam go bez budzenia.
Obserwowanie, jak
doktor Danny siada na skraju łóżka i odsuwa kołdrę jest dla mnie nie lada
wyzwaniem. Zwłaszcza w chwili, gdy bezczelnie rozpina granatową piżamę i kładzie
swoją rękę na brzuchu ciężarnego. Przestraszony chłopak natychmiast otwiera
oczy.
- Przepraszam – doktor
Danny obdarza go ciepłym uśmiechem. – Mam chłodne ręce – tłumacz się.
Blondyn spogląda raz na
mnie, raz na obcego. Nie rozumie co się dzieje.
- To doktor Danny.
Chwilowo zastępuje doktor Ivette. Zapomniałem ci powiedzieć – informuję go.
- Cześć – doktor Danny
ponownie przymila się do nowego pacjenta. – Miło mi cię poznać, Samuelu. Nie
masz nic przeciwko, żebym cię z zbadał, prawda? Pomogę ci usiąść. Rozbierz się,
a ja w tym czasie umyję ręce. A pan… – lekarz odwraca się w moją stronę. –
Proszę zostawić nas samych.
- Ale… – Nie podoba mi
się to, co przed chwilą usłyszałem. Dlaczego Samuel ma się rozebrać? Nie dość,
że jest zupełnie bezbronny, to ma być jeszcze nagi? A on co? Zamierza go macać?!
- Później zdam panu
szczegółową relację.
***
Rozdrażniony pomstuję w
myślach na wystrojonego błazna, który zamknął mi drzwi przed nosem prawie godzinę
temu. Gdy pomyślę o tym, że z takim trudem wywalczyłem odrobinę ciepła dla
wiecznego zmarzlaka, a ten goguś okrada go
z piżamy i kołdry…
Nie
kłam, Jeremy… Skóra Samuela z pewnością jest jeszcze wrażliwa po porannych
pieszczotach, a teraz ktoś inny jej dotyka i to cię boli…
Postanawiam dłużej nie
czekać i ruszam do ataku. W chwili, gdy moja ręka dotyka klamki, doktor Danny wynurza
się z pokoju. Nadal jest w szampańskim humorze.
- Jest i tatuś! – woła
uradowany moim widokiem. – Chłopcy
wyrosną na prawdziwych rozrabiaków – chwali moich synków. – Bliźniaki są silne
i zdrowe. Mam jednak nadzieję, że urodę odziedziczą po tobie – zwraca się do
omegi. – Ślicznota z ciebie.
Słysząc te komplementy,
Samuel spuszcza wzrok i leciutko się czerwieni. Zaciskam dłonie w pięści aż
bieleją mi kostki. Za chwilę doktor Danny sam może potrzebować pomocy lekarza…
- Przyjadę pojutrze
rano, bo musimy powtórzyć badania krwi. Pamiętaj,
że musisz być na czczo. Nie martw się. Zrobię to tak, że nawet nie poczujesz –
kokietuje blondyna. – Moi pacjenci twierdzą, że mam magiczne dłonie. No
i pokażę ci coś fajnego – obiecuje Samuelowi, czochrając go po włosach.
Z prawdziwą przyjemnością
pozbywam się intruza, który powoli się domyśla, że nie zostaniemy przyjaciółmi.
Za dotykanie omegi najchętniej połamałbym mu ręce.
Jeremy,
co cię obchodzi kto i gdzie go dotyka? Jeśli Jackson mówił prawdę, przez resztę
życia będzie dotykany…
Podburzony zbyt
frywolnym zachowaniem ginekologa oraz nabuzowany wspomnieniami o starszym z
braci Reed, wracam do sypialni dla gości. Milczący Samuel poprawia właśnie
swoją piżamę, po czym splata dłonie
i układa je na kołdrze. Między nami nadal króluje dystans.
Przy doktorze
zachowywał się inaczej.
Obejmuję się ciasno
ramionami, stojąc na wprost łóżka i wpatrując się
w piwnookiego tak, jakby za chwilę miał zostać moją ofiarą.
„Tata,
jeść! Jeść!”
Jestem tak wzburzony,
że nawet głosy moich synów dochodzą do mnie gdzieś
z oddali. W końcu uciekam z sypialni, trzaskając drzwiami.
W kuchni w pierwszej
kolejności wypijam szklankę zimnej wody, a następnie wychodzę na taras, by
zapalić. Potrzebuję aż trzech papierosów, by choć trochę się uspokoić. Dzieci
wołają mnie do siebie. Czekają na kolację. Otwieram lodówkę i wyjmuję
przypadkowe produkty. Podgrzanie zupy i zrobienie kilku kanapek to wszystko na
co mnie stać.
Samuel unika mojego
wzroku. Strach odbiera mu apetyt. Grzebie łyżką
w talerzu, nerwowo zerkając w moją stronę.
Świetnie, po prostu
świetnie!
- Jedz – ponaglam go,
choć dobrze wiem, że nic z tego nie będzie. Wrażliwiec się znalazł…
Odnoszę tacę do kuchni,
a potem idę na górę do swojej sypialni. Rzucam się na łóżko. Potrzebuję chwili
samotności. Najchętniej uciekłbym od tych wszystkich problemów, ale tak nie
postępują dorośli. Zwłaszcza mający pod opieką ciężarnego z anemią. Powinienem
do niego wrócić i poprzytulać jeszcze przez jakiś czas.
Rano był tak miło, a
teraz… Wszystko się we mnie gotuje. Nawet podczas treningu nie zieję aż taką
agresją, a przecież adrenalina i przeciwnicy robią swoje. Co się dzieje? Odczuwam
silny niepokój, jestem roztrzęsiony. I potrafię myśleć jedynie o tym, by znowu
go dotknąć.
Oszaleję przez niego!
Zrywam się z łóżka i
biegnę na dół. Wpadam do pokoju Samuela niczym huragan.
- Nie śpisz? To dobrze
– uśmiecham się złośliwie, zrzucając z siebie bluzę, która miękko ląduje na
dywanie. – Będziemy sami tylko do jutra. I wykorzystamy ten czas co do sekundy…
***
Muszę przyznać, że
coraz lepiej odnajduję się na bezrobociu. Wystarczyło kilka dni rozpusty, na
którą składa się spanie do późna i jedzenie w łóżku, aby zupełnie przestał
myśleć o pracy. Samuel, z którym praktycznie się nie rozstaję, stanowi
perfekcyjną wymówkę. Jeżeli ktoś zarzuci mi lenistwo to powiem,
że opiekuję się ciężarnym.
Podtykam mu sernik,
owoce, witaminy. Co prawda Dorothy krzywo na mnie patrzy, lecz jak mam jej to
wyjaśnić? Gdy wychodzę z tego pokoju chociaż na chwilę, dopadają mnie demony. Zaczynam
palić jak smok i robię się agresywny. Jestem pewny, że to chwilowy kryzys,
który powinienem przepracować. Nie chcę tego robić. Nie chcę rozkładać
wszystkiego na czynniki pierwsze
i doszukiwać się powodów mojego niecodziennego zachowania. Lepiej jest ukryć
się pod kołdrą, głaskać dzieci lub doprowadzać Samuela do orgazmu.
Właśnie w taki sposób
chciałbym zacząć kolejny dzień, lecz najpierw powinniśmy odbębnić wizytę
doktorka… Doktor Ivette jeszcze przez tydzień będzie się zmagać z nadgodzinami.
Przeciągam się leniwie, ignorując fakt,
że ten wygadany palant znowu będzie zawracać nam głowę. Odnoszę wrażenie, że codzienne
wizyty to lekka przesada, lecz z drugiej strony cieszy mnie jego mina, gdy
podaje mi kopertę z wynikami badań. Są całkiem niezłe i tylko to się dla mnie
liczy.
Wczoraj wieczorem
doktor wpadł do nas bez zapowiedzi. Celowo otworzyłem mu drzwi, mając na sobie
jedynie dopasowane, czarne jeansy. Koszulę zdjąłem dosłownie kilka chwil
wcześniej, próbując nakłonić omegę na wspólną kąpiel. Ciepła woda usypia
dzieci, a mokra skóra rozbudza zmysły. Doktor Danny
z zazdrością przesunął wzrokiem po mojej umięśnionej klatce piersiowej. Twierdził,
że był w okolicy. Ponoć ma jakieś przejściowe problemy
z samochodem, więc postanowił wezwać taksówkę.
Byłem dla niego bardzo
grzeczny. Zaproponowałem mu herbatę, a gdy odmówił, zająłem miejsce obok
leżącego chłopaka, a lekarza posadziłem na fotelu. Medyk doskonale zdaje sobie
sprawę z faktu, w jaki sposób udało mi się rozgrzać małego Reeda. Widzi
również, jak Samuel na mnie patrzy.
A właściwie nie tyle patrzy, co raczej pochłania mnie swoim magicznym wzrokiem,
śledząc każdy ruch, każdy gest. Po kilkunastu minutach błahej rozmowy o niczym,
pożegnaliśmy naszego wieczornego gościa, a ja wróciłem do jaskini rozpusty.
- Dorothy, upieczesz
sernik?
- Kolejny sernik? – Kobieta
nie kryje swojego zdziwienia. Nie pochwala,
że bezustannie rozpieszczam dzieci słodyczami. – Nie powinien pan wpychać
w niego kolejnych blach ciasta. Jak tak dalej pójdzie, Samuel mocno przytyje.
- A co twoim zdaniem
powinienem zrobić? – pytam, popijając kawę i jedząc winogrona, które gosposia
kroi do sałatki. Będzie na potem. Omega nie może dostać śniadania do czasu, aż
doktor Danny nie pobierze mu krwi. – Bliźniaki są uparte i nie chcą niczego
innego.
- Jeszcze się nie
urodziły, a o podobieństwo nie musimy się martwić… – Ten żart ma dość mroczne
zabarwienie.
- Przyznaję, że czasami
bywam uparty, ale twój ulubieniec wcale nie jest lepszy. Nie odezwał się do
mnie słowem od początku ciąży i pewnie już nigdy tego nie zrobi – żalę się.
- A czyja to wina? –
Dorothy celnie mnie kontruje.
- Nie jestem złym
bohaterem w tej opowieści. Dobrze wiesz, że mam też wiele pozytywnych cech –
bronię się, podkradając kolejne owoce.
- Jest pan opiekuńczy,
ale też pyszny, wyniosły i ślepy.
- Ślepy? Dlaczego
uważasz, że jesteś ślepy?
- Może nie ślepy, lecz
zaślepiony nienawiścią. Samuel to dobry chłopak. Bardzo dba o dzieci. Poza tym
spędzacie razem sporo czasu, więc…
- Ile ci zapłacił, abyś
została jego adwokatem? – przerywam jej, odstawiając filiżankę po kawie do
zlewu.
- Nic mi nie płaci. W
przeciwieństwie do pana nie potrafię udawać, że nie widzę, jak bardzo się
zaangażował. Kocha pana. I kocha dzieci. Dlaczego nie chce pan dać mu szansy?
„Bo
to mój wróg” – odpowiedź sama ciśnie mi się na usta.
Jednak czy to jedyny powód?
- To skomplikowana
sytuacja. – Unikam głębszej dyskusji, bo nie jestem do niej przygotowany. Nie
potrafię przytoczyć argumentów, które uznałbym za wiarygodne. Nadal żyję na
rozdrożu i nie mam pojęcia, co zrobić.
- Skomplikowanie to
dopiero będzie. Wszyscy mówią tylko o tym, że rodzony brat wykluczy go z
rodziny. A jeśli go komuś sprzeda? Myślał pan o tym?
- Jackson z pewnością
blefuje – udaję niezorientowanego w sytuacji. – Jest rozżalony. Nagimnastykował
się, by ukryć Samuela w Londynie. Poboczy się na niego, a potem mu przejdzie –
bagatelizuję problem. Sporo o tym myślałem
i doszedłem do wniosku, że sprzedaż omegi to blef. Nie przysłał żadnych
dokumentów.
Naszą rozmowę przerywa
dzwonek do drzwi. Nie muszę być jasnowidzem by wiedzieć, że to doktor Danny.
Jeszcze nie przekroczył progu, a ja już mam ochotę rozszarpać go na kawałki.
- Otworzę. – Dorothy
odkłada nóż i wyciera ręce w ściereczkę.
- Nie, ja to zrobię, a
ty zajmij się śniadaniem.
Młody lekarz od progu
wita mnie nieszczerym uśmiechem. Jego energetyczne nastawienie świadczy o tym,
że ma w sobie zdecydowanie zbyt wiele kofeiny. Odprowadzam go do pokoju gościnnego
i obserwuję, jak wyciąga z torby zestaw laboratoryjny.
- Jak się dziś czujesz,
mój drogi? – zagaduje Samuela. Chłopak rzuca posępne spojrzenie w kierunku
igieł i próbówek.
- Nie będę wam
przeszkadzał – ewakuuję się za drzwi, bo nienawidzę patrzeć na takie rzeczy. Nie
oznacza to jednak, że pasuje mi bycie zepchniętym poza nawias.
Dorothy potwierdziła,
że Samuel mnie kocha. Wiem, że tak jest. Nawet dzieci to wiedzą. Czują jego
przywiązanie, zwłaszcza gdy leży w moich ramionach. Jest mu wtedy dobrze. Za
każdym razem po prostu cieszy się chwilą szczęścia.
I zagłusza myśli o tym, że robię to tylko ze względu na bliźniaki. Oszukuje
samego siebie, lecz co mnie to obchodzi? Moją egoistyczną zachcianką jest
widzieć uległość w jego oczach. Formalnie to nadal członek rodu Reedów, który
mi się poddał. Jest we mnie tak zapatrzony, że klęczałby u mych stóp, aby tylko
zasłużyć na odrobinę przychylności czy uwagi. Żałosne… Wmówił sobie miłość,
więc poniesie tego konsekwencje. Ja jestem inny. Prędzej czy później spotkam na
swojej drodze kogoś, kto będzie moim ideałem i to z tą osobą wychowam
bliźniaki, a nie z nim.
Po dokładnie dwudziestu
minutach wracam do pokoju, gdzie zastaję dość nietypową sytuację. Doktor Danny
pochyla się nad Samuelem, gładząc go po twarzy.
- Lepiej się czujesz,
mój drogi? Oddychaj – bredzi od rzeczy, nie przestając dotykać omegi.
- Co pan robi?! –
pytam, podchodząc do lekarza. Odgradzam mu dostęp do ciężarnego. Czuję
nieprzyjemne dreszcze na samą myśl, że jego brudne paluchy macały mojego
kochanka.
- Samuel zasłabł
podczas pobierania krwi.
- Zasłabł?! Wezwał pan
karetkę?! – Krzyczę, dopadając do bladego dwudziestolatka. Jego czoło i dłonie
są przeraźliwie zimne, a skóra swoim niezdrowym odcieniem zlewa się z białą
pościelą.
- Panie Atkins, to nic
takiego. Zasłabnięcia nie są niczym niezwykłym. Samuel jest niewyspany, wiadomo
dlaczego… – rzuca mi wymowne spojrzenie. – Do tego nie jadł śniadania. Już
wiem! – Ginekolog sięga do swojej torby i wyciąga z niej plastikowe pudełko. –
Zjedz to. Gwarantuję, że on razu poczujesz się lepiej. – Ku mojemu zdumieniu,
wpycha omedze ciastko wprost do ust. – Dobre, prawda? Upiekłem je wczoraj
wieczorem. No jedz, jedz. Mdłości i oszołomienie za chwilę miną.
Nerwowo krążę po
pokoju, próbując dodzwonić się do doktor Ivette. Muszę się z nią natychmiast
skonsultować! Nie wierzę w słowa tego idioty! Wystarczyło kilka minut, a
zrujnował wszystko! Wysiłek ostatnich tygodni wyparował
w przeciągu chwili!
- Gdzie jesteś? Czemu
nie odbierasz? – mamroczę do słuchawki.
Tymczasem doktor Danny
mierzy Samuelowi ciśnienie, po czym okrywa go dodatkowym kocem.
- Rzęsa – z wielką
czułością przesuwa kciukiem po policzku chłopaka. – Pomyśl życzenie, mój drogi,
a z pewnością się spełni.
Mam wrażenie, że cała
krew wyparowuje z mojego ciała, a nogi są jak wbetonowane w dywan. Nie mogę się
ruszyć. Nic nie mówię. Każdą komórkę mojego ciała steruje dzika furia. Samuel
uśmiecha się z wdzięcznością do doktora Dannego. Peszy go niespodziewany dotyk,
lecz nie odtrąca obcej dłoni.
Widzisz,
Jeremy, tyle są warte jego uczucia… Jeszcze chwila i nie będziesz
najważniejszy.
- Wyjdź! – Rozkaz,
który pada z moich ust, przerywa potok paplaniny elokwentnego medyka. Mężczyzna
odwraca się w moją stronę, a następnie udaje nieco obrażonego.
- Panie Atkins, proszę
darować sobie te dziecinne zagrywki.
- Wyjdź, bo wyniosą cię
w plastikowym worku! – To moje ostatnie ostrzeżenie. Kolejnego nie będzie.
- Do jutra. – Doktor
Danny żegna się z Samuelem, po czym zabiera swoją torbę i obrzucając mnie
obelgami, znika.
Przez dłuższą chwilę
przyglądam się blondynowi, który nadal ściska w dłoni pojemnik z ciastkami.
Gdyby nie dzieci, to chyba bym go zabił. Zwodził mnie, oszukał…
„Jest
zły…”
Bliźniaki od razu stają
po mojej stronie, zaczynając ostro kopać. Piwnooki łapie się za brzuch, lecz
nic to nie daje.
Bardzo powoli podchodzę
do łóżka, a następnie biorę chłopaka na ręce, łącznie z kołdrą, w którą się
owinął. Jest lekki niczym piórko. Trzymany przez niego pojemnik upada na
podłogę. Ciastka doktora Dannego rozsypują się po dywanie. Depczę po nich
kierując się w stronę drzwi.
- Panie Atkins? – Mijam
się w progu z zaskoczoną Dorothy, która niesie śniadanie dla ciężarnego. – Coś
się stało? Gdzie pan go zabiera?
- Do swojego pokoju. Od
teraz tam będzie mieszkać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz