niedziela, 18 lutego 2024

Wpadka rozdział 12

 

Z wielkim trudem udaje mi się dobudzić Samuela. Czas mnie goni. Muszę mu pomóc umyć się i ubrać, zmienić pościel, ale przede wszystkim nakarmić. Niedługo powinien pojawić się nowy doktor, o którym mu jeszcze nie mówiłem.

- O lekach też zapomniałeś – karcę samego siebie.

Ciężarny ziewa przeciągle, moszcząc się w świeżej pościeli. Nie przeszkadza mi, że chce mu się spać. Ostatecznie ma leżeć i dbać o dzieci.

- O nie – powstrzymuję go, gdy zamyka oczy. – Najpierw śniadanie. Znaczy obiad – poprawiam się automatycznie, próbując wdusić w niego zupę.

Nie wygląda na zbytnio głodnego. Z kolei maluchy wyczekują wyłącznie deseru.

- Nie będzie sernika, jeśli tego nie zjesz. – Moje ultimatum nie brzmi zbyt groźnie. Omega z pewnością się mnie nie boi. Wprost przeciwnie. Jego dwubarwne spojrzenie rzuca mi wyzwanie. Z kolei lekko opuchnięte wargi przypominają, że nie tak dawno temu obchodziłem się z nimi zdecydowanie zbyt ostro. – I nie patrz tak na mnie, bo za chwilę znowu możesz być nagi…
– Blade policzki nabierają lekko różowego koloru, a na spuchniętych ustach pojawia się cień uśmiechu.

Robisz postępy, Jeremy. Ostatni raz był taki wesoły pół roku temu.

To prawda. Minęło pół roku odkąd po raz ostatni widziałem uśmiech na twarzy Samuela. Później już tylko płakał i przepraszał, aż w końcu zamilknął.

- Liczę na to, że następnym razem będziesz krzyczał moje imię – droczę się
z nim, zabierając pusty talerz. Zastępuję go deserem, do którego dodałem, ku uciesze moich synków, sporą ilość owoców oraz bitej śmietany. – Proszę.

Nie mam pojęcia dlaczego bliźniaki aż tak szaleją za sernikiem. To nigdy nie był mój przysmak. W domu rodziców także podawany jest dość rzadko. Mimo to samo wspomnienie o tym cieście wywołuje u dzieci natychmiastową reakcję.

Popołudnie bardzo szybko zamienia się w wieczór. Nie jestem w stanie powstrzymać omegi przed krótką drzemką. Rozsiadam się po drugiej stronie łóżka i sączę gorzką kawę. Lewą dłoń trzymam na jego brzuchu. Skóra ciężarnego wreszcie osiągnęła normalną temperaturę. Chłopak nie dygocze z zimna. Wprost przeciwnie. To chyba pierwszy raz, gdy okryty jest jedynie do połowy. Wyraz jego twarzy także jest inny. Bardziej odprężony.

Jeszcze jakiś czas temu nie zwracałeś uwagi na takie szczegóły… – Głos rozsądku jak zawsze czuwa.

Około dziewiętnastej pojawia się doktor Danny. Parkuje swój samochód przed głównym wejściem, po czym otwiera tylne drzwi i zabiera skórzaną torbę. Najwidoczniej mocno inspiruje się doktor Ivette, bo to identyczny model.

- Dobry wieczór. – Mężczyzna wita się ze mną szerokim uśmiechem, otrzepując jednocześnie śnieg z kaptura swojej szarej kurtki, który wykończony jest naturalnym futrem. Jak na praktykanta lubuje się w dość drogich dodatkach. Szpitalne pensje musiały ostro poszybować w górę.

- Dobry wieczór – odpowiadam, odsuwając się od drzwi, by wpuścić lekarza do środka.

- Przepraszam, że jestem tak późno, ale nieco błądziłem po okolicy. Wybrał pan prawdziwe odludzie.

- Bez przesady. Jazda do centrum zajmuje pół godziny. Poza tym mógł pan skorzystać z GPS. – Komentarz o położeniu mojego domu nie przypada mi do gustu. Jestem zakochany w tej posiadłości i za nic na świecie nie przeniósłbym się w inne miejsce.

- Gdzie mój pacjent? – Doktor Danny wreszcie zaczyna się interesować Samuelem i dziećmi.

- Zapraszam – wskazuję mu drogę do sypialni dla gości. – Znowu śpi…
– mamroczę pod nosem, okazując tym samym swoje niezadowolenie.

- Ciąża i anemia potrafią dać w kość – podsumowuje medyk, zdejmując kurtkę, którą rzuca na jeden z foteli. – Niech sobie śpi. Mam sporą wprawę i zbadam go bez budzenia.

Obserwowanie, jak doktor Danny siada na skraju łóżka i odsuwa kołdrę jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza w chwili, gdy bezczelnie rozpina granatową piżamę i kładzie swoją rękę na brzuchu ciężarnego. Przestraszony chłopak natychmiast otwiera oczy.

- Przepraszam – doktor Danny obdarza go ciepłym uśmiechem. – Mam chłodne ręce – tłumacz się.

Blondyn spogląda raz na mnie, raz na obcego. Nie rozumie co się dzieje.

- To doktor Danny. Chwilowo zastępuje doktor Ivette. Zapomniałem ci powiedzieć – informuję go.

- Cześć – doktor Danny ponownie przymila się do nowego pacjenta. – Miło mi cię poznać, Samuelu. Nie masz nic przeciwko, żebym cię z zbadał, prawda? Pomogę ci usiąść. Rozbierz się, a ja w tym czasie umyję ręce. A pan… – lekarz odwraca się w moją stronę. – Proszę zostawić nas samych.

- Ale… – Nie podoba mi się to, co przed chwilą usłyszałem. Dlaczego Samuel ma się rozebrać? Nie dość, że jest zupełnie bezbronny, to ma być jeszcze nagi? A on co? Zamierza go macać?!

- Później zdam panu szczegółową relację.

 

***

 

Rozdrażniony pomstuję w myślach na wystrojonego błazna, który zamknął mi drzwi przed nosem prawie godzinę temu. Gdy pomyślę o tym, że z takim trudem wywalczyłem odrobinę ciepła dla wiecznego zmarzlaka, a ten goguś okrada go
z piżamy i kołdry…

Nie kłam, Jeremy… Skóra Samuela z pewnością jest jeszcze wrażliwa po porannych pieszczotach, a teraz ktoś inny jej dotyka i to cię boli…

Postanawiam dłużej nie czekać i ruszam do ataku. W chwili, gdy moja ręka dotyka klamki, doktor Danny wynurza się z pokoju. Nadal jest w szampańskim humorze.

- Jest i tatuś! – woła uradowany moim widokiem. –  Chłopcy wyrosną na prawdziwych rozrabiaków – chwali moich synków. – Bliźniaki są silne
i zdrowe. Mam jednak nadzieję, że urodę odziedziczą po tobie – zwraca się do omegi. – Ślicznota z ciebie.

Słysząc te komplementy, Samuel spuszcza wzrok i leciutko się czerwieni. Zaciskam dłonie w pięści aż bieleją mi kostki. Za chwilę doktor Danny sam może potrzebować pomocy lekarza…

- Przyjadę pojutrze rano, bo musimy powtórzyć badania krwi. Pamiętaj,
że musisz być na czczo. Nie martw się. Zrobię to tak, że nawet nie poczujesz – kokietuje blondyna. – Moi pacjenci twierdzą, że mam magiczne dłonie. No
i pokażę ci coś fajnego – obiecuje Samuelowi, czochrając go po włosach.

Z prawdziwą przyjemnością pozbywam się intruza, który powoli się domyśla, że nie zostaniemy przyjaciółmi. Za dotykanie omegi najchętniej połamałbym mu ręce.

Jeremy, co cię obchodzi kto i gdzie go dotyka? Jeśli Jackson mówił prawdę, przez resztę życia będzie dotykany…

Podburzony zbyt frywolnym zachowaniem ginekologa oraz nabuzowany wspomnieniami o starszym z braci Reed, wracam do sypialni dla gości. Milczący Samuel poprawia właśnie swoją piżamę, po czym splata dłonie
i układa je na kołdrze. Między nami nadal króluje dystans.

Przy doktorze zachowywał się inaczej.

Obejmuję się ciasno ramionami, stojąc na wprost łóżka i wpatrując się
w piwnookiego tak, jakby za chwilę miał zostać moją ofiarą.

 

„Tata, jeść! Jeść!”

 

Jestem tak wzburzony, że nawet głosy moich synów dochodzą do mnie gdzieś
z oddali. W końcu uciekam z sypialni, trzaskając drzwiami.

W kuchni w pierwszej kolejności wypijam szklankę zimnej wody, a następnie wychodzę na taras, by zapalić. Potrzebuję aż trzech papierosów, by choć trochę się uspokoić. Dzieci wołają mnie do siebie. Czekają na kolację. Otwieram lodówkę i wyjmuję przypadkowe produkty. Podgrzanie zupy i zrobienie kilku kanapek to wszystko na co mnie stać.

Samuel unika mojego wzroku. Strach odbiera mu apetyt. Grzebie łyżką
w talerzu, nerwowo zerkając w moją stronę.

Świetnie, po prostu świetnie!

- Jedz – ponaglam go, choć dobrze wiem, że nic z tego nie będzie. Wrażliwiec się znalazł…

Odnoszę tacę do kuchni, a potem idę na górę do swojej sypialni. Rzucam się na łóżko. Potrzebuję chwili samotności. Najchętniej uciekłbym od tych wszystkich problemów, ale tak nie postępują dorośli. Zwłaszcza mający pod opieką ciężarnego z anemią. Powinienem do niego wrócić i poprzytulać jeszcze przez jakiś czas.

Rano był tak miło, a teraz… Wszystko się we mnie gotuje. Nawet podczas treningu nie zieję aż taką agresją, a przecież adrenalina i przeciwnicy robią swoje. Co się dzieje? Odczuwam silny niepokój, jestem roztrzęsiony. I potrafię myśleć jedynie o tym, by znowu go dotknąć.

Oszaleję przez niego!

Zrywam się z łóżka i biegnę na dół. Wpadam do pokoju Samuela niczym huragan.

- Nie śpisz? To dobrze – uśmiecham się złośliwie, zrzucając z siebie bluzę, która miękko ląduje na dywanie. – Będziemy sami tylko do jutra. I wykorzystamy ten czas co do sekundy…

 

***

 

Muszę przyznać, że coraz lepiej odnajduję się na bezrobociu. Wystarczyło kilka dni rozpusty, na którą składa się spanie do późna i jedzenie w łóżku, aby zupełnie przestał myśleć o pracy. Samuel, z którym praktycznie się nie rozstaję, stanowi perfekcyjną wymówkę. Jeżeli ktoś zarzuci mi lenistwo to powiem,
że opiekuję się ciężarnym.

Podtykam mu sernik, owoce, witaminy. Co prawda Dorothy krzywo na mnie patrzy, lecz jak mam jej to wyjaśnić? Gdy wychodzę z tego pokoju chociaż na chwilę, dopadają mnie demony. Zaczynam palić jak smok i robię się agresywny. Jestem pewny, że to chwilowy kryzys, który powinienem przepracować. Nie chcę tego robić. Nie chcę rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze
i doszukiwać się powodów mojego niecodziennego zachowania. Lepiej jest ukryć się pod kołdrą, głaskać dzieci lub doprowadzać Samuela do orgazmu.

Właśnie w taki sposób chciałbym zacząć kolejny dzień, lecz najpierw powinniśmy odbębnić wizytę doktorka… Doktor Ivette jeszcze przez tydzień będzie się zmagać z nadgodzinami. Przeciągam się leniwie, ignorując fakt,
że ten wygadany palant znowu będzie zawracać nam głowę. Odnoszę wrażenie, że codzienne wizyty to lekka przesada, lecz z drugiej strony cieszy mnie jego mina, gdy podaje mi kopertę z wynikami badań. Są całkiem niezłe i tylko to się dla mnie liczy.

Wczoraj wieczorem doktor wpadł do nas bez zapowiedzi. Celowo otworzyłem mu drzwi, mając na sobie jedynie dopasowane, czarne jeansy. Koszulę zdjąłem dosłownie kilka chwil wcześniej, próbując nakłonić omegę na wspólną kąpiel. Ciepła woda usypia dzieci, a mokra skóra rozbudza zmysły. Doktor Danny
z zazdrością przesunął wzrokiem po mojej umięśnionej klatce piersiowej. Twierdził, że był w okolicy. Ponoć ma jakieś przejściowe problemy
z samochodem, więc postanowił wezwać taksówkę.

Byłem dla niego bardzo grzeczny. Zaproponowałem mu herbatę, a gdy odmówił, zająłem miejsce obok leżącego chłopaka, a lekarza posadziłem na fotelu. Medyk doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, w jaki sposób udało mi się rozgrzać małego Reeda. Widzi również, jak Samuel na mnie patrzy.
A właściwie nie tyle patrzy, co raczej pochłania mnie swoim magicznym wzrokiem, śledząc każdy ruch, każdy gest. Po kilkunastu minutach błahej rozmowy o niczym, pożegnaliśmy naszego wieczornego gościa, a ja wróciłem do jaskini rozpusty.  

- Dorothy, upieczesz sernik?

- Kolejny sernik? – Kobieta nie kryje swojego zdziwienia. Nie pochwala,
że bezustannie rozpieszczam dzieci słodyczami. – Nie powinien pan wpychać
w niego kolejnych blach ciasta. Jak tak dalej pójdzie, Samuel mocno przytyje.

- A co twoim zdaniem powinienem zrobić? – pytam, popijając kawę i jedząc winogrona, które gosposia kroi do sałatki. Będzie na potem. Omega nie może dostać śniadania do czasu, aż doktor Danny nie pobierze mu krwi. – Bliźniaki są uparte i nie chcą niczego innego.

- Jeszcze się nie urodziły, a o podobieństwo nie musimy się martwić… – Ten żart ma dość mroczne zabarwienie.

- Przyznaję, że czasami bywam uparty, ale twój ulubieniec wcale nie jest lepszy. Nie odezwał się do mnie słowem od początku ciąży i pewnie już nigdy tego nie zrobi – żalę się.

- A czyja to wina? – Dorothy celnie mnie kontruje.

- Nie jestem złym bohaterem w tej opowieści. Dobrze wiesz, że mam też wiele pozytywnych cech – bronię się, podkradając kolejne owoce.

- Jest pan opiekuńczy, ale też pyszny, wyniosły i ślepy.

- Ślepy? Dlaczego uważasz, że jesteś ślepy?

- Może nie ślepy, lecz zaślepiony nienawiścią. Samuel to dobry chłopak. Bardzo dba o dzieci. Poza tym spędzacie razem sporo czasu, więc…

- Ile ci zapłacił, abyś została jego adwokatem? – przerywam jej, odstawiając filiżankę po kawie do zlewu.

- Nic mi nie płaci. W przeciwieństwie do pana nie potrafię udawać, że nie widzę, jak bardzo się zaangażował. Kocha pana. I kocha dzieci. Dlaczego nie chce pan dać mu szansy?

„Bo to mój wróg” – odpowiedź sama ciśnie mi się na usta. Jednak czy to jedyny powód?

- To skomplikowana sytuacja. – Unikam głębszej dyskusji, bo nie jestem do niej przygotowany. Nie potrafię przytoczyć argumentów, które uznałbym za wiarygodne. Nadal żyję na rozdrożu i nie mam pojęcia, co zrobić.

- Skomplikowanie to dopiero będzie. Wszyscy mówią tylko o tym, że rodzony brat wykluczy go z rodziny. A jeśli go komuś sprzeda? Myślał pan o tym?

- Jackson z pewnością blefuje – udaję niezorientowanego w sytuacji. – Jest rozżalony. Nagimnastykował się, by ukryć Samuela w Londynie. Poboczy się na niego, a potem mu przejdzie – bagatelizuję problem. Sporo o tym myślałem
i doszedłem do wniosku, że sprzedaż omegi to blef. Nie przysłał żadnych dokumentów.

Naszą rozmowę przerywa dzwonek do drzwi. Nie muszę być jasnowidzem by wiedzieć, że to doktor Danny. Jeszcze nie przekroczył progu, a ja już mam ochotę rozszarpać go na kawałki.

- Otworzę. – Dorothy odkłada nóż i wyciera ręce w ściereczkę.

- Nie, ja to zrobię, a ty zajmij się śniadaniem.

Młody lekarz od progu wita mnie nieszczerym uśmiechem. Jego energetyczne nastawienie świadczy o tym, że ma w sobie zdecydowanie zbyt wiele kofeiny. Odprowadzam go do pokoju gościnnego i obserwuję, jak wyciąga z torby zestaw laboratoryjny.

- Jak się dziś czujesz, mój drogi? – zagaduje Samuela. Chłopak rzuca posępne spojrzenie w kierunku igieł i próbówek.

- Nie będę wam przeszkadzał – ewakuuję się za drzwi, bo nienawidzę patrzeć na takie rzeczy. Nie oznacza to jednak, że pasuje mi bycie zepchniętym poza nawias.

Dorothy potwierdziła, że Samuel mnie kocha. Wiem, że tak jest. Nawet dzieci to wiedzą. Czują jego przywiązanie, zwłaszcza gdy leży w moich ramionach. Jest mu wtedy dobrze. Za każdym razem po prostu cieszy się chwilą szczęścia.
I zagłusza myśli o tym, że robię to tylko ze względu na bliźniaki. Oszukuje samego siebie, lecz co mnie to obchodzi? Moją egoistyczną zachcianką jest widzieć uległość w jego oczach. Formalnie to nadal członek rodu Reedów, który mi się poddał. Jest we mnie tak zapatrzony, że klęczałby u mych stóp, aby tylko zasłużyć na odrobinę przychylności czy uwagi. Żałosne… Wmówił sobie miłość, więc poniesie tego konsekwencje. Ja jestem inny. Prędzej czy później spotkam na swojej drodze kogoś, kto będzie moim ideałem i to z tą osobą wychowam bliźniaki, a nie z nim.

Po dokładnie dwudziestu minutach wracam do pokoju, gdzie zastaję dość nietypową sytuację. Doktor Danny pochyla się nad Samuelem, gładząc go po twarzy.

- Lepiej się czujesz, mój drogi? Oddychaj – bredzi od rzeczy, nie przestając dotykać omegi.

- Co pan robi?! – pytam, podchodząc do lekarza. Odgradzam mu dostęp do ciężarnego. Czuję nieprzyjemne dreszcze na samą myśl, że jego brudne paluchy macały mojego kochanka.

- Samuel zasłabł podczas pobierania krwi.

- Zasłabł?! Wezwał pan karetkę?! – Krzyczę, dopadając do bladego dwudziestolatka. Jego czoło i dłonie są przeraźliwie zimne, a skóra swoim niezdrowym odcieniem zlewa się z białą pościelą.

- Panie Atkins, to nic takiego. Zasłabnięcia nie są niczym niezwykłym. Samuel jest niewyspany, wiadomo dlaczego… – rzuca mi wymowne spojrzenie. – Do tego nie jadł śniadania. Już wiem! – Ginekolog sięga do swojej torby i wyciąga z niej plastikowe pudełko. – Zjedz to. Gwarantuję, że on razu poczujesz się lepiej. – Ku mojemu zdumieniu, wpycha omedze ciastko wprost do ust. – Dobre, prawda? Upiekłem je wczoraj wieczorem. No jedz, jedz. Mdłości i oszołomienie za chwilę miną.

Nerwowo krążę po pokoju, próbując dodzwonić się do doktor Ivette. Muszę się z nią natychmiast skonsultować! Nie wierzę w słowa tego idioty! Wystarczyło kilka minut, a zrujnował wszystko! Wysiłek ostatnich tygodni wyparował
w przeciągu chwili!

- Gdzie jesteś? Czemu nie odbierasz? – mamroczę do słuchawki.

Tymczasem doktor Danny mierzy Samuelowi ciśnienie, po czym okrywa go dodatkowym kocem.

- Rzęsa – z wielką czułością przesuwa kciukiem po policzku chłopaka. – Pomyśl życzenie, mój drogi, a z pewnością się spełni.

Mam wrażenie, że cała krew wyparowuje z mojego ciała, a nogi są jak wbetonowane w dywan. Nie mogę się ruszyć. Nic nie mówię. Każdą komórkę mojego ciała steruje dzika furia. Samuel uśmiecha się z wdzięcznością do doktora Dannego. Peszy go niespodziewany dotyk, lecz nie odtrąca obcej dłoni.

Widzisz, Jeremy, tyle są warte jego uczucia… Jeszcze chwila i nie będziesz najważniejszy.

- Wyjdź! – Rozkaz, który pada z moich ust, przerywa potok paplaniny elokwentnego medyka. Mężczyzna odwraca się w moją stronę, a następnie udaje nieco obrażonego.

- Panie Atkins, proszę darować sobie te dziecinne zagrywki.

- Wyjdź, bo wyniosą cię w plastikowym worku! – To moje ostatnie ostrzeżenie. Kolejnego nie będzie.

- Do jutra. – Doktor Danny żegna się z Samuelem, po czym zabiera swoją torbę i obrzucając mnie obelgami, znika.

Przez dłuższą chwilę przyglądam się blondynowi, który nadal ściska w dłoni pojemnik z ciastkami. Gdyby nie dzieci, to chyba bym go zabił. Zwodził mnie, oszukał…

 

„Jest zły…”

 

Bliźniaki od razu stają po mojej stronie, zaczynając ostro kopać. Piwnooki łapie się za brzuch, lecz nic to nie daje.

Bardzo powoli podchodzę do łóżka, a następnie biorę chłopaka na ręce, łącznie z kołdrą, w którą się owinął. Jest lekki niczym piórko. Trzymany przez niego pojemnik upada na podłogę. Ciastka doktora Dannego rozsypują się po dywanie. Depczę po nich kierując się w stronę drzwi.

- Panie Atkins? – Mijam się w progu z zaskoczoną Dorothy, która niesie śniadanie dla ciężarnego. – Coś się stało? Gdzie pan go zabiera?

- Do swojego pokoju. Od teraz tam będzie mieszkać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz