Wracam do domu przybity
i zmęczony jak nigdy. Rzucam marynarkę na podłogę w salonie, a następnie ciężko
opadam na białą sofę. Przez kilka dłuższych chwil chowam twarz w dłoniach i
zamykam oczy. W powietrzu czuję subtelny zapach ciętych kwiatów oraz duszonego
mięsa. Moja gosposia ma do załatwienia jakieś ważne sprawy, więc to ja będę
musiał podać Samuelowi kolację.
- Wszystko
przygotowałam, proszę pana. – Kobieta siada obok mnie, po czym kładzie swoją
dłoń na moim ramieniu.
- Wiem. Dziękuję.
Powiem kierowcy, by odwiózł cię do domu.
- Nie trzeba, proszę
pana. Poradzę sobie.
- Nalegam – jestem
nieustępliwy. Dobrze znam jej prywatne problemy.
– Możesz bez przeszkód korzystać z limuzyny tak długo, jak będziesz chciała.
- Postaram się wrócić
najpóźniej jutro przed południem.
- Nie spiesz się. Do
czasu porodu nie będę chodził do pracy. – Czujne spojrzenie przenikliwych oczu
sprawia, że kontynuuję wątek. – Zawsze mówiłaś, że za dużo pracuję, więc
postanowiłem cię posłuchać. – Uśmiecham się, by rozładować atmosferę.
- To słuszna decyzja.
Najwyższa pora, by zajął się pan tym biednym chłopakiem.
- Żal ci Samuela,
Dorothy? Nie pamiętasz, że to nasz wróg?
- Chciałabym, ale to
trudne.
- Nie rozumiem. – Ta
odpowiedź zbija mnie z tropu. – Trudno ci go nie lubić?
- Jest miły. Na
wszystko się zgadza. Nie robi problemów. Dobrze by było, aby poświęcił mu pan
więcej czasu. Dzieciaki mocno dają mu w kość.
- To moi synowie! – Przechwalam
się, pękając z dumy. – Może wyrosną na piłkarzy? – Żartuję, lecz gosposia nie
wygląda na rozbawioną.
- Powinien pan zwracać
im uwagę na takie rzeczy. Bliźniaki doskonale zdają sobie sprawę, że nie
jesteście razem. W dodatku to alfy… – Dorothy rzuca mi kolejne, znaczące
spojrzenie. – Omega jest na przegranej pozycji. Dzieci nie liczą się z jego
zdaniem. Do tego Samuel jest chory i wiecznie zmarznięty.
- Staram się go ogrzać
– wzdycham, by ukryć zdenerwowanie. – Sama wiesz,
że nie odwzajemniam jego uczuć. Głupio mi, gdy mam go przytulić. – Zniżam głos
do szeptu, bo czuję się mocno zawstydzony.
- Akurat to nie powinno
pana martwić. – Słowa Dorothy niosą pocieszenie, którego od dawna
potrzebowałem. – Samuel to rozumie. Dla niego dobro dzieci również jest na pierwszym
miejscu.
- Powiedział ci o tym?
– Cały się spinam, czekając na odpowiedź.
- Tak. Czasami
rozmawiamy. Dziwi to pana?
To bardzo podchwytliwe
pytanie. Jak mam na nie zareagować? Pochwalić się, że ostatni raz dostąpiłem
„zaszczytu” konwersacji z Samuelem pół roku temu?
- Dorothy, możemy
jechać. – Niespodziewane pojawienie się szofera ratuje mnie z opresji. –
Przepraszam, panie Atkins. Nie chciałem przeszkadzać.
– Mężczyzna próbuje taktownie się wycofać, lecz wolę wykorzystać okazję
i pozbyć się tej dociekliwej dwójki.
- Nie przeszkadzasz nam
– uśmiecham się nieszczerze, podnosząc się z sofy.
– Wprost przeciwnie. Proszę, zaopiekuj się Dorothy i zabierz ją, gdzie tylko
będzie chciała.
- Nie będzie pan
potrzebował samochodu? – Mój kierowca również zachowuje się dość podejrzliwie
względem mnie. Razem z gosposią wymieniają między sobą serię spojrzeń, od
których czuję zimny dreszcz na plecach.
- Nie. Zamierzam
spędzić mnóstwo czasu w domu i cierpliwie czekać na synów. A wam życzę miłego
wieczoru. Widzimy się pojutrze.
***
Cichy i spokojny
wieczór z kieliszkiem wina to coś, na co od dawna miałem wielką ochotę. Nie
powinienem pić, wiem o tym. Alkohol to zły doradca, ale jak inaczej mam się
zrelaksować?
Jesteśmy sami w domu.
Tylko on i ja. Za pół godziny muszę iść na górę, by podać kolację. Jeśli do
tego czasu nie opanuję pożądliwych myśli, to…
Kłamca…
Kłamca… – drwi ze mnie cichy głosik. – Celowo pozbyłeś się zarówno Dorothy, jak i szofera…
Nie, to nie tak!
Dorothy potrzebuje samochodu, a ja…
Ty
potrzebujesz seksu, a Samuel ciepła twojego ciała.
Nie! Opamiętaj się,
Jeremy! I zachowuj jak dorosły! Nie jesteś już rozwydrzonym szczeniakiem. Myśl
o dzieciach! Właśnie, o dzieciach. Brakuje mi ich. Ciekawe co by powiedziały na
wieść, że tatuś jest bezrobotny? No
i prawdziwa wisienka na torcie – Jackson sprzedał Samuela jakiemuś
zwyrodnialcowi.
Głupiutki piwnooki
nadal czeka na odwiedziny. Nie ma pojęcia, że braciszek nie chce go w rodzinie,
a resztę życia przyjdzie mu spędzić na kolanach, zadowalając jakiegoś kretyna. Tego
już nie nazwiesz gwałtem, palancie?
Dopijam resztkę wina i
ruszam do kuchni, by podgrzać kolację. Gosposia przygotowała pieczeń. Lubię
pieczeń. Dzieciom także powinna smakować. Wyłączam kuchenkę i nakładam spory
kawałek prosto na talerz, który leży na blacie. Obok niego znajduje się taca, a
na niej witaminy, a także deser. No
i powinienem przygotować sałatkę. Będę musiał przypilnować, by ten mały
uparciuch zjadł wszystko do ostatniego okruszka. W przeciwnym wypadku ograniczy
się do kilku kęsów i pójdzie spać. Przez jakiś czas poleżę blisko niego, ale na
tym koniec.
Zabieram perfekcyjnie
zbilansowany posiłek i udaję się do pokoju gościnnego. Otwieram drzwi. Światło
jest zapalone. Podchodzę do łóżka, które okazuje się puste. Pewnie jest w
łazience. Odstawiam kolację omegi na stolik i cierpliwie czekam aż wróci.
Mija dziesięć minut. Po
chwili z dziesięciu robi się dwadzieścia, a chłopak nadal nie wychodzi. A jeśli
zasłabł? W jego stanie wszystko jest możliwe, zwłaszcza że niezbyt często
wstaje. Mocno zaniepokojony i pełen najgorszych przeczuć wparowuję do środka niczym
tornado. Samuel powolnie odwraca się w moją stronę, by sprawdzić kim jest
intruz. Stoi dokładnie na wprost mnie. Jest nagi. Strumienie ciepłej wody leją
się na jego skórę. Nabieram gwałtownie powietrza. Przyznaję, że nie takiego
widoku się spodziewałem. Na tle czarnej, wykafelkowanej ściany robi na mnie piorunujące wrażenie. Jego ręce
obejmują zaokrąglony brzuszek. Mokre włosy poprzyklejane są do twarzy. I te
oczy… Oczy pełne uczuć i czystej miłości…
Ostatnią rzeczą, jaką
rejestrują moje zmysły, jest odgłos kroków. Moich kroków. Wystarczy kilka
sekund, abym znalazł się blisko niego. Ubrania, które na sobie mam, momentalnie
nasiąkają wodą. Serce bije mi zdecydowanie za szybko, a na ciele czuję
dreszcze.
Samuel rozchyla lekko
wargi, jakby chciał mi coś powiedzieć, lecz równie szybko rezygnuje z tego
pomysłu. Jego skóra jest chłodna w dotyku. Gdy łapię go za ramiona i ostrożnie
popycham do tyłu, wyczuwam pod palcami gęsią skórkę.
- Zimno ci… – Sięgam
dłonią w kierunku mieszacza i przesuwam dźwignię odrobinę w lewo. Kłęby pary
wokół nas wyraźnie gęstnieją. – Za chwilę będzie gorąco, zobaczysz.
Obracam chłopaka tyłem
do siebie i chwytam go za nadgarstki. Samuel niechętnie odrywa je od brzucha.
- Oprzyj ręce na ścianie,
o tak. – Upewniam się, że mnie posłucha, po czym nagradzam mojego kochanka
serią delikatnych pocałunków, którymi obsypuję jego nagi kark. Uwielbiam to
miejsce. Zwłaszcza u niego.
Piwnooki nieznacznie
odchyla głowę, by spojrzeć na mnie z ukosa.
- O co chodzi? – pytam,
próbując odgadnąć jego myśli. – Mam przestać? – Gdy nie reaguje, pochylam głowę
i przesuwam językiem po jego mokrych plecach. W ten sam sposób wyznaczam trasę
wiodącą wzdłuż jego kręgosłupa, aż do pośladków. Ze ściśniętego gardła wydobywa
się zbyt ciche jak na mój gust westchnienie, które odbija się echem od
marmurowych ścian. – Będziesz tu pięknie brzmiał – droczę się, łapiąc go za
biodra. Nadal są dość szczupłe,
a jednocześnie lekko zaokrąglone przez ciążę. – Nie ruszaj się – mruczę zmysłowo,
ponownie liżąc jego skórę. Tym razem zamierzam bardziej się postarać. Uwiodę
go. Będę bezlitosny, aż stanie się uległy. Na razie obserwuje mnie z
nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Wiem, wiem… Niecierpliwisz się. Chcesz tego?
- Aaach! – Samuel
krzyczy, zaskoczony faktem, że wsuwam język w wąską szczelinę między jego
pośladkami. Próbuje uciec od rozkoszy, lecz ściana skutecznie to uniemożliwia.
Nie mówiąc już o moich dłoniach, które go asekurują.
- Nie ruszaj się! -
rozkazuję. – Masz grzecznie stać, opierając dłonie w taki sposób, w jaki ci
pokazałem. No już – popędzam go. Chłopak przełyka ślinę. Jest niepewny.
Najwidoczniej nikt nigdy nie pieścił go w taki sposób. – Dasz radę minimalnie
się pochylić? – Zataczam kciukami niewielkie kółka na jego plecach, by ułatwić
mu to zadanie. Gdy w końcu się poddaje, mogę bez przeszkód kontynuować.
Z początku jedynie
drażnię malutkie wejście samym czubkiem języka, by łatwiej mu było przyzwyczaić
się do tego uczucia. Dopiero po dłuższej chwili robię się bardziej śmiały.
Samuel także. Zaczyna pojękiwać. Im głośniej się zachowuje, tym większą
satysfakcję odczuwam. Bez najmniejszego problemu wbijam się w sam środek moich
osobistych wrót do nieba, a gdy taka stymulacja przestaje mu wystarczać,
pomagam sobie palcami.
- Właśnie tak… Pokaż
mi, jak bardzo mnie chcesz. – Zachęcam go do większej otwartości, by nieśmiały
taniec jego bioder znalazł swój wymarzony rytm.
– W środku cały płoniesz. Czujesz to? Czujesz żar, jaki w sobie nosisz?
Mógłbym sprawić, że
dojdzie, lecz to zepsułoby zabawę. Cofam rękę,
i pozwalam, by chwilę odpoczął. W oczach Samuela dostrzegam cień
niezadowolenia.
- To jeszcze nie koniec
– zapewniam go. – Nie byłeś jeszcze dostatecznie głośno. – Na moich ustach
pojawia się kokieteryjny uśmieszek. – Jeśli zaraz
w ciebie nie wejdę, to oszaleję.
Zwinny niczym kot,
błyskawicznie unoszę się do góry i rozpinam rozporek. Nie jest to zbyt proste
zadanie, zwarzywszy na fakt, że cały drżę w oczekiwaniu na spełnienie. Poza tym
mam na sobie całą masę zbędnych, w dodatku kompletnie przemoczonych ubrań.
Gdy udaje mi się
uwolnić spragnionego dotyku członka, ocieram się nim
o jędrne pośladki mojego kochanka, lecz nic ponad to nie robię.
Zniecierpliwiony omega odwraca głowę. Nasze oczy wreszcie się spotykają.
- Patrz na mnie – żądam
tonem nie znoszącym sprzeciwu, po czym nakierowuję główkę na jego wejście i
lekko pcham.
Krzyk ekstazy wypełnia
pomieszczenie. Właśnie tak. Chcę go słyszeć. W tym celu wsuwam się odrobinę
głębiej, po czym znowu zamieram. Cierpliwość jest cnotą, jak mawia przysłowie.
A ja zniosę naprawdę wiele, jeśli tylko on będzie na mnie w pełni gotowy.
- Nie spiesz się –
szepczę mu do ucha. – Mamy czas. Mnóstwo czasu…
– Przykrywam jego dłonie swoimi, wycofując się. Samuel jęczy dosadnie, dając mi
do zrozumienia, że nie tego oczekiwał. – Tak lepiej? – pytam, zatapiając się
cały w jego wnętrzu. – Stałeś się bardzo zachłanny, wiesz? Na szczęście
potrafię sobie z tobą poradzić…
Zachowanie stałego,
powolnego tempa, nie sprawia mi dzisiaj większego problemu. Choć tracę zmysły z
powodu odczuwanego pożądania, miłosne jęki omegi utwierdzają mnie w przekonaniu,
że jest mu dobrze. Spacyfikowałem jego dłonie, którymi najprawdopodobniej
chciałby się dotykać. Skubię go po szyi, przez co aż dygocze. I czekam. Bez
dodatkowej stymulacji szczytowanie nie należy do najłatwiejszych, ale blondyn
powinien sobie poradzić. Jest już blisko, naprawdę blisko…
- Pochyl się odrobinę
bardziej – radzę mu, splatając oba drobne nadgarstki jedną ręką. Drugą ciasno
go obejmuję, by mógł wtulić się w moje ramiona. Będzie potrzebował oparcia, na
wypadek gdyby nogi go zawiodły. – A teraz krzycz…
– Raz za razem trafiam w jego czuły
punkt, wywołując prawdziwe spazmy
w drobnym ciele. Chłopak jest tak oszołomiony, że chyba nie ma pojęcia co się
dzieje. Unosi ociężałe powieki i patrzy na mnie w taki sposób, że udziela mi
się jego nastrój. Pochylam nieznacznie głowę i muskam jego usta swoimi.
Jeremy,
miałeś go nie całować!
I nie całuję… Ja tylko…
Odrobinę… Ma takie słodkie wargi… Seksowne, miękkie… Mam ochotę zawładnąć nimi
na dłużej. Pozbawić resztek tchu. Sprawić, by jęczał mi prosto w usta…
- Mhmm…
Nie dam rady! Nie umiem
mu się oprzeć! Ja muszę… Tylko raz…
- Jesteś okropny… Po
prostu okropny… – Pieszczę wnętrze ust chłopaka, zwiększając tym samym jego
przewagę. Samuel zamiera, zupełnie jakby to był jego pierwszy raz. Unosi
powieki. Mruga kilka razy. Po chwili w jego oczach błyszczą łzy, a spojrzenie
przepełnia miłość.
Czuję silne ukłucie w
klatce piersiowej, które każe mi być dla niego lepszym. Troskliwszym. Opiekować
się nim w dzień i w nocy.
Idioto!
Nie widzisz, że celowo otwiera przed tobą swoje serce?! Jak tak dalej pójdzie,
omota cię, wykorzysta i zmusi, abyś się z nim związał!
Więź… Jak mogę być taki
nieostrożny? Seks seksem, ale nie spędzimy razem reszty życia. Nie chcę go! Nie
kocham! On to robi wyłącznie po to, by się zemścić!
Rzucam omedze harde
spojrzenie i znacznie się od niego odsuwam. Zagryzam mocno dolną wargę i
zaczynam się poruszać bardziej agresywnie. Ta zmiana nieco przeraża wątłego
Reeda. Chowa twarz, opierając czoło na swoim przedramieniu.
- Dojdź i miejmy to już
za sobą – warczę na niego. Romantyczny nastrój znika niczym bańka mydlana. Nie oznacza
to jednak, że blondyn nie chce spełnienia. Orgazm kosztuje go sporo wysiłku. Po
chwili ja także dochodzę, oblewając nasieniem jego kształtne pośladki.
Tak jak przypuszczałem,
Samuel nie jest w stanie dłużej utrzymać się na nogach, które niebezpiecznie
się pod nim chwieją. To moja wina. Miał leżeć.
Ubieram ciężarnego w
gruby, frotowy szlafrok i biorę na ręce. Zanoszę go prosto do łóżka, a potem
wracam do łazienki. Szybko ściągam z siebie mokre ubrania i wycieram ciało
jasnoszarym ręcznikiem, który obwijam wokół bioder. Zabieram ze sobą jeszcze
jeden ręcznik oraz czystą piżamę i wracam do sypialni.
Samuel starannie omija
wzrokiem moją twarz, gdy suszę jego włosy, a także pomagam mu się ubrać i
zakopać pod kołdrą.
- Kolacja wystygła. –
Jedno spojrzenie na tacę uświadamia mi, że moje zachowanie przynosi więcej
szkody niż pożytku. – Podgrzeję to i zaraz wracam. – W popłochu uciekam do
kuchni. Gdy talerz z pieczenią wraca do kuchenki mikrofalowej, idę do swojego
pokoju po suchy dres oraz bluzę.
Najchętniej wyszedłbym
na zewnątrz i zapalił papierosa.
Nakarmisz
go, a potem zajmiesz się sobą. Spokojnie. Nie panikuj. Nic złego się nie stało.
Nie stało, ale mogło
stać! Jeszcze kilka pocałunków, a wpadłbym w sidła wroga, jak jakiś amator! To
chuchro pogrywa sobie ze mną jak chce, a ja mu na to pozwalam! Co on sobie
myśli?! Że jak zrobi maślane oczy i nadstawi tyłek, to stracę dla niego głowę?!
Weź
się w garść i pomyśl o dzieciach. To tylko trzy miesiące, a potem mały Reed
zniknie z twojego życia już na zawsze.
Wracam do pokoju
gościnnego. Samuel leży na łóżku, okryty po szyję.
- Nie śpij. Musisz to
zjeść – wydaję mu polecenie tonem nie znoszącym sprzeciwu. Dwudziestolatek
próbuje poprawić poduszki, by móc się o nie oprzeć. Robi to nieznośnie powoli,
ponownie igrając z moimi zszarganymi nerwami. – Zostaw, ja to zrobię. –
Zirytowany i rozdrażniony, pomagam mu usiąść. Chyba serio jest zmęczony, bo gdy
łapię go za ramiona, przypomina kukiełkę na sznurkach, z którą można zrobić
dosłownie wszystko. No i nadal jest mu chłodno.
Po piętnastu minutach
obserwowania, jak zmusza się do przełknięcia kilku malutkich kęsów, walcząc
przy tym z ołowianymi powiekami, daję za wygraną.
- Śniadania tak łatwo
ci nie odpuszczę – ostrzegam odstawiając tacę na stół. Gaszę światło. By
podtrzymać efekt moich uprzednich starań, obchodzę łóżko
i kładę się po drugiej stronie. – Dziś wyjątkowo śpimy razem – oświadczam nieco
zdziwionemu chłopakowi. – Gdy marzniesz, nie słyszę dzieci. Namęczyłem się, by
było im chociaż odrobinę cieplej – przerzucam ramię przez jego klatkę
piersiową. – Mam nadzieję, że to coś da – mówię bardziej do siebie, niż do
niego. Samuel i tak mnie nie słucha. Praktycznie od razu zasypia.
„Tato…”
Uśmiecham się do
siebie, słysząc cichutkie głosiki moich synów. Oni także są zmęczeni. Przez
kilka chwil gładzę brzuszek, by czuli moją obecność,
a następnie zasypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz