niedziela, 3 grudnia 2023

Wpadka rozdział 6

 

Wracam do domu obładowany witaminami i stertą poradników, których na wszelki wypadek dokupiłem w księgarni. Proszę także moją gosposię, by zadbała o pokój gościnny, znajdujący się jak najdalej od mojej sypialni. Zostawiam jej także jadłospis, a szofera wysyłam na zakupy.

Od kilku godzin robię co mogę, by wypracować plan działania. Postarałem się
o wynajęcie karetki. Załatwiłem wyspecjalizowaną pielęgniarkę, a także zadbałem o badania, które zleciła doktor Ivette.

Idzie jak po sznurku.

No, może nie do końca…

Pozostaje jeszcze rozmowa z Samuelem. Dobrze wiem, że czeka nas koszmarna przeprawa, lecz nie mam innego wyjścia. Będę go tu przetrzymywać nawet wbrew jego woli, jeżeli to pomoże bliźniakom.

Gdy wszystko dopięte jest na ostatni guzik, z duszą na ramieniu jadę do kliniki. Mam ze sobą wszystkie niezbędne dokumenty. Brakuje jedynie podpisu młodego Reeda.

Co zrobię, jeśli Samuel się nie zgodzi?

Mam nadzieję, że to moja ostania wizyta w tym ponurym miejscu. Wynajęci pielęgniarze przygotowują nosze i sprzęt, a ja udaję się na górę.

Uchylam drzwi i pełen najgorszych przeczuć zaglądam do środka. Ciężarny leży na łóżku. Nieobecnym wzrokiem wpatruje się w sufit.

- Cześć – witam się z nim, podchodząc bliżej. Chłopak nie reaguje. Nie jest to dla mnie zaskoczenie. – Kiepsko wyglądasz – zauważam.

Dopiero po dłuższej chwili zdaję sobie sprawę, że maluchy są dziś milczące. Nie witają się ze mną. Nie nawoływały mnie także od samego rana. Niedobrze, bardzo niedobrze.

- Spójrz na mnie. Musimy poważnie porozmawiać – przystępuję od razu do rzeczy, bo zmarnowałem już dość czasu.

Nic. Cisza.

- No dobrze, w takim razie ja będę mówił, a ty słuchaj. – Siadam na krześle, coraz mocniej się denerwując. – Pokazałem twoje wyniki badań innemu lekarzowi, prosząc o konsultację. Anemii nie można bagatelizować. Pani doktor wypisała witaminy. Musisz także zmienić sposób odżywiania się, bo jeśli zostanie tak jak jest teraz, twoja choroba zaszkodzi dzieciom. Rozumiesz to, prawda?

Dlaczego on jest taki krnąbrny?! Nie dość, że muszę się z nim użerać, to jeszcze przechodzę kryzys związany z papierosami…

- Rozmawiałem z twoim bratem…

Blondyn odchyla lekko głowę w moją stronę i obdarza mnie smutnym spojrzeniem. Przynajmniej mam pewność, że słucha. Jego blada twarz oraz sine cienie pod oczami upewniają mnie w postanowieniu, że nie może tu zostać ani minuty dłużej.

Jeremy… Wykorzystaj jego słabość…

- Jackson przyznał mi rację. On także uważa, że dla dobra dzieci powinieneś zamieszkać u mnie do końca ciąży. Zgadzasz się? – Kłamię jak z nut, lecz najważniejsze, że to działa.

W umęczonych oczach Samuela dostrzegam cień nadziei. Na jego miejscu ja także chwyciłbym się wątłej opcji, że wszystko da się jeszcze naprawić i będzie jak dawniej. Zwłaszcza po pięciu miesiącach piekła. Może naiwnie wierzy,
że odpokutował już swoje i Reed mu wybaczy? Cokolwiek nim steruje, jest chętny do współpracy. Podsuwam mu plik kartek.

- Musisz to podpisać – wręczam blondynowi formularze oraz długopis. – To deklaracja, na mocy której stwierdzasz, że dobrowolnie opuszczasz klinikę i nie wniesiesz żadnych roszczeń na wypadek, gdyby inny lekarz postawił odmienną diagnozę – tłumaczę.

Wzrok Samuela wędruje po tekście, a następnie spogląda mi prosto w oczy. Boi się…

- O wszystkim pomyślałem. Na dole czeka karetka, którą przewieziemy cię do mojego domu. W poniedziałek przyjdzie nowa lekarka, a do tego czasu zostaniesz pod opieką wykwalifikowanej pielęgniarki. I co ważniejsze – dodaję pojednawczo – będziesz miał znacznie wygodniej. Moja gospodyni przygotowała dla ciebie pokój gościnny. Jest znacznie przytulniejszy niż ten. Gwarantuję ci ciszę i spokój do końca ciąży. Wiem, że mi nie ufasz, ale… Życie dzieci jest zagrożone.

Co jeszcze mógłbym powiedzieć, aby go przekonać?

- Jackson obiecał, że przyjedzie cię odwiedzić.

Niedobrze mi się robi, gdy wypowiadam to zdanie. Mój głos brzmi gładko
i fałszywie. Gdyby ktoś ze mną próbował takiej sztuczki, wyśmiałbym go. Na szczęście on jest inny. Wstrzymuję oddech widząc, jak omega nieporadnie bazgrze po wykropkowanym miejscu.

- Podjąłeś słuszną decyzję – chwalę go. – Pójdę zająć się formalnościami
i poproszę pielęgniarzy, by przywieźli nosze.

Z mocno bijącym sercem udaję się do gabinetu ordynatora, który kieruje mnie do księgowości. Tam starszy mężczyzna sprawdza jedynie, czy uregulowano rachunek za pobyt w klinice i po kłopocie. Możemy jechać.

Gdy wracam do pokoju, by przekazać piwnookiemu dobre wieści, wynajęci przeze mnie ludzie także kończą swoje przygotowania. Pozostaje jedynie przeniesienie chorego na nosze.

Samuel powoli siada. Ubrany jedynie w piżamę trzęsie się z zimna, gdy jeden
z mężczyzn ściąga z niego szpitalną kołdrę. Jego kolega podchodzi bliżej
z zamiarem wzięcia chłopaka na ręce.

A co, jeśli go upuści?!

 - Ja to zrobię! – Odpycham pielęgniarza do tyłu i bez najmniejszego problemu unoszę Reeda do góry.

Za lekki…

To prawda. Jak na piąty miesiąc ciąży, to chuchro waży tyle co nic. Nie komentuję na głos tego faktu. Staram się także unikać jego wzroku. Po prostu kładę go w wyznaczonym miejscu, po czym obserwuję, jak pielęgniarz opatula nosze kocem termicznym.

Podróż do domu trwa około godziny. Z początku chciałem jechać karetką, lecz miałbym później problem z odebraniem auta. Poza tym potrzebuję kilku minut dla siebie.

To wszystko dzieje się zbyt szybko… Wspólne mieszkanie pod jednym dachem. Kłamstwa. Milczenie dzieci. Strach przed reakcją ojca.

Potrzebuję sporej dawki nikotyny! Najlepiej od razu!

Nie! – odzywa się głos rozsądku. Jaki przykład dasz bliźniakom, jeśli będziesz się tak zachowywać?!

Racja. Nie chcę, by chłopcy widzieli we mnie jedynie uzależnionego od używek, słabego człowieka. Kto wie, może kiedyś im to pomoże? Powiedzą sobie „skoro tacie się udało, to i mnie się uda”?

Znowu kłamiesz, Jeremy…

To prawda. Robię co w mojej mocy, by nie myśleć o tym, że gdyby doktor Ivette tak mną nie wstrząsnęła… Przecież ten cholerny omega jest prawie przezroczysty. Wygląda na niedożywionego, a ma w sobie dwóch urwisów,
za którymi ich tata zdążył się mocno stęsknić. Za pierwszym razem jego brzuch wydał mi się znacznie większy, lecz to było zwodnicze. Winę za to ponoszę zbyt obszerne ubrania.

- Co się dzieje, chłopcy? Czemu się nie odzywacie? – Mamroczę pod nosem, parkując na ośnieżonym podjeździe. Tuż za mną zatrzymuje się karetka.

- Pokój gotowy? – Zagaduję gospodynię, która osobiście pofatygowała się, aby przyjrzeć się bliżej zamieszaniu przed domem.

- Tak, proszę pana, ale… – Jej oczy robią się okrągłe niczym spodki na widok Samuela. – Czy to młody pan Reed? – pyta kobieta, spoglądając na mnie tak, jakbym był małym, niegrzecznym chłopcem, który napsocił. W sumie rozumem jej obawy. Tak się składa, że wróciłem do domu w towarzystwie wroga, któremu „spsociłem brzuch”.

- Dziękuję, Dorothy. Przygotuj mu coś do jedzenia, dobrze? – Ucinam temat.

- On potrzebuje gorącej herbaty. Cały dygocze. – Spojrzenie mojej służącej nieco łagodnieje. Nie wróży to niczego dobrego. Kobieta wraca do kuchni, a ja prowadzę pielęgniarzy wzdłuż korytarza, po czym szeroko otwieram podwójne drzwi.

