poniedziałek, 1 stycznia 2024

Wpadka rozdział 10

 

Wracam do domu przybity i zmęczony jak nigdy. Rzucam marynarkę na podłogę w salonie, a następnie ciężko opadam na białą sofę. Przez kilka dłuższych chwil chowam twarz w dłoniach i zamykam oczy. W powietrzu czuję subtelny zapach ciętych kwiatów oraz duszonego mięsa. Moja gosposia ma do załatwienia jakieś ważne sprawy, więc to ja będę musiał podać Samuelowi kolację.

- Wszystko przygotowałam, proszę pana. – Kobieta siada obok mnie, po czym kładzie swoją dłoń na moim ramieniu.

- Wiem. Dziękuję. Powiem kierowcy, by odwiózł cię do domu.

- Nie trzeba, proszę pana. Poradzę sobie.

- Nalegam – jestem nieustępliwy. Dobrze znam jej prywatne problemy.
– Możesz bez przeszkód korzystać z limuzyny tak długo, jak będziesz chciała.

- Postaram się wrócić najpóźniej jutro przed południem.

- Nie spiesz się. Do czasu porodu nie będę chodził do pracy. – Czujne spojrzenie przenikliwych oczu sprawia, że kontynuuję wątek. – Zawsze mówiłaś, że za dużo pracuję, więc postanowiłem cię posłuchać. – Uśmiecham się, by rozładować atmosferę.

- To słuszna decyzja. Najwyższa pora, by zajął się pan tym biednym chłopakiem.

- Żal ci Samuela, Dorothy? Nie pamiętasz, że to nasz wróg?

- Chciałabym, ale to trudne.

- Nie rozumiem. – Ta odpowiedź zbija mnie z tropu. – Trudno ci go nie lubić?

- Jest miły. Na wszystko się zgadza. Nie robi problemów. Dobrze by było, aby poświęcił mu pan więcej czasu. Dzieciaki mocno dają mu w kość.

- To moi synowie! – Przechwalam się, pękając z dumy. – Może wyrosną na piłkarzy? – Żartuję, lecz gosposia nie wygląda na rozbawioną.

- Powinien pan zwracać im uwagę na takie rzeczy. Bliźniaki doskonale zdają sobie sprawę, że nie jesteście razem. W dodatku to alfy… – Dorothy rzuca mi kolejne, znaczące spojrzenie. – Omega jest na przegranej pozycji. Dzieci nie liczą się z jego zdaniem. Do tego Samuel jest chory i wiecznie zmarznięty.

- Staram się go ogrzać – wzdycham, by ukryć zdenerwowanie. – Sama wiesz,
że nie odwzajemniam jego uczuć. Głupio mi, gdy mam go przytulić. – Zniżam głos do szeptu, bo czuję się mocno zawstydzony.

- Akurat to nie powinno pana martwić. – Słowa Dorothy niosą pocieszenie, którego od dawna potrzebowałem. – Samuel to rozumie. Dla niego dobro dzieci również jest na pierwszym miejscu.

- Powiedział ci o tym? – Cały się spinam, czekając na odpowiedź.

- Tak. Czasami rozmawiamy. Dziwi to pana?

To bardzo podchwytliwe pytanie. Jak mam na nie zareagować? Pochwalić się, że ostatni raz dostąpiłem „zaszczytu” konwersacji z Samuelem pół roku temu?

- Dorothy, możemy jechać. – Niespodziewane pojawienie się szofera ratuje mnie z opresji. – Przepraszam, panie Atkins. Nie chciałem przeszkadzać.
– Mężczyzna próbuje taktownie się wycofać, lecz wolę wykorzystać okazję
i pozbyć się tej dociekliwej dwójki.

- Nie przeszkadzasz nam – uśmiecham się nieszczerze, podnosząc się z sofy.
– Wprost przeciwnie. Proszę, zaopiekuj się Dorothy i zabierz ją, gdzie tylko będzie chciała.

- Nie będzie pan potrzebował samochodu? – Mój kierowca również zachowuje się dość podejrzliwie względem mnie. Razem z gosposią wymieniają między sobą serię spojrzeń, od których czuję zimny dreszcz na plecach.

- Nie. Zamierzam spędzić mnóstwo czasu w domu i cierpliwie czekać na synów. A wam życzę miłego wieczoru. Widzimy się pojutrze.

 

***

 

Cichy i spokojny wieczór z kieliszkiem wina to coś, na co od dawna miałem wielką ochotę. Nie powinienem pić, wiem o tym. Alkohol to zły doradca, ale jak inaczej mam się zrelaksować?

Jesteśmy sami w domu. Tylko on i ja. Za pół godziny muszę iść na górę, by podać kolację. Jeśli do tego czasu nie opanuję pożądliwych myśli, to…

Kłamca… Kłamca… – drwi ze mnie cichy głosik. – Celowo pozbyłeś się zarówno Dorothy, jak i szofera…

Nie, to nie tak! Dorothy potrzebuje samochodu, a ja…

Ty potrzebujesz seksu, a Samuel ciepła twojego ciała.

Nie! Opamiętaj się, Jeremy! I zachowuj jak dorosły! Nie jesteś już rozwydrzonym szczeniakiem. Myśl o dzieciach! Właśnie, o dzieciach. Brakuje mi ich. Ciekawe co by powiedziały na wieść, że tatuś jest bezrobotny? No
i prawdziwa wisienka na torcie – Jackson sprzedał Samuela jakiemuś zwyrodnialcowi.

Głupiutki piwnooki nadal czeka na odwiedziny. Nie ma pojęcia, że braciszek nie chce go w rodzinie, a resztę życia przyjdzie mu spędzić na kolanach, zadowalając jakiegoś kretyna. Tego już nie nazwiesz gwałtem, palancie?

Dopijam resztkę wina i ruszam do kuchni, by podgrzać kolację. Gosposia przygotowała pieczeń. Lubię pieczeń. Dzieciom także powinna smakować. Wyłączam kuchenkę i nakładam spory kawałek prosto na talerz, który leży na blacie. Obok niego znajduje się taca, a na niej witaminy, a także deser. No
i powinienem przygotować sałatkę. Będę musiał przypilnować, by ten mały uparciuch zjadł wszystko do ostatniego okruszka. W przeciwnym wypadku ograniczy się do kilku kęsów i pójdzie spać. Przez jakiś czas poleżę blisko niego, ale na tym koniec.

Zabieram perfekcyjnie zbilansowany posiłek i udaję się do pokoju gościnnego. Otwieram drzwi. Światło jest zapalone. Podchodzę do łóżka, które okazuje się puste. Pewnie jest w łazience. Odstawiam kolację omegi na stolik i cierpliwie czekam aż wróci.

Mija dziesięć minut. Po chwili z dziesięciu robi się dwadzieścia, a chłopak nadal nie wychodzi. A jeśli zasłabł? W jego stanie wszystko jest możliwe, zwłaszcza że niezbyt często wstaje. Mocno zaniepokojony i pełen najgorszych przeczuć wparowuję do środka niczym tornado. Samuel powolnie odwraca się w moją stronę, by sprawdzić kim jest intruz. Stoi dokładnie na wprost mnie. Jest nagi. Strumienie ciepłej wody leją się na jego skórę. Nabieram gwałtownie powietrza. Przyznaję, że nie takiego widoku się spodziewałem. Na tle czarnej, wykafelkowanej ściany  robi na mnie piorunujące wrażenie. Jego ręce obejmują zaokrąglony brzuszek. Mokre włosy poprzyklejane są do twarzy. I te oczy… Oczy pełne uczuć i czystej miłości…

Ostatnią rzeczą, jaką rejestrują moje zmysły, jest odgłos kroków. Moich kroków. Wystarczy kilka sekund, abym znalazł się blisko niego. Ubrania, które na sobie mam, momentalnie nasiąkają wodą. Serce bije mi zdecydowanie za szybko, a na ciele czuję dreszcze.

Samuel rozchyla lekko wargi, jakby chciał mi coś powiedzieć, lecz równie szybko rezygnuje z tego pomysłu. Jego skóra jest chłodna w dotyku. Gdy łapię go za ramiona i ostrożnie popycham do tyłu, wyczuwam pod palcami gęsią skórkę.

- Zimno ci… – Sięgam dłonią w kierunku mieszacza i przesuwam dźwignię odrobinę w lewo. Kłęby pary wokół nas wyraźnie gęstnieją. – Za chwilę będzie gorąco, zobaczysz.

Obracam chłopaka tyłem do siebie i chwytam go za nadgarstki. Samuel niechętnie odrywa je od brzucha.

- Oprzyj ręce na ścianie, o tak. – Upewniam się, że mnie posłucha, po czym nagradzam mojego kochanka serią delikatnych pocałunków, którymi obsypuję jego nagi kark. Uwielbiam to miejsce. Zwłaszcza u niego.

Piwnooki nieznacznie odchyla głowę, by spojrzeć na mnie z ukosa.

- O co chodzi? – pytam, próbując odgadnąć jego myśli. – Mam przestać? – Gdy nie reaguje, pochylam głowę i przesuwam językiem po jego mokrych plecach. W ten sam sposób wyznaczam trasę wiodącą wzdłuż jego kręgosłupa, aż do pośladków. Ze ściśniętego gardła wydobywa się zbyt ciche jak na mój gust westchnienie, które odbija się echem od marmurowych ścian. – Będziesz tu pięknie brzmiał – droczę się, łapiąc go za biodra. Nadal są dość szczupłe,
a jednocześnie lekko zaokrąglone przez ciążę. – Nie ruszaj się – mruczę zmysłowo, ponownie liżąc jego skórę. Tym razem zamierzam bardziej się postarać. Uwiodę go. Będę bezlitosny, aż stanie się uległy. Na razie obserwuje mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Wiem, wiem… Niecierpliwisz się. Chcesz tego?

- Aaach! – Samuel krzyczy, zaskoczony faktem, że wsuwam język w wąską szczelinę między jego pośladkami. Próbuje uciec od rozkoszy, lecz ściana skutecznie to uniemożliwia. Nie mówiąc już o moich dłoniach, które go asekurują.

- Nie ruszaj się! - rozkazuję. – Masz grzecznie stać, opierając dłonie w taki sposób, w jaki ci pokazałem. No już – popędzam go. Chłopak przełyka ślinę. Jest niepewny. Najwidoczniej nikt nigdy nie pieścił go w taki sposób. – Dasz radę minimalnie się pochylić? – Zataczam kciukami niewielkie kółka na jego plecach, by ułatwić mu to zadanie. Gdy w końcu się poddaje, mogę bez przeszkód kontynuować.

Z początku jedynie drażnię malutkie wejście samym czubkiem języka, by łatwiej mu było przyzwyczaić się do tego uczucia. Dopiero po dłuższej chwili robię się bardziej śmiały. Samuel także. Zaczyna pojękiwać. Im głośniej się zachowuje, tym większą satysfakcję odczuwam. Bez najmniejszego problemu wbijam się w sam środek moich osobistych wrót do nieba, a gdy taka stymulacja przestaje mu wystarczać, pomagam sobie palcami.

- Właśnie tak… Pokaż mi, jak bardzo mnie chcesz. – Zachęcam go do większej otwartości, by nieśmiały taniec jego bioder znalazł swój wymarzony rytm.
– W środku cały płoniesz. Czujesz to? Czujesz żar, jaki w sobie nosisz?

Mógłbym sprawić, że dojdzie, lecz to zepsułoby zabawę. Cofam rękę,
i pozwalam, by chwilę odpoczął. W oczach Samuela dostrzegam cień niezadowolenia.

- To jeszcze nie koniec – zapewniam go. – Nie byłeś jeszcze dostatecznie głośno. – Na moich ustach pojawia się kokieteryjny uśmieszek. – Jeśli zaraz
w ciebie nie wejdę, to oszaleję.

Zwinny niczym kot, błyskawicznie unoszę się do góry i rozpinam rozporek. Nie jest to zbyt proste zadanie, zwarzywszy na fakt, że cały drżę w oczekiwaniu na spełnienie. Poza tym mam na sobie całą masę zbędnych, w dodatku kompletnie przemoczonych ubrań.

Gdy udaje mi się uwolnić spragnionego dotyku członka, ocieram się nim
o jędrne pośladki mojego kochanka, lecz nic ponad to nie robię. Zniecierpliwiony omega odwraca głowę. Nasze oczy wreszcie się spotykają.

- Patrz na mnie – żądam tonem nie znoszącym sprzeciwu, po czym nakierowuję główkę na jego wejście i lekko pcham.

Krzyk ekstazy wypełnia pomieszczenie. Właśnie tak. Chcę go słyszeć. W tym celu wsuwam się odrobinę głębiej, po czym znowu zamieram. Cierpliwość jest cnotą, jak mawia przysłowie. A ja zniosę naprawdę wiele, jeśli tylko on będzie na mnie w pełni gotowy.

- Nie spiesz się – szepczę mu do ucha. – Mamy czas. Mnóstwo czasu…
– Przykrywam jego dłonie swoimi, wycofując się. Samuel jęczy dosadnie, dając mi do zrozumienia, że nie tego oczekiwał. – Tak lepiej? – pytam, zatapiając się cały w jego wnętrzu. – Stałeś się bardzo zachłanny, wiesz? Na szczęście potrafię sobie z tobą poradzić…

Zachowanie stałego, powolnego tempa, nie sprawia mi dzisiaj większego problemu. Choć tracę zmysły z powodu odczuwanego pożądania, miłosne jęki omegi utwierdzają mnie w przekonaniu, że jest mu dobrze. Spacyfikowałem jego dłonie, którymi najprawdopodobniej chciałby się dotykać. Skubię go po szyi, przez co aż dygocze. I czekam. Bez dodatkowej stymulacji szczytowanie nie należy do najłatwiejszych, ale blondyn powinien sobie poradzić. Jest już blisko, naprawdę blisko…

- Pochyl się odrobinę bardziej – radzę mu, splatając oba drobne nadgarstki jedną ręką. Drugą ciasno go obejmuję, by mógł wtulić się w moje ramiona. Będzie potrzebował oparcia, na wypadek gdyby nogi go zawiodły. – A teraz krzycz…
 – Raz za razem trafiam w jego czuły punkt, wywołując prawdziwe spazmy
w drobnym ciele. Chłopak jest tak oszołomiony, że chyba nie ma pojęcia co się dzieje. Unosi ociężałe powieki i patrzy na mnie w taki sposób, że udziela mi się jego nastrój. Pochylam nieznacznie głowę i muskam jego usta swoimi.

Jeremy, miałeś go nie całować!

I nie całuję… Ja tylko… Odrobinę… Ma takie słodkie wargi… Seksowne, miękkie… Mam ochotę zawładnąć nimi na dłużej. Pozbawić resztek tchu. Sprawić, by jęczał mi prosto w usta…

- Mhmm…

Nie dam rady! Nie umiem mu się oprzeć! Ja muszę… Tylko raz…

- Jesteś okropny… Po prostu okropny… – Pieszczę wnętrze ust chłopaka, zwiększając tym samym jego przewagę. Samuel zamiera, zupełnie jakby to był jego pierwszy raz. Unosi powieki. Mruga kilka razy. Po chwili w jego oczach błyszczą łzy, a spojrzenie przepełnia miłość.

Czuję silne ukłucie w klatce piersiowej, które każe mi być dla niego lepszym. Troskliwszym. Opiekować się nim w dzień i w nocy.

Idioto! Nie widzisz, że celowo otwiera przed tobą swoje serce?! Jak tak dalej pójdzie, omota cię, wykorzysta i zmusi, abyś się z nim związał!

Więź… Jak mogę być taki nieostrożny? Seks seksem, ale nie spędzimy razem reszty życia. Nie chcę go! Nie kocham! On to robi wyłącznie po to, by się zemścić!

Rzucam omedze harde spojrzenie i znacznie się od niego odsuwam. Zagryzam mocno dolną wargę i zaczynam się poruszać bardziej agresywnie. Ta zmiana nieco przeraża wątłego Reeda. Chowa twarz, opierając czoło na swoim przedramieniu.

- Dojdź i miejmy to już za sobą – warczę na niego. Romantyczny nastrój znika niczym bańka mydlana. Nie oznacza to jednak, że blondyn nie chce spełnienia. Orgazm kosztuje go sporo wysiłku. Po chwili ja także dochodzę, oblewając nasieniem jego kształtne pośladki.

Tak jak przypuszczałem, Samuel nie jest w stanie dłużej utrzymać się na nogach, które niebezpiecznie się pod nim chwieją. To moja wina. Miał leżeć.

Ubieram ciężarnego w gruby, frotowy szlafrok i biorę na ręce. Zanoszę go prosto do łóżka, a potem wracam do łazienki. Szybko ściągam z siebie mokre ubrania i wycieram ciało jasnoszarym ręcznikiem, który obwijam wokół bioder. Zabieram ze sobą jeszcze jeden ręcznik oraz czystą piżamę i wracam do sypialni.

Samuel starannie omija wzrokiem moją twarz, gdy suszę jego włosy, a także pomagam mu się ubrać i zakopać pod kołdrą.

- Kolacja wystygła. – Jedno spojrzenie na tacę uświadamia mi, że moje zachowanie przynosi więcej szkody niż pożytku. – Podgrzeję to i zaraz wracam. – W popłochu uciekam do kuchni. Gdy talerz z pieczenią wraca do kuchenki mikrofalowej, idę do swojego pokoju po suchy dres oraz bluzę.

Najchętniej wyszedłbym na zewnątrz i zapalił papierosa.

Nakarmisz go, a potem zajmiesz się sobą. Spokojnie. Nie panikuj. Nic złego się nie stało.

Nie stało, ale mogło stać! Jeszcze kilka pocałunków, a wpadłbym w sidła wroga, jak jakiś amator! To chuchro pogrywa sobie ze mną jak chce, a ja mu na to pozwalam! Co on sobie myśli?! Że jak zrobi maślane oczy i nadstawi tyłek, to stracę dla niego głowę?!

Weź się w garść i pomyśl o dzieciach. To tylko trzy miesiące, a potem mały Reed zniknie z twojego życia już na zawsze.

Wracam do pokoju gościnnego. Samuel leży na łóżku, okryty po szyję.

- Nie śpij. Musisz to zjeść – wydaję mu polecenie tonem nie znoszącym sprzeciwu. Dwudziestolatek próbuje poprawić poduszki, by móc się o nie oprzeć. Robi to nieznośnie powoli, ponownie igrając z moimi zszarganymi nerwami. – Zostaw, ja to zrobię. – Zirytowany i rozdrażniony, pomagam mu usiąść. Chyba serio jest zmęczony, bo gdy łapię go za ramiona, przypomina kukiełkę na sznurkach, z którą można zrobić dosłownie wszystko. No i nadal jest mu chłodno.

Po piętnastu minutach obserwowania, jak zmusza się do przełknięcia kilku malutkich kęsów, walcząc przy tym z ołowianymi powiekami, daję za wygraną.

- Śniadania tak łatwo ci nie odpuszczę – ostrzegam odstawiając tacę na stół. Gaszę światło. By podtrzymać efekt moich uprzednich starań, obchodzę łóżko
i kładę się po drugiej stronie. – Dziś wyjątkowo śpimy razem – oświadczam nieco zdziwionemu chłopakowi. – Gdy marzniesz, nie słyszę dzieci. Namęczyłem się, by było im chociaż odrobinę cieplej – przerzucam ramię przez jego klatkę piersiową. – Mam nadzieję, że to coś da – mówię bardziej do siebie, niż do niego. Samuel i tak mnie nie słucha. Praktycznie od razu zasypia.

 

„Tato…”

 

Uśmiecham się do siebie, słysząc cichutkie głosiki moich synów. Oni także są zmęczeni. Przez kilka chwil gładzę brzuszek, by czuli moją obecność,
a następnie zasypiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz