„Kai”
Ojciec... Nie widziałem go od tamtego dnia... Ani razu nie odwiedził mnie w szpitalu. Nawet nie zadzwonił.
- Nie jesteś już moim ojcem! - mój głos jest zimny i spokojny. Brzmi obco. Nie poznaję go. Obcy ja, po raz kolejny, wyrzeka się filaru naszej rodziny... Nie, on nie jest już moją rodziną.
- Byłem przy twoich narodzinach. Opiekowałem się tobą przez całe twoje życie. Nie sądzisz, że jesteś wobec mnie niesprawiedliwy?
Niesprawiedliwy? Siadam na leżaku, by lepiej mu się przyjrzeć. Nie zmienił się przez ten czas. Ma na sobie jasny garnitur, jest opalony, szczupły, wysoki. Za jego plecami dostrzegam młodą kobietę w obcisłej, fioletowej sukience. To nowa „mama”? Syna też ma nowego?
- Jestem dorosły i tak jak ty, dokonałem pewnych wyborów. - Staram się wstać, lecz ze względu na to, że wczoraj tak niewiele odpoczywałem, ból od razu atakuje ze zdwojoną siłą.
- Nadal poruszasz się na wózku? Operacja nic nie dała? - dziwi się, Niedobrze mi od fałszu, którym jest przesiąknięty. Jak śmie mówić do mnie takie rzeczy?! Tchórz i kłamca!
- Jared... Możesz mi pomóc? - posyłam mu błagalne spojrzenie.
- Jasne – brązowooki natychmiast podrywa się z miejsca, by mnie wesprzeć. - Wracamy do pokoju, czy jedziemy do kina?
- Wszystko mi jedno, gdzie pojedziemy, byle z daleka od tego typa.
- Kai, nie mów tak o mnie! Ty nic nie rozumiesz! - łapie mnie za ramię, lecz Jared od razu go odpycha.
- Lepiej będzie, jeśli zostawi nas pan w spokoju – chowa mnie za swoimi plecami.
- Nie wtrącaj się! To sprawy między moim synem, a mną! Kai! - ponownie zwraca na siebie moją uwagę – mogę ci pomóc. Mam znajomości. Załatwię ci lepszego lekarza. Widzę, że matka nie potrafi się o ciebie zatroszczyć tak, jak należy.
- Nie waż się mówić o matce w mojej obecności! - krzyczę.
- Nie rób scen! - syczy wściekle, starając się mnie uciszyć.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić! Masz zapomnieć o moim istnieniu, ty egoisto! - czuję w sobie furię, która podsycana jest fizycznym cierpieniem. Nie chcę go w swoim życiu.
- Moja propozycja jest szczera. Pomogę ci, synu. Mój przyjaciel prowadzi prywatną klinikę w Szwajcarii. Zadzwonię do niego. Nie będziesz musiał mi dziękować. Wszystkim się zajmę. Pokryję koszty.
- Od kiedy jesteś taki hojny? Z tego co pamiętam, do tej pory nie oddałeś mamie sporej sumy pieniędzy, którą wypłaciłeś z jej konta – wypominam mu.
- To stare dzieje – mocniej zaciska szczęki niezadowolony z faktu, że wyjawiłem niewygodnie rewelacje na jego temat. Kolejna rysa na kryształowym wizerunku perfekcyjnego tatusia...
- Serio? Powiedziałbym, że nic się w tej sprawie nie zmieniło. Nie dość, że byłeś beznadziejnym mężem i ojcem, to jeszcze okazałeś się złodziejem – boleśnie z niego drwię.
- Kai, jeszcze jedno słowo i...!
- I co? Pokażesz swoje prawdziwe oblicze? Śmiało, nie mogę się doczekać. Zastanawiam się co jeszcze ukrywasz? Twoja propozycja również ma w sobie jakieś podwójne dno, mam rację?
- Podpiszesz pewien dokument – oświadcza chłodnym tonem.
- Mylisz się, niczego nie będę podpisywać!
- To dla twojego dobra! Jeśli to zrobisz – pochyla się nade mną, by towarzysząca mu kobieta niczego nie słyszała – wpłacę na twoje konto równowartość tego, co jestem winny twojej matce, a nawet dorzucę coś ekstra.
- Nie, dziękuję.
- No dobrze, rozumiem. Każdy ma swoją cenę. Powiedz, ile chcesz i miejmy to z głowy.
- Niczego nie pragnę bardziej jak tego, by nie musieć cię już nigdy więcej oglądać.
- A operacja? Nie chcesz znowu chodzić? - na samą myśl o tym, że szczuje mnie jak psa, najchętniej bym mu przyłożył. Kiedyś był dla mnie wszystkim. Zaraził miłością do piłki nożnej, nauczył grać, woził na treningi. Był ze mnie dumny. Teraz zachowuje się tak, jakby handlował żywym towarem. W Szwajcarii czy w Stanach, moje szanse nadal wynoszą pięćdziesiąt procent.
- Jared, chodźmy stąd – proszę.
- Kai, to jednorazowa oferta. Jeśli odmówisz... - woła za nami.
- Odmawiam. Kto wie, może napiszę o tobie książkę? Jak sądzisz, ile mi za nią zapłacą? A jaki zyskasz rozgłos i popularność... Nie mogę się doczekać!
- Nie zrobisz tego! Nikt ci nie uwierzy! - odgraża się.
- Przekonamy się!
Gdy wsiadamy do windy, jestem cały roztrzęsiony. Obejmuję się mocno ramionami, próbując powstrzymać atak paniki. Myślałem, że mam to już za sobą. Wydaje mi się, że znowu czuję zapach dymu, a moja skóra... Ona płonie!
- Kai, spokojnie... Już dobrze... Jesteś bezpieczny... - ktoś tuli mnie do siebie, szepcząc kojące słowa. Kim jesteś? Nie widzę cię... Wszystko jest rozmazane... - Nie płacz, proszę. Nie płacz – kciukami ściera łzy z moich policzków. Chciałbym mu coś odpowiedzieć, lecz nie jestem w stanie nabrać powietrza.
Nie mam pojęcia ile tak leżymy, wtuleni w siebie, zasłuchani w swoje oddechy i pogrążeni w myślach, którymi nie mamy ochoty z nikim się dzielić. Słońce powoli zachodzi... Niebo ciemnieje... Palce Jareda przeczesują moje włosy. Tak wyraźnie słyszę bicie jego serca, którego dźwięk uspokaja niczym kołysanka. Ciepło ramion, którymi mnie obejmuje. W pewnej chwili przesuwa rękę, by sięgnąć po koc, lecz ja od razu protestuję.
- Nie jest ci zimno? - pyta z troską. Czy jest mi zimno? Nie wiem. W tej chwili jestem pewny tylko jednej rzeczy – nie chcę, by mnie puścił. Potrzebuję go bardziej niż tlenu.
- Nie – szepczę schrypniętym głosem, mocniej zaciskając palce na jego ubraniu. Sunie opuszkami po mojej skórze. Dotyka skroni, policzków, ust. Jest uważny i cierpliwy, a ja marzę tylko o tym, by nie przestawał. - Kai...? - unoszę wzrok, by spotkać jego pociemniałe tęczówki.
- Tak?
- Nie sądzisz, że pora podzielić się ze mną tym ciężarem?
- Co masz na myśli? - znowu zasycha mi w ustach. Mam mu powiedzieć prawdę? Nie mogę...
- Kai, to cię niszczy. Sprawia, że jesteś smutny, rzadko się uśmiechasz, tracisz nadzieję. To się musi skończyć. Teraz. Przysięgam, że nikomu nie powiem. Wierzysz mi?
- Tak.
- To, o czym rozmawiałeś dziś z ojcem ma związek z wypadkiem, prawda?
- Tak – przyznaję niechętnie, ponownie tuląc twarz do jego klatki piersiowej.
- Powiedz mi... Co się wydarzyło tamtego dnia? To nie ty prowadziłeś samochód, prawda? – nalega.
- To była niedziela. Poprzedniego dnia dostałem wiadomość, że selekcjoner jest mną zainteresowany i przyjedzie na kolejny mecz, który miał się odbyć pod koniec miesiąca. Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszyłem. Ojciec uparł się, że mam go podwieźć do klubu na jakieś spotkanie. Negocjował kontrakt. Miał wyjechać do Europy na kolejny sezon. Padało. Był jakiś dziwnie poruszony, jakby ledwo panował nad emocjami. W połowie drogi zażądał, abyśmy się zamienili miejscami. Zgodziłem się. Jechał bardzo szybko. Samochód wpadł w poślizg i wypadł z drogi na pobocze. Uderzył w drzewo. Straciłem przytomność. Gdy się obudziłem, siedziałem na miejscu kierowcy. Już wtedy bardzo mnie bolało. Ojciec... Powtarzał, że mam być cicho. Krew leciała mu po twarzy. Byłem przerażony. I wtedy auto zaczęło płonąć. Nie mogłem się ruszyć. Wołałem go, by mi pomógł, ale on... Powiedział, że brał narkotyki. Straciłby uprawnienia. Wolał więc poświęcić mnie, niż zaryzykować karierę - kolejne łzy zalewają mi twarz.
- Już po wszystkim. Nie płacz...
- Nie pomógł mi, rozumiesz? Swojemu jedynemu dziecku... To przez niego nie mogę chodzić, ale nie to było najgorsze. Ogień tak szybko się rozprzestrzeniał. Ból był gorszy niż...
- Cichutko... Już nigdy nie będziesz sam... Zawsze będę obok ciebie, obiecuję... Obronię cię przed wszystkim...
Czas płynie powoli. Uspokajam się i przestaję łkać. Robię się senny, a jednocześnie boję zasypiać. Chcę, żeby mnie tak obejmował. Był blisko. Miał rację... Gdy mu o wszystkim powiedziałem, poczułem się wolny. Złe wspomnienia nie zniknęły, ale przestały boleśnie ciążyć. Pustkę stopniowo wypełnia zupełnie inne, nowe uczucie... Moje serce podzieliło się na dwie części. Połowa należy do BlueMoon, a druga połowa... jest jego.
- Dzień dobry – unoszę ciężkie powieki, które zaczynam pocieram. Nadal są spuchnięte. I głowa bardzo mnie boli... Wspaniały początek dnia...
- Dla kogo dobry?
- Nie wyglądasz najlepiej.
- Jared, ja... - chciałbym mu podziękować, albo przeprosić. Nigdy w życiu nie rozkleiłem się w obecności drugiej osoby.
- Nie musisz nic mówić. Wszystko rozumiem.
- Tak?
- Przez większość nocy miałem ochotę wybiec z tego pokoju, odszukać twojego ojca i... - przygrywam wargę prawie do krwi, bo nie chcę, aby ktoś jeszcze poznał prawdę! - Kai, obiecałem, prawda?
- Nie możesz o tym nikomu powiedzieć! Zwłaszcza Alison! To ją załamie!
- Nie powiem – zaczyna gładzić mnie po włosach. - Przysięgam, że nie powiem.
- Dziękuję – mruczę w jego klatkę piersiową. - Nie powinniśmy się już zbierać?
- Nie musimy się śpieszyć. Zostaniemy tak długo, jak będziesz chciał. Co powiesz na śniadanie nad basenem? Albo na spacer? Słońce i świeże powietrze...
- Wolałbym wrócić do domu. Nie chcę ryzykować ponownego spotkania z tym draniem.
- Przepraszam, nie pomyślałem o tym.
- Nie masz mnie za co przepraszać. Gdyby nie ty, to...
- Właśnie na tym polega moja rola. Jestem po to, by się tobą opiekować, chronić cię. Dość się już nacierpiałeś. Dość czasu spędziłeś w samotności.
- Jared...
- Kocham cię. Bardzo.
Nic na to nie odpowiedziałem. Po prostu pozwoliłem, aby przy mnie był.
Od naszego wyjazdu minęły dwa tygodnie. Najszczęśliwszy okres w moim „nowym życiu”, jak określa je Jared. A to nowe życie zaczęło się w chwili, w której pozwoliłem mu zbliżyć się do siebie. Czuję się tak, jakbym uchylił drzwi i zaprosił światło do mrocznego pokoju. Promień jest ciepły i intensywny, a ja wykorzystuję wszystkie okazję, by wygrzewać się w jego blasku.
Każdy dzień wygląda teraz tak samo. Mama wstaje rano i szykuje się do pracy. Wychodząc, mija się w drzwiach z Jaredem. Zostajemy sami. Pijemy kawę leżąc w łóżku, albo rozmawiamy o bzdurach. To najprzyjemniejsze, a zarazem najkrótsze chwile. Potem on musi jechać do szkoły, a ja opracowuję zagadnienia, które mają nam pomóc w dalszej nauce. Gdy zajęcia dobiegają końca, chłopak nie wraca do siebie. Przyjeżdża do mnie. Jemy wspólnie obiad, idziemy na krótki spacer, czasami do kina. Codziennie uczymy się aż do późnego wieczoru. Około dwudziestej drugiej nadchodzi chwila rozstania. Brązowooki podchodzi do mnie, całuje w usta, szepcząc, że bardzo mnie kocha, po czym zapewnia, że wróci rano. Przed zaśnięciem wysyła mi ostatniego smsa, życząc spokojnej nocy. Nasz codzienny rytuał, od którego nie ma odstępstw.
Mama pracuje także w soboty i niedziele. Stara się nadgonić wszystkie zlecenia, by móc spędzić razem ze mną jak najwięcej czasu, gdy będę już w szpitalu. Gdy żegnamy naszego gościa, przynosi dwa kubki herbaty i kładzie się ze mną do łóżka. Opowiadamy sobie wtedy jak minął nam dzień. Cieszy ją, że w końcu mam przyjaciela, chociaż z jej oczach on jest kimś znacznie bliższym. Po części ma rację. Nie jest mi obojętny, jednak mam jeszcze Blue...
Skoro moje serce dokonało tak dziwnego wyboru i zdecydowało się kochać dwie osoby jednocześnie, nie mogłem pozostać wobec tego faktu obojętny. Powiedziałem Blue o Jaredzie, o wydarzeniach, które miały miejsce w czasie pobytu w Los Angeles, o czekającej mnie operacji i jej konsekwencjach. Było mu przykro. Przez cztery dni nie odezwał się do mnie ani jednym słowem. A potem stwierdził, że nie umie i nie chce ze mnie rezygnować. Uczciwiej byłoby, gdybym wybrał tylko jednego z nich, ale jak mam to zrobić?
Blue jest ze mną od kilku miesięcy. Od samego początku okazywał swoje wsparcie i zainteresowanie. Poświęcił mi mnóstwo czasu i nieprzespanych nocy. Jego uczucie jest szczere i prawdziwe. Nasza więź ma silne podstawy emocjonalne. Co prawda nie wiem jak wygląda, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Daje mi coś, czego nie daje mi Jared. Nie naciska na mnie tak jak on, ale... Od wycieczki bezustannie namawia na spotkanie... Dziś też odmówię. Nie chcę komplikować mu życia. Jestem pewny, że sam odejdzie, gdy tylko wyląduję na stole operacyjnym.
No i jest jeszcze ten drugi... Jego ramiona są dla mnie otwarte, ale on sam nie potrafi się otworzyć tak, jak Blue. Czasami przyłapuję go na tym, że wpatruje się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Jak mantrę powtarza miłosne wyznanie, ale trudno mi w to uwierzyć. Nie znam go tak jak Blue. Nie zna jego wnętrza, a nigdy nie uwierzę, że skusiłem go wózkiem inwalidzkim lub bliznami po wypadku. Gdybym mógł połączyć ich w jedno – kuszące ciało Jareda oraz wrażliwość Blue...
Nie zdradziłem się ani słowem, ale każdego dnia buduję wokół siebie uczuciowy kokon. Słodkie słowa mojego internetowego ukochanego, ciepło dotyku Jareda. Liczę na to, że dzięki tym wspomnieniom przetrwam najgorsze chwile. Nie oszukuję się jak mama i nie nastawiam na szczęśliwe zakończenie. Wiem, że gdy będę leżał znieczulony lekami, nie dam rady pisać do mojego chłopaka, Jared będzie zajęty nauką, a mama pracą. Jeśli do tego czasu nie będę dość silny, załamię się. Już teraz jest mi ciężko. Czasami, gdy brązowooki przypadkowo dotyka moich nóg, coraz boleśniej uświadamiam sobie co stracę.
Mógłbym się wycofać, ale mama nie chce o tym słuchać. Od kiedy ma sojuszników w postaci rodziców mojego „przyjaciela” oraz jego samego, nawet nie wspominam o takim rozwiązaniu. Będzie, co ma być.
- Znowu do niego piszesz? - przyłapał mnie na gorącym uczynku. Jest niezadowolony i nieco obrażony, a mimo to siada obok mnie na dywanie.
- Wcześnie wróciłeś.
- Córka Martina skręciła nogę w czasie zajęć. Rzucił wszystko i pognał do szpitala – tłumaczy mi, opierając głowę o moje ramię.
- Co? - spoglądam na niego, zaskoczony nagłą bliskością.
- Jestem zazdrosny.
- Obiecałeś! - wypominam mu, odkładając komputer na bok.
- Owszem, obiecałem, ale nie będę siedział cicho i udawał, że tego nie widzę. Spław go wreszcie i bądź tylko mój – szepcze mi do ucha, zostawiając na nim drobne pocałunki.
- Łaskoczesz... - próbuję się odsunąć, lecz on obejmuje moją twarz dłońmi i spogląda prosto w oczy.
- Spław go – powtarza.
- Uwierzysz, jeśli powiem, że właśnie to usiłowałem zrobić?
- Tak? - unosi brew, zaczynając rozpinać guziki swetra, który na sobie mam.
- Tak. Jared, co robisz? - pytam, starając się bezskutecznie go od siebie odsunąć.
- Rozbieram cię. Pora na masaż.
- Dziękuję, ale tym zajmie się Naomi, gdy przyjedzie po południu.
- Nie przerywaj fascynującej opowieści o swoim ukochanym – drwi, ściągając mi z ramion ciepłe okrycie.
- Blue koniecznie chce się spotkać.
- Zgodziłeś się? - wstrzymuje oddech.
- Nie uważam, aby to był dobry pomysł.
- Bzdura! To świetny pomysł. Napisz, że się zgadzasz. Zawiozę cię dokąd tylko zechcesz.
- Nie.
- Kai, tak dłużej być nie może. Nie możesz zwodzić nas obu. On musi odejść, a ty zrozumieć, że mając mnie, nie potrzebujesz nikogo innego – ściąga ze mnie koszulkę i zmusza, abym położył się na brzuchu.
- To nie jest takie proste...
- Jest. Sam niepotrzebnie to utrudniasz. Wiem, czemu to robisz. Boisz się, że zostaniesz sam po operacji, prawda? Mówiłem ci setki razy, że będę ciągle obok ciebie.
- Nie... - jęczę cicho, gdy jego palce sprawnie przesuwają się po epicentrum bólu. Trzeba mu przyznać, że nawet w tak prozaicznych czynnościach jest coraz lepszy. Umie czytać w moich myślach. Bezbłędnie odgaduje gdzie powinien masować, by przynieść mi ulgę.
- Spotkasz się z Blue w sobotę. Napiszesz mu, że będziesz na niego czekał o czternastej na molo przy hotelu Białe Mewy. Potem przyślę ci dokładną mapę.
- Oszalałeś? To za trzy dni! - zmuszam się, by wstać, lecz przytrzymuje mnie w miejscu, abym się nie ruszał.
- Napiszesz mu, że dokładnie wszystko przemyślałeś i doszedłeś do wniosku, że miły z niego facet, ale wolisz być ze mną.
- Jared! - ponownie usiłuję się podnieść, lecz on nachyla się nade mną i łapie za nadgarstki.
- Podczas spotkania powiesz, że pożądasz mnie znacznie bardziej, niż to okazujesz. Codziennie wieczorem dyskretnie spoglądasz na zegarek. Nie lubisz się ze mną rozstawać, lecz z drugiej strony dobrze wiesz, co to oznacza... - delikatnie całuje mnie po karku.
- Jared... Proszę cię...
- Myślisz, że nie widzę zniecierpliwienia, które maluje się na twojej twarzy? Puls gwałtownie ci przyspiesza, oczy stają się szkliste... Przygryzasz wargi, bo wiesz, co się za chwilę stanie...
- T-To nie tak!
- Lubisz, gdy cię całuję?
- Jared! - mój błagalny ton zupełnie go nie wzrusza. Znęca się nas moją obnażoną skórą, parząc ją gorącymi ustami.
- Masz pojęcie ile mnie kosztuje przerwanie tej wieczornej pieszczoty? Muszę ze sobą bardzo walczyć... Wyobrażam sobie, jak przyciągasz mnie do siebie, pozwalając się rozebrać. Wreszcie mogę cię pieścić całego, tak jak od początku chciałem. Robię się twardy na samą myśl o tych wszystkich rzeczach... - wzdycha. - A ty co? Całujesz mnie tak delikatnie, jakbyś był uroczą pensjonarką. Na szczęście to nie potrwa długo. W sobotę, gdy spławisz już tego chłopaka od siedmiu boleści, pójdziemy do hotelu i...
- N-Nie... - bronię się.
- Tak. Dobrze wiesz, że tak – śmieje się zmysłowo. - Wynająłem apartament. Zapewniam cię, że po nocy ze mną już nigdy więcej nie wspomnisz o żadnym Blue.
- Mmm... - ten nieartykułowany dźwięk stanowi moją jedyną odpowiedź.
- Zgadzasz się ze mną, czy protestujesz? - śmieje się.
- Nie wiem... - przyznaję zawstydzony.
- Nie wiesz? - zwinnym ruchem układa się obok mnie i obraca na plecy. Chce na mnie patrzeć akurat w chwili, gdy jestem taki zawstydzony...
- Powiedz to, na co od tak dawna czekam. Chcę to od ciebie usłyszeć – wodzi palcem wskazującym prawej dłoni wzdłuż linii mojej żuchwy.
- Kocham cię... - szepczę cicho – ale Blue... - przerywa mi, brutalnie całując.
- Po sobocie nie będzie żadnego Blue, jasne? - cofa dłonie, siadając na dywanie. - Zgłodniałem. Co powiesz na obiad? Może zamówimy pizze? - nie wierzę, postanowił za mnie! Nie mam innego wyjścia. BlueMoon, wreszcie się spotkamy...