- I jesteśmy – uśmiecham się do Samuela, lecz jemu jest w tej chwili wszystko jedno. Tak długa podróż przy minusowej temperaturze, w dodatku stres
i nerwy… Nic dziwnego, że jego wątły organizm jest wyczerpany.  

Odsuwam kołdrę razem z kapą, by móc położyć dwudziestolatka do łóżka. Gdy ponownie znajduje się w moich ramionach, czuję chłód jego skóry, przebijający przez szorstki materiał szpitalnego odzienia. Okrywam omegę puchową kołdrą, a także dwoma kocami, po czym mam zamiar odprowadzić pielęgniarzy do wyjścia.

 

„Tato…”

 

Ledwo słyszalny głosik jednego z synów powstrzymuje mnie przed opuszczeniem sypialni.

- Już dobrze – szepczę do niego.

Na szczęście pojawia się Dorothy, która przejmuje dowodzenie. Dyskretnie spławia pracowników transportu medycznego, a następnie przynosi dzbanek
z parującym naparem.

Sięgam po filiżankę, do której nalewam odrobinę słodko pachnącej, ziołowej herbaty.

- To powinno pomóc – próbuję wydobyć Samuela z pościeli. – Chyba zasnął
– komentuję sytuację, czując na sobie uważny wzrok gosposi, która wróciła,
by sprawdzić jak sobie radzę.

- Albo zemdlał – rzuca cierpko, zabierając tacę.

 

***

 

Przez całe popołudnie starałem się bezszelestnie stawiać kroki, a nawet znacznie ciszej rozmawiać przez telefon. Szansa na to, że śpiący Samuel mógłby mnie usłyszeć są bliskie zeru, a jednak…

Niepokoję się.

Omega śpi od siedmiu godzin, a nie tak miało być. Co z witaminami
i jedzeniem? I skąd nagle aż takie zmęczenie? A jeśli w czasie podróży karetką wstrząsy zaszkodziły maluchom?

Oszaleję przez to wszystko!

Napisałem ojcu wiadomość, w której przyznałem się, że przywiozłem Reeda do swojego domu. Jednocześnie poprosiłem, aby spróbował uszanować moją decyzję i pod żadnym pozorem tu nie przyjeżdżał.

Staruszek jest na mnie śmiertelnie obrażony, bo odpowiedział jedynie „ok”. Dla kogoś, kto musi mieć ostatnie zdanie w każdej kwestii, taka ograniczona wymiana myśli z pewnością jest trudna do przełknięcia. Nawet na odległość wiem, że pewnie siedzi w swoim ulubionym fotelu i knuje przeciwko mnie. Przy następnej okazji siła jego kontrargumentów rozniesie mnie w drobny mak. Jutro wszystko mu wytłumaczę, bo dzisiaj… Co mnie podkusiło, by odwoływać ważne spotkania i spędzić popołudnie w domu? Gdybym wiedział, że ten anemiczny błazen będzie aż tak długo spać, uporałbym się ze swoimi sprawami wieki temu. Ale nie! Zachciało mi się grać „miłego pana domu”, to teraz mam za swoje.

Po dwudziestej pierwszej osobiście podgrzewam zupę, którą Dorothy przygotowała na obiad i udaję się do sypialni wroga. Włączam jedną
z mniejszych lampek i jeszcze raz oceniam, czy wybrałem dobry pokój. Znajduje się w nim duże, masywne łoże z nowiutkim materacem, który ponoć dostosowuje się do kształtu ciała. Są także fotele, mały stolik kawowy, duża szafa z kryształowym lustrem. Wszystko utrzymane w klasycznym stylu oraz ciemnym odcieniu brązu. Jednak najlepszy w tym wszystkim jest widok na ogród.

- Samuel? Gdzie się podziałeś? – Ostrożnie ściągam koce, pod którymi się zakopał. – Wiem, że jesteś zmęczony, ale witaminy są ważne – niechętnie budzę mojego gościa.

Chłopak unosi powieki, po czym zaniepokojony rozgląda się po pomieszczeniu.

- Jesteśmy u mnie w domu, pamiętasz? – Odświeżam mu pamięć, by nieco się uspokoił. – Zjesz kolację?

Podchodzę do stołu, na którym zostawiłem tacę z zupą. W tym samym czasie zaspany blondyn odgarnia część swoich przydługawych włosów za lewe ucho. Na jego policzku widać ślad po poduszce.

„Słodki…” – przechodzi mi przez myśl, lecz od razu rugam samego siebie za tak idiotyczne spostrzeżenia.

Zamiast tego poprawiam jego posłanie, by było mu wygodniej podczas jedzenia.

- Dziś pozwoliłem ci pospać, bo byłeś zmęczony, lecz jutro… Twoja nowa lekarka wyraźnie zaznaczyła, abyś jadł pięć razy dziennie. Będziemy się trzymać tego rozkładu. Zrozumiałeś?

Nie chcę być zbyt szorstki. W skrytości ducha liczę na to, że mi odpowie. Mógłby się w końcu przełamać. Ostatecznie jest ode mnie zależny. Nie oczekuję wdzięczności. Bardziej zależy mi na tym, abyśmy zachowywali się jak na dorosłych ludzi przystało.

Piwnooki sięga po srebrną łyżkę i skupia się wyłącznie na swoim posiłku. Wolno przeżuwa każdy kęs. Nadal jest zmęczony po podróży. I milczący.

- Rano muszę jechać do pracy. Gosposia będzie się tobą zajmować. Powiedz jej, jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebował.

Podchodzę do okna i przez kilka chwil wpatruję się w ciemność. Milczenie Samuela jest ciężkie do zniesienia, zwłaszcza bez papierosów.

- Zamówiłem dla ciebie nowy komputer oraz telefon – próbuję go przekupić za pomocą drogich prezentów. – Na piętrze jest biblioteczka. Powiem Dorothy, żeby przyniosła ci jakieś książki.

Wzdycham głośno, lecz to i tak nic nie daje. Traktuje mnie jak powietrze.

- Twoje zachowanie jest dziecinne, wiesz o tym? Staram się jak mogę, więc ty także powinieneś coś z siebie dać. Nie żądam niczego niezwykłego. Chcę mieć pewność, że dzieciom niczego nie brakuje. To chyba niewielka cena, jak uważasz?

Chłopak kończy jeść zupę, po czym grzecznie odkłada łyżkę i układa się na poduszkach.

- Jesteś jeszcze głodny? Mogę przynieść więcej. Zgodnie z rozpiską doktor Ivette powinieneś jeść co najmniej trzy tysiące kalorii dziennie. A może wolisz coś innego? – Ponownie podchodzę do łóżka, po czym siadam na jego brzegu, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. – Samuel, nie przeciągaj struny… –ostrzegam. – Sprowadziłem cię tutaj, by zatroszczyć się o dzieci, a ty mi to utrudniasz. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną… – warczę.

Uparty  omega spuszcza wzrok, wpatrując się w swoje splecione ręce. Nie ustąpi.

Skąd w takim drobnym ciele aż tak silny charakter?

Zabieram tacę i wracam do kuchni. Z początku planuję wdusić w Samuela jeszcze jedną porcję kremu z brokułów, ale w lodówce znajduję coś znacznie smaczniejszego.

- Proszę – podaję piwnookiemu talerzyk z naprawdę sporym kawałkiem sernika.

 

„Tato, co to?”

 

Ciasto wzbudza zainteresowanie bliźniaków. Biedactwa. W klinice, gdzie spędziły tyle czasu, nie było mowy o deserze.

Samuel nie wygląda na szczególnie zadowolonego, że znowu musi jeść. Wolałby pójść spać. Mimo to sięga po widelczyk i spełnia zachciankę dzieci, których intryguje smak nowego dania.

 

„On nam tego nie dawał… Jest zły…”

 

Uśmiecham się z zadowoleniem, bo reakcje maluchów są bardzo żywiołowe
i zabawne. W ich świecie wszystko jest „dobre” lub „złe”. To miłe, że moi synowie coraz bardziej na mnie polegają.

Powieki omegi powoli zaczynają mu ciążyć. Może tu cukier tak na niego zadziałał? Ciężarny osuwa się na poduszkę, niczym szmaciana lalka. Sięgam po talerzyk, który trzymał w dłoniach. Przez przypadek dotykam jego palców. Są lodowate. Szybko okrywam go dodatkowymi kocami oraz sprawdzam ogrzewanie. Ustawiłem dość wysoką temperaturę. Nie powinien marznąć. Doktor Ivette wspominała, że mam go przytulić. To chyba zbyteczny wysiłek. Znacznie bardziej wolę dotknąć dzieci.

- Od teraz już zawsze będę blisko was, moje kochane urwisy…

2 komentarze:

  1. Yes, yes, yes, more! Uwielbiam tą historię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A może tak wcześniejszy prezent Mikołajkowy i następnym rozdział dzisiaj ? 😜❤️

    OdpowiedzUsuń