wtorek, 28 listopada 2023

Wpadka rozdział 5

 

Po powrocie do domu nie umiem znaleźć sobie miejsca. Wypalam jednego papierosa za drugim, zastanawiając się nad przyszłością i czekając, aż moja gosposia przygotuje kolację. Gdy obserwuję stół zastawiony wieloma potrawami, tracę apetyt. W szpitalu nie udało mi się porozmawiać z lekarzem. Skończył wcześniej pracę i poszedł do domu. Poprosił także o kilka dni urlopu ze względu na operację kolana matki. Do tego czasu powinienem się wstrzymać z odwiedzinami. Przytłacza mnie przesiadywanie w tym ascetycznym miejscu, w dodatku w całkowitej ciszy.

Cholera! Robię się miękki!

Nie powinienem zapominać o słowach ojca, który przestrzegał przed tą szopką. Część mnie jest bezustannie nabuzowana wrogością wobec klanu Reedów i to się nigdy nie zmieni, ale…

Przecież anemii nie da się udawać. Dzieci także nie kłamią, gdy bezustannie zapewniają o swojej miłości i proszą, abym przy nich był. Nie mówiąc już
o prośbach dotyczących jedzenia…

Odsuwam od siebie nietknięty posiłek i idę na górę do sypialni. Kładę się na idealnie pościelonym łóżku i przez dłuższą chwilę wpatruję w sztukaterie, którymi ozdobiony jest sufit.

Choć bardzo się staram, by odciąć się od obrazu szpitalnej klitki, jak na złość, wszystko mi o niej przypomina. Wisienką na torcie jest spojrzenie Samuela
– zbolałe i nieszczęśliwe.

Wzdycham ciężko i wstaję ze swojego miejsca, szukając wzrokiem porzuconego przeze mnie pudełka papierosów. Leży na biurku, tuż obok komputera, który mógłby mi pomóc rozwiać wszystkie spekulacje. To jest to! Wpisuję
w przeglądarkę nazwę kliniki i zaczynam zwiedzać ich stronę internetową.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się w być porządku. „Całodobowa opieka lekarska. Prywatność. Jednoosobowe pokoje.” Nie ma się do czego przyczepić. Dla pewności zerkam także na dyplomy lekarzy. W takich sprawach wolę dmuchać na zimne. Nie chciałbym później pluć sobie w brodę,
że powierzyłem dzieci jakiemuś szarlatanowi, który ukończył studia korespondencyjnie.

Od strony medycznej nie mam żadnych zastrzeżeń. A skoro tak, to najwyższa pora zapoznać się z opiniami samych pacjentów. Wybieram pierwsze lepsze forum i zagłębiam się w lekturze.

 

***

 

Godziny, które minęły od chwili, gdy rozpocząłem mój mini-research, już zawsze będę wspominał jako prawdziwy koszmar. Czuję się tak, jakby w jednej chwili urzeczywistniły się moje najczarniejsze obawy. Najczęściej byli pacjenci skarżą się na kiepską opiekę, skandaliczne warunki oraz zastraszanie. Większość z nich albo od razu zmieniała miejsce pobytu, albo prosiła rodzinę
o natychmiastowe przeniesienie do innej placówki. Brak ciepłej wody, ogrzewania, jedzenia… Niestety, nie każda ciężarna omega miała gdzie pójść.

„Jeśli jesteś w ciąży, a wybór ogranicza się do kliniki lub mieszkania na ulicy, dobrze to przemyśl. Czasami lepiej poprosić o pomoc przechodniów…” – Lwia część postów napisana została w podobnym tonie.

Koniec! Nie zniosę więcej!

Z przerażeniem odkrywam, że wypaliłem prawie dwie paczki papierosów. Świetnie, Jeremy… Po prostu świetnie… Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego Samuel ma anemię, oddział świeci pustkami, a dzieciaki są wiecznie głodne.

Muszę coś z tym zrobić! Natychmiast!

Tylko co?

Stop! Po kolei. Nie bądź w gorącej wodzie kąpany. Masz do czynienia z rodziną Reedów. Jackson mógł celowo umieścił brata w tak podłym miejscu, na co zwracał ci uwagę własny ojciec. Cała ta sprawa śmierdzi na kilometr. Może o to właśnie im chodzi? Mam się napatrzeć na rzekomą krzywdę omegi i dać się złapać w zastawione przez Jacksona sidła…

Postaram się wpaść do kliniki jutro po pracy, lecz tym razem zabawię się
w prawdziwego śledczego!

 

***

 

Przebicie się przez centrum w czasie najgorszych korków to prawdziwa katorga! Wszyscy mieszkańcy miasta wsiadają do samochodów o tej samej godzinie, zupełnie jakby się zmówili. Sam nie jestem lepszy… Po nudnym spotkaniu
z zarządem, do którego zostałem zmuszony, ojciec odprowadził mnie do limuzyny. Udałem, że grzecznie wracam do domu. Zapomniałem wspomnieć,
że będąc już na miejscu, szybko przebrałem się w czarny golf i skórzaną kurtkę, a następnie wymknąłem się do garażu. Gosposi powiedziałem, że mam randkę
i ma na mnie nie czekać z kolacją. Gdybym zająknął się choćby słowem na temat odwiedzin u Samuela, od razu złożyłaby odpowiedni raport głowie rodu… A ja naiwnie sądziłem, że gdy zamieszkam z dala od ojca, to wszystko będzie wyglądało inaczej… Nicolas Atkins jest przewrażliwiony na moim punkcie. Najchętniej trzymałby mnie na krótkiej smyczy. To pewnie kwestia czasu,
aż każe założyć mi podsłuch i wynajmie bandę ochroniarzy.

Zerkam na zegarek. Już po osiemnastej… Spóźniłem się. Zależało mi, aby sprawdzić, jakie „pyszności” podano dziś dzieciakom na kolację.  

W klinice panuje względna cisza. Tym razem nie korzystam z windy, lecz celowo wybieram schody. Po drodze na szóste piętro mijam kilka ciężarnych osób. Niektórym omegom towarzyszy rodzina, innym przyjaciele. Zdarzają się nawet tacy, którzy spacerują po korytarzach w towarzystwie swoich „adopcyjnych alf”.

Od niepamiętnych czasów wiadomo, że na każdego z nas czeka jego „druga połówka”. Perfekcyjnie dopasowana, najdroższa sercu ukochana osoba, z którą czeka nas błogie i spokojne życie. Historia zna jednak mnóstwo przypadków, gdy „dopasowanie” zostaje nieco skrzywione. Niektórzy mylą prawdziwą miłość z chwilowym oczarowaniem. Innych nudzi szukanie ideału. Jeszcze inni chcą dzieci. Ile osób, tyle powodów. Prawda jest taka, że każda alfa pragnie odnaleźć swoją omegę i na odwrót. Niestety, nie wszyscy zaliczą happy end, dlatego kilkadziesiąt lat temu przywódcy najsilniejszych klanów wypracowali porozumienie. Na jego mocy samotna alfa może „adoptować” omegę, która nie była mu przeznaczona lub wcześniej należała do kogoś innego.

Są tacy, którzy bardzo chwalą sobie adopcję. Żyją zgodnie i szczęśliwie, kochając z wzajemnością partnerkę lub partnera.

Nie można jednak zapominać o szarej strefie, która rządzi się swoimi prawami. Bogaci zboczeńcy i zwyrodnialcy wykorzystują ową „lukę prawną”, by na przykład „adoptować za opłatą”. Najczęściej dotyczy to alf wykorzystujących swoją pozycję wyłącznie po to, aby władać „niewolnikiem”. Policja stara się walczyć z tym odrażającym procederem, lecz nie zawsze udaje im się znaleźć dowody przestępstw i skazać winnych. W większości wypadków pomoc nadchodzi zbyt późno, a ofierze można co najwyżej zorganizować cichy pogrzeb.

Pary przebywające w klinice nie wydają mi się podejrzane. Wprost przeciwnie. Okazują sobie szacunek i wzajemną troskę. Chciałbym w podobny sposób przetrwać kolejne cztery miesiące.

Nabieram powietrza do płuc, zatrzymując się przed drzwiami, prowadzącymi do celu mojej wędrówki. Gdy przekroczę próg, oddychanie stanie się znacznie trudniejsze. Zapalone światło wydaje się zbyt intensywne i odbija od białych ścian, które straszą swoją nagością. Aż oczy bolą od tej pustki. Co ciekawe, nie ma Samuela. Gdzie on się podział? Jeśli wydaje mu się, że ucieknie z moimi dziećmi, to…

 

„Tato!”

 

Do moich uszu dociera wesołe wołanie. Chłopcy są blisko. Bardzo blisko… Rozglądam się uważnie po pokoju. Jak to się stało, że przegapiłem łazienkę? Nieco uspokojony siadam na krześle i czekam na blondyna, który bierze prysznic.

Na stoliku stoi znajomo wyglądająca taca. Dziś znowu podali tę samą zupę co wczoraj? A co z „dietą dopasowaną do indywidualnych potrzeb”? Jej wyjątkowe zalety podkreślono za pomocą dodatkowego filmiku oraz wywiadu z cenionym dietetykiem ciążowym… Bujda!

Zza plastikowych drzwi wyraźnie słychać szum lejącej się wody. Pora przemienić się w detektywa. Na pierwszy ogień idzie szafka nocna. Wysuwam metalowe szuflady, które okazują się puste. Oddziela je od siebie półka, na której znajduję niewielki termos. Odkręcam nakrętkę. Gorąca woda… Zaglądam pod łóżko i pod poduszkę.

Nic. Zupełnie nic!

Ponownie przeglądam kartę pacjenta, z której dowiaduję się, że w zeszłym miesiącu Samuel był przeziębiony. Dwa miesiące temu także. Mniej więcej wtedy spadł pierwszy śnieg. Jeśli prawdą jest, że ogrzewanie działa tylko „od święta”, nic w tym dziwnego, że chłopak często choruje. Czy Jackson o tym wie?

Pogrążony w myślach nie zauważam, że dodatkowe drzwi powoli się rozsuwają. Na widok mojej „zguby” coś we mnie drga. Samuel ubrany jest w szarą piżamę, która na pierwszy rzut oka wydaje się na niego nieco za duża. Jego włosy są potargane i wilgotne. Całą moją uwagę koncentruje spory brzuszek, który nadaje mu specyficznego uroku. Ciężarny wolnym krokiem podchodzi do swojego posłania i od razu się kładzie. Okrywa się kołdrą po sam czubek głowy, zupełnie jakby się przede mną chował.

- W taki sposób nie zniknę – żartuję, odkładając dokumentację medyczną na miejsce. Cierpliwie czekam kilka minut. Dzieci chcą, bym ich dotykał. Siadam maksymalnie blisko i śmiało sięgam po to, co mi się należy. – Tęskniłem za wami… – szepczę do bliźniaków.

Maluchy są dziś znacznie bardziej zmęczone niż zwykle. Chciałyby odpocząć, lecz jest im zimno. Ich ciche głosiki przepełnione są skargami. Proszą, bym coś na to zaradził. Po chwili tymi samymi prośbami atakują Samuela. Wkurza mnie, że z racji ciąży, jego więź z dziećmi jest znacznie silniejsza. Nie zmienia to jednak faktu, że bliźniaki nie są dla niego zbyt miłe. Czując moje wsparcie, robią się bardziej agresywne. Silnie kopią, by okazać swoje niezadowolenie.

Piwnooki nie reaguje. Jest wyczerpany. Nawet dokazywanie chłopców na niewiele się zdaje. Wycieczka do łazienki pozbawiła go resztek energii. Jeśli to wyłącznie gra z jego strony, to w ostatnim czasie znacznie rozwinął aktorskie zdolności.

Jeremy, zdecyduj się w końcu. Kiepski aktor, czy nieszczęśnik, który spędzi kolejną, mroźną noc pod wyjątkowo cienką kołdrą, trzęsąc się z zimna i głodu… – podpowiada głos rozsądku, którego wyjątkowo nie lubię.

- Może… – Właśnie, co „może”? Nie czuję się w obowiązku, by cokolwiek dla niego robić. Zatroszczę się o dzieci, gdy będzie już po porodzie, a do tego czasu… – Pójdę już.

Opieram się plecami o drzwi szpitalnego pokoju. Dopadają mnie wyrzuty sumienia. Przygnębia spojrzenie Samuela, który wydaje się chory i zobojętniały. A dzieci? Ich najbardziej jest mi żal. Nie zasłużyły na to, by cierpieć. Powinny czuć się kochane. Rosnąć spokojnie, otoczone ciepłem i miłością.

Pora wziąć sprawy w swoje ręce…

 

***

 

Przemierzam moją sypialnię wzdłuż i wszerz, zastanawiając się, jak to najlepiej rozegrać. Od razu powiedzieć o co chodzi? A może podesłać mu linki
z komentarzami pacjentów? Jestem pewny, że ich nie czytał. Podobnie do mnie, nie ma pojęcia o ciąży. Pewnie wybrał tę klinikę w ciemno lub ktoś mu ją polecił. Swoją drogą stać go było, by poszukać miejsca o znacznie wyższym standardzie. Dlaczego zdecydował się akurat na to? Brakuje mu pieniędzy?
A może chodziło o lokalizację?

A może! A może! Przestań dywagować i dzwoń! – rozkazuję samemu sobie.

- No dobra, miejmy to już za sobą. – Przesuwam palcem po ekranie,
by wyszukać numer Jacksona.

- Piii…

Pierwszy sygnał. Nie mam pojęcia dlaczego jestem aż tak zdenerwowany. Serce pracuje na pełnych obrotach. Zasycha mi w gardle.

- Piii…

Zapalam papierosa, by nieco się uspokoić.

- Piii…

Przez ostatnie pięć miesięcy nikt go nie odwiedził, więc tylko ja wiem o tym, co tam się dzieje…

- Nie mam ci nic do powiedzenia, gwałcicielu! – Jackson już od początku rozmowy daje popis swojej elokwencji.

- A ja wprost przeciwnie! Jeśli rzucisz słuchawką, przyjadę do ciebie
i pogadamy w cztery oczy! – Nie dam mu się zastraszyć. Znamy się parę lat. Reed dobrze wie, że nie dzwoniłbym do niego, gdybym to nie było absolutnie konieczne.

- Jeśli jeszcze raz tkniesz kogokolwiek z mojej rodziny, zabiję cię! – Grzmi do słuchawki.

- Przestań się zgrywać. To poważna sprawa. – Próbuję zachować się jak dorosły, odpowiedzialny facet i prowadzić konwersację na poziomie, nie zniżając się przy tym do bezsensownych obelg.

- Serio? Gwałt też się do nich zalicza?

Zaciągam się papierosem i liczę w myślach do dziesięciu, zanim powoli wypuszczam dym, aby mu odpowiedzieć spokojnym tonem.

- To był seks, a nie gwałt – cedzę przez zęby. – Różnica jest oczywista, lecz co mogę poradzić na to, że utożsamiasz ze sobą tak skrajne definicje – ponownie zaciągam się papierosem. – Rozumiesz znaczenie słów „utożsamiasz” oraz „skrajny”, czy mam ci je wytłumaczyć?

- Zapominasz, że pieprzyłem twoją dziewczynę, więc dobrze wiem co mówię. Byłeś i jesteś żałosnym gwałcicielem, którym szczerze się brzydzę.

- Skoro wymianę serdeczności mamy już za sobą, przejdę od razu do rzeczy. – Ukrócam potok obraźliwych wyzwisk, którymi jestem raczony. – Musisz przenieść Samuela do innej kliniki.

- Odpowiedź brzmi nie. Coś jeszcze? – Jackson wyraźnie się irytuje na samo wspomnienie, że jego brat jest ze mną w ciąży. Nadal boli? Dobrze mu tak.

- Warunki są skandaliczne, a on ma anemię. Jeśli tam zostanie, życie dzieci…

- Twoje bękarty, twój problem! – przerywa mi.

- Ale twój brat. Zajmij się nim! – Odczuwam delikatny powiew ulgi na samą myśl, że mogę zrzucić ten ciężar ze swojej piersi i zepchnąć odpowiedzialność na kogoś innego. Właśnie tak powinno być. Rodzina ma się zatroszczyć
o potrzeby omegi do czasu porodu. Ja nie powinienem się w to mieszać.

- Sam się nim zajmij. Uparcie powtarzasz, że to był seks, a nie gwałt, więc masz pole do popisu.

- Nie zrobię tego, bo on nie jest mój! – Maska opanowania powoli zaczyna mnie uwierać.

- Daję ci moje błogosławieństwo. – Jackson świetnie się bawi. To ciekawe,
że pod pewnymi względami niewiele nas różni. On także próbuje umyć ręce od kłopotów, a przecież rozmawiamy o zdrowiu i życiu najbliższych nam osób!

- Anemia to poważna choroba. Samuel źle się czuje. Wiedziałbyś o tym, gdybyś choć raz go odwiedził.

- Odwiedził? Ale po co? – Dziwi się Reed. – Podobnie jak ty, nie zadaję się
ze zdrajcami.

- Posłuchaj mnie, ty kapuściany łbie! – Zaczynam krzyczeć do słuchawki.
– Jeszcze dziś tam pojedziesz i przeniesiesz go do…

- Nie, to ty mnie posłuchaj, Atkins! Guzik mnie obchodzi, co stanie się z twoimi bachorami. Możesz je sprzedać lub dobić. Mam to gdzieś!

- A twój brat?

- Nie mam już brata. A teraz spadaj i nie dzwoń do mnie więcej z takimi pierdołami! – Rozłącza się.

Zaciskam rękę na telefonie, zastanawiając się, co dalej. Znowu jestem
w punkcie wyjścia.

Zabieram papierosy i wychodzę na taras. Zimowe powietrze sprawia,
że w pierwszej chwili koncentruję się wyłącznie na nieprzyjemnym uczuciu chłodu. Reszta niechcianych myśli po prostu wyparowuje. Nie ma Samuela, dzieci, Jacksona, mojego ojca… Jestem tylko ja – skończony dureń, który wyszedł na zewnątrz, mając na sobie jedynie cienką koszulę, choć temperatura
z pewnością spadła poniżej minus dziesięciu stopni Celsjusza.

Jacksona nie obchodzi jego rodzony brat, który z kolei nie obchodzi mnie! – dyszę ciężko, próbując poskładać poszczególne części tej niekompletnej układanki. To wszystko zaczyna przypominać operę mydlaną…

Jedno rozwiązanie to zdecydowanie za mało!

 

„Tato…”

 

- Wiem, wiem. Nie zapomniałem o was. Przysięgam, że zrobię co w mojej mocy, aby wszystko było dobrze.

 

***

 

Poranek rozpoczynam od wizyty w gabinecie najlepszej ginekolog, którą polecili mi przyjaciele. Pani doktor jest osobą bardzo zajętą, ale zgodziła się zrobić wyjątek pod warunkiem, że przyniosę kawę i ciastko oraz poczekam
aż skończy dyżur.

- Mój wybawco, czy to ty? – Ubrana w szpitalny fartuch, czepek oraz maseczkę kobieta, energicznym krokiem zmierza w moją stronę. A właściwie nie moją, lecz kawy.

- Doktor Ivette? – zgaduję.

- Tak – nieznajoma pospiesznie odbiera ode mnie papierowy kubek i gestem zaprasza, abym wszedł razem z nią do gabinetu. – Dziękuję. – Na twarzy lekarki pojawia się czarujący uśmiech. Nie jest skierowany do mnie, lecz cynamonowej babeczki, którą jej kupiłem.

- To ja dziękuję, że zgodziła się pani na rozmowę. Podejrzewam, że po tak ciężkiej nocy pewnie marzy pani wyłącznie o tym, by wrócić do domu.

- To prawda, dużo się działo. – Młoda ordynator rozsiada się w swoim fotelu
i nie przestaje sączyć gorącego napoju. Następnie poluzowuje gumkę, którą związała swoje długie włosy. – Mali pacjenci chyba się zmówili, bo odebrałam aż pięć porodów. – Jej nastawienie mówi mi, że bardzo lubi swoją pracę
i pomimo zmęczenia, nie zamieniłaby jej na nic innego. Oby zgodziła się pomóc moim chłopcom.

- Gratuluję.

- Ma pan ze sobą jakąś dokumentację medyczną?

- Tak – wręczam jej swojego smartfona, za pomocą którego zrobiłem zdjęcia karty pacjenta. – Zdobyłem tylko to, bo lekarz zajmujący się Samuelem ma obecnie wolne.

- Rozumiem.  

Doktor Ivette bardzo uważnie wczytuje się zwłaszcza w wyniki badań krwi, po czym marszczy lekko czoło. Z okrągłej twarzy znika uśmiech, który maskował zmęczenie i towarzyszył jej od samego początku naszego spotkania.

- Nie jest dobrze, prawda? – pytam, by nie przedłużać nieuniknionego.

- Ma pan rację, nie jest. To dwudziesty trzeci tydzień ciąży?

- Chyba tak – potwierdzam bez przekonania.

- Mogę być z panem całkowicie szczera? – Drobna szatynka oddaje mi telefon
i zaczyna świdrować wzrokiem.

- Bardzo proszę. – Zaciskam dłonie w pięści, chowając je pod biurkiem, by nie pokazywać, jak mocno przeżywam tę sytuację.

- Wyniki są złe. Nie tragiczne, ale złe. Anemia postępuje w zastraszającym tempie, a z karty wynika, że poskąpiono nawet podstawowych witamin. Jeśli nic w tej sprawie nie zrobimy, może dojść do uszkodzenia płodów, a nawet do poronienia. Wiem, że trudno panu tego słuchać, ale organizm Samuela nieźle dostaje w kość, a klinika, w której został umieszczony… – Kobieta robi znaczącą pauzę.

- Czytałem komentarze w Internecie – przyznaję ponuro.

- Skoro tak, to czemu go pan stamtąd nie zabrał?

No nie wierzę! Doktor Ivette także przeciwko mnie?! Przecież w papierach jest wyraźnie zaznaczone, że Samuela i mnie nic nie łączy. To chyba oczywiste,
że trzymam dystans!

- Dzwoniłem do jego brata, który przewodzi ich rodzinie, ale…

- Szczerze? Nie obchodzi mnie na kogo zwali pan winę. Rozumiem, że nie jesteście razem. Jednak pański wybór ogranicza się wyłącznie do tego, czy chce pan ratować swoje dzieci, czy też nie.

- Czy chcę?! Ja…! Za kogo mnie pani uważa?! Czy zawracałbym pani głowę, gdybym nie kochał swoich synków?! – Rozżalenie i stres sprawiają, że jestem
o krok od furii. Czy ona postradała rozum?! Patrzy mi w oczy i snuje podejrzenia, że mógłbym celowo…. zabić własne dzieci?

- Spokojnie, panie Atkins. Zależy mi na tym, abyśmy byli ze sobą absolutnie szczerzy – lekarka włącza swój komputer. Wyciąga również bloczek recept, które zaczyna pospiesznie wypisywać.

Wykorzystuję ten czas, by ogarnąć zszargane nerwy. Najchętniej zapaliłbym papierosa, ale to mogłoby tylko pogrążyć mnie w oczach ginekolog.

- Plan jest taki. – Doktor Ivette w końcu przerywa pisanie. – Po pierwsze, witaminy. Proszę to wszystko wykupić i pilnować, aby codziennie
je przyjmował. Po drugie, natychmiastowa zmiana diety. Dam panu specjalny folder, w którym wszystko jest rozpisane.

Ordynator wstaje ze swojego miejsca i podchodzi do wysokiego regału. Otwiera przeszklone drzwiczki, a następnie wyciąga masę poradników. Kładzie je przede mną na blacie, nie komentując ani słówkiem mojej zdziwionej miny. Przestudiowanie tego wszystkiego zajmie mi z tydzień czasu…

- Najważniejszą sprawą jest zabranie Samuela z kliniki – kontynuuje przerwany wątek, ponownie notując różne rzeczy na kolejnych receptach, które układa na szczycie piramidy. – Wpadnę z wizytą w przyszłym tygodniu, gdy chłopak zaaklimatyzuje się już w pańskim domu, bo nie chcę go dodatkowo stresować. Do tego czasu należy powtórzyć…

- Przepraszam! – Gwałtownie przerywam jej medyczny monolog.
– Zaaklimatyzuje się gdzie?

- U pana w domu – doktor Ivette spokojnym tonem powtarza swoją kwestię.
– Dlaczego jest pan taki zdziwiony? Mamy zrobić wszystko, by zapobiec poronieniu, prawda?

Nienawidzę słowa „poronienie”! Zwłaszcza, jeśli dotyczy ono moich synków!

- Czy to absolutnie konieczne? Może opłacę lepszą klinikę… Pieniądze nie grają roli. – Bronię się przed jej decyzją rękoma i nogami. Jak wytłumaczę rodzicom, że zabrałem Samuela do siebie? Ojciec mnie za to zabije! A Jackson? W sumie dał mi wolną rękę, więc nie będę się nim przejmował.

Jest jeszcze Samuel… Będzie musiał podpisać dokumenty… Z pewnością ucieszy się na wieść, że ma zamieszkać z kimś, do kogo nie chce się odzywać…

- Zna pan odpowiedź na to pytanie, więc czemu tracimy bezcenny czas?
W obecnym stanie pańska obecność jest niezbędna! – Doktor Ivette jedynie wzdycha, widząc moje niezadowolenie. – Przypominam, że Samuel powinien bezwzględnie leżeć i odpoczywać. Stres także jest niewskazany – kobieta grozi mi palcem. – Blisko ze sobą jesteście?

- Blisko? To zależy, jak na to spojrzeć    jąkam się.

Jeremy, tylko ty tak pięknie potrafisz balansować na granicy absurdu! Czemu się nie pochwalisz, że nawet najzwyklejsza rozmowa stała się poza waszym zasięgiem?

- Robicie to czy nie?

- My?! Co ma pani na myśli? – Nieskładnie próbuję wybadać, czy to pytanie jest aż tak zawstydzające, jak mi się wydaje. Poruszanie intymnych tematów z obcą osobą znacznie wykracza poza normy kulturalnej konwersacji.

- Tak, pytam o seks – pada miażdżąca odpowiedź, która sprawia, że z miejsca robi mi się bardzo gorąco. Zażenowany wlepiam wzrok w blat biurka.

- Nie, my nie… – przesadnie zdenerwowany,  sięgam do kieszeni po papierosy.

- Dlaczego nie? – Lekarka zaczyna obracać w dłoni złoty długopis. – Jeśli obawia się pan, że zrobi mu krzywdę, to zapewniam, że z medycznego punktu widzenia nie ma żadnych przeciwwskazań. Oczywiście pod warunkiem,
że partner będzie leżał, lecz panowie zwykle nie mają z tym problemu i są dosyć pomysłowi, więc…

- Żadnego seksu, jasne?! – Wybucham.

- Dzieciom jest zimno. Wie pan, co to oznacza? – Z chirurgiczną precyzją zostaje we mnie wbita kolejna szpila.

- Wiem – bąkam cicho.

- Jak rozumiem, nic was już nie łączy, ale korona panu z głowy nie spadnie, jeśli przez kilka minut dziennie obejmie pan ciężarnego.

- Dotykam dzieci. To powinno wystarczyć.

- Obawiam się, że nic z tego. Na wszelki wypadek zaopatrzyłam pana
w dodatkowe poradnik, który wszystko szczegółowo wyjaśnia. Jakieś pytania?

- Nie – wstaję ze swojego miejsca, by zabrać recepty oraz książki.

Czujny wzrok doktor Ivette wyłapuje paczkę papierosów, którą wcisnąłem
z powrotem do kieszeni marynarki.

- Proszę mi to oddać. – Bez mrugnięcia okiem wyciąga rękę po moich najwierniejszych sprzymierzeńców. – Oficjalnie rzucił pan palenie, panie Atkins. – Z bólem serca obserwuję, jak ta bezduszna istota wyrzuca kartonik do kosza na śmieci. – Jak będzie pan w aptece, proszę sobie kupić gumy antynikotynowe.

- Dziękuję. Z pewnością tak zrobię. – Wszystkie mięśnie na mojej twarzy są tak bardzo napięte, że z trudem wypowiadam te słowa.

- Głowa do góry, wszystko będzie dobrze. – Doktor Ivette uśmiecha się w pełen zrozumienia sposób. – Dzieci wynagrodzą panu wszystkie poświęcenia. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu – żegna się ze mną.

„Wszystkie poświęcenia?” To stwierdzenie brzmi zbyt subtelnie w obliczu rewolucji, która właśnie się zaczęła…

2 komentarze:

  1. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału 😍

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam tą historię, tak się cieszę, że ją udostępniasz! Jest genialna :D Wspaniale, że wracasz do nas Lisku!

    OdpowiedzUsuń