piątek, 1 września 2017

Rozdział III

„Najlepszy


- Lubisz muzykę klasyczną, Vee? – jasnowłosy książę budzi się dzisiaj znacznie później niż zwykle. Jest przerażająco chudy. Od trzech dni odmawia zjedzenia czegokolwiek. Jego oczy wydają się nienaturalnie duże. Powoli dochodzi do granicy swoich możliwości. Jeśli nic z tym nie zrobię, nie będzie dla niego odwrotu…
- Lubię. Panie Johnes, pora na śniadanie – unoszę go wyżej na poduszki, bo sam nie dałby rady tego zrobić.
- Nie jestem głodny.
- Mimo to nalegam – podtykam mu zupę. Nawet na nią nie patrzy. – Zapewniam pana, że nie jest trująca…
- Wiem. Po prostu nie jestem głodny.
- Niknie pan w oczach! Nie będę się temu przyglądać! – ostrzegam go.
- Ty też wyglądasz inaczej niż w dniu, w którym się poznaliśmy… Może to wina tego pokoju? Czasami wydaje mi się, że jest przeklęty… - szepcze.
- Przeprowadźmy się – proponuje natychmiast, lecz Eryk przecząco kręci głową.
- To bez sensu. Wszędzie mnie znajdzie. Nie mam gdzie uciec…
Nie tylko on ma dość ucieczek, ale poddać się? Pozwolić, by inni wdeptali nas w ziemię? Brakuje mi brata. On nie pozwoliłby nam trwać w próżni i dzień w dzień użalać się nad sobą, ale jego już nie ma… Brandon także nie chciał uciekać…
- Może napijemy się kawy? Tak dla odmiany? – spoglądam na mojego podopiecznego, który układa się na boku, by opuszkami prawej dłoni muskać swoje bezcenne skrzypce. O czym teraz myśli? Na jego miejscu opracowałbym plan zemsty. Zniszczył swoich wrogów krok po kroku, a potem z lubością patrzyłbym, jak błagają o litość, wijąc się u moich stóp. Zabijałbym ich wolno. Bardzo wolno, by rozkoszować się prośbami o pomoc i próbami zaklinania rzeczywistości… Kiedyś właśnie tak postąpię z osobą, która pozbawiła mnie jedynego krewnego. Jednak zanim to nastąpi, muszę zająć się Erykiem. W przeciwieństwie do mnie, jest słaby i sam nie da sobie rady. Nie chcę, by stoczył się na dno… Zbieram butelki, które porozstawiane są po pokoju i wynoszę je do łazienki.
- Co robisz?! Zostaw!
- Na dziś koniec picia… - Odpowiada coś w gniewie, ale nie do końca rozumiem jego słowa. Sam jestem nieźle wstawiony. Unoszę wzrok i spotykam swoje odbicie w lustrze. Wyglądam koszmarnie. Eryk ma rację. Ten pokój rzeczywiście jest przeklęty. On i ja pozwalamy, by zabijały nas nasze własne demony…

***
- Vee to jakiś skrót, tak? Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
- Jeśli się nie zamkniesz, zrobię ci coś naprawdę złego. Nie żartuję! – cedzę przez zaciśnięte zęby. Dawniej wydawało mi się, że potrafię perfekcyjnie panować nad emocjami, ale to było w czasach przed Brandonem! Ten cholerny małolat tak bardzo zalazł mi za skórę, że z przyjemnością zatrzymałbym wóz i wpakował w niego cały magazynek, a następnie wykopał mu grób gołymi rękami!
- Vinny, zgadłem? – wlepia we mnie swoje błękitne oczy. Z całej siły zaciskam dłonie na kierownicy, aż stają nie nienaturalnie białe. Oddychaj… Spokojnie oddychaj… Przecież to prosta robota. Zawieziesz go w wyznaczone miejsce i po sprawie. – No nie bądź taki. Obiecuję, że nikomu nie powiem. I nie będę się śmiał.
- Nie interesuje mnie to – dociskam pedał gazu, choć dobrze wiem, że nie powinienem. To samochód z wypożyczalni, a poza tym lepiej unikać brawury, lecz nie jestem w  stanie nic na to poradzić. Szybkość mnie uspokaja. Jest lepsza niż jakikolwiek narkotyk…
- Dokąd jedziemy?
- Na piknik.
- Serio? – w jego oczach dostrzegam iskierki nadziei. Jak to możliwe, że jest aż tak głupi…
- Milcz, albo resztę drogi spędzisz w bagażniku.
- Nie zrobiłbyś tego… - gwałtownie hamuję, by dać mu do zrozumienia, że żarty się skończyły. – A jednak byś zrobił… Jesteś inny, niż ludzie wuja Adama. Oni byli dla mnie znacznie milsi. Opowiadali różne historie. Wiesz, niby nic takiego. Mówili o żonach, rodzinie, ludziach, których zabili. Może ty też coś byś mi opowiedział, co? Tak na przełamanie lodów.
- Chcesz posłuchać historyjek? Nie ma sprawy. Jeśli się nie zamkniesz, osobiście zadzwonię do Riccardo. Jestem pewny, że przebije stawkę, którą zaproponował mi twój wujaszek. Wiesz, co z tobą zrobi?
- Nie, ale… - próbuje coś wtrącić.
- Jego ludzie zawsze zaczynają od wyrywania paznokci. Potem łamią kości, a następnie odcinają kończyny. Dobrze znam ich metody działania, zwłaszcza wobec osób, które nie chcą współpracować.
- Wuj Adam nic mi o tym nie wspominał – chyba wreszcie dotarło do niego, jak wygląda prawda. – Ja nic nie wiem o tej sprawie. Ojciec nigdy nie poruszał tematu pracy, bo wszystko było ściśle tajne – słysząc jego tłumaczenie, zaczynam się śmiać. – Co cię tak bawi?
- Ty. Serio uważasz, że ktoś uwierzy w tak beznadziejne kłamstwo? Nawet ja nie dałem się nabrać, a co dopiero Riccardo – ocieram łzy, prawdziwie rozbawiony.
- To nie jest kłamstwo! To prawda! – broni się zaciekle.
- Powinieneś poświęcić nieco czasu na stworzenie lepszej bajeczki. Obecna nie brzmi przekonująco – skręcam w boczną ulicę.
- Nie korzystasz z mapy? – zauważa.
- Nie muszę.
- Byłeś tu już kiedyś? – i znowu pytania…
- Nie – uśmiecham się pod nosem. Dobra pamięć to tylko jeden z moich licznych talentów, mały.
- A gdzie jedziemy?
- Zobaczysz.
Po kilku nieudanych próbach wciągnięcia mnie w rozmowę, w końcu daje za wygraną. Najtrudniejsze mamy chyba za sobą. Teraz pora odpocząć. Parkuję auto przed motelem i budzę przysypiającego Brandona.
- Gdzie jesteśmy? – rozgląda się w ciemności, lecz na niewiele może liczyć. Przepalony neon daje niewiele światła. Każę mu wysiąść i ciągnę w kierunku naszego pokoju. Wyjmuję z kieszeni klucze i otwieram drzwi. Chłopak próbuje dosięgnąć do włącznika, by włączyć prąd.
- Ani się waż – szepczę złowrogo. Wyciągam broń i zapalam lampkę w łazience. To musi mu na razie wystarczyć. Zajmuję miejsce w niewielkim fotelu i bacznie obserwuję otoczenie. Po dokładnie pięciu minutach odzywa się mój telefon.
- Vee… - w słuchawce słyszę zmysłowy pomruk.
- Tak, kochanie? – odpowiadam kobiecie.
- Tęskniłam.
- Wyobrażam sobie – wyciągam nogi przed siebie i nabieram głęboko powietrza do płuc. Brandon przygląda mi się z niesmakiem. Stoi na środku niewielkiego pomieszczenia, ściskając swój plecak.
- Spotkamy się? – moja rozmówczyni beztrosko kontynuuje rozmowę, jakby chodziło tylko o randkę.
- Nie dzisiaj – odpowiadam z żalem.
- Zadzwonię za godzinę. Może zmienisz zdanie – rozłącza się.
- Z kim rozmawiałeś? – rudowłosy od razu atakuje kolejnym pytaniem.
- Nie twoja sprawa. Możesz się umyć i przespać. W torbie obok łóżka jest jedzenie i ubrania na zmianę. Weź sobie, co chcesz.
- Twoja dziewczyna?
- Może… - nie chcę zdradzać mu prawdy. Nie spodobałoby mu się, gdybym powiedział, że płacę dziwkom za informacje. Anabell lubię w szczególności, choć to nie miejsce dla niej. Zazwyczaj kreci się po luksusowych kurortach. Przyjazd do tak obskurnego miejsca na długo zapadnie jej w pamięci. To ja wyciągnąłem ją z rynsztoka i od tamtej chwili pracuje dla mnie. Mogła zmienić swoje życie, wykorzystać zdobyte wykształcenie, lecz jak sama wspominała, lubi ten dreszczyk emocji, który towarzyszy ukradkowym spotkaniom z bogatymi nieznajomymi.
- A ty? Nie jesteś zmęczony?
- Nie jestem. Pośpiesz się – popędzam go, bo chcę mieć choć chwilę tylko dla siebie. Chłopak odkłada swój plecak na podłodze i zaczyna przeglądać zawartość torby. Korzystam z faktu, iż jest zajęty, by podejść bliżej. Zabieram mu jego własność i zapalam nocną lampkę.
- Co robisz?! Oddaj! – zbyt późno orientuje się w sytuacji. Odpycham go do tyłu i wysypuję wszystko na łóżko. Tak naprawdę chodzi mi tylko o jedno – jego telefon. Wyłączam go i chowam do kieszeni. – Nie masz prawa! Oddawaj! – rzuca się na mnie z pięściami. Bez najmniejszego problemu dociskam go do łóżka i pochylam się, by patrzył mi prosto w oczy.
- Jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, odetnę ci ją, jasne?
- Wuj by cię za to zabił – mruży oczy, posyłając mi pełne nienawiści spojrzenie.
- Serio? Powiedział, że masz być żywy, ale nie wspominał, czy w jednym kawałku, a w naszym świecie takie szczegóły robią istotną różnicę. A teraz – podnoszę się, uwalniając go – umyjesz się, zjesz kolację i pójdziesz spać. Trzeci raz nie powtórzę – znowu jestem spokojny i nie okazuję żadnych emocji. Wracam na swój fotel i zajmuję się obserwowaniem okolicy.
Brandon spędza w łazience zaledwie kilka minut, po czym wraca do pokoju i odsuwa cienką kołdrę z jednego z łóżek. Niechętnie układa się na pościeli i odpakowuje kanapkę.
- A ty nie jesz? – zagaduje mnie.
- Nie jestem głodny.
- Okularów też nie zdejmiesz? Nie widzę jak wyglądasz. Bez nich i bez czapki, nie poznałbym cię w tłumie.
- Grunt, że ja poznaję ciebie – odwracam się z jego stronę.
- Jak chcesz – wzdycha cicho. Po kilkunastu minutach, zasypia.

- Więc tak wyglądasz? – próbuje mnie zaskoczyć, zakradając się wcześnie rano do łazienki. Spoglądam w lustro. Zupełnie nie rozumiem o co mu chodzi. W tych przydługich, tlenionych włosach oraz ze szkłami kontaktowymi, nie przypominam siebie. Sięgam po gumkę, a następnie zbieram jasne pasma i związuję w kucyk. Ścieram ręcznikiem resztki mydła z twarzy, po czym mierzę zaspanego Brandona zimnym spojrzeniem.
- Jeszcze wcześnie. Idź spać.
- A ty spałeś? – odpowiada pytaniem na moje pytanie.
- Nie.
- Tak chcesz mnie chronić? – opiera się plecami o framugę. – Jeszcze zaśniesz za kierownicą, albo…
- Nie ma takiej opcji.
- Jesteś zbyt pewny siebie, Vee… - krzyżuje ręce na piersi.
- I muszę z tym żyć – nakładam biały T-shirt oraz szelki. Przypinam do nich jeden z pistoletów. Drugi celowo zostawiam na stoliku. Nie jest naładowany. To prowokacja wymierzona w mojego podopiecznego. Lubię wiedzieć z kim mam do czynienia.
- Vee, nudzę się – po kilku minutach spokoju, znowu zaczyna marudzić.
- Masz – rzucam mu pilota – pooglądaj telewizję.
- Nie chcę!
- Twoja strata – wkładam okulary, by móc łatwiej go obserwować.
- To może zadzwonię do wuja Adama i... Oddasz mi telefon? – nie stać go na nic lepszego?
- Nie.
- Dlaczego nie? – zachowuje się jak małe dziecko.
- Bo nie – jedna kula… Jedna zabłąkana kula uciszyłaby go na zawsze…
- Dlaczego nie? – chłopak marszczy swój piegowaty nos, okazując mi w ten sposób niezadowolenie.
- Wyrzuciłem go.
- Co takiego?! Jak mogłeś?! Był dla mnie bardzo ważny!
- Nie obchodzi mnie to. Za jego pomocą ktoś mógłby nas namierzyć.
- No i co z tego?! Masz mi go natychmiast oddać! Słyszysz?! - łapie mnie za ramię i zaczyna szarpać. Sam się o to prosił… Wykręcam mu rękę, aż piszczy z bólu.
- Jeśli się nie uspokoisz, zostanie złamana w kilku miejscach, a do najbliższego szpitala nie jest nam po drodze.
- Dobrze, już dobrze. Rozumiem! – próbuje się uwolnić.
- W takim razie siedź cicho – okazuję mu litość. Kątem oka dostrzegam, jak rozmasowuje obolały nadgarstek, trzymając go blisko klatki piersiowej. Żałosny… Takiego zachowania spodziewałbym się po kobiecie, a on jest synem komendanta nowojorskiej policji… Teraz już byłego komendanta. Ojciec niczego go nie nauczył? Ponoć Nowy Jork to dżungla, ale ten tutaj nie przetrwałby ani minuty w kontakcie z dziką naturą.
- Na przyszłość nie musisz być taki brutalny – urażony, odsuwa się w stronę swojego łóżka.
- Tylko się nie popłacz – kpię, nie umiejąc ukryć złośliwego uśmieszku.
- Palant – mruczy pod nosem.
- Mówiłeś coś? – obracam głowę. Choć mam ubrane ciemne okulary, doskonale widzę, jak zdenerwowany małolat głośno przełyka ślinę. Dobrze się stało, że go zaatakowałem. Jeśli będzie się mnie bał, łatwiej wymuszę na nim posłuszeństwo.
- Nie – energicznie kręci głową. Wreszcie nastaje upragniona cisza.
Jak do tej pory, nasza podróż przebiega bez większych zakłóceń. Zgodnie ze wskazówkami Adama, trzymam się z daleka od większych miast. Codziennie zmienię samochód na inny, zostawiając w porzucanych przeze mnie autach niewielkie nadajniki. Muszę mieć pewność, czy nikt nie depcze nam po piętach. Gdy auto zostaje na parkingu lub ruszy w przeciwnym kierunku, oznacza to pięćdziesiąt procent szans, iż nie jesteśmy śledzeni. Nic na to nie wskazuje, jednak wolę dmuchać na zimne. W tej pracy nigdy nie wiadomo jak głębokie jest bagno, w którym się taplamy…
Około dziesiątej Anabell parkuje tuż przed naszym oknem. Prosiłem, by wybrała coś, co nie zwróci na nas uwagi, lecz chyba się nie zrozumieliśmy. Jasnopomarańczowy mustang nie do końca spełnia moje kryteria.
- To twoja dziewczyna? Ale laska… - Brandon nie umie oderwać wzroku od długonogiej piękności, ubranej w dopasowaną, krótką sukienkę. Kwiatowy wzór oraz krwistoczerwona szminka idealnie podkreślają jej afrykańskie korzenie.
- Odejdź od okna i nie odzywaj się ani słowem – ostrzegam go, chowając drugi pistolet i pośpiesznie nakładając swoją kurtkę. Po chwili rozlega się ciche pukanie. Podchodzę do drzwi.
- Wejdź, proszę – uśmiecham się, odsłaniając oczy.
- Szefie, świetnie wyglądasz – chwali mój nowy wizerunek. – Pasują ci jasne włosy – z dużą delikatnością zakłada kilka niesfornych kosmyków za moje lewe ucho.
- Miałaś wybrać coś pospolitego, prawda… - kieruję wzrok z stronę krzykliwego mustanga.
- Wiem, lecz gdy pomyślałam o tobie, od razu wpadł mi w oko – chichocze, zerkając na rudowłosego. – Przedstawisz mnie? – pyta słodko.
- Nie tym razem.
- Jaki zaborczy – puszcza oko w kierunku chłopaka. – Ładniutki. Twój?
- Mój – potwierdzam automatycznie.
- Chyba śnisz… - wiedziałem, po prostu wiedziałem, że nie wytrzyma cicho nawet przez chwilę! Odwracam się do niego, by przypomnieć, że ma milczeć.
- Vee jest bardzo troskliwy. Dobrze ci z nim będzie – Anabell zaczyna wykorzystywać swoje wdzięki. Niedoświadczony młodzik połyka haczyk.
- On? Troskliwy? – by bardziej mnie wkurzyć, podchodzi bliżej i kładzie mi rękę na ramieniu. – Szybciej uwierzę w to, że… - dwie sekundy. Dokładnie tyle potrzebuję, by zamknąć mu usta. Prosiłem, ostrzegałem. Mógł mnie posłuchać. Z prawdziwą przyjemnością odnotowuję, jak posłusznie rozchyla usta, zmuszony do tego przez mój nieustępliwy język. Trwa to zaledwie chwilę, lecz warto było. Błękitne oczy robią się wielkie niczym dwa spodki. Z niedowierzaniem wpatruje się we mnie w taki sposób, jakbym go zahipnotyzował.
- Oddychaj – wyrywam go z odrętwienia. – Dziękuję za pomoc. Dalej sami sobie poradzimy – obejmuję rudowłosego ramieniem, żegnając się z dziewczyną.
- Szefie, ty nigdy się nie zmienisz – kobieta posyła mi całusa, po czym wychodzi na zewnątrz, kręcąc zmysłowo biodrami i wsiada do czekającej już na nią taksówki.
- Zbieraj się, jedziemy – informuję dzieciaka, który nadal jest w lekkim szoku.
- Vee…! Ty… Pocałowałeś mnie! – dotyka swoich ust, jakby dopiero teraz dotarła do niego ta niewygodna prawda.
- Miałeś siedzieć cicho. Weź swoje rzeczy – nakładam czapkę i okulary.
- Ale… Ale… - tylko tyle jest w stanie z siebie wydusić. Gdybym wiedział, że tym prostym trikiem zyskam nad nim przewagę, zrobiłbym to znacznie wcześniej.

29 komentarzy:

  1. Hahahaha tyle jestem teraz w stanie wymyślić hahahahaha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam już wizję kolejnego rozdziału, lecz dziś czasu brak...

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. To w przeciwieństwie do mnie. Ja mam czasu multum, ale chęci brak. Zresztą tylko MB czyta to opowiadanie moje więc myśle że wybaczy mi kolejną zwłokę z rozdziałem.

      Usuń
    3. To nie moja wina, że mnie nie słuchasz. Mówiłem Ci minimum 10 razy co powinnaś zrobić. Więcej nie będę się wtrącać, bo zauważyłem, że gdy chcę komuś pomóc, to się zazwyczaj źle kończy. Kobiety są trudne :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    4. ależ ja cię cały czas słucham drogi lisku ^^

      Usuń
    5. Kira, no nie wiem...MB
      Może zastosuj rady Kitsune? Bardzo Cię very plis :) MB
      Poza tym jestem przekonana, że czytelników jest więcej, za to komentatorów mniej :))) Rozumiesz, piszą Ci bardziej pracowici, a czytają... pracowici inaczej :)))

      Usuń
  2. hahahahhahhahaha Chyba będę od dzisiaj shipować Rudego i Vee! Wyobraziłam sobie ten szoczek na twarzy młodego! Słodko~! >.<

    Wegi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Veendon? :D

      Usuń
    2. Nie :D
      Jestem ciekawy co powiesz, gdy dobrniemy do końca :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    3. I don't care! I ship it!~ *.*
      Sama jestem ciekawa czym jeszcze mnie zaskoczysz lisie :D

      Wegi

      Usuń
    4. Zostało 7 rozdziałów. Zaskoczenie będzie już wkrótce :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    5. Przez 7 rozdziałów może stać się naprawdę dużo :D

      Wegi

      Usuń
    6. Oj będzie się działo, będzie :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. Vee i Brandon mój ulubiony paring ze wszystkich twoich opowiadań. Kocham rudzielca! Vee aaaah cudowny oby było jak najwięcej wątków z nimi błagam! <3 Jiminie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest ich opowiadanie. Całe 10 rozdziałów. Mam nadzieję, że nie zmarnują wspólnego czasu razem :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Ten paring to cudo, prawda?!

      Wegi

      Usuń
    3. Cudo? To się jeszcze okaże :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    4. Khe-he :D

      Wegi

      Usuń
    5. Cudo? O czym wy mówicie, laski??! Czyście zmysły postradały przez tą (niekiedy przesadną xd) ilość słodyczy w opowiadaniach? O.O

      Usuń
    6. O nie, nie! To po prostu wyobrażenie na ich dalsze losy i wogóle wiesz o co chodzi khe-he :D

      Wegi

      Usuń
    7. Lidka - dobrze kombinujesz :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Kitsune, czytam i oczom nie wierzę! Masz Ty swoją mroczną stronę, oj masz... MB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma mroczną stronę, słodka MB. W tym temacie nie ma wyjątków.

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. No i jak tu nie kochać Vee? Ja też bardzo ich shipuje, ale czuję, że źle to się skończy dla mojego serca. Jak zwykle się w coś wpakuję xD
    ~Demi Lerman

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, szykują się niespodzianki :D Ostatecznie to Vee :) Najlepszy :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  6. Daj mi ktoś takiego Vee :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    fantastycznie, och bardzo to uwielbiam Vee, bardzi to martwię się o Eryka, fantastyczny sposób aby Brandon był cicho... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń