niedziela, 23 września 2018

mpreg 49

„Bezsenne Noce


Budzę się wcześniej niż zwykle. Unoszę powieki, zaalarmowany ciszą. Eli nie rysuje? Podpieram się na łokciu, by łatwiej mi było rozejrzeć się po naszej sypialni.
Jesteś…
Z prawdziwą przyjemnością odkrywam, iż moje złotowłose szczęście nadal pogrążone jest we śnie. Pasma długich włosów opadają mu na twarz, nieco się wijąc. Chłopak ma na sobie piżamę. Do tego przykryty jest kołdrą i kocem. Najwidoczniej wczoraj przemarzł, bo wtulony jest w pościel, która otula do niczym ciepły kokon.
Ile bym dał, by móc położyć się obok niego… Odsunąłbym jego włosy do tyłu, a następnie zaczął całować po smukłej szyi. Potem mógłbym…
Nie, nie mógłbym. Seks przed porodem jest surowo zabroniony!
By nie dać się całkowicie omotać, szybko uciekam z domu. Mam setki spraw do załatwienia. Kluczowe decyzje nadal nie zostały przeze mnie podjęte. W dodatku dzwoni moja agentka, która domaga się video-konferencji. Zwykle robi tak wyłącznie wtedy, gdy wie, że ugnę się pod jej srogim spojrzeniem. Denerwuję się. Poważna twarz kobiety pojawia się na ekranie monitora, a ja zostaję zalany gradem pytań. Nie, nie dokończyłem kolejnej książki, a prace nad nową serią utknęły w martwym punkcie. Najgorsze jest jednak to, że będę musiał spotkać się z wydawcą, a to oznacza kilka dni z dala od Króliczka.
Rozłąka to takie smutne słowo…
Mógłbym poprosić Eli, by pojechał razem ze mną. Kto wie, może udało by mi się go przekonać, ale… Kilkugodzinna podróż samochodem z pewnością byłaby dla niego męcząca. Na wsi ma ciszę i spokój. W dodatku mogę liczyć na to, że rodzice się nim zaopiekują. Spotkania biznesowe zwykle przeciągają się w nieskończoność. Mój ukochany musiałby spędzić ten czas samotnie. Nie chcę zostawiać go w mieszkaniu, które wiąże się z tak przykrymi wspomnieniami.
No cóż, chyba nie ma innego wyjścia. Trzeba pogodzić się z losem i podejść do tematu jak na prawdziwego pisarza przystało, czyli wykpić się jakimś kłamstwem. Moja agentka twierdzi, że w cztery, góra pięć dni, powinniśmy wszystko załatwić. Oby miała rację. Pięć godzin z dala od Eli to prawdziwa gehenna. Jak przetrwam blisko tydzień?
Dochodzi jedenasta. Przeciągam się leniwie. Nie mam ochoty na dalszą pracę. Przygnębiony wizją rychłej, niechcianej wycieczki, postanawiam wrócić do domu na śniadanie.
Po drodze zahaczam o pensjonat, gdzie kupuję spory zapas jogurtu sojowego. Eli wspominał, że dzidziuś bardzo go lubi. Miło jest spełnić zachciankę dziecka, lecz z drugiej strony zastanawia mnie, co sprawiłoby radość mojemu Króliczkowi? Przecież on także musi mieć jakieś kulinarne słabostki.
„Gdyby nie był taki uparty…” – ta myśl wypiera inną. Za wszelką cenę staram się ją zagłuszyć. On nic mi o sobie nie mówi, bo wiele razy usłyszał, że zupełnie mnie to nie obchodzi. Na takim fundamencie trudno cokolwiek wybudować…
W domu panuje idealna cisza. Mama i tata pojechali promować nasz region podczas jakiś zawodów w szyciu i wrócą dopiero wieczorem. Zabrali ze sobą panią Gertrudę, która z samego rana przyniosła cały zapas świeżutkich rogalików. Trzeba będzie się ich pozbyć. Eli nie zasłużył na to, by aż tak cierpieć. Wypieki najlepszej przyjaciółki mojej mamy smakują okropnie. Nie mówiąc już o tym, że rzadko mam okazję pobyć ukochanym sam na sam.
Zaglądam do ogrodu. Pusto… Czy to możliwe, że on nadal śpi? Wspinam się po schodach. W naszej sypialni również go nie ma? Łóżko Eli jest pościelone. Za to na stole wiele się dzieje. Króliczek ukończył już kilka szkiców. Szybki jest. I najwidoczniej ukrywa się w łazience. Drzwi się lekko uchylone.
- Skarbie? – wołam. Wolałbym go nie straszyć.
- Max? Szybko wróciłeś – odpowiada mi cichutki głos z wnętrza pomieszczenia.
- Co robisz? – staję blisko drzwi, lecz waham się, czy wolno mi wejść do środka. Eli może być nagi. Moje biedne serce nie zniesie tego zakazanego widoku.
- Obcinam włosy.
- Co?! – z impetem wpadam do środka. Mój ukochany stoi przed niewielkim lustrem. W prawej dłoni trzyma nożyczki… - Oddaj! – wyciągam dłoń, żądając zwrotu ostrego narzędzia zbrodni.
- Dlaczego? – Eli mruga kilka razy, wpatrując się we mnie jak w kosmitę. Jego jasne, miejmy nadzieję, że nadal nieobcięte pukle, upięte są w luźny kok. – Grzywka jest za długa, widzisz? Przeszkadza mi w czasie malowania – małolat odsuwa irytujące go kosmyki.
- No tak… - Uspokojony, biorę głęboki wdech. Lubię jego długie włosy. Bardzo je lubię… Są jedwabiście miękkie i takie seksowne…
- Przestraszyłeś się, że się ich pozbyłem, prawda?
- Ja?! Skądże znowu… - prycham, by się nie skompromitować.
- Kłamiesz – na twarzy mojego wybranka pojawia się drwiący uśmieszek.
- Nie! Wcale nie! – zaprzeczam gorączkowo, nieco się przy tym rumieniąc.
- Nie? – Eli odwraca się w kierunku lustra i oddziela niewielkie pasmo, które z wielką wprawą modeluje nożyczkami. – Tak trudno ci przyznać, że podobają ci się moje włosy? – droczy się ze mną, kontynuują swoje zajęcie.
Nastaje chwila niezręcznego milczenia. Co mam mu odpowiedzieć? Jeśli powiem prawdę, pomyśli, że próbuję go osaczyć i zacznie się przede mną bronić. Po mojej emocjonalnej reakcji głupio jest się wycofać. Wpadłem do łazienki jak burza, więc dalsze krętactwa są bez sensu.
- Gotowe! – Króliczek oświadcza z dumą, prezentując swoją perfekcyjną fryzurę. – I jak? Może być? – pyta, rozpuszczając jednocześnie resztę potarganych loków. 
- Jesteś piękny… - szepczę, nie umiejąc w porę ugryźć się w język.
Słysząc moje słowa, Eli uśmiecha się promiennie.
- Dziękuję – jest zadowolony z mojego komplementu.
Ciężarny sięga po szczotkę, którą mu kupiłem. Ma lekko rozmarzony wzrok. Jeśli wspomina chwilę, gdy podczas naszego zbliżenia poprosiłem, aby…
Dość! To się musi natychmiast skończyć!
- Idę do kuchni! Właśnie tak! – wycofuję się tyłem i uciekam do salonu, gdzie rozsiadam się na sofie. Przebywanie razem jest ponad moje siły! Od kiedy zrobił się ze mnie aż taki masochista? Nigdy się tak nie zachowywałem. To nie w moim stylu. Tymczasem minęło kilka minut, a ja już myślę wyłącznie o tym, by dobrowolnie poddać się torturom i do niego wrócić.Mam nawet pretekst, by to zrobić. Ostatecznie przywiozłem coś, co lubi.
Złotowłosy jest tak bardzo pochłonięty malowaniem, że nie zauważa, gdy bezszelestnie zakradam się bliżej. Pochylam się i obejmuję go ramionami.
- Jak się czujesz, mój skarbie? – uśmiecham się od ucha do ucha na samą myśl, że mogę mieć go tak blisko.
- Max, coś mi się przypomniało. Dlaczego mnie nie obudziłeś? Spałem prawie do dziesiątej! – fiołkowe oczy rzucają mi pełne wyrzutu spojrzenie.
- Wyglądałeś na zmęczonego, a w ciąży…
- Pan Robinson dzwonił z samego rana – Eli wygląda na rozdrażnionego. - Nie był zadowolony, że wyleguję się do późna.
- Masz do tego pełne prawo – zapewniam go. – Proszę – wręczam nastolatkowi mrożony jogurt.
- Dziękuję – odkłada ołówek i sięga po swój ulubiony przysmak.
- Resztę schowałem do zamrażalnika. Nad czym pracujesz? – przyglądam się szkicowi, który prezentuje się dość żałobnie. Ciemne barwy, połamane gałęzie… - Wygląda depresyjnie – zauważam, szukając wzrokiem szkicownika, w którym znajduje się portret naszego nienarodzonego synka. Eli obiecał, że będę mógł je oprawić. Nie chcę z tym czekać.
- Nic na to nie poradzę – wzdycha chłopak.
- Zjesz ze mną śniadanie? – pytam, próbując przechwycić go tylko dla siebie.
- Nie mogę. Mam bardzo ścisły grafik. Poza tym nie jestem głodny.
- To trochę dziwne – rozważam na głos, odsuwając się od Króliczka. Siadam za to na krześle obok niego, by móc obejrzeć pozostałe szkice. – Sądziłem, że apetyt będzie ci bardziej dopisywać, a ty jesz tyle, co nic.
- Mylisz się – protestuje. – Przed ciążą prawie nigdy nie jadłem śniadania. Prowadziłem intensywny tryb życia. Potrafiłem wrócić z pracy o czwartej nad ranem, a potem malować przez resztę nocy i od dziewiątej znowu pracować. To było kilka miesięcy temu, a wydaje się, że minęła wieczność – Eli uśmiecha się do swoich wspomnień, obejmując jednocześnie dzidziusia. Jest wobec niego tak czuły, że robię się zazdrosny. Ja także chciałbym zostać przytulony.
- Dużo pracowałeś – ostrożnie zmieniam temat.
- To prawda – blondyn przytakuje energicznie.
- Kiedyś pytałem, po co ci były pieniądze, które odkładałeś. Nie udzieliłeś jednoznacznej odpowiedzi – wypominam mu, podpierając głowę i obserwując reakcję ukochanego.
- Musiałem spłacić długi – uśmiecha się gorzko, dając mi do zrozumienia, że niczego więcej się nie dowiem.
- Skarbie, jeśli chcesz, żeby w czymś ci pomógł, to powiedz. Dobrze wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. – Żałuję, że nasza znajomość nie rozpoczęła się od takiego stwierdzenia. Gdybym był bardziej powściągliwy i nie atakował go na każdym kroku, to kto wie, może już od dawna bylibyśmy małżeństwem…
- Nie, Max. To już przeszłość. Nie chcę do niej wracać.
- A ja nie chcę, abyś był smutny – muskam palcami brzoskwiniowy policzek. – Ani głodny – wskazuję mu na jogurt, którego nawet nie otworzył.
- Dziecko go uwielbia – Króliczek odrywa plastikową łyżeczkę i pozbywa się wieczka. Przede mną najgorsza chwila. Jeśli przymknie powieki i zacznie mruczeć z rozkoszy, skończy się na tym, że będziemy się turlać po podłodze, uprawiając dziki seks.
- Muszę… Muszę napić się kawy! – gwałtownie wstaję ze swojego miejsca i praktycznie wybiegam do kuchni. – Mało brakowało… - mamroczę do samego siebie, bezwiednie zaciskając dłonie na krawędzi blatu.
Podchodzę do ekspresu. Intensywny, ciężki smak, powinien mnie nieco ocucić. Otwieram także lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
- Ugotowałem zupę – prawie podskakuję, słysząc ciche słowa Eli, który stoi za moimi plecami.
- Tak? – obracam się w jego stronę. – Zmieniłeś zdanie w kwestii śniadania? – pytam z nadzieją, by ukryć swoje zakłopotanie.
- Wolę to – wskazuje na wegański deser. – Nie lubisz jeść sam, więc dotrzymam ci towarzystwa. – Małolat siada przy stole, na który kładzie kilka arkuszy papieru. Będzie szkicować.
- A tobie to nie przeszkadza? – staram się, by ton mojego głosu brzmiał nonszalancko, choć przyspieszony rytm serca zdradza, że jego odpowiedź jest dla mnie bardzo ważna.
- Co takiego?
- No wiesz, bycie samemu… - Wstrzymuję oddech, płonąc z ciekawości. Marzę o tym, bo powiedział coś w stylu „mam ciebie, Max, już nie jestem samotny”, albo rzucił mi się w ramiona. Jednak nic takiego się nie dzieje. Rozczarowanie  boli.
- Niespecjalnie. Zresztą do wszystkiego można się przyzwyczaić. – Eli zakłada za ucho luźny kosmyk włosów, a następnie kreśli kilka linii. – Dobrze wiesz, że słabo pamiętam rodziców. Moja siostra dużo pracowała. Potem wyszła za mąż… - chłopak zamyśla się na chwilę, a ja umiejętnie ciągnę go za język.
- Czemu nie powiesz, że nie poświęcała ci czasu ani uwagi? – pytam. – Gdyby tak było, nie wyprowadziłbyś się z domu.
- Max… - Eli uśmiecha się lekko, nie przerywając szkicowania. – Wbrew temu, co sobie o mnie myślisz, odejście z domu ułatwiło mi wiele rzeczy. Nie czułem się jak zagubione dziecko, które nie wie, co dalej. Wprost przeciwnie. Potrafiłem całkiem nieźle o siebie zadbać. To doświadczenie miało w sobie coś wyzwalającego. Rozwinąłem skrzydła, rozumiesz?
Nie. Nie rozumiem. Nie rozumiałem tego wtedy i nadal mam z tym spory problem. Gdzie byli jego rodzice? Jak mogli go zostawić? A jego siostra? Przecież Eli nawet teraz wygląda tak dziecinnie! Jest młody, piękny… Wbrew temu co mówi, nie uniknął niebezpieczeństw. Ktoś wyrządził mu krzywdę i to na długo przed tym, zanim poznał mnie. Nie będę stał z boku i udawał, że tego nie widzę!
- Pora lądować, skarbie. Teraz masz mnie i dziecko. Należysz do nas. Razem tworzymy rodzinę, budujemy gniazdo… - celowo używam ptasiego porównania.
- Mówisz zupełnie jak twój ojciec – nastolatek zaczyna cicho chichotać.
- Możesz się śmiać do woli. Nie przeszkadza mi to. Jednak pamiętaj o jednym – grożę mu palcem – jesteś mój. Zatroszczę się o ciebie jak należy.
- Pięknie powiedziane – Eli udaje, że się wzruszył. – Nie dziwię się, że jesteś pisarzem. Potrafisz idealnie dobierać słowa.
- Ja nie żartuję, ty mały, rozbestwiony gnomie! Nie prowokuj mnie, bo przełożę cię przez kolano i…! – zbyt późno zdaję sobie sprawę z faktu, iż powinienem był zachować te uwagi dla siebie. Na szczęście złotowłosy parska głośno śmiechem, którego nie potrafi pohamować.
- Przepraszam… Ale zrobiłeś taką minę, że… - wesoły nastrój sprawia, że w jego oczach pojawiają się radosne ogniki. – Żałuję, że tego nie narysowałem…
- Śmiej się, śmiej – komentuję sytuację, wkładając jednocześnie chleb do tostera. – Jeszcze zmienisz zdanie.
- Max, nie obrażaj się – Króliczek robi skruszoną minę. – Wierzę, że zależy ci na dziecku. Za kilka dni mam wizytę kontrolną. Chcesz pójść razem ze mną?
- Oczywiście, że chcę! – odpowiadam z dumą. – Nasz syn… Znaczy nasze dziecko – poprawiam się automatycznie, bo wiem, że Eli nie lubi, gdy mówię tak o naszym maleństwie – jest dla mnie ważne i twoje samopoczucie także…
- Nadal nie zgadzam się na poznanie płci – zaznacza z góry.
- Wiem. Obiecuję, że nie będę na ciebie więcej naciskać – cedzę przez zęby, by nie prowokować między nami kolejnej sprzeczki.
- Naprawdę? – moja deklaracja sprawia, że chłopak spogląda na mnie zupełnie inaczej.
- Zrozum, proszę… Ja wiem, że urodzi się syn – przechwalam się moim jasnowidztwem. – Jeśli jednak nosisz dziewczynkę, to przysięgam, że pokocham ją jeszcze bardziej… - Wzruszony podchodzę bliżej i klękam przy moim ukochanym. – Nie traktuj moich słów zbyt poważnie – odsuwam nieco krzesło, by móc położyć głowę na jego kolanach i dotknąć brzuszka. – Nie ma rzeczy, której bym nie zrobił dla tej malutkiej kruszynki. I dla ciebie – dodaję, sięgając po drobną dłoń, by spleść nasze palce.
- Max… - moje emocje udzielają się Króliczkowi. W kącikach jego oczu dostrzegam błyszczące łzy.
- Nie płacz – zastrzegam z góry, podnosząc się z ziemi i całując go przelotnie w policzek. – Kiedy masz wizytę? Moja agentka upiera się, abym przyjechał uporządkować różne sprawy w wydawnictwie – markotnieję, wspominając o obowiązkach.
- Wyjedziesz? – Eli również nie jest tym zachwycony.
- Nie będzie mnie góra cztery, czy pięć dni. Poza tym nie zostaniesz sam. Moi rodzice będę nad tobą czuwać.
- Max, ja nie jestem niepełnosprawny…
- Wiem, wiem. Jesteś dorosły – głaszczę go po włosach. – Jeśli teraz nie zajmę się szczegółami dotyczącymi nowych książek, będą do mnie dzwonić od rana do nocy. A tak szybko to załatwię i następne miesiące będę udawać, że piszę. Sprytne, prawda?
- Bardzo – uśmiech Eli jest jak słońce. Od razu robi mi się cieplej na duszy. – Wizyta jest za dwa dni.
- To świetnie. Nie będę musiał niczego przekładać. W piątek mam się pojawić na jakimś nudnym przyjęciu – zaczynam narzekać na swój los.
- Z pewnością będziesz się dobrze bawić – mój wybranek próbuje zaszczepić we mnie optymizm, lecz z marnym skutkiem.
- Bez ciebie? To raczej mało prawdopodobne. Dobrze wiesz, że nasza randka to obecnie jedyna rzecz, jaka mnie interesuje.
- Zgodzę się na randkę, jeśli przedtem pojedziemy w jedno miejsce… - przebiegłe stworzenie rzuca mi wyzwanie.
- Przecież wiesz, że niczego ci nie odmówię. Śmiało, powiedz mi, co cię uszczęśliwi, Króliczku? – zachęcam chłopaka do większej otwartości.
- Znalazłem nowe mieszkanie i chciałbym je obejrzeć. Właściciel powiedział, że możemy wpaść zaraz po wizycie w szpitalu.
Mieszkanie… On nadal sądzi, że pozwolę mu się wyprowadzić… Nie, skarbie. Nie ma takiej opcji. Zostaniesz ze mną. Muszę mieć cię blisko aż do końca życia. Nie pozwolę, abyś znowu był sam. Dziecko także będzie mnie potrzebowało.
- Zgadzasz się…? – Eli nieśmiało spogląda mi prosto w oczy.
- Tak – rozpromieniam się.
- Żadnych restauracji – zostaję w porę upomniany.
- Obiecuję – kładę rękę na sercu. – Mam znacznie ciekawszy pomysł… - posyłam mu chytry uśmieszek. Po randce wszystko będzie inaczej…

środa, 19 września 2018

mpreg 48

„Bezsenne Noce


Przez kilka chwil przyglądam się jasnowłosemu. Odważnie kroczy w kierunku jeziora. Na szczęście nie zamierza pływać. Rozsiada się wygodnie na pomoście. Jego nagie stopy ledwo muskają połyskującą taflę. Lekkie podmuchy wiatru rozwiewają długie, złociste włosy. W dodatku śmieje się wesoło, gdy dzieciaki przypadkowo ochlapały go wodą.
Piękny… - szepczę do samego siebie.
Ciąża dodaje mu uroku… Sprawia, że aż promienieje…
Na nieszczęście, nie tylko ja dostrzegam niezwykłą urodę małego Króliczka. Dwóch przypakowanych typów zerka w jego stronę, wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Panowie, na waszym miejscu trzymałbym dystans… Spory dystans…
Napinam mięśnie i wchodzę na pomost. Bez słowa siadam przy moim ukochanym, a następnie mocno go obejmuję.
- Max? – chłopak odwraca głowę w moją stronę, posyłając mi pełne zdziwienia spojrzenie. – Kolejny pokaz siły? – drwiący uśmieszek pojawia się na idealnej twarzy.
- To oni zaczęli – odpowiadam naburmuszony, wskazując mu intruzów, którym pokrzyżowałem szyki.
- Oczywiście… - w tonie głosu Eli wyraźnie słyszę powątpiewanie. Nie przeszkadza mu to jednak oprzeć głowę na moim ramieniu. – Czy dzięki temu odniesiesz zwycięstwo? – droczy się ze mną, wtulając szczelniej w moją klatkę piersiową.
- Nie wiem… - nieco zagubiony, odstawiam pojemnik z mrożonym jogurtem.
- A teraz? – ciężarny śmiało sięga po moją prawą dłoń i układa ją na swoim brzuchu.
- Teraz? – wstrzymuję oddech, ogarniając drobne ciało jeszcze zachłanniej. – Mając cię tak blisko, zawsze wygrywam… - mruczę mu do ucha. Eli zaczyna się szczerze śmiać.
- Łaskoczesz mnie – próbuje się odsunąć, lecz nie daję mu takiej szansy.
- Sądziłem, że jesteś głodny – szybko zmieniam temat na bezpieczniejszy.
- Nie jestem… - z czułością tuli ukrytego maluszka. – Dziecko chce coś słodkiego.
Przełykam ślinę, bo zaschło mi w gardle. Ja także chciałbym „coś słodkiego”. Najbardziej uszczęśliwiłoby mnie, gdyby to jasnowłose chuchro odchyliło głowę nieco do tyłu, abym mógł lizać go po szyi… Tymczasem zmuszam się, by zacisnąć zęby i nie dać po sobie nic poznać. Nie będę napastliwy. Poczekam. Eli musi mi zaufać. Oswoić się z myślą, że jestem blisko. Bardzo blisko…
„Wykończy mnie!” – jęczę do swoich myśli, gdy powolnie oblizuje łyżeczkę. „Przestań! Przestań natychmiast!” – rozkazuję swoim kosmatym myślom. „On to robi dla dobra dziecka!”.
- Chcesz trochę? – serce gwałtownie mi przyspiesza, słysząc tę jakże niemoralną propozycję.
- Mhm… - z moich ust wydobywa się zdradzieckie westchnienie. Eli przygryza lekko dolną wargę, czekając abym uchylił usta.
Deser ma intensywny, waniliowy smak. W dodatku nadal jest chłodny. Żałuję, że nie może ugasić ognia, który ten mały diabełek tak umiejętnie we mnie podsyca.
- Dobry, prawda?
- Tak – przyznaję niechętnie. Z jego ręki zjadłbym nawet truciznę.
- Widzisz, świat nie kończy się na lodach – zaczyna chichotać.
Uśmiechnięty, zrelaksowany… Chciałbym, by zawsze taki był.
- Zjesz jeszcze? – ukochany podtyka mi kolejną porcję.
- Nie, dziękuję. – Jeszcze kilka chwil, a moją samokontrolę szlag trafi.
Obejmuję chłopaka ramieniem i wlepiam wzrok w jezioro. Odnoszę wrażenie, że wokół nas panuje idealna cisza. Nie słyszę rozmów ludzi, krzyków dzieci, które bawią się przy brzegu. Żyję w bańce mydlanej, w której przebywamy tylko my.
- Chciałbym to namalować… - szepcze Eli, przywracając mnie do rzeczywistości.
- Więc czemu tego nie zrobisz? – pytam zaskoczony. Sztuka to jego środowisko naturalne. Nie umie bez niej żyć.
- Pan Robinson nie byłby zadowolony… - wzdycha smętnie, przypominając mi o zamówieniach, które zostały złożone.
- Proszę, nie mów mi o innych mężczyznach.
- Będziesz co chwilę zazdrosny?
- O ciebie i dziecko? Zawsze! – przytakuję, by wiedział, że kocham tylko jego.
Kocham… To słowo powoli zaczyna mnie prześladować.
- Max, dzidziuś chce wiedzieć, czy kupisz więcej jogurtów? – fiołkowooki obdarza mnie czarującym uśmiechem, po czym z premedytacją wsadza palce do pustego pojemniczka. – Do pensjonatu jest daleko, a tylko tam je sprzedają.
- Skarbie... – chwytam Eli za rękę, po czym przysuwam ją do swoich ust i pozbywam się resztek waniliowej przekąski.
- Mógłbym poprosić sam wiesz kogo, aby mi je przywiózł, ale… Nie… - chłopak próbuje zaprotestować, lecz nie ma jak cofnąć dłoni. – Nie rób tak…
- Pyszny – niechętnie zwalniam uścisk, ignorując wzmiankę o Freddym. „Słodszy niż miód…”.
Nastolatek kręci jedynie głową z niedowierzaniem. Zachowuje się tak, jakby był dorosły. Natomiast mnie przypada rola krnąbrnego uparciucha, któremu tylko jedno w głowie… Do czego to doszło…
Pochłonięty rozmyślaniami nawet nie zauważam, że nadchodzi wieczór. Plaża powoli się wyludnia, a na niebie widać pierwsze gwiazdy.
- Powinniśmy wracać do domu – przeciągam się leniwie.
- Idź, jeśli chcesz. Ja jeszcze zostanę – karzełek ani myśli, by ruszyć się ze swojego miejsca. Nie przeszkadza mu ciemność, ani fakt, iż przez cały czas jego stopy znajdują się w wodzie.
- Eli… Przyjdziemy tu jutro, skoro aż tak ci się podoba – próbuję delikatnie negocjować. Nie chcę psuć romantycznego nastroju. Jednak nie wolno mi także zapominać o dziecku. Króliczek nie jadł jeszcze kolacji. Poza tym nie chcę, by stado komarów zjadło jego. Już teraz te małe, krwiożercze bestie krążą wokół nas, ostrząc zębiska.
- Mówiłem ci już, że ja zostaję – przebiegły grymas wykrzywia usta mojego współlokatora. – Mam swoje plany.
- Jakie? – z niedowierzaniem obserwuję, jak chłopak się podnosi, a następnie zaczyna rozbierać. – Co robisz?!
- Idę pływać – informuje mnie beztrosko, sięgając do zapięcia swoich szortów.
- Teraz?! O tej porze?! To wykluczone! Słyszałeś?! – Chyba mnie nie słyszał, bo nie przestaje pozbywać się resztek swojej garderoby.
- Zachowuj się ciszej. Nie chcesz przecież, by ktoś nas nakrył, prawda?
- Nakrył?! – powtarzam po nim, zapowietrzając się.
- Nie pływałeś nigdy nago? – Eli śmieje się ze mnie, po czym podchodzi bardzo blisko krawędzi pomostu. Jego jasna skóra mieni się na tle ciemnej wody.
- Pływałem, ale to było dawno, a ty spodziewasz się dziecka i… - gorączkowo szukam jakiś argumentów, które odwiodą go od tak nieprzemyślanej decyzji. – Eli, proszę cię. Nie rób tego.
- Max, spokojnie. Przecież nikogo tu nie ma – uspokajający ton jego głosu nie przynosi żadnej ulgi. Jestem aż zbyt świadomy tego, że chłopak ma na sobie jedynie dość kuse, bawełniane majtki, których miękki ściągacz opina lekko zaokrąglony brzuch. – Skoro nie masz ochoty pływać, poczekaj w samochodzie. Niedługo wrócę.
Zanim udaje mi się zaprotestować, to przewrotne stworzenie pozbywa się bielizny i skacze z pomostu.
Świetnie! Tylko tego mi brakowało…
Mam dwa wyjścia. Albo zachowam się jak na ponad trzydziestoletniego mężczyznę przystało i złoję mu skórę, gdy tylko zechce wyjść z wody, albo…
Będę tego żałować… Wiem, że będę tego żałować…
Rozglądam się w ciemności. Chyba rzeczywiście nikogo tu nie ma. Powiedzmy sobie szczerze - w moim wieku świecenie gołym tyłkiem w miejscu publicznym jest nieco obciachowe. Kto robi takie rzeczy? Powinienem dawać dobry przykład. Przecież jestem poważnym pisarzem. Wkrótce zostanę ojcem! Jednak co poradzę na to, że jakaś część mnie pragnie dołączyć do tego małego szaleńca…
No trudno, raz się żyje.
Woda w jeziorze jest wyjątkowo orzeźwiająca. Całe szczęście, że to środek lata. Przeraża mnie myśl, że Eli mógłby się rozchorować. Już widzę minę ojca, gdyby okazało się, że nie zająłem się małolatem jak należy. Odsuwam od siebie te przygnębiające obrazy i podpływam bliżej Króliczka.
- Cześć – wita się ze mną, jakby to było zwykłe spotkanie na mieście.
- Cześć – odpowiadam nieco najeżony.
- Nie sądziłem, że zdecydujesz się do mnie dołączyć.
- Dlaczego? – udaję zdziwionego.
- Sam nie wiem… - Eli zamyśla się na chwilę. – Może dlatego… - zostaję ochlapany wodą prosto w twarz.
- Ty mały, wredny… Wracaj tu! – chłopak śmieje się głośno, dość szybko ode mnie odpływając.
- Straszny z ciebie sztywniak, Max! – ocenia mnie dość surowo.
- Za to ty jesteś zabawowy, tak? – odbijam piłeczkę. Nieśmiało wyciągam rękę pod wodą i dotykam jego nagiego brzucha. – Jak sądzisz, które cechy odziedziczy po nas nasze dziecko? – pytam nieco wzruszony.
- Nie wiem – Eli przelotnie się uśmiecha. – Dla mnie liczy się wyłącznie to, by było zdrowe i szczęśliwe.
- Zdrowe i szczęśliwe… - rozmarzam się, udobruchany tą sielankową wizją. – To może dasz mu dobry przykład? Twoja skóra jest zimna niczym lód – karcę Króliczka.
- Znowu zaczynasz zrzędzić? – Eli wywraca oczami, lecz posłusznie podpływa do brzegu. Ani słowem nie komentuję faktu, że drży, zbierając z pomostu swoje porozrzucane ubrania. Zamiast tego wyciągam z torby koc i okrywam nim mojego zmarzlaka.
- Cieplej? – pytam, rozcierając jego ramiona.
- Wca-Wcale nn-nie jest mi zim-zimno – odpowiada dygocząc.
- Nic a nic? – śmieję się pod nosem, próbując wciągnąć na mokre ciało swoje spodnie. Jak mu się udało przekonać mnie do czegoś takiego?
Jasnowłosy nie protestuje, gdy biorę go na ręce i zanoszę do auta. Odpalam silnik i podkręcam ogrzewanie.
- Posiedź tu, a ja przyniosę resztę rzeczy.
- Dzię-Dziękuję – uśmiecha się do mnie, po raz kolejny kradnąc moje serce.
Gdy wracamy do domu, jest już naprawdę późno. Rodzice najwyraźniej poszli już spać, co wyjątkowo mnie cieszy. Nie chciałbym im tłumaczyć co robiliśmy. Ta nocna przygoda jest tylko nasza.
- Weź prysznic i połóż się do łóżka, a ja przyniosę ci coś do jedzenia – instruuję Króliczka. Schowany pod warstwami materiału, wydaje mi się taki bezradny i uroczy.
- Nie jestem głodny - odpowiada, ziewając.
- Zrobiłem, co chciałeś, więc teraz ty zrobisz to, o co ja poproszę, jasne? – pozbawiam go złudzeń, że ustąpię w tak ważnej kwestii. – Na co masz ochotę?
- Na kakao.
- Dobrze, będzie kakao. Co jeszcze?
- Max, ja naprawdę nie jestem głodny… - jego marudzenie z pewnością mnie nie przekona.
- Pod prysznic! – popycham ciężarnego w kierunku łazienki.
- Tak, tak, już idę – Eli wlecze się w kierunku niewielkiego pomieszczenia. Gdy znika mi z oczu, odczuwam nieopisaną ulgę. Odkąd dotknąłem jego nagiej skóry w jeziorze, sam miałem ochotę go rozgrzać. W moich ramionach z pewnością nie byłoby mu zimno. Wprost przeciwnie. Kilka drobnych pieszczot i zapłonąłby z pożądania… Nadal nie słyszałem jego głosu ogarniętego żądzą…
Pozbywam się mokrych ciuchów, zastępując je szarym dresem, po czym idę do kuchni, by podgrzać mleko. Otwieram lodówkę, szukając czegoś, co ciężarny zechciałby zjeść. W takich chwilach żałuję, że nie umiem gotować. Powinienem się nauczyć. Im szybciej, tym lepiej. No cóż, tej nocy z pewnością nie przyswoję tej „wiedzy tajemnej”. Przygotowuję więc mój specjał – kanapkę z dżemem i masłem orzechowym, po czym wracam na górę.
Króliczek leży w swoim łóżku, opatulony  kołdrą. Stawiam tacę na stoliku i podaję mu parujący kubek.
- Uważaj, bo kakao jest gorące – ostrożnie przysuwam kubek do jego ust. Eli ufnie kładzie swoją rękę na mojej. Upija mały łyczek, a następnie unosi wzrok i przez kilka sekund patrzy na mnie tak, jakby sięgał wprost do mojej duszy. – Co? – nie umiem znieść napięcia między nami.
- Nic – zbywa mnie, przygryzając dolną wargę. Odstawiam więc kubek z powrotem na tacę, po czym celowo przesuwam kciukiem po jego ustach, by nie znęcał się nade mną w tak seksowny sposób. Chłopak od razu nieco się ode mnie odsuwa. Być może boi się, że posunę się za daleko.
- Zjedz chociaż troszeczkę – wręczam mu talerzyk, na którym ułożyłem moje kulinarne arcydzieło. Bardzo niechętnie spełnia moją namolną prośbę. – Wiesz, tak sobie pomyślałem, że restauracja to rzeczywiście kiepski pomysł - wykorzystuję chwilę, gdy ma pełne usta.
- Max… - dobrze wiem, co za chwilę od niego usłyszę. – Czemu chcesz działać według jakiegoś utartego schematu? Przecież dzisiaj tak dobrze się bawiliśmy…
- Poczekaj – przykładam mu palec do ust. – Daj mi dokończyć – muskam opuszkami chłodny policzek mojego złotowłosego wybranka. – Randka jest dla mnie bardzo ważna. Obiecałeś, że dasz mi szansę, więc nie pozwolę, abyś się wycofał.
- Nie zamierzam się wycofać – wzdycha Eli. – Po prostu…
- Wiem – ponownie mu przerywam. – Doskonale wiem, co chcesz powiedzieć. Jednak by zrobić coś bardziej szalonego, muszę zaskarbić sobie twoje zaufanie. Zgadzasz się ze mną?
- Tak, ale…
Niedobrze. On nadal nie jest przekonany.
- Zaufaj mi, a obiecuję, że cię nie zawiodę – pochylam się nieco do przodu. Eli zamiera. Jego oczy robią się wielkie, niczym spodki. Nie, mój najdroższy. To jeszcze nie ta chwila… Dziś pocałuję cię wyłącznie w policzek. – Dziękuję za dzisiaj – szepczę mu do ucha. – To było cudowne popołudnie.
- Ja też dziękuję – Króliczek bezwiednie zasłania dłonią miejsce, którego przed sekundą dotykały moje wargi.
- A teraz śpij – wstaję z jego łóżka i na wszelki wypadek okrywam kocem. Wolę się upewnić, że jest mu cieplutko i wygodnie. – Dobranoc, mój skarbie – gaszę światło, gdy chłopak układa się na boku i przymyka powieki.
Od samego początku miałem rację. Króliczki są bardzo płochliwe. Cierpliwość jest kluczem, by je obłaskawić.

poniedziałek, 17 września 2018

problemy na Beezar

Moi Drodzy,

Kilka osób podzieliło się ze mną dość przykrą informacją - mianowicie po dokonaniu opłaty, nie są w stanie pobrać pliku z ebookiem "Na zawsze". Jeśli ktoś z Was również ma taki problem, proszę napisać do administratora strony (zakładka kontakt jest na samym dole Beezar.pl).

Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje. Jeśli dowiem się czegoś nowego, dam Wam znać.

Mam też dobrą wiadomość - pracuję nad kolejnym rozdziałem Bezsennych Nocy. Powinien pojawić się już niedługo :)

Wasz Kitsune

środa, 12 września 2018

"Na zawsze" - nowy ebook


Moje Gąski :)

Część z Was z pewnością zdążyła zauważyć, że od kilku dni przygotowywaliśmy się do wydania kolejnego ebooka. Joleen już kilka dni temu wstawiła na bloga prześliczne miniaturki z okładkami naszych opublikowanych książek wraz z najnowszym tytułem (są po prawej stronie). Nasza ciężka praca dobiegła końca, a "Na zawsze" zadebiutowało właśnie na Beezar.pl Mam szczerą nadzieję, iż historia tej dwójki przypadnie Wam do gustu! :)

Wasz Kitsune

sobota, 8 września 2018

mpreg 47

„Bezsenne Noce


Od samego rana mam bardzo dobry humor. Cieszy mnie dosłownie wszystko – wczesna pobudka, erotyczny sen, widok śpiącego Króliczka, którego musiałem okryć kołdrą, bo skopał ją na podłogę, a nawet perspektywa kilku godzin wytężonej pracy. Chcę jak najszybciej uporać się ze swoimi obowiązkami, których jak na złość mam dziś naprawdę sporo. Mimo to opuszczam naszą sypialnię stąpając na palcach. Eli należy się porządny odpoczynek.
Gdy moje palce dotykają już klamki, odwracam się i po raz ostatni zerkam na blondyna. Tak bym chciał położyć się obok niego. Objąć go ramieniem. Przytulić. Zatopić twarz w jego rozpuszczonych włosach. A potem wsunąłbym dłoń pod jego piżamę i rozkoszował się ciepłem satynowej skóry…
Przygryzam dolną wargę prawie do krwi, by z moich ust nie wydobył się żałosny jęk frustracji. „Zachowuj się, Max…” – karcę samego siebie. Obiecałeś sobie, że będziesz robić tylko to, czego on chce. Czy Eli choć słowem wspomniał o wspólnym spaniu? Nie. Pora więc zostawić go w spokoju i skupić się na tym, by zgodził się przyjąć zaproszenie na kolację. Jeśli będę się posuwać małymi kroczkami, może doczekam chwili, w której poprosi o wspólne spanie?
Z ciężkim sercem wsiadam do auta i odjeżdżam.
Wytężona praca oraz setki problemów, z którymi muszę się zmierzyć nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Moje myśli bezustannie krążą wokół naszej wczorajszej rozmowy. Wiem, że jego słowa miały mnie wyłącznie sprowokować. Eli koniecznie chce, abym się wykończył. Powiedział, że dostanę jedną szansę. Mam go oczarować, tak? To może być trudne, zważywszy na fakt, że to on oczarował mnie… Mógłby okazać mi odrobinę zrozumienia. Przecież nie wymagam zbyt wiele. Wystarczy, że powie „przyjmuję twoje zaproszenie”.
Z drugiej jednak strony, czy ja okazywałem mu jakiekolwiek zrozumienie? Sprawiało mi przyjemność patrzenie, jak się męczy. Widok bladego i przerażonego dzieciaka napawał mnie chorą satysfakcją. To nic, że praktycznie bez przerwy było mu niedobrze. Chciałem mu bardziej dopiec. Poniżyć. Ukarać za to, że los ze mnie zakpił. Szkoda, że nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że to nie była jego wina. A teraz proszę – próbuję rozkochać go w sobie, zupełnie jakby tamte chwile nigdy nie miały miejsca. Wiem, że on także o tym nie zapomniał. Tkwi to w nim jak cierń. Sprawiałem mu ból. A teraz zamierzam uleczyć te rany miłością.
Wracam do domu około szesnastej. Już od progu mam wrażenie, że coś jest nie tak. Pozorna cisza i spokój nie zwiastują niczego dobrego. Rozglądam się uważnie po niewielkim salonie, a także graniczącej z nim kuchni. Wszystko lśni. Nie mówiąc już o zniewalającym zapachu jakiejś egzotycznej potrawy. Mój wygłodniały żołądek koniecznie chce jej skosztować.
- Max, już jesteś? – mama wyłania się z sypialni. – Wcześnie dziś wróciłeś.
- Bo chcę spędzić więcej czasu z Eli – odpowiadam nieco rozkojarzonym głosem. – Gdzie on jest?
- Tata powiedział, że poszedł się przejść.
- Pójdę go poszukać – informuję mamę, której ewidentnie nie podoba się mój pomysł.
- Poczekaj. Najpierw zjesz obiad, a potem pokażę ci rzeczy, które kupiłam dla maluszka – oczy kobiety lśnią konspiracyjnie. – Nie masz pojęcia, jaki cudeńka udało mi się upolować! – cieszy się, jakby chodziło o jej dziecko.
Wspólny posiłek oraz oglądanie malutkich ubranek ponownie rozgrzewają moje serce. Rodzice mają już całkiem pokaźny zbiór śpioszków, kaftaników, otulaczy, kocyków... Mama najbardziej chciałaby kupować sukienki, lecz tata jest po mojej stronie i utwierdza ją w przekonaniu, że Eli urodzi synka.
- Z córeczki też będę się cieszył – zapewniam ją, biorąc do ręki miniaturowy sweterek. Jasnoniebieską tkaninę zdobią pluszowe misie. – Jeśli dobrze pamiętam, w dzieciństwie miałem bardzo podobny – uśmiecham się, wspominając zdjęcia z albumów, które mama uważa za jeden z najcenniejszych skarbów.
- Tak się składa, że to ten sam. Zachowałam go dla twoich dzieci – kobieta z dumą ociera niechciane łzy, a ja od razu mocno ją przytulam.
- Dziękuję – szepczę równie wzruszony.
- Chciałabym pokazać to wszystko Eli, ale on unika tego tematu jak ognia. Zapewne zauważyłeś, że nas również trzyma na dystans. Najwidoczniej nie jest jeszcze gotowy – chlipie, powoli się rozklejając. – Dziecko to wielka radość. Wielka szkoda, że jego rodzice ani razu do niego nie zadzwonili.
- Nie wydaje mi się, aby wiedzieli o ciąży – posępnie komentuję sytuację. – Eli od dawna nie ma z nimi kontaktu.
- Jego siostra także się nie odezwała – wzdycha mama. – Biedaczek. Ze wszystkim musi się zmagać sam.
- Nie jest sam! – protestuję. – Ma ciebie, tatę i mnie. Zwłaszcza mnie – dodaję po chwili milczenia.
- Zmieniłeś się, synku – zauważa mama. – Przestałeś grozić, że w pierwszej kolejności odbierzesz mu dziecko, gdy tylko się urodzi.
- Mamo! – krzyczę zawstydzony. – Dobrze wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił! Eli i ja… Już postanowiliśmy, że wychowamy naszego synka razem – przechwalam się.
- Postanowiliście…? Czy raczej ty postanowiłeś? – Pamela Ford sprytnie łapie mnie za słowo.
- Jakie to ma znaczenie? I tak na jedno wychodzi – burczę pod nosem.
- Zakochałeś się?
Czy ta kobieta jest czarownicą?! Jak to możliwe, że czyta ze mnie jak z otwartej książki?! Przecież nic takiego nie powiedziałem. Słowem nie zająknąłem się na ten temat! To jednak prawda, że matki mają jakąś wrodzoną moc i tylko czekają na odpowiednią chwilę, by zawstydzić własne dzieci.
- Ja?! – zapowietrzam się, bo nie mam pojęcia, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Jeśli przytaknę, wszyscy od razu się dowiedzą. I co gorsze, Eli także się dowie. W dodatku nie ode mnie. Jednak nie wyobrażam sobie, aby bezczelnie zaprzeczyć. Każda komórka w moim ciele oburza się na takie rozwiązanie.
- Tak, ty – moja rodzicielka nie potrzebuje już moich tłumaczeń. Sama doskonale orientuje się w skomplikowanych realiach naszego „związku”. – Kiedy w końcu zdałeś sobie z tego sprawę?
- Jakiś czas temu – mamroczę, spuszczając wzrok i czerwieniąc się po same uszy. – Proszę, nic mu nie mów.
- Nie powiem.
- Tacie też nic nie mów! – błagam matkę, przerażony wizją, iż wyląduję na dywaniku u jej męża i będę musiał kajać się, przepraszać i przyznawać mu rację w nieskończoność.
- Synku, nie panikuj. Tata i ja już od dawna wiemy i widzimy, że twoje uczucia względem Eli zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Co?! – Muszę w tej chwili wyglądać naprawdę komicznie. Mam szeroko otwarte oczy i usta. W dodatku zachowuję się tak, jakbym widział panią koordynator po raz pierwszy w życiu.
- Zaczęło się od drobnych gestów, prawda? A potem nagle stałeś się zaborczy i opiekuńczy jednocześnie. Wodzisz za nim rozmarzonym wzrokiem. Uśmiechasz się…
- Nie wierzę… Po prostu nie wierzę… - siadam na łóżku, bo mam wrażenie, że nogi się pode mną ugną.
- Eli także traktuje cię inaczej. Wydaje się bardziej odprężony w twoim towarzystwie, lecz przede wszystkim przestał się bać.
- To moja wina – niechętnie wracam do przeszłości. – Byłem dla niego naprawdę podły.
- Za to zrozumiałeś swoje błędy i starasz się je naprawić – mama przesuwa ubranka na bok i siada obok mnie. – Postaraj się, Max. On jest taki młodziutki, a tyle przeżył. Gdy myślę o tym, że wyprowadził się z domu jako piętnastolatek, to aż serce ściska mi się z żalu. Przecież ja też mam dziecko, ale nigdy w życiu nie pozwoliłabym, abyś odszedł z domu w taki sposób. Bez szkoły, bez pieniędzy. To prawdziwy cud, że Eli nie skończył tułając się po przytułkach dla bezdomnych. Widziałeś, jak wysprzątał dziś dom? Jeszcze mnie przepraszał, że mógł się lepiej postarać – mama ściera z policzków nową porcję łez. – Nie skrzywdź go – ostrzega, grożąc mi palcem.
- Nie skrzywdzę, przysięgam. Zrobię co w mojej mocy, by zawsze był szczęśliwy. Zaopiekuję się nim i dzieckiem, zobaczysz – głos zaczyna mi się łamać.
- Tata i ja będziemy wam pomagać. Dla nas Eli już od dawna jest częścią rodziny .
- Dziękuję. Jesteś najwspanialsza na świecie – obejmuję ramionami przyszłą babcię.
- Chciałabym doczekać chwili, w której weźmiecie ślub – kobieta droczy się ze mną, choć dziś zupełnie inaczej odbieram jej słowa.
- Jeśli o mnie chodzi, możemy się pobrać choćby dzisiaj. Problem polega na tym, że Eli stawia opór – zdradzam sekrety naszego „pożycia”. – Wybłagałem ostatnią szansę. Trzymaj kciuki, abym niczego nie spieprzył.
- Max, wykorzystaj swój urok osobisty. Pokaż mu, że dobry z ciebie facet. Jesteś przystojny, wesoły, czuły, troskliwy – zostaję zasypany komplementami, na które najpewniej nie zasłużyłem.
- Powiedz to Eli, a nie mnie – opieram łokcie na kolanach i chowam twarz w dłoniach. - Twardy z niego przeciwnik. Nie zależy mu na słodkich słówkach. W sumie sam nie wiem na czym mu zależy. Czasami wydaje mi się, że chce, abym był blisko, a czasami bywa szorstki i zimny. Nie pozwala mi dotykać dziecka. W sumie na nic mi nie pozwala. Chciałbym go zabrać na romantyczną kolację. Spędzić razem czas… Czemu to jest takie trudne, mamo?
- Och, Maxwell… W ciąży to całkowicie normalne. Pamiętam, jak bez powodu wybuchałam płaczem, albo obrażałam się śmiertelnie na twojego ojca tylko dlatego, że nie robił tego, czego chcę. Oczywiście później pozwalałam się przeprosić. Tata kupował mi duży bukiet kwiatów, albo przynosił pudełko ciastek. Z hormonami w ciąży nie ma żartów.
Znowu te „hormony”… Dlaczego wszystko kręci się wokół nich? Powoli przyzwyczajam się do ich obecności. Jeszcze kilka dni i będą jak „starzy przyjaciele”… W dodatku zawsze wiążą się ze słodyczami. Czy rozwiązanie taty zadziałałoby na Eli?
- Sugerujesz, że ja także powinienem kupić mu kwiaty? Pewnie mnie wyśmieje, jeśli tak zrobię – żalę się na swój los, bo szczerze wątpię, czy wielki bukiet naprawi relację między nami.
- To niekoniecznie muszą być kwiaty. Tata i ja bardzo marzyliśmy o małym domku, dzieciach, ogrodzie. Ciąża to jeden z najszczęśliwszych momentów w moim życiu czułam się spełniona, bo moje marzenia wreszcie się spełniały. Oczywiście to kwestia indywidualna, ale wydaje mi się, że szczera rozmowa nie zaszkodzi.
Właśnie… O czym marzy Eli? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, bo nigdy mu go nie zadałem. Jak dotąd skupiałem się wyłącznie na dziecku, chociaż i ono ma mi z pewnością wiele do zarzucenia.
- Mam dość rozmawiania. Chcę działać, a on mnie hamuje. Przekonaj go, aby przyjął moje zaproszenie. Może ciebie posłucha? – błagalny ton nie odnosi żadnego skutku. Po minie mamy widzę, że nic z tego nie będzie.
- No cóż, długa droga przed tobą, synku, lecz wierzę w to, że się nie poddasz – pociesza mnie marnym frazesem.
- Ja? Nigdy! Stawka jest zbyt wysoka! – dumny niczym paw, unoszę wysoko głowę, gotowy do dalszej walki.
- Powodzenia, mój drogi – Pamela Ford ściska za mnie kciuki. Moja pewność siebie szybuje w górę. Gdy jest już blisko gwiazd, przypominam sobie o drobnym szczególiku.
- Mamo, gdzie poszedł Eli?
- W sumie to nie wiem – odpowiedź mojej rodzicielki była do przewidzenia. – Zadzwonił pan Robinson. Nie wiem o czym rozmawiali, ale znowu miał jakieś pretensje. Eli nerwowo przeglądał swój notatnik, w którym spisuje wszystkie zamówienia, a potem powiedział, że idzie na spacer.
- Dawno temu wyszedł?
- Jakieś dziesięć minut przed twoim powrotem. Zabrał swoją torbę, więc wydaje mi się, że poszedł nad jezioro – mama jak zawsze wszystko wie. – Zadzwoń do niego – proponuje mi.
- Nie – uśmiecham się tajemniczo. – Wolę mu zrobić niespodziankę.
- Niespodzianką jest dla mnie zachowanie właściciela galerii – czujna pani Ford od razu wyłapała to, na co sam już dawniej zwróciłem uwagę. Postępowanie pana Robinsona względem mojego Króliczka bardzo mi się nie podoba. - Synku, wydaje mi się, że pora z nim porozmawiać. Eli nie powinien się przez niego denerwować, a w ostatnim czasie ten człowiek ma o wszystko pretensje.
- Też to zauważyłem, ale nie martw się. Wszystkim się zajmę.
Zabieram z lodówki porcję mrożonego jogurtu, po czym wsiadam do samochodu i szybko odjeżdżam. W bagażniku mam schowanych masę rzeczy, które „same wpadły mi w ręce” podczas ostatnich zakupów. Nie sądziłem, że tak szybko będą mi potrzebne.
Teren wokół jeziora tętni życiem. Nie brakuje tu dzieciaków, bawiących się przy brzegu, czy też całej masy spacerowiczów. Moja uwaga skupiona jest wyłącznie na złotowłosym chłopaku, który siedzi samotnie w cieniu wielkiej lipy i coś szkicuje. Zakradam się bezszelestnie za jego plecami, dzięki czemu mogę podziwiać pejzaż, nad którym właśnie pracuje.
- Co tu robisz, Max? – zostaję szybko zdekonspirowany.
- Tęskniłem – odpowiadam zgodnie z prawdą. – A poza tym spójrz co dla ciebie mam – wyciągam z torby plastikowy kubeczek.
- Dziękuję – Eli odbiera ode mnie jogurt, po czym kładzie go na trawie. – Nie jestem głody – tłumaczy się, nawet na mnie nie patrząc.
- Nic nie szkodzi – pełen entuzjazmu rozkładam obok niego wielki koc oraz niewielką poduszkę. – Proszę – chwalę się swoją zapobiegliwością. – Teraz będzie ci znacznie wygodniej – zachęcam ciężarnego, by zechciał do mnie dołączyć. - Pokażesz mi nad czym pracujesz? – próbuję nawiązać normalną konwersację, a dopiero później wyciągnąć z niego prawdę o sytuacji w galerii.
- Jeśli chcesz – chłopak siada obok mnie i pozwala przejrzeć swój szkicownik. Ma go od niedawna, a mimo to zdążył zabazgrać większość kartek.
- Jezioro wygląda dokładnie tak samo – chwalę jego umiejętności, by zyskać na czasie i uśpić jego czujność. Mój ukochany jest wyraźnie smutny, a ja doskonale wiem czyja to zasługa.
- Jeszcze nie skończyłem – z roztargnieniem przerzuca kilka kartek, po czym pokazuje mi portret naszego nienarodzonego synka. – Domyślam się, że ten znacznie bardziej ci się spodoba.
- Eli… To jest… - wstrzymuję oddech, szukając odpowiednich słów. Namalowane dziecko wygląda jak żywe. Dzidziuś jest podobny zarówno do mnie, jak i do Króliczka. Ma jego oczy oraz kształt ust. Z wielkim trudem powstrzymuję się, aby nie przesunąć po papierze opuszkami. – Piękny…
- Namalowałem też inne – Eli ponownie sięga po swój szkicownik, by po chwili pokazać mi to samo dziecko, lecz tym razem pogrążone we śnie.
- Musimy je koniecznie oprawić! Proszę, powiedz, że się zgadzasz – tak trudno oderwać wzrok od naszego maleństwa. Te wszystkie detale, takie jak malutkie paluszki, czy nieco rozchylone usteczka… - Nasze dziecko jest idealne… - dzielę się z nastolatkiem swoimi spostrzeżeniami.
- Będziesz mógł to ocenić dopiero za jakiś czas – blondyn pozwala mi dalej wpatrywać się w malowidło, a sam podciąga kolana bliżej klatki piersiowej, a następnie obejmuje je ramionami. Nie potrafię się powstrzymać i otulam chłopaka ramieniem. Nie odpycha mnie. Wprost przeciwnie. Opiera głowę o moją klatkę piersiową i przymyka powieki.
Wytrzymuję pięć długich sekund. Na tym kończy się moja samokontrola. Ramiona samoistnie owijają się wokół drobnego ciała. Chciałbym posadzić go na swoich kolanach i przytulać bez końca. Eli ma jednak swój własny plan.
- Daj rękę – szepcze, układając ją bezpośrednio na swoim brzuszku.
- Jesteś zmęczony. Może chwilę odpoczniesz? – proponuję.
- Nie jestem – mruczy, walcząc z zamykającymi się oczami.
- Położymy się tylko na chwilę… - uśmiecham się, rozczulony jego zachowaniem.
Eli poddaje się mojej woli. Mości się na boku, a ja podkładam mu pod głowę przyniesioną poduszkę. Gdy tylko zasypia, okrywam jego nogi miękkim, frotowym ręcznikiem, bo nie chcę, aby się przeziębił.
Drzemka nie trwa zbyt długo. Po około dwudziestu minutach odzywa się telefon jasnowłosego. Ktoś zasypuje go gradem wiadomości.
- To z pewnością pan Robinson… - nastolatek ziewa przeciągle, a następnie wyciąga z torby hałasujące urządzenie i wycisza dźwięk.
- Co się dzieje między tobą i panem Robinsonem? – pytam, przechodząc do ataku.
- Nic – pada natychmiastowa odpowiedź.
- Eli… - biorę głęboki, uspokajający wdech. – Dobrze wiesz, że nie odpuszczę. Jeśli nie dowiem się prawdy, zapytam pana Robinsona. Osobiście – celowo podkreślam ostatnie słowo, by udowodnić mu, że traktuję ten temat bardzo poważnie.
- Czasami zupełnie inaczej postrzegamy pewne fakty i tyle. Nie ma w tym nic niepokojącego, więc dobrze ci radzę, abyś nie drążył tematu.
I już? Tak chce mnie uspokoić? Dobry żart…
- Nie pozwolę na to, by Robinson bezustannie cię denerwował! Jesteś w ciąży, więc należy ci się specjalne traktowanie! – przypominam chłopakowi o jego wyjątkowym stanie, lecz on nic sobie z tego nie robi.
- Ciąża to nie choroba, jak wielokrotnie powtarzałeś... – Eli rzuca mi miażdżące spojrzenie. - Pan Robinson jest nerwowy, nie twierdzę, że nie, ale sam widzisz, że nadal chce, abym dla niego pracował, więc będę to robić.
- Kiedy go poznałem, sprawiał zupełnie inne wrażenie.
- Kiedy ja poznałem ciebie, ty również sprawiałeś inne wrażenie. – Króliczek zaczyna chichotać. Po chwili poważnieje. – Sytuacja w galerii jest, jaka jest. Każda praca ma plusy i minusy. Na miejscu pana Robinsona ty także miewałbyś gorszy humor. Artyści bywają bardzo różni, a za prawdziwą sztuką zawsze kryje się namiętność…
Tajemniczy świat Eli, do którego nie mam dostępu… Czuję się wyrzucony poza nawias. Chcę wiedzieć! Chcę wiedzieć wszystko!
- Coś przede mną ukrywasz – moje bezpośrednie stwierdzenie przywołuje uśmiech na jego twarzy. – Proszę, powiedz mi – nalegam coraz bardziej.
- A obiecujesz, że to pozostanie wyłącznie między nami? – pyta konspiracyjnym szeptem, rozglądając się na boki, jakby się upewniał, że nikt nas nie podsłuchuje.
- Obiecuję – przyrzekam uroczyście, czekając w napięciu na jego dalsze słowa.
- No dobrze… Zaufam ci… - jasnowłosy przysuwa się bliżej mnie, co mile łaskocze moje ego. – Pan Robinson jest w kimś mocno zadurzony. Kto wie, może to prawdziwa miłość?
Sekret właściciela galerii wydaje mi się nieco śmieszny. Co to ma do rzeczy? Spodziewałem się jakiegoś dramatu. Problemów z niezapłaconymi podatkami, czy ostrą walką z konkurencją. Nawet choroba w rodzinie brzmi znacznie poważniej niż miłość i zupełnie nie pasuje do obrazu sztywnego, eleganckiego i zazwyczaj panującego nad emocjami gentelmana.
- Zakochany? – powtarzam po Eli to słowo, próbując połączyć wszystkie fakty w logiczną całość. Mimo moich starań, nie widzę związku pomiędzy starszym panem, jego uczuciami oraz wyżywaniem się na moim Króliczku.
„A jeśli on kocha Eli?” – podpowiada moja rozbuchana wyobraźnia, którą steruje zaborcza zazdrość.
- Nie we mnie! – nastolatek zaczyna się głośno śmiać. Obejmuje swój brzuszek, nie potrafiąc ukryć wesołości. – Serio sądziłeś, że to ja? – pyta po chwili, ocierając łzy z kącików oczu. – Niestety, nie mam aż tyle szczęścia… - wzdycha smętnie.
- Skarbie, błagam, nie prowokuj mnie – warczę, ledwo nad sobą panując. – Gdyby on… Gdyby ktokolwiek spróbował… - dyszę ciężko, bo trudno mi uwierzyć, że on traktuje te sprawy tak lekko.
- Pan Robinson i ty jesteście do siebie bardzo podobni… - zaważa Eli, wpatrując się gdzieś w przestrzeń.
- Nawet tak nie żartuj! – odgryzam mu się. – Jestem od niego znacznie młodszy i przystojniejszy. Poza tym nie mam w zwyczaju krzyczeć na kogoś, kogo kocham – udaję urażonego takim bezdusznym porównaniem.
- Wiek nie ma tu nic do rzeczy – śmieje się Eli. - No i musiałbym przeczytać twoje książki, by to ocenić.
- Moje książki? – dziwię się. – Co one mają z tym wspólnego?
- Pan Robinson od zawsze kochał obrazy i przez dłuższy czas wydawało mi się, że poza nimi nic dla niego nie istnieje… Mówiłem ci o tym, jak zdobyłem pracę w galerii?
- Nie – z zainteresowaniem czekam na to, czym zechce się ze mną podzielić.
- Namalowałem obraz, który udało mi się sprzedać. Nie było to nic szczególnego, przyznaję. Zwykły pejzaż, bez polotu – słowa złotowłosego przepełnione są melancholią. Widać, że bardzo mu brakuje pędzli i sztalug. – Jednak nowemu właścicielowi spodobał się on tak bardzo, że zaczął wędrować od galerii do galerii, by mnie znaleźć. Wiesz, to było w czasach, gdy podpisywałem się własnym nazwiskiem, czyli całe wieki temu. Razem z kilkoma innymi osobami wynajmowaliśmy stary magazyn. Nazywaliśmy go naszą „pracownią”. Działy się tam naprawdę szalone rzeczy… - Eli zerka na moją minę. Być może podzieliłby się ze mną jakimiś szczegółami, lecz szybko rezygnuje z tego pomysłu. – Mniejsza o to – od razu wraca do głównego wątku opowieści. – W każdym razie pan Robinson odkupił moje płótno od tamtego człowieka i pokazał je kilku swoim znajomym. Oni zaprowadzili go do magazynu i tak się poznaliśmy.
- Co było dalej? Zatrudnił cię?
- Nie. Wprost przeciwnie. Chciał jedynie kupić wszystkie moje prace. Nie zgodziłem się.
- Dlaczego? – pytam zaskoczony jego decyzją.
- Sam nie wiem – Eli wzrusza ramionami. – Miały dla mnie wartość sentymentalną. Pan Robinson przychodził coraz częściej. Koniec końców sprzedałem mu kilka z nich, bo pilnie potrzebowałem pieniędzy. Do dziś tego żałuję.
- Domyślam się. – Chyba pierwszy raz od dawna staram się postawić na jego miejscu. Dzieciak traci dach nad głową, więc ucieka w malowanie. Obrazy są wszystkim, co ma. Tymczasem życie rzuca mu kolejne kłody pod nogi…
- Cztery najcenniejsze ukryłem. Są w domu mojego przyjaciela.
- Ukryłeś? – nie potrafię wyjść z podziwu dla jego zaradności.
- To był impuls. Pojechałem po pracy do magazynu i je wyniosłem. Były bardzo ciężkie. Wtedy pojawił się Jo i pomógł mi je przewieźć. Schowaliśmy je na strychu, w domu jego babci.  Pan Robinson chyba coś podejrzewał, bo następnego dnia zmieniono zamki, a ja przestałem być mile widziany w naszej pracowni. Uważam jednak, że dobrze się stało. Podejrzewam, że zrobiłby z nimi to samo, co robi ze wszystkimi pracami, jakie dla niego wykonałem – te słowa brzmią bardzo gorzko. – No cóż… I tak nie mam na to żadnego wpływu. Płaci mi na tyle dobrze, że nie powinienem mieć o to pretensji.
- O czym mówisz, skarbie? Co on robi z twoimi pracami? – dopytuję, bo ciekawość zaczyna mnie zżerać.
- Nie wiesz? – Króliczek podpiera się na łokciu, po czym sięga po swój telefon. – To spójrz.
Na ekranie smartfona pojawia się strona internetowa galerii Robinsona. Jest bardzo elegancko zaprojektowana. Eli wybiera zakładkę z napisem „sklep”. Nie muszę być znawcą sztuki, by rozróżnić jego grafiki czy akwarele. Większość jest wyprzedana. Na niektóre można dokonać rezerwacji. Popyt na nie rośnie z każdym dniem.
- Twoje prace świetnie się sprzedają – chwalę niezwykły talent mojego ukochanego.
- One nie są moje – szepcze Eli. – Pan Robinson promuje je jako prace Edmunda Polla.
- Co takiego?! – odbieram mu urządzenie z ręki i powiększam tekst. – „Edmund Poll to wszechstronny i niezwykle uzdolniony absolwent Akademii Sztuk Pięknych, nad którym nasza galeria z dumą i prawdziwą przyjemnością sprawuje patronat…” – czytam na głos. – „Już we wrześniu odbędzie się wystawa jego prac, na którą serdecznie Państwa zapraszamy. Przygotowujemy się do niej od ponad roku…” – przerywam czytanie, bo nie mogę znieść obłudy i kłamstw, które przechodzą przez moje usta. – On kradnie twoje prace i jest za to chwalony?!
- Nie kradnie – Eli unika mojego wzroku. – Tylko je przywłaszcza.
- Na jedno wychodzi! – irytuje mnie spokój w jego głosie. – Nie możesz tak tego zostawić! Powinieneś…
- Max, uspokój się – osiemnastolatek gasi mój bojowy zapał. – Nic z tym nie zrobię. Pan Robinson wybrał mnie, bo wie, że będę siedział cicho. Zdarza mu się na mnie krzyknąć, bo jak sam widzisz, ilość zamówień jest zabójcza, a ja nie jestem robotem. Choćbym siedział dzień i noc, nie sprostam jego wymaganiom. To fizycznie niemożliwe. Poza tym nie płaci mi aż tyle, abym wypruwał sobie żyły za Edmunda. Muszę myśleć o dziecku – z czułością obejmuje swój brzuszek.
- A ile ci płaci? – zadaję to niedyskretne pytanie wbrew sobie. Ceny szkiców są mniej więcej podobne i wynoszą średnio trzysta dolarów za sztukę. Jeśli pomnożyłbym tę kwotę setki razy, to na koncie Eli powinna się znajdować naprawdę spora suma.
- Różnie z tym bywa. W każdym razie nie tyle, ile jest tu napisane – blondyn zdaje się czytać w moich myślach. – Po prostu nie jest to komfortowa sytuacja dla żadnej ze stron.
- Nie wierzę, że godzisz się na coś takiego! – ze złości aż mnie trzęsie. – To oszustwo!
- Ja nikogo nie oszukuję.
- Nie mówi o tobie. Ten cały Edmund… - rozważam na głos. – Dlaczego sam nie wykona tych wszystkich szkiców?
- Nie wiem – Eli ewidentnie nie chce zagłębiać się w tą sprawę.
- Wiesz, tylko nie chcesz mi powiedzieć.
- Pan Robinson jest dorosły. To jego galeria i jego serce. Nie zamierzam się wtrącać. Wprost przeciwnie. Będę się trzymać jak najdalej od Edmunda Polla i tobie radzę to samo.
- Masz rację – przytakuję nerwowo. – Z pewnością będziesz się trzymać od niego z daleka. Od niego i każdego innego faceta. Czy wyrażam się jasno? – zazdrosna część mojej natury ma dosyć rozmów o mężczyznach. Zwłaszcza obcych. Pora skupić się wyłącznie na nas.
- Wybacz, Max, lecz nie należę do osób, które dają się zdominować innym – pewny siebie uśmiech rozświetla piękne oblicze Króliczka.
- Tak sądzisz? – przeczesuję jego rozpuszczone włosy palcami.
- Jestem o tym przekonany.
- A co będzie z nami? – wracam do naszej wczorajszej rozmowy. – Myślałeś o mojej propozycji? Jeśli się zgodzisz, moglibyśmy pójść na kolację jeszcze dzisiaj… - podpowiadam, jednocześnie gładząc kciukiem delikatny policzek mojej miłości.
- Tu mi dobrze. Nie chcę nigdzie iść – fiołkowooki boczy się na mnie, zbyt rozleniwiony słońcem i ciepłym popołudniem.
- A jutro? – naciskam na niego coraz mocniej.
- Nie.
- A pojutrze? – ponawiam propozycję. – Ponoć serwują tam magiczny deser czekoladowy. Nie masz ochoty spróbować? – kuszę ciężarnego obietnicami słodkości, których przedtem mu żałowałem.
- Nie chcę iść do restauracji – Eli jest nieugięty. Za to przymyka powieki, łasząc się do mojej dłoni.
- A gdzie chciałbyś pójść?
- Ja? Nigdzie… Chcę zostać tutaj.
Ciężarny układa się na plecach i zaczyna wpatrywać w wieczorne niebo, które mieni się od powolnie zachodzącego słońca odcieniami różu i fioletu. Wyciągam rękę i przesuwam opuszkami po jego palcach. Nie lubię, gdy jest milczący i zamyślony. Zwłaszcza, gdy uświadamiam sobie, jak niewiele wiem o jego życiu.
- Skarbie… - podejmuję kolejną próbę zwrócenia na siebie jego uwagi.
- Możesz mnie nakarmić jogurtem – chłopak z premedytacją podpala moje żyły. Dobrze wie, że gdy jestem z nim moja krew jest jak benzyna. Wystarczy zabłąkana iskra, by rozniecić pożar.
- Wiedziałem, że zmienisz zdanie – cieszę się, jak dziecko, sięgając po plastikowy kubeczek oraz łyżeczkę. – Im dłużej razem przebywamy, tym łatwiej idzie mi odszyfrowywanie twoich potrzeb.
- Naprawdę? – Eli wpatruje się we mnie zagubionym wzrokiem. – To czego teraz chcę, Max?
To test? I co mam mu odpowiedzieć? Jedyna rzecz, jakiej jestem obecnie pewny, to fakt, iż pragnę go ponad wszystko. Mam ochotę rzucić się na niego, rozebrać, a potem…
„Znowu jesteś samolubnym egoistą!”
To prawda. Moje fantazje to mój problem. Miałem się skupić wyłącznie na Króliczku. To on jest najważniejszy.
Sekunda za sekundą, szukam odpowiedzi na zadane prze niego pytanie. To niewyobrażalnie trudne, gdy słyszy się jedynie hałas w postaci zbyt mocno bijącego serca.
Część mnie uparcie twierdzi, że chodzi mu o seks. Inna część podpowiada pocałunek, a jeszcze inna chce go objąć i nigdy nie puszczać.
- Głuptas z ciebie – ciężarny wywraca oczami, po czym szybko się podnosi. – Chodź, sprawdzimy, czy woda w jeziorze jest zimna.