sobota, 26 lutego 2022

mpreg 112

 

„Bezsenne Noce"

Popijając poranną kawę przyglądam się namiotowi, który razem z tatą rozstawiliśmy w ogrodzie. Eli był bardzo podekscytowany możliwością biwakowania pod gołym niebem. Właśnie. Był. Już nie jest.

Po rozmowie z panią Loren coś się w nim zmieniło. Stał się cichy. Zamknięty w sobie. W kierunku namiotu nawet nie zerknął. Większość czasu spędza w łóżku. Bezustannie powtarza, że jest zmęczony lub śpiący. A kiedy nie śpi, rysuje.

Jestem wściekły. Bezsilny. Staram się, jak mogę, ale nic nie pomaga. Chowam twarz w dłoniach, po czym biorę kilka głębokich oddechów, by opanować stres.

Boję się. Może Eli naprawdę źle się czuje? Pytałem miliony razy, ale zawsze odpowiada, że nic mu nie jest. Jak mam w to wierzyć? Przecież on jest w ciąży! Może z dzieckiem dzieje się coś złego?

Mniej więcej godzinę temu rozmawiałem z lekarką. Ona także uważa, że w opisanej przeze mnie sytuacji dodatkowe badania rozwieją wszelkie wątpliwości. Muszę jedynie przekonać narzeczonego, aby pojechał ze mną do szpitala.

Odkładam brudny kubek do zmywarki i niczym skazaniec ruszam na górę. Wolę mieć pewność, że Króliczek nie rzuci się na ciastka od razu po przebudzeniu. Powinien być na czczo skoro mają mu pobierać krew.

Z ciężkim sercem siadam na brzegu łóżka i przez kilka chwil przyglądam się śpiącemu blondynowi. Wygląda tak spokojnie. Nie jest blady. Oddycha równomiernie. Mimo to nie zaryzykuję. Tu chodzi o jego zdrowie. Jego i maleństwa.

- Skarbie? – Ostrożnie odsuwam kołdrę. – Skarbie, obudź się.

- Max? – Zaspany małolat próbuje otworzyć oczy. – Chce spać – mruczy, próbując ponownie wsunąć się pod kołdrę.

- Wiem – z bólem serca odrzucam kołdrę na bok, utrudniając Eli zwinięcie się w kokon. – Prześpisz się w samochodzie, dobrze?

- Wyrzucasz mnie z naszego łóżka? – Króliczek pociera oczy, chroniąc je przed porannym słońcem.

- Nie wyrzucam. Skarbie… Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. – Próbuję dobrać słowa w taki sposób, by ukochany się na mnie nie obraził.

- Coś się stało? – Zaniepokojony Eli powoli siada. Poprawia potargane włosy, które rozsypują się na jego ramiona.

- Ostatnio nie jesteś sobą. Bardzo dużo śpisz. Martwię się. To może być coś poważnego.

- Mówiłem ci, że nic mi nie jest. Mam chwilowy spadek formy, ale to minie. Po śniadaniu z pewnością poczuję się znacznie lepiej.

- Jesteś głodny. – Robi mi się przykro na myśl, że z powodu badań śniadanie nieco się opóźni.

- Przecież wiesz, że rano zawsze jestem głodny. – Króliczek uśmiecha się lekko, lecz jego uśmiech powoli gaśnie. – Czemu tak mi się przyglądasz?

- Rozmawiałem z twoją lekarką.

- Znowu? Tylko nie to! – Eli wywraca oczami, po czym w ramach protestu opada na poduszki. – Nie chcę jechać do szpitala. Termin badań przypada dopiero za półtora tygodnia.

- Błagam, nie odmawiaj – głaszczę chłopaka po rozpuszczonych włosach. – Przesypiasz całe dnie. Nie wychodzisz z domu. Ostatnio powiedziałeś, że jest ci słabo.

- Kiedy w końcu zrozumiesz, że nic mi nie jest? Przeszkadza ci, że chciałem trochę poleniuchować?

- Oczywiście, że nie przeszkadza. Po prostu bardzo się o ciebie boję. Zrozum mnie. Mam świadomość, że badania są męczące, ale… Skarbie, gdyby coś ci się stało… – Porywam w ramiona moją małą trusię. – Kocham cię. Kocham cię tak bardzo. Nienawidzę siebie za to, że nie daję ci spać i jeszcze narażam na nieprzyjemności związane z badaniami. Błagam, nie gniewaj się na mnie. Muszę mieć pewność, rozumiesz? Jesteś sensem mojego życia. Stawka jest zbyt wysoka. Nie mogę cię stracić. Ciebie i dziecka.

Moja płomienna przemowa sprawia, że Eli postanawia się poddać. Nic nie mówi. Nie musi. Jego mina cierpiętnika wystarczy za tysiące słów. Uwalnia się z mojego uścisku, po czym wstaje, poprawia włosy i pozbywa się góry od piżamy.

- Robię to tylko dla ciebie. Pamiętaj o tym.

- Jestem ci dozgonnie wdzięczny – kajam się, całując go w policzek.

- A ja jestem głodny – rozjuszona bestyjka zmierza w kierunku łazienki. – Zmarnujemy pół dnia na próżno. Badania nic nie wykażą.

- Nie szkodzi. Lepiej dmuchać na zimne – utwierdzam blondyna w przekonaniu, że dokonał słusznego wyboru.

- Twój ojciec to tyran – Króliczek żali się dziecku na swój ciężki los. – Zamiast słodyczy zapewnił nam masę atrakcji w gabinecie zabiegowym. Nici ze spania. Na seks też pewnie nie będę miał siły.

- Nie mów dziecku takich rzeczy! Jeszcze pomyśli sobie o nas coś gorszącego! – Robię się czerwony z zawstydzenia. – Kupię ci coś wyjątkowego na śniadanie. Masz moje słowo.

- Tak, jasne – kpi.

- Niedaleko szpitala otworzyli nową cukiernię. Sprawdziłem w Internecie. Ponoć sprzedają tam gofry z dżemem malinowym i polewą czekoladową. Brzmi kusząco, prawda?

- Może – w tonie Eli słychać wyłącznie obojętność.

- Kupię ci tonę gofrów. Albo nie. Kupię ci całą cukiernię, tylko się na mnie nie gniewaj.

- W to nie wątpię. – Eli przesuwa wieszaki w garderobie. Przez ostatnie dni zakładał wyłącznie piżamy. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby pojechał do szpitala w takim stroju.

- Nie musisz się ubierać, jeśli nie chcesz.

- Mam jechać goły? To coś nowego. Nie będziesz zazdrosny? – Prowokuje mnie w sposób, którego najbardziej nienawidzę.

- Opatrznie zrozumiałeś moje słowa. Tylko ja mogę na ciebie patrzeć. I tylko mnie wolno cię dotykać – warczę, okazując moją samczą zaborczość.

- Lekarka też będzie mnie dotykać. Na przykład tutaj – nastolatek przesuwa dłonią po swojej nagiej klatce piersiowej. Ma bardzo wrażliwą skórę. Reaguje na każde muśnięcie. – Nie przeszkadza ci to, mężu?

Moja samokontrola najwyraźniej spakowała walizki i wyjechała na długie wakacje, skoro dwie sekundy później Króliczek zostaje schwytany. Atakuję jego miękkie usta. Rozkoszuję się dotykiem krągłej pupy.

- Max… – Wzdycha przeciągle, gdy nieco się od niego odsuwam.

- Po badaniach dam ci tyle gofrów i seksu, ile tylko zechcesz. – Z całej siły staram się zapanować nad emocjami.

- Zostańmy w domu. Proszę – Eli chce mnie uwieść kolejnym pocałunkiem, ale udaje mi się przejrzeć jego nieczyste zagranie.

- Nie. – Podziwiam samego siebie za tę stanowczość. Co się ze mną dzieje? Znowu zachowuję się jak mój własny ojciec, który nauczył mnie, że dbanie o rodzinę zawsze zajmuje pierwsze miejsce. Jest priorytetem i nie ma od tego żadnych odstępstw.

- Jak chcesz – Króliczek strąca moje dłonie ze swojego boskiego tyłka.

- Skarbie – skomlę. – To dla twojego dobra.

- Dokładnie to samo pomyślałem. Żadnego dotykania. Dla mojego dobra. – Wściekły nastolatek ucieka do łazienki, mocno trzaskając drzwiami.

***

Szpital. Siedzę na plastikowym krzesełku. Czekam. Jestem tak zestresowany, że w głowie mi szumi od natłoku myśli. „A jeśli Eli jest na coś chory?”, „Na co Eli może być chory? Przecież wyglądał na zdrowego!”, „A dziecko? Czy wszystko z nim w porządku?”, „To moja wina, bo zareagowałem za późno!”, „Czemu to tak długo trwa?! Może powinienem tam wejść?!”

Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. Wstaję ze swojego miejsca. Po chwili siadam. Czuję, jak ręce mi drżą ze strachu.

Najgorsze jest to czekanie!

Właśnie sobie uświadomiłem, że identyczne emocje będą mi towarzyszyć w czasie porodu. Różnica polega na tym, że będę je musiał ostro pomnożyć. Jak ja to zniosę? Jak sobie poradzę? I jak Eli sobie poradzi? Jest taki kruchy… Nie! Muszę przestać o tym myśleć, bo oszaleję!

Mniej więcej po godzinie zostaję zaproszony do gabinetu. Lekarka Eli wita nas z uśmiechem na twarzy. Kiedy spotkaliśmy się wcześniej rzuciła w przelocie, że porozmawiamy po badaniach. Jestem typowym panikarzem. Wymogłem, aby sprawdzono co tylko się da. Rutynowe badania mogą być przecież mało dokładne. Chcę więc czarno na białym zobaczyć potwierdzenie, że Eli i dziecko są zdrowi. W przeciwnym wypadku mam przygotowany plan B. Zamierzam zabrać Eli do innego szpitala. Większego, nowoczesnego, gdzie z pewnością przeprowadzone zostaną jeszcze dokładniejsze badania. Na razie nie będę o tym wspominać, zwłaszcza na głos. Nie chcę wystraszyć Króliczka.

Nogi mam jak z galarety, gdy niepewnym krokiem podchodzę do narzeczonego, który leży już na specjalnym łóżku. USG to z pewnością najprzyjemniejsza część wizyty w szpitalu. Będziemy mogli zobaczyć nasze dziecko. Dostaniemy też zdjęcia, które wyślę rodzicom.

- Wszystko w porządku? – Szepczę do nastolatka, ściskając jego drobną dłoń.

- Nadal jestem zmęczony. I głodny – dodaje z lekkim wyrzutem.

- Wytrzymasz jeszcze kilka minut? – Dopytuję, bawiąc się palcami ukochanego.

- Znowu dopłaciłeś za dodatkowe badania, prawda? – Eli mierzy mnie zimnym spojrzeniem.

- Musiałem. Powiedziałeś, że źle się czujesz – zawzięcie bronię swojej decyzji.

- Przepraszam na chwilę – młody pielęgniarz, który pojawia się nie wiadomo skąd, każe mi się odsunąć. – Pomogę ci się rozebrać – zwraca się do Eli.

Gdybym był wilkiem, to byłby moment, w którym nastroszyłbym sierść i obnażył kły. Niestety, nie jestem wilkiem! Czemu nie jestem wilkiem? I czemu nie mogę rozszarpać go na strzępy?

Wstrzymuję oddech. Obcy facet najpierw pomaga Eli rozpiąć koszulę, a następnie smaruje jego brzuch żelem.

- Zaczynamy? – Głos lekarki przywołuje mnie do rzeczywistości.

Na ekranie monitora pojawia się nasz maluszek. Jest śliczny. Wyraźnie widzę, jak rusza rączkami i nóżkami, zupełnie jakby do nas machał. Eli nie umie ukryć wzruszenia. Na jego policzkach błyszczą łzy, które pospiesznie wyciera chusteczką.

- Syn czy córka? – Wredny pielęgniarz zadaje pytanie, na które ja także chciałbym znać odpowiedź.

- Wolimy niespodziankę – Króliczek jest nieugięty i wykazuje się refleksem.

- Skarbie, może powinniśmy sprawdzić? – Nieśmiało wtrącam się do rozmowy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi jednoznacznie wskazują, że Eli urodzi syna. Ja to wiem. On pewnie też przeczuwa, że mam rację. Czemu nie chce poznać płci dziecka?

- Nie – Eli stanowczo kręci głową. – Obiecałeś, że nie będziesz na mnie naciskać.

- Przepraszam. To silniejsze ode mnie – tłumaczę się pełen skruchy.

- Ja też wolałbym wiedzieć – pielęgniarz staje po mojej stronie.

- Panowie, spokojnie. Eli ma głos decydujący. Musicie więc uzbroić się w cierpliwość i poczekać do rozwiązania – ginekolog puszcza oko do swojego pacjenta. Trzyma jego stronę, a na mnie zawsze spogląda dość nieufnie. Podejrzewam, że zna prawdę o tym, jaki byłem niedobry dla Eli na początku ciąży. Wie też, że to z mojego powodu znalazł się w szpitalu.

- Czy z dzieckiem wszystko w porządku? – Zadaję pytanie, które od dawna spędza mi sen z powiek.

- Tak, maluszek rozwija się prawidłowo. Wszystkie badania są w normie. Nie ma powodu do niepokoju.

- Jest pani pewna? Eli jest senny i na nic nie ma siły. Może powinien zostać w szpitalu na obserwacji? – Dzielę się swoimi najczarniejszymi przemyśleniami.

- Max! – Oburzony ciężarny piorunuje mnie wzrokiem.

- Zapewniam pana, że nie dzieje się nic niepokojącego. Rozmawialiśmy już na temat hormonów, prawda?

Hormony… Wszystko tłumaczy hormonami. Przeglądałem trochę artykułów o ciąży w Internecie. Witaminy, odpoczynek, spacery. Ja to wszystko rozumiem, ale czy ona rozumie, że tu chodzi o Eli? On jest całym moim światem. Otoczyłbym go puchową chmurką, gdybym tylko mógł.

Lekarka drukuje dla nas zdjęcie. Wyznacza także termin kolejnej wizyty. Zapisuje coś na komputerze, lecz jestem pochłonięty swoimi myślami i nie słucham uważnie wszystkich zaleceń.

- Proszę – pielęgniarz częstuje Eli saszetką, która zawiera mus owocowy oraz jakieś dodatki. – Mówiłeś, że jesteś głodny.

- Dziękuję – blondyn od razu zabiera się do jedzenia. – Max obiecał, że po badaniach zabierze mnie na gofry.

- Powinieneś uważać na cukier – poucza mojego narzeczonego, jednocześnie pomagając mu się ubrać. – Zdrowa dieta jest bardzo ważna.

- Jeśli Eli chce gofry, dostanie gofry – tym razem nie potrafię się powstrzymać. Mam dosyć szpitala, badań oraz faceta, który maca mojego Króliczka. – Idziemy? – Odbieram Eli saszetkę i z lubością wyrzucam ją do kosza na śmieci, który znajduje się kilka metrów dalej.

- Niczym rasowy koszykarz – pielęgniarz gwiżdże z wrażenia.

- Lubię sport. Zwłaszcza walkę na pięści – uśmiecham się złośliwe na pożegnanie.

- Będę o tym pamiętał – mój nowy wróg cofa się do swojego narożnika.

Przemierzając szpitalny korytarz zauważam plakat szkoły rodzenia oraz kilka par, które czekają na zajęcia.

- Może my też powinniśmy się zapisać? Jak sądzisz? – Sięgam po jedną z ulotek, które są rozłożone na niewielkich regałach i wręczam ją blondynowi.

- Uczestniczyłem w kursie online – Eli zbywa temat, który wydaje mi się dość ważny.

- To może być fajna zabawa. Dowiedzielibyśmy się różnych istotnych rzeczy – próbuje zachęcić chłopaka do zmiany nastawienia.

- Dużo czytałem o ciąży i porodzie. Jestem przygotowany.

- Ty tak, a co ze mną? – Marudzę, przytrzymując szklane drzwi, aby mój ukochany mógł wydostać się bezpiecznie na zewnątrz.

- Max, nie chcę cię urazić, ale szkoła rodzenia to nie miejsce dla ciebie. Zacząłbyś wariować bardziej niż teraz. Odpuść ten temat, dobrze ci radzę.

- Skarbie, nie bądź taki. Gdzie twoja wiara w moje dobre intencje? – Odblokowuję alarm w samochodzie. – Ja chcę się uczyć. Chcę być dla ciebie wsparciem w czasie porodu.

- Twoim zadaniem będzie trzymanie mnie za rękę. Niczego więcej nie oczekuję.

- W szkole rodzenia uczą jak zająć się dzieckiem. Można też poznać nowych znajomych. Nie chcesz mieć przyjaciół?

- Przyjaciół? – Eli zaczyna się szczerze śmiać. – Max, pięć minut temu wyrwałeś mi mus owocowy z ręki. Zrobiłeś to z zazdrości. Zajęcia prowadzą głównie mężczyźni. Naprawdę chcę patrzeć na to, jak będą mnie klepać po brzuchu lub rozkładać nogi?

- Co?! Żartujesz, tak?! – Wpadam we własną pułapkę. Eli… Mój Eli… Miałby być dotykanym przez… Nie! Absolutnie nie!

- Trzeba też oglądać filmy o porodzie. Zemdlejesz, gdy to zobaczysz – Króliczek kładzie mi rękę na ramieniu, okazując wsparcie. – Zaufaj mi, to nie jest miejsce dla ciebie.

- Pewnie masz rację – przytakuję, zaciskając dłonie na kierownicy.

- Jedźmy już. Jestem bardzo głodny.

Nie dobrnęliśmy jeszcze do końca ciąży, a ja już jestem u kresu wytrzymałości. I pomyśleć, że mamy w planach kolejne dzieci. Jak sobie poradzę, gdy nasz synek będzie już na świecie, a Eli znowu zajdzie w ciążę? Obserwując moich znajomych wydawało mi się, że to nic takiego. Jak mogłem być aż takim ignorantem?

Kiedy Eli zajada się obiecanymi goframi, poświęcam czas na dokładne sprawdzenie wszystkich zaleceń. Wydaje mi się, że robimy wszystko tak, jak powinniśmy. Mamy w domu witaminy. Dbam o to, aby Eli odżywiał się zdrowo i regularnie. Przydałoby się wprowadzić więcej elementów relaksacyjnych. Może uda mi się namówić go na krótki wyjazd? Zmiana otoczenia zawsze jest pozytywna.

- Skarbie, co powiesz na małe wakacje? Moglibyśmy wyjechać do Spa, za granicę.

- Chcesz jechać do Spa? – Eli wydaje się zdziwiony moją propozycją. – Nie wiedziałem, że lubisz takie rzeczy.

- Gdzie chciałbyś pojechać? – Pełen entuzjazmu sięgam po swój telefon. – Wystarczy, że wskażesz miejsce, a ja zarezerwuję bilety na samolot.

- Chcę do domu. To był ciężki dzień.

- Skarbie, ja nie żartuję. Wyjedźmy gdzieś. Będziemy spacerować po plaży, chodzić na masaże. Jeść egzotyczne potrawy.

- Max, tu jest mi dobrze. Naprawdę.

- Utknęliśmy na wsi, gdzie nie ma żadnych atrakcji. Nie ma galerii sztuki, nie ma koncertów czy eleganckich restauracji. Tymczasem świat stoi przed nami otworem. Skorzystajmy z tego. Wybierz dowolne miejsce. – Pełen nadziei przemowie czekam na decyzję narzeczonego.

- Dobrze mi na wsi. Lubię nasz dom. Lubię spędzać czas z twoimi rodzicami. Jestem szczęśliwy, a ty nie?

- Oczywiście, że tak. Chodzi o to, że mogę dać ci znacznie więcej, rozumiesz? Nie musimy tu siedzieć. Możemy podróżować. Pławić się w luksusie.

- A jak nazwiesz to co robimy teraz? Siedzimy w tym miłym miejscu, gdzie możemy jeść gofry. Dziecko jest zdrowe. W ogrodzie mamy namiot. Naprawdę uważasz, że jeśli polecimy na drugi koniec świata, to coś się zmieni? Nadal będziemy tak samo szczęśliwi. Gdziekolwiek będziemy, ja i tak będę cię kochał tak samo mocno.

- Wiem – odkładam telefon na stolik.

- Skoro wiesz, to dlaczego jesteś smutny?

- Nie jestem smutny. Chodzi mi wyłącznie o ciebie.

- Max, ja naprawdę jestem zmęczony. Nie mam siły, by lecieć z tobą na koniec świata.

- Rozumiem.

Zapada cisza. Eli kończy drugiego gofra, a ja zbieram się w sobie, aby podzielić się z nim swoimi uczuciami.

- W sumie to nie rozumiem. Moja męska duma czuje się odrobinę urażona. Prawda jest taka, że ja także potrzebuję zmiany. Chciałbym, aby ciąża wiązała się z miłymi wspomnieniami, do których obydwoje będziemy mogli wracać. Jak na razie wspominać możemy mroczny czas w moim mieszkaniu, gnieżdżenie się kątem u rodziców, a potem trudy remontu i wmawianie sobie, że ten stary, rozwalający się dom na zadupiu to szczyt naszych marzeń.

- Lubisz nasz dom.

- Lubię, ale co z tego? Chcę ci dać więcej.

- To daj. – Eli spogląda mi głęboko w oczy. – Zostańmy tu do jutra. Wynajmiemy pokój w hotelu. Pójdziemy na kolację. Tego chcesz?

- Bardzo! – Czuję się tak, jakby odwiedził mnie Mikołaj z workiem pełnym prezentów.

- W takim razie śmiało, szukaj hotelu.

Łatwo powiedzieć „szukaj”. Znacznie trudniej to zrobić. Przeglądam ofertę, lecz nie znajduję nic, na czym warto by było zawiesić oko.

- O co chodzi? – Eli bez trudu czyta ze mnie, jak z otwartej książki.

- Nie spędzę nocy w pensjonacie, prowadzonym przez kogoś pokroju mojej matki. Chcę prawdziwego hotelu, gdzie docenią naszą złotą kartę kredytową.

- Jak daleko stąd znajduje się twój wymarzony, luksusowy hotel?

- Niedaleko – rzucam beznamiętnym tonem. – Pojedziesz tam ze mną? Teraz?

- Tak. Kocham cię i chcę, abyś miło wspominał ciążę.

- Pójdziemy do kasyna i na kolację? – Upewniam się, że mój wybranej nie zmieni zdania.

- Powinniśmy wrócić i spakować trochę ubrań. – Zdroworozsądkowy Króliczek za łatwo zapomina, że to ma być szalona przygoda, a nie zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach emerycki wyjazd, na który z pewnością się nie pisze.

- Chodź – biorę go za rękę. – Od teraz mąż wszystkim się zajmie.


poniedziałek, 14 lutego 2022

mpreg 111

„Bezsenne Noce"

 - Proszę, zjedz jeszcze – podsuwam Eli kolejną kanapkę z masłem orzechowym.

- Już nie mogę – nastolatek obejmuje brzuszek. Podejrzewam, że w ten sposób porozumiewa się z naszym dzieckiem. Przeraziłem się, gdy powiedział, że zrobiło mu się słabo z głodu. Gdyby zemdlał… Nie, nie chcę nawet o tym myśleć!

- Nic dziwnego, że źle się czuje, skoro żywi się takimi rzeczami – cierpki komentarz pani Loren nie polepsza sytuacji. – Właśnie dlatego uważam, że dzieci nie powinny mieć dzieci. Kto to widział, aby w ciąży opychać się masłem orzechowym? Dziecko potrzebuje przede wszystkim mięsa.

- Przepraszam, ale moglibyśmy nie rozmawiać o jedzeniu? – Króliczek ze wszystkich sił stara się uniknąć kłopotliwego tematu. Dobrze znam upodobania kulinarne naszego synka. Dzidziuś nie chce mięsa. Gdyby było inaczej, Eli nie unikałby go jak ognia. Stara się spełniać wszystkie zachcianki naszego maleństwa, które od samego początku jest dość wybredne. Chce słodkich owoców oraz ton ciastek, które pochłania w ilościach hurtowych.

- Jesteś jeszcze taki młodziutki. Nie rozumiesz wielu rzeczy. – Pani Loren ponownie zaczyna swoją śpiewkę. Działa mi na nerwy. Najchętniej bym ją wyprosił, lecz to będzie dość trudne. Nie mogę być niemiły. To znajoma rodziców. Jeśli krzywo spojrzę w jej stronę całe miasteczko będzie o tym wiedziało. Moja reputacja odbije się na mamie. Nie mogę jej tego zrobić.

Eli bierze głęboki wdech. Nic nie mówi. Nie musi. Po jego minie widzę, że nie jest zadowolony. Wpatruje się w swój talerzyk, na którym porozrzucane są okruszki chleba.

- Moim zdaniem obydwaj nie nadajecie się na rodziców. Jak chcecie zadbać o dziecko, skoro wokół panuje taki bałagan? – Starsza pani nie pognębiła nas jeszcze wystarczająco porządnie? Szkoda, że tego nie nagrałem. Rodzice pewnie mi nie uwierzą, gdy streszczę im przebieg naszego spotkania.

- Poradzimy sobie – uśmiecham się przelotnie, co okazuje się dość poważnym błędem.

- Poradzicie? Niby jak? Przed chwilą nie byłeś w stanie zapanować nad robotem kuchennym. Zapewniam cię, że dziecko wymaga znacznie większego poświecenia i uwagi. Jesteś pisarzem. Powinieneś skupić się na swojej karierze, a nie na dzieciach.

- Robot się zaciął – zwalam winę za bałagan na wredny sprzęt, na którym z pewnością się zemszczę. – Kupimy nowy i po kłopocie.  – Właśnie tak. Odliczam minuty do chwili, gdy to wredne urządzenie znajdzie się w koszu na śmieci. Zasłużył na kopniaka i powolne rdzewienie. Szkoda, że segregacja odpadów nie pozwala na powolne wykańczanie wroga we własnym ogródku.

- Mama i tata z pewnością wspominali, że szukamy kogoś kompetentnego, kto pomoże nam zająć się domem, prawda? – Szybko przechodzę do rzeczy, bo chcę mieć to już za sobą.

- W chwili obecnej powinieneś pomyśleć o ekipie remontowej. Kuchnia nadaje się do generalnego remontu.

- Bez przesady. To tylko odrobina ciasta. – Króliczek dzielnie brani naszego gniazdka.

- Odrobina? – Perfekcyjna pani domu prycha w odpowiedzi, odstawiając z impetem filiżankę herbaty na stół. – Przydałby się też dekorator wnętrz. Spójrzcie chociażby na te krzykliwe obrazy, które do niczego nie pasują.

- Są moje – cichy szept Eli mrozi mi krew w żyłach.

- Słucham? – Pani Loren udaje zdziwienie.

- To moje obrazy. Namalowałem je.

- Faktycznie, Pamela wspominała, że malujesz. Skoro znasz się na farbach, nie będziesz miał problemu z odświeżeniem kuchni. Gertrudzie też pomagałeś przy remoncie. Dobrze wiedzieć, że garniesz się do pracy.

- Posuwa się pani za daleko – warczę na naszego kłopotliwego gościa.

- Nie ma się co oburzać za kilka dobrych rad – zacna matrona idzie w zaparte.

- Eli nie będzie pracować. Zwłaszcza fizycznie – dodaję z pełną mocą. – Wkrótce będziemy małżeństwem. Moim obowiązkiem, jako męża i ojca, jest troska o rodzinę – puszę się dumnie na samą myśl, jak cudowną rolę przyjdzie mi odgrywać.

- Jeśli chodzi o ciebie Max, to mam nadzieję, że rozmawialiście już o intercyzie. Takie rzeczy to konieczność. Chyba nie chcesz przechodzić później przez przykre nieporozumienia. Córka mojej znajomej także związała się z kimś nieodpowiednim. Rodzina w porę jej nie ostrzegał i teraz ma za swoje. Wiesz co mam na myśli, tak? – Złośliwe spojrzenie, skierowane w stronę Królicza, przelewa czarę goryczy.

- Wydaje mi się, że omówiliśmy już wszystko – wstaję od stołu i podchodzę do pani Loren, aby odsunąć jej krzesło. – Bardzo dziękujemy za poświęcony nam czas. Odprowadzę panią do samochodu.

Wyprowadzam kobietę na zewnątrz. Uprzejmie otwieram drzwi jej auta, a kiedy odjeżdża, zamykam bramę i odbezpieczam alarm. W ten sposób już nigdy tu nie wróci.

Gdy wracam do domu, Eli jest już w kuchni. Zdążył nawet wyciągnąć z szafki papierowe ręczniki oraz inne niezbędne akcesoria do czyszczenia kuchni.

- Zostaw, ja się tym zajmę.

- Pomogę ci – blondyn nawet na mnie nie patrzy. Całą uwagę skupia na bałaganie, którego narobiłem.

- Nic z tego, kochanie. Pół godziny temu prawie zemdlałeś.

- Max… – Chłopak niechętnie unosi wzrok. Jest smutny. Nie czekam ani chwili. Przytulam go mocno, aby czuł moje wsparcie.

- Nie Max, tylko mąż – droczę się.

- Pobrudzisz się. – Eli najwyraźniej zapomniał, że stałem na pierwszej linii ognia, oko w oko z krwiożerczą bestią.

- Twój mąż zaliczył dziś spory sukces, wiesz? Nie masz pojęcia jak walczyłem, by nie wyrzucić tej wrednej raszpli daleko, daleko za bramę – dzielę się z ukochanym swoimi niecnymi zamiarami.

- Kocham cię.

- Ja też cię kocham – głaszczę Króliczka po jasnych włosach. – Będziesz je musiał porządnie umyć. Są całe w cieście – dodaję przepraszającym tonem.

- Mhm – mruczy w odpowiedzi.

- Przygotuję ci kąpiel, masz ochotę?

- Najpierw obowiązki – Eli ponownie rozgląda się po kuchni.

- Nie oszukuj. Jesteś skonany. Pójdziemy na górę. Umyjesz się, przebierzesz w coś wygodnego i trochę pośpisz, a twój mąż zadba o resztę.

- Nie chcę zostawiać cię samego z tym bałaganem.

- Chodź – biorę Króliczka za rękę i prowadzę do łazienki.

Eli rezygnuje z relaksującej kąpieli na rzecz prysznica. Pomagam mu rozczesać i wysuszyć włosy, a potem układam do łóżka i szczelnie okrywam. Zasypia praktycznie od razu. Pani Loren zafundowała mu dość silną dawkę stresu. Biedactwo.

Gdy mój ukochany odpoczywa, piszę wiadomość do mamy uprzedzając ją, że rezygnujemy z dalszych poszukiwań pomocy domowej. Proszę też, aby odwoła pozostałe kandydatki. Nie dzielę się szczegółami, ale jasno daję do zrozumienia, że zatrudnię profesjonalną firmę sprzątającą. Nawet jeśli miałbym płacić za bilety lotnicze, już nigdy nie wpuszczę lokalnych plotkar do naszego domu.

Dwie godziny później krytycznym okiem oceniam efekty mojej ciężkiej pracy. Kuchnia wygląda jak nowa. Ja także. Robot trafił do kosza, gdzie jego miejsce. Zdążyłem nawet zamówić inny. Wstawiłem pranie. Przygotowałem sałatkę. Zasługuję na solidną kawę. Zanim udaje mi się nastawić ekspres, przyjeżdża tata. Zupełnie zapomniałem, że umówił się z Eli na jakąś niespodziankę. Ciekawe co takiego wymyślili.

Tata parkuje samochód w ogrodzie. Otwiera bagażnik, a następnie wyciąga sporej wielkości torbę oraz kilka mniejszych kartonów.

- Synu, dobrze, że jesteś. Pomożesz mi? – Radość i pozytywne nastawienie niedźwiedzia sprawia, że zbieram się w sobie i przygotowuję dosłownie na wszystko.

- Co to jest? – Pytam, wskazując na przywiezione przez niego rzeczy.

- Namiot – rozwiewa moje wątpliwości. – Eli bardzo chce spędzić noc w ogrodzie. Nie wiedziałeś?

- Wiedziałem. Kilka razy wspominał mi o tym pomyśle, ale uznałem, że tylko żartuje.

- Groziłeś, że to się zakończy zapaleniem płuc, dlatego zwrócił się do mnie o pomoc. – Ojciec szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. Wykazuje entuzjazm, którego dawno u niego nie widziałem. – Gdzie jest Eli? Chciałbym, aby wybrał odpowiednie miejsce.

- Śpi.

Niechętnie streszczam tacie całe zajście z panią Loren. Razem z mamą zawsze nam pomagają. Jestem pewny, że będą się obwiniać o to, że narazili swojego ulubieńca na nieprzyjemności.

- Zatrudnię profesjonalną firmę – zdradzam mój sekretny plan.

- Słuszna decyzja, synku. Przykro mi, że tak wyszło.

- Nie sądziłem, że obcy ludzie będą mieli aż tyle do powiedzenia na temat naszego życia. Przykro mi to mówić, ale życie na wsi nigdy mnie nie rozpieszczało.

- Myślisz o przeprowadzce… – Tata łapie w lot o co mi chodzi.

- Tak – przytakuję niechętnie. – Eli ukończyłby szkołę. Mógłby studiować lub uczęszczać na prestiżowe kursy.

- A co z dużym domem? Gromadką dzieci?

- Z tego marzenia z pewnością nie zrezygnuję. Pytanie brzmi, czy mama i ty będziecie chętni, aby się przeprowadzić – rzucam przynętę.

- Przeprowadzić? – Peter Ford wydaje się zaintrygowany.

- No wiesz, skoro już planujemy kupno dużego domu, moglibyście zamieszkać razem z nami. Od wielu lat powtarzałem ci jak mantrę, że nie zostanę tu, na prowincji. Znajdę dla nas o wiele przyjaźniejsze miejsce.

- Porzucić dom, przyjaciół… Synku… – Wahanie ojca sprawia, że tym bardziej chcę zamącić mu w głowie.

- Wiem, że to spore wyrzeczenie, ale pomyśl. Będziemy razem. Mama, ty, Eli. Wnuki – to mój koronny argument. – Celowo wspominam o tym już teraz, bo chcę, abyś to przemyślał i porozmawiał z mamą.

- Porozmawiał? A czy ty mi przypadkiem nie sugerujesz, że mam ją urobić?

- Nazywaj to jak chcesz – śmieję się chytrze. – W każdym razie proszę, abyś to przemyślał. I nie udawaj zaskoczonego, jeżeli wiosną zwiniemy żagle i ruszymy przed siebie.

- Nie wybrałeś lokalizacji. Nie masz domu, a proponujesz nam przeprowadzkę – niedźwiedź drapie się po głowie.

- Zatrudniłem agenta od nieruchomości, który szuka dla nas odpowiedniego miejsca. Eli lubi nasz mały sad, więc z pewnością będziemy mieli ogród. Moglibyśmy uprawiać warzywa, owoce. Mama hodowałaby kwiaty. Kupilibyśmy trochę zwierząt. Dzieci lubią zwierzęta. Połączylibyśmy tradycję z nowoczesnością. Wchodzisz w to? – Cierpliwie czekam aż ojciec udzieli jednoznacznej odpowiedzi.

- Tak.

- Naprawdę? – Szokuje mnie jego zdecydowanie.

- Tylko nie mów mamie – zastrzega z góry. – To chyba oczywiste, że chcemy być blisko was. Jesteśmy od tego, by rozpieszczać wnuki. Poza tym nie znasz się na uprawie ziemi. O zwierzętach nie wspomnę – puszcza do mnie oko.

- Tato, tak dobrze mnie znasz – udaję zaskoczonego.

- Bierz się do pracy, synu. Namiot sam się nie rozstawi. W międzyczasie opowiesz mi ze szczegółami o wszystkim.

***

Pomysł z namiotem średnio przypadł mi do gustu. Nie wykluczam, że raz czy dwa napomknąłem coś o przeziębieniu czy innych chorobach. Jednak gdy namiot fizycznie znalazł się w naszym ogrodzie, zmieniam zdanie. Nie dość, że naznosiłem do środka koców i poduszek, to nawet udało mi się przygotować drewno na ognisko. Eli z pewnością będzie zachwycony. Pieczenie pianek na ogniu, picie gorącego kakao, wpatrywanie się w rozgwieżdżone niebo. Tylko idiota zrezygnowałby z tak romantycznego scenariusza. I pomyśleć, że sam na to wpadłem. No, może nie do końca sam.

Zerkam na zegarek. Dochodzi osiemnasta. Powinienem sprawdzić, czy mój ukochany już się obudził. Zakradam się na górę. Tak jak podejrzewałem, nastolatek nadal leży w łóżku. Nie ruszył się nawet o milimetr. Kładę się obok. Niecierpliwie odliczam czas. Chciałbym go zabrać od razu do ogrodu. Kolacja na świeżym powietrzu będzie miłą odmianą naszej codzienności. Mieszkanie na wsi mocno mnie ogranicza. Nie ma tu restauracji, kina, hotelu. Nie mogę zamówić głupiej pizzy. Randka w galerii sztuki lub muzeum jest nieosiągalna. Eli do pobliskiego miasta nie chce zbyt często jeździć. Długie dystanse, ograniczenia prędkości. Jednym słowem nuda.

Przytulam się do pleców Króliczka i ostrożnie dotykam jego brzucha. Eli od razu reaguje. Układa swoją dłoń na mojej. Opuszki jego palców snują się po mojej skórze, łaskocząc delikatnością.

- Kiedy się obudziłeś? – Nie potrafię okiełznać ciekawości.

- Godzinę temu?

- I nic nie powiedziałeś? Tata przywiózł twoją niespodziankę. Pomogłem mu rozstawić namiot w ogrodzie. Przygotowałem drewno na ognisko, przekąski, koce. – Opowiadam Eli o czekających nas atrakcjach. – Będziesz się musiał cieplutko ubrać. I popsikać czymś na komary.

Osiemnastolatek nie reaguje na moje słowa. Nie cieszy się? Może nadal jest mu słabo?

- Skarbie, co się dzieje? Źle się czujesz?

- Nic mi nie jest.

- Spójrz na mnie – nalegam, aby się odwrócił w moją stronę. – Króliczku? – Ponaglam chłopaka. – Co się dzieje? – Pełen najgorszych przeczuć wygrzebuję się z pościeli. Obchodzę łóżko i siadam na podłodze, aby móc spojrzeć ciężarnemu prosto w oczy.

- Nic mi nie jest – powtarza swoją ulubioną formułkę. Nie dam się nabrać na jego sztuczki.

- Skarbie, nie bądź smutny. Twój mąż wszystkim się już zajął. Rozmawiałem z rodzicami. Powiedziałem im, że zatrudnimy profesjonalną firmę. Zabezpieczyłem dom czosnkiem. To niezawodny sposób, by stare wiedźmy trzymały się od nas z daleka – próbuję go rozśmieszyć, lecz z marnym skutkiem.

- Czasami ja też się zastanawiam, czy to wszystko prawda i czy moje życie nie jest zbyt idealne. Kocham cię. Szczerze i mocno.

- Wiem, bo ja ciebie też – dodaję pospiesznie, próbując ukraść pocałunek. Eli nie daje mi się pocałować. Przykłada palce do moich ust. Dzięki temu mam szansę, aby bardzo czule się nimi zająć. Ujmuję go za nadgarstek a potem pieszczę jego dłoń.

- Max, może nie powinniśmy brać ślubu.

- Co?! Żartujesz, tak?! – Mój spokój i opanowanie właśnie się ulotniły. – Rozmawialiśmy już o tym wiele razy. Twoja zgoda była wiążąca. Nie możesz się wycofać.

- Nie chcę się wycofać.

- Całe szczęście – wzdycham z ulgą. – Nie strasz mnie tak nigdy więcej. Zabraniam ci myśleć o tak strasznych rzeczach.

- Nie sądzisz, że znajome twojej mamy mogą mieć rację? To nie był pierwszy raz. Może ja rzeczywiście się dla ciebie nie nadaję? Mam pokręconą przeszłość.

- Właśnie dlatego twoja teraźniejszość i przyszłość jest ściśle związana z moją. Masz pojęcie, jak długo o tobie marzyłem? Uwielbiam się tobą opiekować.

- A intercyza?

- Intercyza? Po co nam intercyza?

Jeśli jest słowo, którego naprawdę nie lubię, które jest gorsze niż przekleństwo, to właśnie padło dwa razy. Wredne baby i ich zaściankowe pomysły!

- Oszaleję! Naprawdę oszaleję! – Zaczynam nerwowo krążyć po pokoju. – Czy ty rozumiesz, jak bardzo cię kocham? Wszystko bym dla ciebie zrobił. Oddałbym za ciebie życie, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie będzie żadnej intercyzy, jasne?! Ani teraz, ani nigdy!

Eli powoli się podnosi. Podkłada poduszkę pod plecy i opiera się w wezgłowie. Obejmuje brzuszek, uważnie mnie przy tym obserwując.

- Widzisz, tatuś naprawdę mocno nas kocha – szepcze do dziecka.

- I to jeszcze jak! – Potwierdzam. – Posprzątałem kuchnię, wysuszyłem pranie, kupiłem nowego robota. Nawet namiot dla ciebie rozstawiłem. Jeśli to nie jest miłość, to naprawdę nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić.

- Mógłbyś przygotować kolację – Eli uśmiecha się po raz pierwszy od wieków.

- Przygotowałem. Mamy sałatkę, grzanki i całą górę ciastek.

- Przyniósłbyś je tutaj? Nie mam siły wstać.

Pięć minut później podaję Eli talerzyk, na który nałożyłem owoce oraz mini kanapeczki. Podsuwam tacę z ulubionymi przysmakami. Zapalam też kilka świeczek, które rozstawiam w całkowicie przypadkowych miejscach w pokoju.

- Zapomniałeś o winie – zostaję upomniany.

- Jesteś w ciąży. Wino jest absolutnie zabronione – przypominam roztrzepanemu narzeczonemu.

- Wino jest dla ciebie, nie dla mnie. To był ciężki dzień, chociaż zaczął się tak dobrze. Nie masz ochoty napić się wina?

- Nie będę pił. Kilka godzin temu śmiertelnie mnie przeraziłeś. Powiedziałeś, że zemdlejesz. Gdyby naprawdę coś ci się stało, nie mógłbym zawieźć cię do szpitala.

- Nic mi nie jest – Eli sięga po czekoladowe ciastko. – Chcę, aby było ci miło.

- Jest mi miło. Przy tobie czuję się spełniony. Kiedy nie ma cię obok, bezustannie czegoś mi brakuje – żalę się.

- Max, idź po wino. I przynieś mi lody.

- Lecę, kochanie. 

 ***

Słodkich wyznań i dozgonnej miłości, Moje Walentynki :)

Pamiętajcie, że każdy wart jest miłości. Prawdziwej miłości - takiej, która opiera się na przyjaźni, wzajemnym szacunku, zaufaniu, bliskości, wierności. Prawdziwa miłość to nie tylko motyle w brzuchu, ale także świadomość, że ukochana osoba pójdzie rano do biedry po bułki, choć za oknem rozgrywa się prawdziwy armagedon. I jeszcze będzie ją to cieszyć. Odda swoją połowę czekolady, zrobi herbatę w środku nocy. Wysłucha. Pomoże. Miłość to setki małych rzeczy.  

Rozdziały to też miłość. Słowa, które wzajemnie poznajemy. To wszystko miłość. Który rok jestem tu zakochany? :D

Miłego wieczoru :)

Wasz Kitsune 

poniedziałek, 7 lutego 2022

Humory Króla - rozdział 28

 

Simon

Z niedowierzaniem, a może i lekkim osłupieniem, rozglądam się po królewskiej jadalni. Staram się to robić bardzo dyskretnie, bo każdy mój ruch jest śledzony przez wścibskich ochroniarzy, którzy będą mi towarzyszyć. We wszystkim. Na każdym kroku. Każdego dnia. W każdej minucie. W dodatku wydają się entuzjastycznie nastawieni do tego zadania. A ich entuzjazm przeraża mnie do tego stopnia, że czuję nieprzyjemne dreszcze.

Unoszę wzrok. Na wprost mnie siedzi Eryk. Uśmiecha się przelotnie, gdy nasze oczy się spotykają. Poświęca mi sekundę. No może dwie, po czym dalej beztrosko dyskutuje z Vee. Nie mam pojęcia o czym rozmawiają. Irytuje mnie fakt, że jestem obserwowany! Mam ochotę walnąć pięścią w stół i zacząć krzyczeć, że to Eryk jest królem i jeśli ktokolwiek zasługuje na pełną uwagę ochroniarzy, to z pewnością powinien być on. I tylko on. Nie ja! Jest do tego przyzwyczajony. Praktycznie od zawsze ma ochronę. W dodatku zachowuje się swobodnie i naturalnie, czego nie mogę powiedzieć o sobie.

Życie na świeczniku to nie moja bajka. To ja powinienem obserwować otoczenie, aby mój mały władca czuł się bezpiecznie. Jak to się stało, że uległem jego zachciankom? Czemu nie protestowałem? Powinienem się postawić. Właśnie tak! Tak trzeba było zrobić! Zamiast pójść za głosem rozsądku, który słusznie podpowiadał żebym się opamiętał, co zrobiłem? Uległem… I to komu? Małemu, przestraszonemu pisklakowi, który szybko nauczył się pociągać za odpowiednie sznurki.

Kocham Eryka zdecydowanie za mocno. Czy on ma świadomość czego ode mnie wymaga? Przecież ta cała ochrona to jakiś kiepski żart. Nie mówiąc już o tym, że banda narwanych dzieciaków nazywa mnie „Pluszakiem”. Już ja im dam lekcję życia. Mam spore doświadczenie, więc lekko im ze mną nie będzie.

Eryk je kolację. Własne myśli tak mnie pochłonęły, że dopiero teraz to zauważyłem. Porcja jest malutka, ale to i tak spory sukces. Nie przepadam za marynowanym tofu. Wolałbym kawałek mięsa. Soczysty i duży.

- Jeszcze wina? – Uśmiechnięty Vee napełnia kieliszki szkarłatnym trunkiem. Groźnie mrużę oczy, dając blondynowi do zrozumienia, że nie pochwalam takiego zachowania. Mój cichy protest jest ignorowany. Eryk nie powinien pić alkoholu. Jego stan emocjonalny nie jest zbyt stabilny. Alkohol może pogłębić depresję, a stąd tylko mały krok do uzależnienia. Zwłaszcza, że to nie byłby pierwszy raz. Eryk niechętnie opowiada o przeszłości. Mimo to doskonale pamiętam, gdy wspominało o kilkutygodniowym maratonie alkoholowym, który on i Vee urządzili sobie w Wiedniu. Później rzekomo przestali pić. Spędzili razem trzy lata. Nie mam pewności, że to był jednorazowy incydent. Obydwaj milczą na ten temat. To również doprowadza mnie do szału! Niedomówienia. Sekrety. Tajemnice. Czuję się jak bohater powieści detektywistycznej. W dodatku od dłuższego czasu tkwię w martwym punkcie, a rozwiązania brak.

Wpatruję się w Eryka. Młody monarcha chętnie raczy się ulubionym trunkiem. Nie chcę, aby w taki sposób zagłuszał ból i strach, które w sobie nosi. Powinienem porozmawiać z doktorem. Arim mógłby przecież polecić dobrego terapeutę. Eryk jest silny. Poradzi sobie. Jego trauma z dzieciństwa… Nie, tu nie chodzi tylko o dzieciństwo i strach przed ciemnością. Powinniśmy zrobić co w naszej mocy, aby wyeliminować Alana. Wszelkimi dostępnymi sposobami. Jakaś część mnie marzy o tym, by plotki o porwaniu były prawdziwe. Jeśli mafia wykończy go pierwsza będzie to lekko rozczarowujące, ale cóż. Widać taka jego karma.

Przy trzecim kieliszku wina opuszcza mnie dobry nastrój. Tracę apetyt. Zresztą nie tylko ja. Eryk dziękuje za deser. Jego kompan też ma już chyba dość.

- Jestem skonany – Vee pociera oczy ze zmęczenia.

- Za to ja jestem w szoku, że masz w sobie jakieś ludzkie odruchy – komentuję, zabierając głos po raz pierwszy od dłuższej chwili.

- Odprowadzisz mnie do łóżka i przykryjesz kołderką? – Niebieskooki od razu zaczyna kpić z troski, którą mu okazałem.

- Jak dla mnie możesz spać w ubraniu na podłodze – komentuję cierpko, dopijając swoje wino.

- Zimny i nieczuły – odgryza się, sięgając po swój telefon. – Niestety, twoje wyuzdane fantazje będą musiały zaczekać do wieczora  – celowo puszcza oko do Eryka. Daje mi w ten sposób odczuć, że zostałem wyłączony i znowu „zapomniał” powiedzieć mi o czymś ważnym.

- Idź i nie wracaj – żegnam Vee.

- Nic z tego, Romeo. – Mężczyzna brutalnie mnie odtrąca, gdy wyciągam rękę w stronę ukochanego. – Nie jesteś już ochroniarzem. Nie możesz go niańczyć. Zwłaszcza tutaj – dodaje, znacząco spoglądając na moich ochroniarzy.

- W pełni się z tobą zgadzam – przytakuję przymilnie. – Może oddasz ich Erykowi? Dodatkowej ochrony nigdy nie za wiele.

- Nie ma takiej opcji – Vee szybko ucina temat.

- Dlaczego?! Ja mam ochronę, a on nie?! – Awanturuję się, bronią swoich racji. – Przydzieliłeś mi aż czterech ludzi. Gdzie są ochroniarze Eryka? Nie uważasz, że to mało rozsądne rozwiązanie?

- Eryk ma mnie. – Vee ponownie się uśmiecha. Kładzie mi również rękę na ramieniu w geście wsparcia. – Jeszcze jeden taki wybuch i podwoję liczbę twoich cieni, jasne? – szepcze złowrogo.

- Proszę, nie dręcz Simona. Nie widzisz, że to dla niego trudne? – Król niespodziewanie staje w mojej obronie.

- Simon to duży chłopiec. Dobrowolnie przystał na nasze warunki. Skoro chce należeć do rodziny, musi się dostosować. Wierzę w niego. Z głębi serca.

- Zamknij się, bo tego nie da się słuchać! – Tracę nad sobą panowanie.

Prowokacje Vee skutecznie podnoszą mi ciśnienie. Zaciskam dłonie w pięści. W myślach liczę do dziesięciu. „Spokojnie, oddychaj głęboko… Nie zaatakujesz go. Jego marny żywot nie jest tego wart. Eryk wpadnie w panikę. Królewska jadalnia jest zbyt elegancka, by brudzić ją krwią tego złośliwego padalca.”

- Simona zamroczyło. Trafisz sam do sypialni? – Vee z troską wpatruje się w swojego podopiecznego. Świetnie się bawi. W dalszym ciągu jestem obiektem drwin z jego strony.

- Przegiąłeś – warczę.

- Eryk jest zmęczony. Przypilnuj, aby położył się wcześnie spać. Twoi ludzie odprowadzą was na górę.

- Wasza wysokość, proszę tędy – wysoki ochroniarz wskazuje na drzwi. W tym samym czasie towarzysząca mu koleżanka sprawdza korytarz.

- Ten budynek ma najnowocześniejsze zabezpieczenia, więc przestańcie się wygłupiać – rugam ich.

- Znamy nasze obowiązki – ochroniarz wydaje się nieco urażony, że zwróciłem mu uwagę.

Jeśli mam być szczery, to nie do końca rozgryzłem jeszcze zawiły labirynt pałacowych korytarzy. Wolę błądzić między piętrami niż prosić o pomoc. Poza tym Vee obiecał, że dostanę plany budynku. Kilka minut studiowania i będę je znał na pamięć.

Eryk nie ma takich dylematów. Posłusznie podąża za dziewczyną. Zdaje się także nie zauważać cienia, który za nami podąża. Dawniej to ja byłem jego cieniem. A on był humorzastym księciem, dla którego straciłem głowę. Jak to się stało, że wylądowaliśmy tutaj?

- Jesteśmy na miejscu – dziewczyna wskazuje znajomo wyglądające drzwi.

- Bardzo dziękujemy. – Eryk przykłada dłoń do czytnika, aby uporać się z elektronicznym zamkiem.

- Bardzo – przedrzeźniam go, obdarzając moich ochroniarzy kwaśnym spojrzeniem. – Spadajcie.

- Nie tak szybko, Pluszaku. – Mężczyzna śmiało wpycha się przede mnie, zatrzaskując drzwi, aby Eryk nas nie słyszał. – Musimy porozmawiać.

- Nie mam ochoty – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Cofnij się.

- To nie potrwa długo. Nalegam.

- O co chodzi? – Pytam szorstko, dając do zrozumienia, że traci mój cenny czas.

- Długo jeszcze będziesz ciągnął to przedstawienie, czy też zaczniemy się w końcu zachowywać jak na profesjonalistów przystało?

- Nie mam pojęcia o czym mówisz – udaję głupiego.

- Przestań się zgrywać. Zmieniłeś strony, wielka mi rzecz. Nie oznacza to jednak, że możesz na każdym kroku podważać nasze kompetencje.

- Nie będziesz mi mówił co mam myśleć – syczę, bo nie chcę podnosić głosu.

- Pluszaku, współpracujmy, a wszy…

Mój cios jest celny. Rosły ochroniarz wpada na ścianę. Na jego zaskoczonej twarzy pojawia się drobny uśmieszek, który dodatkowo mnie nakręca. Adrenalina sprawia, że wyprowadzam kilka ciosów, których on skutecznie unika.

- Dość! – Towarzysząca nam kobieta postanawia interweniować. – Uspokójcie się. Natychmiast!

- Simon… – Zdyszany mężczyzna wyciąga rękę w moją stronę. Co to ma być? Próba pojednania? Może je sobie wsadzić w tyłek!

Odblokowuję drzwi i wchodzę do sypialni nie oglądając się za siebie.

Jestem tak nabuzowany energią, że najchętniej coś bym rozwalił. Mam ochotę rzucić wszystko i wyjść na zewnątrz. Biec przed siebie tak długo aż zabraknie mi tchu.

W sumie mógłbym to zrobić. Przewietrzyć się. Nabrać dystansu. To by mi dobrze zrobiło. Odciąłbym się od pałacu i problemów, które…

Pałac. Eryk.

Nie. Nie mogę tego zrobić. Jeśli stąd wyjdę, nie będę sam. Czyjś czujny wzrok już zawsze będzie za mną podążać. To złota klatka.  

Siadam na sofie i chowam twarz w dłoniach.

- Wszystko w porządku?

Eryk siada obok mnie. Otwieram oczy i przez chwilę uważnie się w niego wpatruję. Pozbył się marynarki. Elegancka postawa. Splecione dłonie, równiutko ułożone na kolanach. Ton głosu przepełniony troską.

- Jesteś zbyt idealny – mamroczę pod nosem wstając ze swojego miejsca.

- Nie jestem i dobrze o tym wiesz.

- Jesteś. Wszystko w tobie jest po prostu perfekcyjne. Twoje zachowanie. Sposób, w jaki się poruszasz, jak mówisz. Panujesz nad każdym ruchem.

- Simon, ochrona zostaje. Obojętne co powiesz, nie zmienię zdania.

- Wiem, ale… – Zaczynam nerwowo krążyć po pokoju, szukając odpowiednich słów, którymi mógłbym opowiedzieć mu co czuję. – Próbuję oswoić się z sytuacją, ale mam chwilowy kryzys.

- Ja też często miewałem kryzysy. Przyzwyczaisz się.

- Jasne. Już to widzę – opadam na fotel po drugiej stronie pokoju.

- Za kilka dni nie będziesz zauważał ich obecności. Zaufaj mi. Mam doświadczenie w takich sprawach.

- Traktują mnie jak dziecko, rozumiesz? To frustrujące – narzekam na ciężki los.

- Wkurzasz się o to, że nazywają cię „Pluszakiem”?

- Wkurzam się o wszystko. A najbardziej o to, że kocham cię tak cholernie mocno, że jestem gotowy na wiele więcej, aby tylko z tobą być.

- Bardzo mnie to cieszy. – Eryk świętuje swój sukces szeroko się uśmiechając.

- A mnie nie. Przez jakiś czas będę nieznośny.

- Doskonale cię rozumiem. Ja też nie chciałem spędzać czasu z moim ostatnim ochroniarzem. Sama jego obecność wyprowadzała mnie z równowagi do tego stopnia, że zdarzało mi się czymś w niego rzucić.

- Mówisz o Vee? – Z trudem powstrzymuję śmiech, wspominając początki naszej znajomości.

- Vee? – Eryk na chwilę się zamyśla. – Nie. Jego obecność działała kojąco.

- Vee działa kojąco… – z niedowierzania aż nie wiem co powiedzieć.

- Zazdrośnik – szarooki zaczyna chichotać. Po chwili poważnieje. – Nie zapytasz co czuję przy tobie?

- Co czujesz? – Mile połechtany, pozwalam aby owinął mnie sobie wokół palca.

- Emocje. Cały wachlarz emocji, których przedtem nie znałem. Przy tobie czuję, że żyję. I chciałbym, abyś ty też długo przy mnie żył, dlatego koniec z bijatykami.

- Skąd… Skąd o tym wiesz? – Czuję się jak dziecko, przyłapane na kradzieży cukierka.

- Przy drzwiach jest kamera.

- To on zaczął! Sprowokował mnie i nazwał „Pluszakiem”! – Przytaczam najważniejsze argumenty świadczące o mojej niewinności.

- Vee przydzielił ci najlepszych ludzi.

- Najlepszych? Facet nie umiał mnie trafić! – Przechwalam się swoimi umiejętnościami.

- Nie chciałbym być na ich miejscu gdyby się okazało, że zrobili ci jakąś krzywdę. Nawet próba ucieczki do innego kraju na niewiele by się zdała. Vee nie wybacza błędów. Wiem co mówię, bo jego ludzie towarzyszą mi od dawna.

- Są tak dobrzy, że pozwolili Alanowi wejść do Twierdzy – przypominam.

- Było to dość traumatyczne wydarzenie, przyznaję, ale miało też dobre strony.

- Dobre strony? Żartujesz?! Alan postrzelił Moor’a, pobił cię i prawie wysadził hotel! – Moje próby zapanowania nad gniewem szlag trafia.

- Za to zostawił sztylet i szpiega. To wyrównuje rachunki. Idę się umyć. Jestem zmęczony. – Eryk rusza do sypialni.

Ponownie siadam na sofie. W głowie mi huczy od dręczących myśli. Pałac. Królestwo. Konsorcjum. Ochrona. Alan. Twierdza. Wybuch. Stary książę. Moja rodzina… Wszystkie te tematy są ze sobą misternie połączone. Przypominają wielką pajęczynę, składającą się z kłamstw i licznych przestępstw. Winni cieszą się wolnością, a my skazujemy się na życie w luksusowym więzieniu.

Na domiar złego mój telefon zaczyna wibrować. Niechętnie odblokowuję ekran i przeglądam wiadomości, które przesyłam mi Vee.

„Zmiana planów. Nie wracam na noc. Zobaczymy się rano.”

Vee nie wraca na noc? Ciekawe… Powinienem powiedzieć Erykowi. To nasza pierwsza noc w pałacu. Pewnie się stresuje. Nie przepada za zmianami. Trudno mu będzie zasnąć w nowym miejscu. Zresztą nie tylko jemu.

- Skarbie? – Wołam jasnowłosego.

- Tak? – Eryk wychodzi z łazienki. Ma podwinięte rękawy koszuli aż do łokci. Poluzowuje krawat. – Nalewam wody do wanny. Jest olbrzymia. Chcesz się ze mną wykąpać?

Chcę.

Bardzo chcę.

Mieć go tu i teraz.

Podchodzę do chłopaka. Obejmuję go ramieniem w pasie, a następnie bardzo namiętnie całuję. Mój wybranek leniwie owija ramiona wokół mojej szyi. Śmieje się, pozwalając mi na odrobinę szaleństwa.

- Co cię tak bawi, ukochany? – Pytam między pocałunkami, których nigdy dość.

- Ty. Nie możesz wyjść, prawda?

- Prawda – przytakuję, pozbywając się jednocześnie jego krawata.

-Vee jest zajęty, ale… Twoi ochroniarze… Pójdą się z tobą na siłownię jeśli chcesz.

- Chcę ciebie.

- Już mnie masz. Jestem twój – przypomina, spoglądając na mnie rozkochanymi oczami.

- Uśmiechasz się, bo wydaje ci się, że przejrzałeś mnie na wylot? Tak się składa, wasza wysokość, że ja też wiem o czym myślisz. Wypiłeś dużo wina, bo wiesz, ż trudno ci będzie zasnąć w nowym miejscu. Zgadłem?

- Może – Eryk uśmiecha się tajemniczo. – Łóżko jest duże i wygląda na wygodne, a ty będziesz obok, więc…

- Właśnie o tym mówię. Jest zbyt fajne, aby w nim wyłącznie spać. – Rozpinam dwa dolne guziki jego śnieżnobiałej koszuli.

- Trzeba wyłączyć wodę. – Mały spryciarz. Naprawdę sądzi, że zdoła mi uciec. Pogoń to najlepsza część zabawy.

W czasie, gdy Eryk ratuje łazienkę przed zalaniem, pozbywam się marynarki, broni i koszuli, które rzucam na podłogę. Młody monarcha nieśmiało sunie wzrokiem po mojej klatce piersiowej.

- Chodź do mnie.

- Po co? – Udaje zdziwionego, a może nieco się wstydzi tego, jak przed chwilą na mnie patrzył.

- Mówiłeś, że chcesz się wykąpać. Trzeba cię rozebrać zanim wejdziesz do wanny.

- Poradzę sobie.

- Chodź – wyciągam rękę.

Eryk przez kilka sekund rozważa co zrobić. Palce jego prawej dłoni lekko drgają. Waha się. Wyciągam rękę, aby łatwiej mu było podjąć decyzję. Tak jak przypuszczałem, młodziutki monarcha wpada w pułapkę. Gdy tylko muska moją dłoń, przyciągam go bliżej.

- Długo kazałeś na siebie czekać – cmokam z niezadowolenia, obracając chłopaka plecami do siebie.

- Simon… Nie…

- Ciii… – Szepczę do jego ucha. – Nie bój się. Nie zrobię ci nic złego. Ufasz mi? – Zagaduję go, aby nieco się odprężył.

- Tak. – Eryk przytakuje, ale obydwaj znamy prawdę. Jego zaufanie ma pewne ograniczenia, z którymi chciałbym się dzisiaj zmierzyć.

- Tęskniłem za tobą. Bardzo. – Wyznaję, rozpinając guziki, które przedtem celowo pominąłem.

- Przecież cały czas byliśmy razem – zauważa.

- Nie mogłem cię dotykać ani całować.

- Dotykałeś mnie przed chwilą.

- Wiem, ale ciągle mi mało. Działasz na mnie jak narkotyk. Chcę więcej i więcej. – Sięgam do paska od jego spodni.

- Nie – Eryk od razu reaguje, układając swoje dłonie na moich.

- Mówiłeś, że mi ufasz.

- Bo ufam, ale…

- Powiedz mi – nalegam, odsuwając jego ręce, abym mógł swobodnie rozpiąć pasek. – Powiedz mi co czujesz.

- Simon, prosiłem cię… Wiele razy…

- Wiem – przerywam mu. – Nie zrobiłem nic złego. – Rozpinam jego spodnie i pozwalam, aby obrócił się do mnie twarzą. – Kocham cię. Nie chcę, abyś się przy mnie bał. Tymczasem serce bije ci tak szybko – przykładam dłoń do jego klatki piersiowej.

- Przepraszam – skruszony monarcha ucieka wzrokiem, wpatrując się w podłogę.

- Nie przepraszaj, bo nie masz za co. – Zsuwam spodnie z jego szczupłych bioder. – Pospieszmy się, bo woda ostygnie.

Wspólna kąpiel to genialny pomysł. Chciałem ją wykorzystać jako pretekst, by móc się trochę poprzytulać lub podroczyć z Erykiem. Nie sądziłem, że dziewiętnastolatek okaże się aż tak odważny, że z własnej inicjatywy wdrapie się na moje kolana. Kochamy się wolno, celebrując fakt bycia razem.

Zrelaksowany i znacznie bardziej spokojny, suszę Erykowi włosy, a potem zanoszę go do naszego nowego łóżka.

- Dziwnie się tu czuję, a ty? – Srebrnooki stara się wygodnie ułożyć w moich ramionach.

- Ty? Przecież jesteś królem. Pałac to twoje środowisko naturalne.

- Przestań ze mnie żartować. Mówisz tak, jakby na tobie nie robiło to żadnego wrażenia.

- No cóż… Pracując jako ochroniarz poznałem różnych ludzi. Aktorów, celebrytów, polityków. Zdarzali się też członkowie arystokracji, lecz żadnego z nich nie otaczał aż taki przepych.

- Głupek! – Eryk szturcha mnie łokciem w bok.

- Au! – Żalę się, tłumiąc atak śmiechu.

Zapada chwila ciszy. Eryk wpatruje się w sufit, intensywnie nad czymś rozmyślając.

- Podoba mi się tutaj. Dziękuję, że jesteś – unosi głowę i spogląda mi prosto w oczy. – I zawsze będziesz, prawda?

- Zawsze – potwierdzam.

Mój ukochany cicho wzdycha i opada na poduszki.

- Chcesz już spać? – Pyta niespodziewanie.

- Nie chcę. Za to dziwi mnie, że ty nie śpisz. To był ciężki dzień, a ty wypiłeś sporo wina i…

- Simon? – Przerywa mi.

- Tak, skarbie?

- Jeszcze... Kochaj mnie jeszcze… – prosi, skopując kołdrę na podłogę.

- Królowi się nie odmawia, prawda? – Łapię Eryka za nogi i przysuwam bliżej siebie, odrzucając poduszki, które mi przeszkadzają.

- Protokół tego zabrania. To wbrew historii i tradycji.

- Postaramy się o własną historię. I własne tradycje.