Namolne, ciche pikanie, przerywa mój głęboki sen. Z
pewnością nie jest to budzik. Mój telefon także odpada. Wyłączam go przed
spaniem. Może więc Jamie…?
Spanikowany, gwałtownie otwieram oczy. Oślepia mnie
blask słońca, którego jasne promienie odbijają się od białych ścian, raniąc
boleśnie nadwrażliwe oczy.
- Spokojnie. – Obce dłonie łapią mnie za ramiona.
Czuję bijące od nich ciepło, gdy siłą próbują utrzymać mnie w miejscu.
- Ja-Jamie… – Mówienie przychodzi mi z trudem. Nerwowo
rozglądam się po zupełnie nowym otoczeniu. – Gdzie jestem? I gdzie jest Jamie?
- Synku, jesteś w szpitalu. Proszę, nie rzucaj się
tak, bo wyrwiesz kroplówkę. – Obecność ojca wpływa na mnie kojąco. Zwłaszcza,
że to on mnie dotyka, a nie Santiago.
Jamie widział mnie razem z tym podłym draniem w
łóżku!
- Tato, gdzie jest Jamie? Zawołaj go!
- Najpierw zbada cię lekarz – decyduje mój ojczulek,
uśmiechając się do mężczyzny, który pojawia się tuż przy moim łóżku.
- Dzień dobry – wita się lekarz. – Jak się pan
czuje?
- Nie mam czasu na takie bzdury! – irytuję się. –
Muszę porozmawiać z narzeczonym! – Ponownie próbuję wstać, lecz z moim ciałem
dzieje się coś niepokojącego. Nie mam siły by samodzielnie usiąść. W dodatku
kręci mi się w głowie.
- Bradley, nie szalej – zostaję kolejny raz upomniany
przez ojca, który wpatruje się we mnie zbolałym wzrokiem. – Bardzo się o ciebie
martwiliśmy. Byłeś nieprzytomny przez kilka dni.
- Kilka dni? To znaczy ile? I gdzie jest Jamie?! –
robię się coraz bardziej nerwowy. Wkurza mnie kiepskie samopoczucie oraz fakt,
że ukochanego nie ma przy moim boku.
- Trafiłeś do szpitala w niedzielę, a dziś mamy
sobotę. – Ojciec zerka na lekarza, który wyciąga z kieszeni swojego fartucha
latarkę i zaczyna świecić mi w prosto oczy.
- Nic mi nie jest – zbywam go, bo w ten sposób
potęguje pulsujący ból w moich skroniach.
- Pamiętam pan co działo się w miniony weekend? –
Upierdliwy doktorek zaczyna mi wiercić dziurę w brzuchu.
- Pamiętam. Większość soboty spędziłem w hotelu na
negocjacjach, które okazały się fiaskiem. Potem chciałem skontaktować się z
narzeczonym, ale Jamie nie odbierał telefonu. A potem, w barze, Santiago uparł
się, abym go wysłuchał. Wypiliśmy po drinku… – przerywam, próbując uporządkować
rozbiegane myśli.
- Co działo się potem? – Głos ojca nie pozwala mi
się skupić. Byłem w hotelu. Barman podał nam drinki. Dlaczego reszta wspomnień
spowita jest mgłą, przez którą nie potrafię się przedrzeć?! – Bradley… – Bar, a
potem dom. Jak znalazłem się w domu?!
Łapię się za głowę, próbując walczyć z
rozdzierającym bólem. Mam wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje. Zaczyna mnie
mdlić i robi mi się słabo. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest krzyk… Jego
krzyk…
Jamie, gdzie jesteś?
***
Mój pobyt w szpitalu przedłuża się o kolejne kilka
dni. Zdaniem lekarzy podano mi narkotyk syntetyczny o nieznanym składzie, który
prawie mnie zabił. Skutki uboczne są uciążliwe. Ignoruję bezustanny ból głowy
oraz mdłości, bo to najmniejszy z moich problemów. Nikt nie wie, gdzie się
podział Jamie! Ani razu nie pojawił się w szpitalu. Ochrona twierdzi, że
wybiegł z naszego domu w niedzielę rano i do tej pory nie wrócił.
Z pomocą Carli udaje mi się wynająć odpowiednie
osoby, które mają za zadanie odszukać mojego ukochanego. Detektywi sprawdzili
jego poprzednie mieszkanie, znajomych, wszystkie hotele, szpitale i kostnice.
Osobiście rozmawiałem z jego matką, a także dzwoniłem do wydawnictwa, gdzie
pracuje. Cokolwiek nie robię, efekt jest ciągle ten sam – Jamie zniknął.
Jedyną osobą, z którą nie udało mi się skontaktować,
jest Robert. Prawdopodobnie wpełzł do jakiejś nory, bo aresztowano Santiago
oraz barmana, z którym współpracował. Przeciw tej dwójce prowadzone jest
obecnie dochodzenie. Zarówno u mojego byłego, jak i jego znajomego, znaleziono
znaczne ilości narkotyków. Santiago został postawiony także zarzut o sabotaż
gospodarczy, co może mieć równie opłakane konsekwencje, jak próba zabójstwa, której
się wobec mnie dopuścił. Nie oznacza to jednak, że nie wykopię Roberta spod
ziemi, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Tak się szczęśliwie składa, że detektywi namierzają
go w jednym z przydrożnych moteli, położonych na obrzeżach miasta. Udaje mi się
przekonać lekarza, by pozwolił mi opuścić szpital.
Ręce mi się trzęsą ze zdenerwowania. Przemywam twarz
zimną wodą, po czym sięgam po marynarkę. Co zrobię, jeśli okaże się, że Jamie
również został zmuszony do zażycia tajemniczego specyfiku? Może właśnie dlatego
nie mogę go znaleźć? A jeśli jest nieprzytomny i potrzebuje mojej pomocy?
Przysięgam, że jeżeli spadnie mu chociaż jeden włos z głowy, cała ta
zdradziecka ekipa będzie miała ze mną do czynienia
Ledwo nad sobą panując, opuszczam prywatną klinikę i
wraz z towarzyszącą mi ochroną udajemy się na spotkanie z Robertem.
Podróż za miasto trwa ponad godzinę. W tym czasie
przeglądam ponownie dokumenty, które niedawno dostarczył prawnik. Spisek
związany z kupnem przeze mnie gazety, jak i handlowanie narkotykami, to poważne przestępstwa. Santiago trafi na
kilka lat do więzienia. Nadal nie rozumiem motywów jego postępowania. Nie
zdążył mi ich wyjawić. Wolał mnie otruć, dolewając do drinka kilka kropli
silnej substancji chemicznej, którą policja znalazła podczas przeszukania baru.
Dlaczego to zrobił? Nasz związek przeżywał wzloty i upadki, lecz zawsze dobrze
go traktowałem. Wspierałem. Przymykałem oko na małe kłamstewka i niedomówienia.
Obojętne co się działo, mógł liczyć na moje wsparcie. Związek z Jamie
uświadomił mi, że Santiago mnie nie kochał. Byłem traktowany jako sponsor, a
nie partner. Co gorsze, gdy przejrzałem na oczy, nie zawahał się zemścić. Wybaczyłbym
mu, gdyby obrał za cel wyłącznie mnie. Jednak wciągnął w to wszystko mojego
narzeczonego, dlatego poniesie srogie konsekwencje.
Kierowca zatrzymuje samochód przed niepozornie
wyglądającym budynkiem. Jest jednopiętrowy i dość obskurny. Na parkingu przed
motelem czeka na nas jeden z detektywów. To on namierzył Roberta. Wysiadam z
samochodu i biorę głęboki wdech.
- Dobrze się pan czuje? – Szofer zerka na mnie z
troską.
- Tak – uspokajam go. – Prawie dwa tygodnie nie
wychodziłem na zewnątrz.
- Pokój numer dziewięć – informuje mnie detektyw,
który rozpina kurtkę dając mi tym samym do zrozumienia, że jest uzbrojony. –
Idę z panem.
- To chyba nie będzie konieczne – oświadczam, lecz
mężczyzna nie bierze moich słów na poważnie.
- Musimy mieć pewność, że nic panu nie grozi. Takie
są procedury – odpowiada oschle.
Procedury? Nie sądziłem, że ustalenie pobytu Jamie
wymaga jakichkolwiek procedur. On powinien być przy mnie. Tylko to się dla mnie
w tej chwili liczy.
- Proszę się trzymać za mną i nie wchodzić na linię
strzału. Poszukiwany jest sam. Powiadomiliśmy policję. Gdy tylko stąd
odjedziemy, lokalni funkcjonariusze dokonają aresztowania.
- Rozumiem – przytakuję niechętnie. Nie ukrywam, że
cała ta sytuacja jest dla mnie bardzo trudna. Osłabienie organizmu powoduje, że
czuję się wyczerpany. W dodatku wyrwano mi serce…
Wchodzimy na piętro po wąskich schodach. Okno zasłonięte
zostało szarobłękitną zasłoną, spod której przebija blask, rzucany przez ekran
telewizora. Pracownik agencji detektywistycznej puka do drzwi.
- Kto tam? – W głosie Roberta daje się wyczuć
zdenerwowanie.
- Dostawca – odpowiada detektyw. Jego kłamstwo brzmi
na tyle wiarygodnie, że zbieg bez wahania podchodzi do drzwi i przekręca zamek.
- To ty! – Robert rzuca się na mnie, lecz
towarzyszący mi ochroniarz popycha go do niewielkiego pokoju i zamyka za nami
drzwi. – Czego chcesz?!
- Gdzie jest Jamie? – pytam z udawanym spokojem,
choć adrenalina robi swoje. Szumi mi w głowie od kotłujących się emocji, nad
którymi dawno temu przestałem panować. Jeśli jeszcze dzisiaj nie odzyskam
narzeczonego, cała trójka gorzko tego pożałuje.
- Jamie? – Robert przestaje się szamotać i rzuca w
moim kierunku zdziwione spojrzenie. – A skąd niby mam to wiedzieć? Sądziłem, że
teraz jest twoją zabawką – szyderczo się uśmiecha. Jego komentarz nie przypada
mi do gustu. Przez takie traktowanie Jamie jest bardzo niepewny siebie. Czuje
się gorszy i uważa, że nie zasługuje na miłość.
- Nie mam czasu na bzdury! – krzyczę. – Co z nim
zrobiliście?!
- Nic. Ostatni raz widziałem go w naszym mieszkaniu.
Potem w magiczny sposób przeniósł się do ciebie. Skąd mam niby wiedzieć, co się
z nim stało?
- Santiago próbował mnie zabić. O tym także nic nie
wiesz? – Twarz mojego rozmówcy tężeje na dźwięk imienia zdradzieckiego
kochanka. – Z pewnością wiesz, że został aresztowany – dodaję zjadliwie, by
bardziej mu dopiec.
- To twoja wina. Wycofaj fałszywe oskarżenia
przeciwko niemu, a może powiem ci, gdzie jest Jamie.
- Nie przyszedłem tu negocjować – uśmiecham się,
czując bliski triumf. Czyżby Robert bał się więzienia?
- Pomogę ci odszukać tego małego szczura, jeśli
uwolnisz Santiago i dasz nam święty spokój.
- Jeśli o mnie chodzi, to w każdej chwili jestem
skłonny wycofać zarzuty – blefuję, by uśpić jego czujność. – Jednak sabotaż
gospodarczy to nie przelewki. Poza tym w tej sprawie to nie ja na niego
doniosłem. – Siadam na fotelu, bo czuję się tak fatalnie, że za chwilę mogę
zemdleć.
- Co proponujesz? – Robert powoli rozumie, że zasady
gry są znacznie bardziej skomplikowane niż mu się początkowo wydawało.
- Chcę wiedzieć, gdzie jest Jamie – powtarzam z naciskiem,
rozmasowując obolałe skronie.
- Dlaczego aż tak ci na nim zależy? To niedojrzały
emocjonalnie dzieciak, który nie ma pojęcia o prawdziwym życiu. Z twoją pozycją
możesz mieć takich na pęczki.
- Ale chcę jego! – wybucham, dając mu odczuć, że
nasza rozmowa powoli zmierza ku finałowi.
- Zakochałeś się? – drażni mnie Robert. – Zawiodłeś
mnie. Sądziłem, że facet z klasą wybierze sobie kogoś znacznie lepszego.
Przecież Jamie do niczego się nie nadaje. Nie ma z niego żadnego pożytku.
Zwłaszcza w łóżku. Próbowałem go czegoś nauczyć, ale okazał się krnąbrny i…
Podrywam się ze swojego miejsca i dopadam do
Roberta, którego łapię za gardło. Zaskoczony, nie reaguje dość szybko.
- Gdzie on jest?! – pytam po raz ostatni. Czuję, jak
moje palce są bliskie zmiażdżenia kruchych kości.
- Nie wiem! – charcze Robert, dziko walcząc o
oddech.
- Proszę pana – towarzyszący mi detektyw po raz
pierwszy wtrąca się do „dyskusji”. – Wystarczy. – Mężczyzna kładzie rękę na
moim ramieniu, wymuszając zwolnienie morderczego uścisku. Zdyszany Robert osuwa
się na podłogę, chciwie łapiąc powietrze.
- Daję ci ostatnią szansę. Gdzie Jamie? – lodowatym
tonem zwracam się do ledwo żywego dziennikarza.
- Ty draniu! Myślisz, że po czymś takim cokolwiek ci
powiem?! Nigdy go nie znajdziesz! Już moja w tym głowa! – odgraża się.
- Prawda jest taka, że nic o nim nie wiesz –
odkrywam swoje karty. – Byliście razem prawie dwa lata, a ty nie znasz nawet
adresu jego rodziców – prycham gniewnie, szykując się do wyjścia.
- Z Santiago byłem dłużej – Robert zaczyna się
głośno śmiać.
- No cóż, w takim razie mam nadzieję, że dobrze
zapamiętałeś wasz wspólny czas razem, bo twój kochaś długie lata spędzi za
kratkami. – Podchodzę do drzwi i przekręcam klamkę. – Skończyłem – oświadczam
detektywowi. – Możecie wezwać policję.
***
Wertuję kalendarz, który leży przede mną na biurku.
Dziś mija dziewięćdziesiąty ósmy dzień odkąd po raz ostatni widziałem
narzeczonego. Trudno mi pogodzić się z myślą, że wszystkie wysiłki, które
podjąłem, aby go znaleźć, nic nie dały. Jamie zapadł się pod ziemię. Gdyby nie
fakt, że w moim domu poniewierają się pozostawione przez niego ubrania oraz
książki, a w telefonie mam zapisanych kilkanaście wspólnych zdjęć, zacząłbym
się poważnie zastanawiać, czy nasz związek był prawdziwy. Dlaczego to wszystko
trwało zaledwie chwilę?
Najbardziej zabolała mnie postawa rodziców mojego
ukochanego, którzy zadowolili się krótkim mailem. Jamie napisał, że musi pobyć
sam i odezwie się za jakiś czas. Bez mrugnięcia okiem kupili to wytłumaczenie.
Odmówili, gdy zaproponowałem nagłośnienie całej sprawy. Trzymają mnie na
dystans, bo pojawiłem się nie wiadomo skąd. Wiedzieli, że ich syn związany jest
z Robertem. Podejrzewam, że obdarzyliby go znacznie większym zaufaniem, gdyby
zapukał do ich drzwi. Ja jestem obcy i odpowiadam za całe to zamieszanie.
Wzdycham cicho, zerkając na zegarek. Jest kilka
minut po dwudziestej trzeciej. Carla, moja sekretarka, dawno temu poszła do
domu. Praca nie przynosi mi ukojenia jak dawniej. Wprost przeciwnie. Planuję
sprzedanie pechowej gazety, która wpędziła mnie w kłopoty. Nie umiem zmusić się
do kreatywnego myślenia. Nie obchodzą mnie akcje, zyski, notowania. Chcę
jedynie przytulić moje niebieskookie szczęście. Jednak aby to zrobić, najpierw
muszę go odnaleźć.
Wychodzę przed budynek firmy, gdzie czeka na mnie
szofer. Otwiera drzwi od limuzyny.
- Wracamy do domu? – pyta, odpalając silnik.
- Tak – rzucam smętnie.
- Proszę się nie martwić. Prędzej czy później
trafimy na jego ślad. – Prawie codziennie słyszę tego typu deklaracje. W jego
oczach to tylko chwilowy kaprys obrażonego kochanka. Nie wie jak to jest, gdy
trzeba wrócić do pustego domu i położyć się samotnie do łóżka, rozmyślając
przed snem, czy Jamie żyje i czy o mnie pamięta. Najgorszemu wrogowi nie
życzyłbym takich przeżyć.
- Jutro… – mamroczę pod nosem z nadzieją. To
wszystko, co posiadam. Odrobina wiary, że nasz związek uda się reaktywować.
Ciche wibrowanie telefonu, który leży obok mnie na
wolnym siedzeniu, odrywa mnie od smutnych myśli. Na wyświetlaczu pojawia się
imię mojej sekretarki. Rzadko dzwoni do mnie o tak późnej porze.
- Tak? – odbieram połączenie, przygotowując się
mentalnie na kolejną katastrofę. Co tym razem poszło nie tak?
- Agencja detektywistyczna namierzyła pańską zgubę!
– podekscytowana kobieta nie ukrywa, że cieszy się tym sukcesem.
- Gdzie?! – pytam, drżąc z podniecenia.
- Jamie jest w Europie. Zlokalizowano jego kartę
kredytową.
- Samolot! Jedziemy na lotnisko! Szybko! – poganiam
szofera, by wykrzesał z siebie więcej energii i mocniej docisnął pedał gazu.
- Poinformowałam pilotów. Odrzutowiec będzie gotowy
do startu za dwadzieścia minut.
- Dziękuję – uśmiecham się, wdzięczny za tak dobre
wieści.
Ulga nieśmiało spływa wprost do mojego serca. Jeszcze
kilka godzin i przytulę ukochanego.
***
Zanim samolot ląduje bezpiecznie na płycie lotniska,
detektywom udaje się ustalić, że Jamie prawdopodobnie ukrywał się u profesora,
który jest autorem tłumaczonych przez niego książek. Wielokrotnie kontaktowałem
się w tej sprawie z wydawnictwem i zawsze byłem zbywany. Zapewniano mnie, że nikt
nie wie, gdzie się podział mój narzeczony. Żałuję, że nie byłem bardziej
dociekliwy. Przecież na stronie instytutu bezustannie wyświetla się reklama,
zapowiadająca publikację. Profesor bardzo polubił Jamie. Upierał się, że chce
współpracować wyłącznie z nim. Często dzwonił, pytając o różne szczegóły lub
proponując konsultacje na wypadek, gdyby młody tłumacz miał problem ze
zrozumieniem zawiłości jego badań. Nie sądziłem, że okaże się aż tak „uczynny”,
by zaprosić go do swojego domu.
Z odrzutowca przesiadam się do czekającego już na
mnie samochodu. Dotarcie do niewielkiego domu profesora zajmuje dodatkowa
godzinę. Niecierpliwię się. Dochodzi dziewiąta rano. Chciałbym zjeść śniadanie
z ukochanym. Na spokojnie wytłumaczyć mu, że tamtej feralnej nocy do niczego
nie doszło. Obydwaj wpadliśmy w pułapkę. Naszym byłym partnerom sama zdrada nie
wystarczała. Postanowili się także perfidnie zemścić. Mają pecha, bo choćbym
miał zginąć, nie pozwolę, by ktokolwiek odebrał mi narzeczonego!
Dom profesora to parterowa chatka z poddaszem. W
dodatku pusta. Nikogo tu nie ma. Detektywom bez problemu udaje się ustalić, że
ekscentryczny naukowiec przebywa obecnie razem z żoną w instytucie badawczym,
gdzie odbywa się konferencja poświęcona jego nowej książce. Nie przeszkadzało
mu to jednak w ulokowaniu tłumacza w tej niewielkiej posiadłości. Tylko czy on
na pewno tu jest? Pokoje oraz kuchnia są idealnie posprzątane. Lodówka świeci
pustkami.
- Sprawdzał pan poddasze? – podpowiada detektyw,
który mi towarzyszy w poszukiwaniach.
- Jeszcze nie. – Głupio mi pokazać, że znowu tracę
nadzieję.
Mężczyzna pomaga mi rozsunąć metalowe schody, które
prowadzą na samą górę. Znajduje się tu całkiem spore pomieszczenie. Pościel na
łóżku jest nieco wygnieciona. Za to na biurku znajduje się znajomo wyglądający
komputer. Jamie ma chyba słabość do tego modelu, bo identyczny zostawił w
naszym domu. Obok leży spora suma pieniędzy w gotówce, jego portfel, a także kilka
buteleczek z tabletkami.
- Chcę wiedzieć co to za leki – zwracam się do detektywa.
– Teraz.
- Już sprawdzam. – Przydzielony mi pomocnik robi
zdjęcie i wysyła je do biura. Po chwili dostajemy odpowiedź. – Nasz lekarz
twierdzi, że są to leki na receptę. Pomagają przy silnej migrenie.
- Jamie miewał migrenę tylko wtedy, gdy zbyt dużo
pił – dzielę się z detektywem swoimi przemyśleniami.
- Możemy spróbować ustalić skąd wziął te leki, ale
to potrwa.
- To nie będzie konieczne. Może pan jechać do
hotelu. Wolałbym porozmawiać z narzeczonym na osobności.
- Jest pan pewny? On niekoniecznie może być sam. –
Detektyw wskazuje na porzucone przy łóżku pudełko prezerwatyw. Zaciskam
szczęki, starając się zapanować nad obezwładniającą furią.
- Proszę poczekać w hotelu oraz uprzedzić pilota, że
samolot ma być w każdej chwili gotowy do startu.
- Jak pan sobie życzy. – Natręt wreszcie daje za
wygraną.
- Proszę zabrać jego rzeczy – wręczam mężczyźnie komputer,
a także dokumenty i pieniądze mojego narzeczonego. By spokojnie opuścić Europę
muszę zabezpieczyć jego paszport.
- A samochód?
No tak, zapomniałem o samochodzie…
- Każę kierowcy, by na pana poczekał.
***
Czekanie…
Czy jest coś gorszego od bezczynnego czekania?
Leżę na łóżku zastanawiając się co powiem Jamie, gdy
wreszcie się spotkamy. Nie brałem pod uwagę, że on celowo mnie unikał.
Wierzyłem, że czeka aż go odnajdę, by mógł rzucić się w moje ramiona. Tymczasem
wszystko wskazuje na to, że chłopak doskonale sobie radził bez mojej pomocy.
Kto wie, może nawet zdążył o mnie zapomnieć lub próbował to zrobić,
wykorzystując w tym celu kogoś trzeciego.
Czy zostałem zdradzony?
Czy będę potrafił sobie z tym poradzić?
Jamie z pewnością nie ma o mnie najlepszego zdania.
Widział mnie z Santiago w naszym łóżku. Nagi. To z pewnością był dla niego
spory szok. Jest wrażliwy i ufny. Otworzył przede mną swoje serce, choć nie
było mu łatwo.
A co, jeśli…?
Nie! Przestań! To nie ma sensu!
Spotkacie się. Wszystko mu wytłumaczysz. On ci wybaczy
i dalej będzie kochać.
Nie ma możliwości, by ten plan zawiódł!
Skupiony na analizowaniu wszystkiego, co miało
miejsce przez ostatnie trzy miesiące, nie zauważam, że za oknem robi się
ciemno. Jestem zmęczony, głodny i zestresowany.
Jamie, gdzie jesteś?!
Wyciągam telefon i dzwonię do detektywa.
- Nadal nie wrócił! – pełnym pretensji tonem żądam jakiejś
reakcji.
- Właśnie miałem się z panek kontaktować. Jamie jest
w barze, niedaleko stacji kolejowej. Za chwilę przyślę panu dokładną mapę i…
- Nie trzeba – przerywam monolog detektywa. –
Poradzę sobie.
Wściekły i zniecierpliwiony udaję się do auta, w
którym czeka na mnie przysypiający kierowca. Zanim udaje mi się cokolwiek
powiedzieć, na desce rozdzielczej pojawia się wiadomość.
- Jedź! – poganiam go, wskazując na współrzędne GPS.
Kierowca parkuje BMW przed obskurnie wyglądającym
lokalem. Czarna limuzyna zwraca uwagę kilku imprezowiczów, który palą papierosy
na świeżym powietrzu. Wysiadam z samochodu i rozglądam się po okolicy. Mam już
serdecznie dość czekania! Chcę działać!
Wpadam do zadymionej sali. Głośna muzyka oraz silny
odór alkoholu wywołują we mnie odruch wymiotny. Odnoszę wrażenie, że to musi
być naprawdę popularne miejsce, skoro jest tak szczelnie wypełnione
rozbawionymi ludźmi. Przepycham się wśród tańczących par, starając się namierzyć
w tłumie moją połówkę.
- Nie widzę go! – krzyczę do detektywa, który
pojawia się przy moim boku.
- Jest tutaj! Przed chwilą go widziałem! – odpowiada
równie głośno. – Sprawdzę łazienki, a pan niech poszuka na tyłach baru!
Nic dziwnego, że Jamie przepadł jak kamień w wodę,
skoro wynajęci przeze mnie ludzie są tak niekompetentni. Co z niego za
detektyw?! Nie umiał upilnować jednej osoby przez kilkanaście minut?! Najchętniej
od razu powiedziałbym mu coś do słuchu, ale nie będę tracić cennego czasu.
Wychodzę przed budynek i ponownie rozglądam się po
otoczeniu. Kręci się tu trochę ludzi, lecz wśród nich nie dostrzegam
ukochanego. Coraz bardziej nerwowy, idę za radą „profesjonalisty” i zaglądam na
tyły. Poza parą całujących się nastolatków, którzy uciekają w popłochu na mój
widok, nikogo tu nie ma.
Mam już wracać do auta, gdy do moich uszu dociera
znajomo brzmiący śmiech.
- Nie, przestań… Masz zimne ręce… – Wyraźnie słyszę
jego głos. Dobry humor zawdzięcza sporej porcji alkoholu. Wabiony tym cennym
dźwiękiem przedzieram się przez nieco zaniedbany żywopłot. To, co tam zastaję,
mrozi mi krew w żyłach.
Niebieskooki opiera się plecami o ścianę, podtrzymywany
przez jakiegoś typa. Niewielka smuga żółtego światła z pobliskiej latarni pada
na jego idealną twarz. Młody tłumacz ma zamknięte oczy. Pozwala, by klejący się
do niego amant wpychał swoje brudne łapska pod jego ubranie. Co gorsze, obcy nie
zamierza się hamować. Maltretuje jego szyję i zaczyna rozpinać spodnie.
- Nagle zrobiłeś się nieśmiały? – pyta zboczeniec,
gdy Jamie odwraca głowę, unikając pocałunku.
Nabieram gwałtownie powietrza do płuc, a następnie
ruszam do przodu. Chwytam napastnika za ramię i wykręcam je do tyłu tak mocno aż
nieznajomy wyje z bólu.
- Co robisz?! Odbiło ci?! – Szarpie się, próbując
uwolnić z żelaznego uścisku.
- Tknij go jeszcze raz, a połamię ci ręce – warczę ostrzegawczo,
rzucając miejscowego nagabywacza na ziemię. Facet podrywa się szybko do góry.
Zamierza mnie uderzyć. Jest zbyt zamroczony alkoholem, więc jego ruchy łatwo
przewidzieć. Na jego nieszczęście ja jestem trzeźwy. Obrywa raz w szczękę.
- Ty palancie! – rozjuszony niczym wściekły pies,
ponownie próbuje tej samej sztuczki. Nie okazuję litości. Wymierzam mu tak
silny cios, że osuwa się na kolana, plując krwią.
- Koniec przedstawienia. Chodź – wyciągam nieco
obolałą rękę w kierunku narzeczonego, który łaskawie otwiera oczy i wpatruje
się we mnie zamglonym wzrokiem
- Nie chcę – szepcze cicho. – Już cię nie kocham.
- To masz pecha, bo ja kocham ciebie. – Sięgam po
jego dłoń i siłą ciągnę do siebie. Jamie chwieje się na nogach. Jest tak
pijany, że ledwo stoi. Bez wahania biorę go na ręce i niosę w kierunku
samochodu.
- Nie kocham… – powtarza dla pewności, po czym traci
przytomność.
***
Moi Drodzy :)
Wiem, że obiecałem tylko 3 części, ale sami widzicie, że historia się nieco rozrosła, a ja nie chcę jej ciągnąć w nieskończoność, dlatego wkrótce pojawi się część 4 - miejmy nadzieję, że ostatnia :D
Dziękuję za kolejny rozdział....oj co ten Jamie wyprawia :-\
OdpowiedzUsuńBardzo proszę :)
UsuńJak to co? Dobrze się bawi, a Bradley przeszkadza.
Twój Kitsune
Ale masz wyczucie Lisie! Właśnie skończyłam czytać po raz drugi poprzednie części, gdy zauważyłam następną :D Mam nadzieję, że Jamie i Bradley jednak będą szczęśliwi :)
OdpowiedzUsuń~ Asuna
Zobaczymy :D Nie mogę obiecać, bo mam kilka opcji do wyboru.
UsuńTwój Kitsune
Oooo nie jak mogłaś zakończyć to w takim momencie?? Błagam cię żebyś napisała jak najszybciej kolejną część i nie torturowała mnie czekaniem. Zakochałam się w tym opowiadaniu i nie mogę się doczekać rozwiązania
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie DEFINITYWNIE zakończy się na części czwartej. Więcej nie będzie :)
UsuńTwój Kitsune
Baka Jamie. Oj Lisie, nie oszczędzasz swoich bohaterów :D Chciałabym już wiedzieć co dalej, ale pewnie będę miała taką samą frajdę czytając to, jak się godzą lub jeszcze bardziej ranią.
OdpowiedzUsuńPoczekam grzecznie i cierpliwie na kolejną część, ale czy na serio ostatnią? ������
Pozdrawiam, mysza_polna.
Ostatnia część jest już prawie skończona. Pojawi się dzisiaj późnym wieczorem lub jutro.
UsuńTwój Kitsune
Super, super, super :D mega się cieszę. Idealna wiadomość, akurat jak z pracy wróciłam :D
UsuńMoże to będzie za bardzo jak z anime czy mangi, ale: dzięki za Twoją ciężką pracę :) :) :)
Pozdrawiam, mysza_polna.
Hura, wreszcie sie doczekałam, a że będzie więcej części to jeszcze lepiej. Jakoś nie wierze, że skończy sie na czwartej;)
OdpowiedzUsuńNie będzie. Serio :D 4 to aż za dużo :D
UsuńTwój Kitsune
Przez ciebie tak się stresowałam podczas czytania, że aż mnie brzuch bolał :')
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę się nawet bałam, że tam to zakończysz :')
Na szczęście będzie 4 część B)
Czuję się spełniona B)
To może nie czytaj części 4, bo jest trochę straszna :D
UsuńTwój Kitsune