sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział I

Szkolne opowieści: Mój uczeń- opowiadanie yaoi (część II)

 



Mojej Lisiej Królowej


„Baby, this is what you came for
Lightning strikes every time she moves
And everybody's watching her
But she's looking at you...”


Zawsze, gdy tego słucham, myślę tylko o Tobie, Joleen.

Uwielbiam Cię rozśmieszać, wkurzać, budzić i usypiać. Patrzeć jak wyjadasz (z myślą, że nikt nie widzi) żurawinę z musli, słuchać genialnych pomysłów na opowieści, którymi się ze mną dzielisz na wspólnych spacerach, oglądać anime z Twojej tajnej płyty (dobre były :D), kupować mangi (zawsze się irytujesz, gdy sprawdzam, czy na końcu się całują), gotować makaron (przykro mi Joleen, ale musisz „oddać fartucha”, bo „majster-szefem” nie będziesz :P) i spędzać każdą wolną chwilę razem.

Napisałaś dla mnie niesamowite (-cie seksowe) opowiadanie... Nie mogę być gorszy, prawda? :) Jesteś moim Takano, a ja Twoim Ritsu (w pełni akceptuję mój los wiernego uke :P). Uczenie się od Ciebie jak być lepszym uważam za wielkie wyróżnienie. Dziękuję :)



Niebo jest dziś szare. Szary łączy czerń z bielą. Jest neutralny. Tak też się czuję. Zawieszony w próżni...
Parkuję przed wysokim, oszklonym budynkiem i udaję się w kierunku windy, która zabiera mnie na dwudzieste piąte piętro. Nie wyróżniam się z tłumu. Ubrany w ciemny garnitur pozdrawiam znajome osoby, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Wszystkim nam przyświeca jeden cel – zarobić jak najwięcej pieniędzy.
- Dzień dobry, szefie – wita mnie moja asystentka.
- Witaj, Anno.
- Zarząd czeka na pana w sali konferencyjnej.
- A pan Cheng? Przyjechał już?
- Tak. Godzinę temu, razem z tłumaczem – kobieta z trudem wstaje ze swojego fotela. Jest w zaawansowanej ciąży, lecz nie chce rezygnować z pracy. Brała udział w negocjacjach, a teraz za żadne skarby nie potrafię zmusić jej do odpoczynku. „Jeszcze nie rodzę” powtarza mi codziennie, gdy próbuję wysłać ją wcześniej do domu. Jej jasne włosy ułożone są w kok. Ma na sobie granatową sukienkę, sięgającą kolan. Wygląda bardzo „profesjonalnie”. Czasami mnie to dziwi, bo kiedy spotykaliśmy się w weekendy, by pracować w moim mieszkaniu, wyglądała zupełnie inaczej. Ubrana w zwykłe jeansy i bluzeczkę, nie przypominała osoby, która jest w stanie zrobić wszystko, by osiągnąć sukces.
- Dlaczego wcześniej do mnie nie zadzwoniłaś?! Od jego wizyty zależy, czy podpiszemy kontrakt – denerwuję się.
- Pan Cheng poprosił, abym panu nie przeszkadzała. Chciał na własne oczy zobaczyć, w jaki sposób pracujemy.
- Nieco ekscentryczna prośba, nie sądzisz?
- Trudno powiedzieć. Firma pana Chenga rozwija się równie prężnie jak nasza, lecz sam pan wie, że to mogą być tylko pozory. Powinniśmy mieć się na baczności – Anna poprawia mój krawat i strzepuje niewidoczne pyłki z marynarki, upewniając się, że będę się perfekcyjnie prezentował.
- Wszystko zależy od prezentacji. Jesteś gotowa? - spoglądam w jej jasnozielone oczy.
- Zawsze – odpowiada z determinacją.
- W takim razie pora na wielki finał. - Obydwoje wykonujemy po głębokim wdechu, a następnie powoli wypuszczamy powietrze, uśmiechając się do siebie. To nasz mały rytuał przed wszystkimi ważniejszymi wydarzeniami.
- Załatwmy go, szefie – puszczam ją przodem i kierujemy się do sali konferencyjnej.
- Dzień dobry – witam się z zebranymi, a następnie odsuwam Annie krzesło, dbając o jej komfort. Jest jedyną osobą, do której mam bezgraniczne zaufanie. - Panie Cheng, witamy w Anderson Inc. - siwy mężczyzna ściska pewnie moją dłoń, wpatrując się we mnie brązowymi oczami, które nie zdradzają żadnych emocji. Stawką dzisiejszego spotkania jest podpisanie kontraktu, dzięki któremu nasze firmy mogą ugruntować swoją pozycję i zostawić konkurencję daleko w tyle.
- Panie Anderson, bardzo dziękuję za zaproszenie – młody tłumacz od razu przekazuje mi słowa, wypowiedziane przez biznesmena. - Rozumiem, że możemy zaczynać?
- Jak najbardziej – posyłam mu pewny siebie uśmiech. Czekam, aż mężczyźni zajmą swoje miejsca, a następnie zaczynam prezentację, na którą składa się krótkie przedstawienie ogólnych postanowień ewentualnej współpracy, ale przede wszystkim bilans zysków i strat.
Jestem bardzo dobrze przygotowany, ponieważ opracowaniu strategii rozwoju finansowego poświęciłem kilka ostatnich tygodni. Pan Cheng słucha mnie w skupieniu, przyglądając się uważnie poszczególnym slajdom.
Oprócz naszego gościa, towarzyszą nam także członkowie zarządu. Mam 51% akcji, więc teoretycznie sam mogę podjąć decyzję o zawarciu umowy z chińskim przedsiębiorcą, jednak nie chcę tego robić w pojedynkę. Uważam, że zaangażowanie ze strony pozostałych sześciu osób, wchodzących w skład rady nadzorczej, ma lepszy wpływ na postrzeganie naszej firmy przez kontrahentów z zewnątrz i sprzyja jej integracji. Wypracowaliśmy wewnętrzne porozumienie, na mocy którego każdorazowo potrzebuję 80%, by zyskać zielone światło. Po wstępnych analizach aż czterech z nich przyznało mi rację twierdząc, że kontrakt z firmą pana Chenga będzie przysłowiową wisienką na torcie naszych finansowych starań. Dwie osoby nie są przekonane i to ich oczy posyłają mi dzisiaj najbardziej zimne spojrzenia, liczą na choćby najdrobniejsze potknięcia czy kompromitację.
- Jak mogli państwo zauważyć, w pierwszym kwartale zacieśnienie współpracy i wspólne zaangażowanie się w budowę systemów operacyjnych, przyniesie zysk na poziomie 47 %. Kolejne miesiące...
- Szefie... - przerywa mi cichy głos mojej asystentki, która delikatnie pociąga za rękaw marynarki, by zwrócić na siebie uwagę.
- Przepraszam bardzo. Zrobimy krótką przerwę, dobrze? - zwracam się do zebranych. - Pomyliłem slajdy? - pytam Annę ściszonym głosem, by w razie czego postarać się wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.
- Szefie... Zaczęło się...
- Co się zaczęło? - odwracam się w jej stronę, nie rozumiejąc, o czym do mnie mówi.
- Musisz mnie zabrać do szpitala... Dziecko... Ja rodzę... - spogląda na mnie przestraszonym wzrokiem, nadal szarpiąc za rękaw.
- Teraz? - upewniam się. - Przecież to dopiero ósmy miesiąc.
- Wiem... Wody mi odeszły... - łapie mnie za rękę i mocno ściska. Znam Annę na tyle dobrze by wiedzieć, że zaraz wpadnie w panikę.
- Spokojnie. Zawołam pogotowie – sięgam do kieszeni po telefon, lecz kobieta od razu mnie powstrzymuje.
- Centrum będzie zakorkowane. Nie zdążymy... Boję się – oczy zachodzą jej łzami.
- Nie bój się. Zawiozę cię do szpitala – wybieram numer do ochrony. - Proszę natychmiast podstawić mój nowy samochód przed główne wejście.
- Tak jest, panie Anderson.
- Anno, dasz radę dojść do windy? - pytam, starając się zachować spokój.
- Chyba nie... Tak bardzo mnie boli... - z ust ucieka jej jęk.
- Najmocniej przepraszam, ale musimy jechać do szpitala – informuję zebranych, pozbywając się sztywnej marynarki i biorąc Annę na ręce. - Panie Cheng, mam nadzieję, że pan rozumie. Siła wyższa – uśmiecham się do niego przepraszająco, kierując w stronę wyjścia.
- Anderson! Nie możesz teraz wyjść! - zirytowany Alden uderza pięścią w stół, wprowadzając zebranych w osłupienie.
- Naprawdę? - odpowiadam ironicznie.
- Szefie... Nie musisz mnie nieść... Jakoś dojdę – broni się cicho zdenerwowana jasnowłosa.
- Obejmij mnie za szyję. Za chwilę będziemy w szpitalu, zobaczysz.
- Nie chcę rodzić w samochodzie!
- Nie martw się, zdążymy do szpitala – staram się ja uspokoić, niosąc w kierunku windy.
- Ponoć pierwszy poród może trwać nawet kilka godzin, ale moja siostra urodziła córeczkę w trzydzieści minut... - zaczyna ciężko dyszeć. - Bardzo mnie boli!
- Wiem, wytrzymaj jeszcze chwilę. Już prawie jesteśmy na dole.
- Do najbliższego szpitala jest ponad 15 km! - lamentuje.
- Zdążymy, zaufaj mi.
- Obyś miał rację... Aaaa!
Ochroniarz otwiera drzwiczki samochodu, którym nawet nie miałem okazji się przejechać. Sadzam Annę na fotelu i wskakuję do środka. Muszę zdążyć!
Przejazd przez centrum o tej porze graniczy z cudem, więc wybieram objazd, przez który muszę naddać kilka dodatkowych kilometrów. Spanikowana Anna zaczyna płakać, próbując dodzwonić się do męża, który nadal przebywa na szkoleniu setki kilometrów stąd. Nie będzie go przy porodzie.
- Nie odbiera! Co teraz?!
- To może zadzwoń do mamy lub siostry? - proponuję jej.
- Moja mama wyjechała z siostrą na wakacje! Przecież został jeszcze miesiąc... - zaciska dłonie na oparciu fotela, walcząc z coraz bardziej nasilającymi się skurczami.
Rozpędzam samochód znacznie bardziej niż planowałem, lecz kobieta nie protestuje. Jej także zależy na tym, by jak najszybciej znaleźć się pod opieką lekarza.
- Nie wytrzymam! Chcę znieczulenie! - jęczy błagalnie.
- Jeszcze tylko kilka minut, obiecuję – zapewniam żarliwie, ściskając jej drobną dłoń.
- Szefie, a kontrakt? Jeśli Cheng nie podpisze...
- Nic mnie to nie obchodzi. Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Nie myśl o tym, oddychaj!
Dojeżdżamy na miejsce w rekordowym tempie, chociaż kilkukrotne przekroczenie szybkości nie jest powodem do dumy.
Parkuję na szpitalnym parkingu i pomagam Annie wysiąść. Następnie biorę ją na ręce i zanoszę na izbę przyjęć, gdzie od razu podbiega do nas młody lekarz i każe mi zanieść dziewczynę na salę porodową. Personel pomoże się jej przebrać w coś wygodniejszego oraz zrobi potrzebne badania.
- Nie zostawiaj mnie! - błaga, ściskając za rękę.
- Spokojnie proszę pani, mąż za chwilę do pani dołączy – uspokaja lekarz. - Rozumiem, że to pan? - zwraca się do mnie z rozczulającym uśmiechem na ustach. Zanim udaje mi się ułożyć odpowiednie wytłumaczenie, jasnowłosa mnie ubiega.
- Tak! Ma być przy porodzie!
- Oczywiście. Proszę pójść z siostrą Ewą, pomoże się panu przebrać.
- Przebrać?! - teraz to ja zaczynam odczuwać porodowy stres.
- Proszę! Nie zostawiaj mnie samej!
- Jesteś pewna, że...
- Tak! Proszę! – łzy spływają jej po policzkach.
- Nie denerwuj się, bo to zaszkodzi dziecku – upominam.
- Proszę pana, proszę za mną – uśmiecha się młoda pielęgniarka.
- Za chwile jestem – obiecuję Annie.
- Pierwszy poród?
- Tak – znacznie mniej pewny siebie ubieram zielony strój, który siostra Ewa z wielką wprawą pomaga mi założyć.
- Proszę się nie denerwować. Żona jest pod dobrą opieką. Dziecku bardzo się śpieszy. Jeszcze kilka minut i będzie po wszystkim.
Wracam na salę porodową, gdzie spocona kobieta wita mnie z ulgą.
- Myślałam, że uciekniesz...
- Damy sobie radę. Nie z takich opresji wychodziliśmy – wycieram jej czoło wilgotnym ręcznikiem.
- Dziękuję.
- Nie dziękuj, ty też nie zostawiła byś mnie samego. Dzwoniłaś do męża?
- Tak, przyleci wieczorem. Do tego czasu dziecko będzie już na świecie.
- Jest pani gotowa? - pyta lekarz, siadając na krześle i obserwując monitor, na którym wyświetlane są wszystkie ważniejsze parametry.
- Bardziej już nie będę – zapewnia go Anna, rzucając mi zrozpaczone spojrzenie.
- Razem – ściskam ją za rękę, odgarniając pasma jasnych włosów do tyłu, by było jej wygodniej.
- Razem – powtarza cicho.
- W takim razie proszę zacząć przeć, kiedy tylko poczuje pani skurcz.
Nigdy nie sądziłem, że będę uczestniczyć w narodzinach dziecka, bo nie czuję potrzeby ich posiadania. Staram się pomagać Annie, która jest dzielna. Wizja porodu przerażała ją od samego początku ciąży, jednak jej mąż zapewniał, że wszystko będzie dobrze, a teraz go nie ma...
- To chłopieć! - oświadcza lekarz, gdy jest już po wszystkim. Świeżo upieczona mamusia zaczyna płakać. Maleństwo zostaje położone na jej klatce piersiowej... Patrzą sobie pierwszy raz w oczy. Bardzo wzruszająca chwila...
Przyglądam się dzidziusiowi z fascynacją. Ma ciemne, potargane włosy po tacie oraz ciemnoniebieskie oczy. Wydaje się być niezadowolony. Jego płacz przypomina miauczenie kota. Pielęgniarka zabiera go do mycia.
- Jest piękny – gratuluję Annie, która uśmiecha się szczęśliwa.
- Dziękuje, że przy mnie byłeś – szepcze.
- To ja dziękuję. Chyba się zakochałem – śmieję się cicho.
W tej samej chwili dzwoni mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz. Alden... Pewnie chce mi powiedzieć, że Cheng wycofał ofertę współpracy...
- Odbierz – każe mi kobieta.
- Tak? - niechętnie dotykam zielonej słuchawki.
- Anderson! Gdzie jesteś do ciężkiej cholery?! Robisz jej jeszcze jednego dzieciaka, czy jak?! Mamy poważne problemy, a ty zajmujesz się bzdurami!
- Alden, ostrzegam cię – syczę do słuchawki. Ten mały padalec zawsze podnosi mi ciśnienie...
- Proszę pana, chce pan potrzymać synka? - proponuje mi ta sama pielęgniarka, która nie odstępuje nas ani na chwilę.
- Ja? - dziwię się. - Nie wiem czy umiem... Nie chciałbym go uszkodzić, jest taki malutki.
- Pomogę panu. Wystarczy podtrzymać główkę.
- Anno, mogę?
- Oczywiście – śmieje się.
- Wybacz, Alden. Jestem zajęty – rozłączam się, biorąc w ramiona malutkiego szkraba. - Cześć, mały – niebieskooki dzidziuś przygląda mi się przez chwilę, po czym zaczyna ziewać.
- Zrobić państwu zdjęcie? - proponuje siostra Ewa.
- Poprosimy – cieszy się blondynka.
Po chwili oddaję maleństwo jego mamie, a sam pstrykam jeszcze kilka zdjęć, po czym wysyłam je mężowi Anny oraz jej mamie i siostrze.
- Pokaż zdjęcia panu Chengowi, jeśli jeszcze tam jest. Może wybaczy nam poród i nie zerwie kontraktu – wzdycha. - Pozyskanie takiego partnera w interesach przyczyniłoby się do ugruntowania twojej pozycji... Przepraszam, to wszystko moja wina...
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Urodziny twojego synka były niezwykłym doświadczeniem. Na nic bym go nie zamienił.
- Pan Cheng więcej nas nie odwiedzi, dlatego pośpiesz się i jedź do biura. Wieczorem wraca do Chin.
- Nie szkodzi. Poproszę o kolejne spotkanie.
- Kolejne? Nie żartuj! Chcesz czekać pół roku? Nie mamy tyle czasu...!
- Nie chcę zostawiać cię samej. Mówiłaś, że twój mąż przyjedzie dopiero wieczorem.
- Poradzę sobie. Najgorsze mam już za sobą – uśmiecha się. - Jedź.
- Potrzebujesz czego?
- Niech ktoś przywiezie moją torbę. Jest w szafie, w moim gabinecie. Mam w niej wszystkie niezbędne rzeczy.
- Jasne, zajmę się tym – całuję kobietę w rękę i jeszcze raz spoglądam na maluszka, który rozkosznie ziewając, przeciąga się w łóżeczku. - Jest idealny.
- Szefie! - pogania mnie.
- Idę, idę...
Niechętnie spoglądam na zegarek. Dochodzi osiemnasta. Za niecałe dziesięć minut mój niedoszły wspólnik wsiądzie do prywatnego odrzutowca... Kilkumiesięczne przygotowania szlag trafił...
Opieram się o metalową ścianę windy, zbierając myśli. Muszę się przygotować na jutrzejsze spotkanie z zarządem. Rozszarpią mnie... Wyciągam telefon i jeszcze raz oglądam swoje zdjęcie z malutkim dzidziusiem. Uroczy. Żaden pan Cheng nie byłby w stanie zmusić mnie do zmiany decyzji. Nie mógłbym zostawić Anny tylko po to, by kontynuować głupią prezentację. W najgorszej sytuacji polecę do Chin i przeproszę mężczyznę. Jeśli rozpowie innym, że go olałem i opuściłem spotkanie z tak błahego powodu jak poród podwładnej, mogę mieć poważne kłopoty w znalezieniu innego wspólnika. Uderzam pięścią w metalową ścianę. Czemu to zawsze mnie spotyka? Może ciąży nade mną jakaś klątwa? W ostatnich latach nie stało się nic, co mógłbym uznać za jakiś wyjątkowy sukces, napawający mnie dumą. Wprost przeciwnie. Nawet jeśli wkładałem w coś wiele pracy i wysiłku, efekt był zaledwie zadowalający.
Popycham szklane drzwi z napisem Anderson Inc. i wchodzę do środka. Większość z zatrudnionych przeze mnie pracowników nadal siedzi w niewielkich boksach, wpatrując się w monitory.
- Szef wrócił! - ogłasza radośnie Bell, używając w tym celu znienawidzonego przeze mnie megafonu, który rozbawia do łez innych pracowników.
- Ciszej, błagam – proszę zaledwie osiemnastoletniego chłopaka, który będzie moim asystentem w czasie nieobecności Anny. Nie wybrałbym go na to stanowisko, ale nie miałem wyboru. Czasami trzeba pójść na kompromis...
- Szefie, był pan przy porodzie? - kontynuuje przesłuchanie, wyciągając w moją stronę dłoń z mikrofonem, jak podczas wywiadu.
- Przeszkadzasz innym przy pracy – odpowiadam wyraźnie zirytowany.
- Szefie, wszyscy chcą wiedzieć! – odkrzykuje mi, również przez megafon, dyrektor działu księgowości.
- Widzę, że pomysł z megafonami się przyjął... - wzdycham do mikrofonu, wywołując salwy śmiechu wśród pracujących. - No dobrze, powiem wam. Tak, byłem przy porodzie. Anna urodziła pięknego i zdrowego chłopczyka. Zdążyliśmy do szpitala na ostatnią chwilę – chwalę się. Zadowoleni pracownicy zaczynają bić mi brawo.
- Szefie, szef to zawsze umie się postarać! – wiwatuje Bell, wpatrując się we mnie błyszczącymi oczami. - Ma pan zdjęcie? Wszyscy chcą zobaczyć dzidziusia.
- Mam zdjęcie – wyciągam telefon i pokazuję chłopakowi.
- Ale słodziak! - wrzeszczy do megafonu.
- My też chcemy zobaczyć! - odkrzykuje mu dyrektor.
- Zaraz się tym zajmę – oferuje się chłopak. - Proszę wysłać mi to zdjęcie, szefie. Wrzucę je na stronę firmy – ekscytuje się. Nie mam innego wyjścia. Wysyłam im zdjęcie ze szpitala, na którym przytulam do siebie „słodziaka”.
- Czy jest jeszcze ktoś z zarządu? - pytam mojego asystenta zmęczonym głosem, unikając mikrofonu jak ognia.
- Niestety, ale nie. Tylko pan Cheng i jego tłumacz nadal na pana czekają.
- Co takiego?! Pan Cheng jeszcze tu jest?!
- Tak, czeka w pańskim gabinecie.
- Czemu mi nie powiedziałeś?!
- Pan Cheng zamówił dla pana mnóstwo kwiatów i balonów. Nikt mu nie powiedział, że to nie pan jest ojcem dziecka. Kazałem je wnieść do pańskiego gabinetu.
- Chyba sobie kpisz! Utwierdziliście go w przekonaniu, że to moje dziecko? Pomyśli, że jestem niegodnym zaufania kłamcą, kiedy się dowie, że dziecko nie jest moje!
- Przepraszam szefie, ale co miałem zrobić? Pan Alden z nim rozmawiał...
- Nieważne – rzucam przez ramię i naciskam na klamkę. - Panie Cheng... Bardzo przepraszam... - mężczyzna podnosi na mnie wzrok, siedząc przy niewielkim, szklanym stole.
- Pan Anderson. Miło znowu pana widzieć. Gratuluję synka – uśmiecha się do mnie.
- Pan Cheng... Widzę, że nie potrzebuje pan tłumacza... - spoglądam na niego wymownie, odpowiadając na jego uśmiech.
- Wydaje mi się, że jesteśmy kwita – wskazuje na kosze kwiatów i balonów.
- To nie moje dziecko, lecz mojej asystentki i jej męża. Pomogłem jej, bo się przyjaźnimy.
- Proszę usiąść, panie Anderson.
- Dziękuję – odsuwam sobie krzesło i zajmuję miejsce na wprost mężczyzny. - Jeszcze raz przepraszam... Fatygował się pan z tak daleka, a ja wyszedłem w środku prezentacji... - próbuję się wytłumaczyć, lecz mężczyzna nie daje mi okazji.
- Panie Anderson, wiele się o panu dowiedziałem w czasie pańskiej nieobecności – zaczyna tajemniczo.
- Nie wątpię – znając Aldena jestem pewny, że pan Cheng zdążył wyrobić sobie o mnie jak najgorsze zdanie.
- Gdy obiecał pan tej kobiecie, że zdążycie na czas do szpitala, wszyscy członkowie zarządu oraz pańscy pracownicy, poza małym wyjątkiem, byli święcie przekonani, że będzie dokładnie tak, jak pan powiedział. Nie zwątpili w pana ani na chwilę.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Mnie również. Już dawno nie spotkałem się z czymś takim. Zazwyczaj pracownicy nie szanują swoich pracodawców, tymczasem tutaj... Miło jest być świadkiem takiej sytuacji.
- Dziękuję za komplement, panie Cheng.
- Megafon to także innowacja, z którą się jeszcze nie spotkałem – zaczyna się cicho śmiać.
- Słyszał pan? - pytam zawstydzony.
- Każde słowo. Przed pańskim przyjazdem było jeszcze bardziej wesoło. Dział kadr rywalizuje z działem finansowym. Wiedział pan?
- Nie.
- W dziale kadr urodzili się dwaj chłopcy i dziewczynka, za to w dziale finansowym trzeci chłopiec i bliźniaczki. Prowadzicie.
- Na to wygląda – spoglądam mu w oczy zaskoczony, że beztrosko rozmawiamy sobie o dzieciach, podczas gdy powinienem błagać o wybaczenie.
- Widzę, że jest pan zdezorientowany moim zachowaniem.
- To prawda – przyznaję. - Spodziewałem się, że będzie robił mi pan wyrzuty.
- Przecież nie zaplanował pan porodu w środku prezentacji, prawda?
- Tak, ale mam świadomość, iż pański czas jest bardzo cenny, a nasza współpraca dobiegła końca zanim jeszcze się zaczęła.
- Panie Anderson, proszę nie być takim pesymistą. Dzisiejszy dzień był bardzo pouczający. Miałem czas, by przyjrzeć się waszej firmie z bliska. To było bardzo ważne doświadczenie. Jeśli nie zmienił pan zdania, bardzo chętnie przyjrzę zebrane przez pana dane, a jutro podpiszemy oficjalną umowę.
- Bardzo dziękuję, panie Cheng – zaskoczony ściskam wyciągniętą przez mężczyznę dłoń.
- Mam jednak pewien warunek. Przyjacielską prośbę.
- Zamieniam się w słuch.
- Chciałbym, aby przez czas trwania naszej umowy, kilku moich ludzi mogło brać udział w projekcie i uczyć się od pana zarządzania zespołem.
- Panie Cheng, nie wiem czy...
- Jeśli pan odmówi, nie podpiszemy umowy.
- Nie daje mi pan wyboru! - protestuję gwałtownie.
- Przyślę do pana troje najlepszych, najbardziej zaufanych pracowników, którzy od przyszłego roku pomogą mi w zarządzaniu przedsiębiorstwem. Sam pan widzi, że mam już blisko sześćdziesiąt lat i czas pomyśleć o częściowej emeryturze. Chciałbym mieć więcej czasu dla wnuków – tłumaczy, starając się uśpić moją czujność. Tak naprawdę pan Cheng jest wytrawnym graczem, który mydląc mi oczy przeforsował właśnie pobyt trzech swoich szpiegów przez najbliższe sześć miesięcy w naszej firmie... Po prostu pięknie.
- Skoro tak stawia pan sprawę – zaciskam dłonie w pięści na widok uśmiechu, który pojawia się na twarzy mojego nowego wspólnika.
- Zgadza się pan, panie Anderson?
- Tak, zgadzam się - przytakuję, nie siląc się na entuzjazm.
- Bardzo mnie to cieszy. Omówimy szczegóły podczas kolacji? Zapraszam.
- Dziękuję.
Zjeżdżamy windą w dół. Obserwuję pana Chenga. Wygląda na zadowolonego z siebie i zrelaksowanego. Pewnie odczuwa satysfakcję, o której ja mogę tylko pomarzyć...
Nie cieszy mnie, że umowa zostanie podpisana. Nie podnieca wizja kolejnych pieniędzy, które zostaną przelane na moje konto. Jestem pusty w środku, niezdolny do odczuwania jakichkolwiek emocji... Wypaliłem się. Coś we mnie pękło w tej samej chwili, gdy straciłem Cię z oczu... Czasami wydaje mi się, że byłeś tylko snem, który śniłem dawno, bardzo dawno temu... Nie kocham Cię już i nie nienawidzę. Jestem jak poranne niebo. Zupełnie neutralny...

27 komentarzy:

  1. Pierwsza? Wow, święto jakieś. Wracam padnięta po pracy, a tu rozdział. Jak się cieszę, że w końcu i do Ciebie słoneczko zawitało i dało wene na pisanie.
    Powiem tak... Dziwnie mi się czytało o porodzie... Bo yaoi i poród to trochę inna bajka. Ale cóż... Zobaczymy jak dalej będzie, czyli gdy przyjedzie trójka gości. Może któryś z nich wpadniew oko naszemu Andersonowi? Chyba tak. I w sumie to ciężko mi coś więcej powiedzieć... Dlatego jeszcze tylko chce życzyć weny i dobranoc!
    Nirana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałaś moje inne opowiadania, więc już wiesz, że Kitsune musi namieszać :D Poród? A czemu nie? :D Zamierzam opisać wszystko tak, by powstała zupełnie nowa historia, nawiązująca lekko do swojej poprzedniczki :) A to, że jestem nieprzewidywalny, macie w bonusie :D
      Dobranoc :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Wchodzę padnięta na blogger'a. Patrzę, a tu (WRESZCIE) pierwszy rozdział drugiej części o William'ie (tak poza tym, to imię ma coś w sobie xD) i tym nieudaczniku Danielu. Znowu zerkam, a tutaj dedykacja. Dedykacja... dla mnie? O.O (no wreszcie! cz. 2 xD) *przeciera zmęczone oczęta i spogląda z niedowierzaniem* Kitsuniu! >///.///< *burak 3000* Jest mi tak niezmiernie miło! <3 <3 *całuje i podgryza z zacieszu lisie uszka*
    Ale to, że wyjawiłeś moje (nasze) słodkie tajemnice... -,- No cóż... *wzdycha* Nazwa do czegoś zobowiązuje, mam rację? ;P

    Teraz słówko do rozdziału... To był Will czy Daniel? O.o Bo w pierwszej chwili pomyślałam, że to Anders z Dragon Age! X,D A tutaj jakiś "pan Anderson"... To może chodzi o son'a Andersa?! XD (gomin, jest już późno, a ja ostatnio się nie wysypiam... ;-;)
    Jacy tutaj są herosi! *q* Prawie jak Akashi-sama ;)
    Fragmenty z neutralnością-szarością i megafonem były wspaniałe :3 Więcej takich poproszę! :D

    Kitsuniu, mój najsłodszy! Za dedykację ślicznie dziękuję, czekam z utęsknieniem na badass'owego Will'a i dużo (seksów) dramatu~! ;D Weny i niech opowiadanko się łatwo i szybciutko pisze! ;*


    Joleen :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę, Królowo :) Wiesz, że dla Ciebie i przez Ciebie jest to wszystko :)

      Twój Kitsuś kochany

      PS. Anders...Czy może raczej Father Anders... Ale ciii... Niech to pozostanie naszą tajemnicą :)

      Usuń
  3. Mój kochane szkolne opowieści! *stawia kubek z herbatą* To miejsce jest moje, później wrócę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytając dostałam zawału tylko jakieś trzy razy i musiałam zrobić tylko cztery przerwy, bo nie docierało do mnie, że znowu mogę poczytać o moim ulubionym, jak do tej pory bohaterze! *^*

      Rozdział ciekawy, Will taki dojrzały i przedsiębiorczy, mrrrr, Daniel się zdziwi :D Tak szczerze to myślałam, że Daniel będzie odbierał poród, ale w sumie dobrze się stało :D

      Ogólnie to ogarnęła mnie straszna nostalgia podczas czytania... To Twoje pierwsze opowiadanie tutaj, pierwsze, które zaczęłam komentować i jakoś tak cieplutko na sercu mi się zrobiło na wspomnienie początku 'naszej znajomości'. Do tej pory pamiętam, jak trafiłam na tego bloga i zaczęłam czytać pierwszy rozdział Opowieści w drodze do szkoły! Tak mnie wciągnęło, że wdepnęłam w kałużę >.<

      Naprawdę baaaardzo nie mogę się doczekać ciągu dalszego!
      Duuuuużo weny, bo przyda się, żeby zaspokoić moje willowe żądze ^^


      Ruu

      Usuń
    2. Ruu i żądze... Mrrr... :D Czego ja się nie dowiaduje z tych na pozór niewinnych komentarzy... :D
      Dziwnie jest wrócić do pierwszego opowiadania. Z jednej strony wspomniana już przez Ciebie nostalgia, a z drugiej niewiadoma... Jak mi to wyjdzie, co się wydarzy, jak potoczą się losy chłopaków. Znowu idę trochę na żywioł, więc sam nie wiem co będzie. Poza zakończeniem - to zawsze niezmienny punkt programu :P Nie wiem czemu, ale zaczynam odczuwać presję. Wiele osób pisało mi, że trzeba było od razu wstawić Szkolne opowieści i nie marnować czasu na pozostałe dwa opowiadania. No sam nie wiem no :D
      Drugi rozdział w trakcie produkcji :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. CO.
    Kompletnie się pogubiałam
    ach głupota boli -,-

    na poczatku mialam taki WTF narratorem jest Willuś iczy daniel

    i coś czuje ze to willaim a cos czuje że jednym z tych typów będzie Daniel

    A teraz kitsuniu powiedz mi jaki jest odstęp czasowy między seriami?

    I wogle aż mi się początek miło czytało i wtedy zrozumiałam co ty masz do tych dziewczyn-przyjaciółek w swoich opowiadaniach xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież to oczywiste, kto jest narratorem :D
      Jest pewien odstęp czasowy, to prawda. Już niedługo wszystko się wyjaśni. Chłopcy muszą się najpierw odnaleźć w nowej rzeczywistości, a na to potrzebuję jeszcze chwili.
      Dziewczyny-przyjaciółki są fajne :D Uwielbiam :) Lecz nie tym razem. Najlepszym przyjacielem będzie facet. Wkrótce się przekonasz :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Oho! Czuje drame troche ;-;
      Czekam czekam byle byłby happy end z Danielem
      (bo już miałam chwile zwątpienia)

      Usuń
    3. Happy end? Nie wiem co to znaczy :P

      Twój Kitsune

      Usuń
    4. Kitsuuuś D:

      Wegi

      Usuń
  5. Łoooo! Znowu mnie wywieźli. No ja wiem, rodzina mnie lubi (ta jasne) i wgle, ale bez przasady ;-;
    Tak więc Yagoda ukradła mi komentarz :'D Nie miałam pojęcia kto był narratorem. Stawiam na Willa. Coś mi bardziej świta.
    Mam nieodparte wrażenie, że tym jednym chłopakiem będzie Danielek. Toć to szok!
    Will taki zimny sie zrobił. Nie gadaj, że to teraz taki zimny seme ;-; Nie psuj mi Willusia </3
    A ta przyjaciółka-dziewczyna-współpracownica dużo tu nam namąci?

    Wegi
    Ps. Jak mi się nudziło! Kitsuś, co słychać?

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Wegi, tęskniłem :) Jak było u rodziny? Dobrze się bawiłaś?
    Narratorem będzie pan Anderson :D To przecież oczywiste kim on jest, prawda? :D
    Mącicielem będzie ktoś inny. Dam Wam odpocząć od kobiet i skupię się na facetach heheheh:D
    Wszystko się wyjaśni w kolejnym rozdziale, nad którym jeszcze pracuję. Przeszkodziło mi wielkie pudło. Mangi to zło :D Te historie są tak romantyczne... Rozpływam się :)
    Musiałem przeczytać ponownie pierwszą część Szkolnych opowieści i przez całkowity przypadek zaplanować inne opowiadania, a dzień taki krótki... No nic, biorę się do pracy, to może dziś wieczorem coś wrzucę.

    Twój Kitsune

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze tydzień i wtedy nigdzie się nie wybieram :) A u rodziny nuda… Nikogo w moim wieku, tylko 6 letnia, dalsza kuzynka. Zniewoliła ją moja siostra :D
      Okeeeeej, ale KIM jest pan Anderson. Może jakaś podpowiedź? :D Chce mieć pewność.
      Nie mów, że Danielek kogoś poznał :o Oooo nie! Albo … *dam dam dam* POZNA!
      Kitsuś, chcesz mi parę tych mang pożyczyć? *^* Jestem definitywnie bez kasy :/
      Ja czekam, czekam :D Jak wróciłam od soboty, miałam 74 powiadomienia na Wattpadzie w 27 książkach… Jak żyć?! Od 22 czytałam do 3.00? Chyba tak… Ale żyyyje! Nie wiem jak wstałam, ale czuje się jak zombi. EEEKSTRA :D

      Wegi

      Usuń
    2. Wśród tej paczki nie ma tytułu, na którym najbardziej mi zależy, ale z drugiej strony nie jest dostępny w Polsce... Wczoraj przeczytałem tylko jeden tom, a Joleen 13... Nie wiem jak to zrobiła. Jakieś czary :D I też poszła spać ok. 3. Starość, nie radość... :P
      Wegi, skup się. To przecież pan Anderson :) Jak możesz nie mieć pewności :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    3. Gdybyś ty widział jak ja szybko czytam! przez 3 godziny przeczytałam całe szkolne opowieści. Znowu :D
      Okej, teraz ogarnęłam, że to nie może być Will. Miał inne nazwisko :'D Ja i moja spostrzegawczość! Czyli… Daniel
      przejął jednak tą firmę. Aaaalboooo, narratorem nie jest ani Daniel, ani Will (choć to raczej mało prawdopodobne).

      Wegi

      Usuń
    4. Też przeczytałem je ponownie, by być bardziej na bieżąco :D
      Jeśli przeczytasz nowy rozdział od razu zorientujesz się kim jest tajemniczy narrator :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    5. Się robi! Już idę czytać :D

      Wegi

      Usuń
  7. Hej!
    Bardzo mi się podobał ten rozdział. Taki przesycony akcją z masą niespodzianek. Szkoda, że ja nie mam takiej wyobraźni

    Musisz bardzo kochać swoją Wybrankę, żeby wstawiać takie słodziaszne dedykacje :) (miałam chwilę zwątpienia dodając to zdanie). Swoją drogą z obserwacji doszłam do wniosku, że są dwa typy związków - takie, w których jest mega więź między partnerami, taka, że każdą chwilę chcę się spędzać razem i ciągle jest mało oraz takie, w których w ogóle czegoś takiego nie ma.

    I to wcale nie zależy od odległości. (nawet nie wiem czemu to napisałam, chyba będę żałować)

    Pozdrawiam,
    Skrzacik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zapewne wiesz, mam ZAKAZ wypowiadania się na temat naszego prywatnego życia, ale dziękuję :D
      Mam nadzieję, że druga część przypadnie Ci do gustu :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Jakbyś nie zauważył to z lekka ten zakaz złamałeś na samym początku wpisu :)

      Usuń
    3. Ja? Niemożliwe :D My się po prostu przyjaźnimy :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  8. Hejka,
    miło widzieć, że Will jest takim wspaniałym szefem, mam wrażenie, że jednym z tych szpiegów byłby Daniel...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, miło jest widzieć że Will jest takim wspaniałym szefem, mam nieodparte wrażenie, że jednym z tych szpiegów mógłby być Daniel...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń