Zakochany… Zakochany w
Samuelu…
Wierzyć mi się nie
chce, że to było takie proste!
Odkąd
na niego spojrzałeś, jakaś część ciebie bezpowrotnie poddała się temu uczuciu…
Mój wewnętrzny doradca
ma dziś romantyczny nastrój. Szkoda, że nie był taki skory do amorów, gdy kazał
mi nienawidzić.
Wróg. Samuel był moim
wrogiem, ale teraz… Jest mi tak drogi. Można śmiało rzec, że bezcenny! Nie mogę
go nienawidzić. Wprost przeciwnie. Chcę go kochać! Mocno. Bardzo mocno. Jednak
to nie wszystko. Każda komórka
w moim ciele żąda odwzajemnienia tego uczucia. On ma być mój! Połączyć się ze
mną. Kochać tylko mnie.
On
już cię kocha, więc masz ułatwione zadanie.
To prawda. Szczęściarz
ze mnie – uśmiecham się do samego siebie, przemierzając korytarz. Zmierzam
właśnie do specjalnego pokoju, w którym przebywają nasze maluchy. Dzieci śpią.
Urodziły się w trzydziestym piątym tygodniu ciąży, lecz doktor Ivette twierdzi,
że świetnie sobie radzą i za kilka dni wolno nam będzie zabrać je do domu. Same
oddychają i nie mają problemów ze ssaniem. Słodziaki.
„Tato…”
Jeden z chłopców
przebudza się na chwilę. Pociera oczy malutką piąstką. Za kilka dni stracę
możliwość słyszenia myśli moich synków. Z początku nieco się tego obawiałem, bo
wydawało mi się, że bez telepatycznej więzi nie zdołam spełniać ich zachcianek.
Skąd będę wiedział, że są głodne? Albo że coś je boli? Na szczęście ta obawa
wydaje mi się bezpodstawna. Odkąd jestem zakochany, widzę przyszłość z
cudownych barwach.
Mając do pomocy
Dorothy, powinniśmy dać sobie radę. Ciekawe jak to będzie? Podzielimy się obowiązkami?
A może wszystko będziemy robić razem? Nie ukrywam, że bardziej pociąga mnie ta
druga opcja. Mogąc być jednocześnie
z moim wybrankiem oraz naszymi dziećmi, nie potrzebuję więcej do szczęścia.
Spędzam trochę czasu z
bliźniakami, a po mniej więcej godzinie wracam do ukochanego. Samuel jest sam.
Siedzi na skraju łóżka. Odłączono mu kroplówki, lecz to pewnie nie potrwa
długo. Nadal potrzebuje leków i witamin.
- Chcesz wstać? Pomogę
ci – podchodzę do chłopaka, by nacieszyć się jego obecnością. Sam zapach skóry,
która wydziela feromony, wprawia mnie w błogi nastrój.
- Poradzę sobie –
zostaję odepchnięty.
Robię kilka kroków do
tyłu, a blondyn w tym czasie niepewnie staje na nogach. Lekko się chwieje. Ma
gołe stopy. Nie mogę go tak zostawić! Muszę go dotykać, być blisko…
- Pójdziemy zobaczyć
maluchy? – odgaduję jego myśli.
- Nie. Wolałbym się
umyć. Cały się lepię.
- To chodź – ostrożnie
biorę go na ręce.
- Jeremy, zostaw! Nie
chcę twojej pomocy! – Omega szarpie się w moich ramionach, lecz nie ma szans,
by mi się wyrwać.
- No wiesz… – Udaję
oburzonego wrogim traktowaniem. – Jeśli dalej będziesz się tak zachowywać,
uznam to za flirt i z przyjemnością rozpocznę starania
o kolejnych potomków. Masz ochotę?
- Nie! – Dwudziestolatek
wydyma groźnie wargi. Jego magiczne oczy ciskają gromy w moją stronę.
- Nie sądziłem, że taki
z ciebie złośnik – żartuję, wchodząc do niewielkiej łazienki. – Postawię cię na
chwilę, a potem się rozbierzemy.
Piwnooki ponownie
chwieje się na nogach. Nie mogę pozwolić, by zrobił sobie krzywdę, więc
obejmuję go ramieniem i przyciągam do swojej klatki piersiowej.
- Od razu lepiej –
mruczę w jego włosy.
Przekonanie Samuela, by
schował pazurki i pozwolił mi się sobą zająć to spore wyzwanie. Wykazuję się
cierpliwością i zrozumieniem. Zwłaszcza teraz, gdy znowu ze sobą rozmawiamy.
Brakowało mi brzmienia jego głosu. Co prawda rozmowa nie zastąpi namiętnych
krzyków, lecz cieszy mnie, że nie jestem już ignorowany.
- A teraz – układam go
z powrotem w łóżku – zjesz śniadanie – decyduję. Tak jak przewidywałem, mój
szofer zdążył już przywieźć spory kawałek sernika, po który wysłałem go
wcześnie rano. – Proszę – z uśmiechem przyklejonym do twarzy wręczam mojemu
skarbowi cukiernicze arcydzieło, które przyozdobiono sosem czekoladowym.
Blondyn przygląda się ciastku dość podejrzliwie. – Twój ulubiony, prawda?
- Skąd wiedziałeś? – pyta
w końcu, próbując wyciągnąć ode mnie w jaki sposób rozgryzłem tak dobrze
skrywany sekret.
- O tym, że najbardziej
na świecie lubisz sernik? – Przesuwam opuszkami po lekko zarumienionym
policzku. – Tajemnica.
- Dzieci ci
powiedziały?
- Nie.
Celowo unikam
odpowiedzi na to pytanie. Łatwo było się domyślić, skoro ja nie przepadam za
sernikiem, a on się nim zajadał.
- Pokarmię cię. Mogę? –
Z wielką czułością spoglądam w dwubarwne oczy. Nadal są zbolałe i zmęczone.
Widzę w nich obawy, które targają jego sercem, kiepskie samopoczucie, stres,
zgryzoty. Bardzo się stara, by zagłuszyć emocje. Zwłaszcza oddanie, którym
niejednokrotnie wzgardziłem.
- Więcej nie zjem. –
Samuel odsuwa moją rękę, w której trzymam widelczyk.
- Jeśli będziesz jadł
jak ptaszek, nie odzyskasz sił. Kto pomoże mi przy dzieciach? – Żalę się,
próbując go podpuścić.
- Poradzisz sobie i bez
mojej pomocy.
Omega jest senny, a
poza tym to nie miejsce i czas, by dyskutować
o przyszłości. Nie chcę, aby pomyślał, że wiążę się z nim tylko ze względu na
dzieci. One są ważne, nie twierdzę, że nie, ale to raczej „bonus” od życia.
Tymczasem podstawą naszego związku powinna być wzajemna miłość. Poczekam
jeszcze dzień lub dwa i dopiero wtedy uczynię go moim. Nie widzę sensu, by odwlekać
to w czasie. Wypadałoby najpierw zakomunikować radosne wieści ojcu. To będzie
nasze ostatnie spotkanie. Gdy usłyszy, że zakochałem się w Samuelu, wyrzuci
mnie. Nie boję się tego. Będę tęsknił za staruszkiem, lecz za długo pozwalałem,
aby ingerował w moje życie. Tym razem jest na przegranej pozycji. To
zielono-brązowe chucherko wyprzedziło ród Atkinsów
o kilka długości.
***
Poświęciłem całą noc,
by obmyślić plan działania. Bardzo pomogły mi w tym dzieci. To im pierwszym
powiedziałem, że zakochałem się z Samuelu i że będziemy żyć jak prawdziwa
rodzina. Bliźniaki czują się nieco zagubione. Przywykły do myśli, że omega
został wyłączony poza nawias, a teraz ma wrócić w blasku chwały. Chłopcy są
mądrzy i czują, że coś się we mnie zmieniło. Zależy im na moim szczęściu, więc
i dla Samuela znajdzie się miejsce. Poza tym doskonale pamiętają, jaki był
wobec nich czuły i troskliwy. I tęsknią za tym.
„Tato,
a kiedy on przyjdzie? Czemu nas nie odwiedza?”
Prawda jest taka, że
nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Chociaż przez te wszystkie miesiące mój
ukochany poświęcał się dla ich dobra, tylko raz zapytał, czy u chłopców
wszystko w porządku. Nawet zdjęć nie chciał obejrzeć. Niepokoi mnie to, lecz z
drugiej strony zarówno ciąża jak i sam poród to dość traumatyczne przeżycia. Do
tej pory zachodzę w głowę jak udało mu się przetrwać tak silny ból. Ja prawie
zemdlałem od samego patrzenia.
- Postaram się namówić
tatusia, by dzisiaj was odwiedził. Obiecuję – żegnam się z maleństwami,
zerkając na zegarek. Jest kilka minut przed szóstą. Chciałbym być obok Samuela,
gdy się obudzi. Nie widziałem go kilkanaście minut, a to wystarczy, by tęsknota
sięgnęła zenitu.
Pozostaje także kwestia
wydziedziczenia. Chłopcy wiedzą, że dziadek i babcia bardzo je kochają, lecz
rozstanie z rodziną jest nieuniknione. Rozumieją moją decyzję. Co prawda tli
się we mnie drobniutka iskierka nadziei, która mami mnie wizją wybaczenia. Czy
mój staruszek zdobędzie się na coś takiego, skorow Samuelu nie płynie krew
Reedów? Szczerze wątpię. I nie mam mu tego za złe.
Dzisiejszego poranka
mój ukochany wygląda znacznie lepiej niż wczoraj. Na pierwszy rzut oka widać,
że malutkimi kroczkami dochodzi do siebie. Najważniejsze, że nie jest już taki
przeraźliwie blady. Powinien jak najwięcej odpoczywać. Dzieciaki mocno dały mu
w kość. Trudne przeżycia nie odebrały mu urody. Omega jest piękny. Nie potrafię
oprzeć się pokusie i przysuwam fotel bliżej łóżka. Kładę głowę na jego poduszce,
bo uwielbiam, gdy jest blisko.
Blondyn ma w sobie
siódmy zmysł, bo od razu otwiera oczy.
- Obudziłem cię? – szepczę
cichutko. – Przepraszam.
- Która godzina? – mamrocze,
próbując schować się pod kołdrą.
- Jest jeszcze bardzo
wcześnie. Śpij. – Przeczesuję jego włosy palcami.
- Jeremy…
Znam to posępne
spojrzenie. Za chwilę znowu usłyszę coś, co mu się nie spodoba. Pochylam się do
przodu i łączę nasze wargi w pocałunku. Tym razem nie jestem super-delikatny,
choć nasze poranne pieszczoty pozbawione są ognia. Towarzyszą im co najwyżej
drobne iskierki.
Omega przymyka powieki
i nie chce ich otworzyć. Nie mam pojęcia, czy rozleniwił go pocałunek, czy też
próbuje ukryć przede mną swoje myśli. Nie pozwolę mu na to.
- Bestia wewnątrz mnie
domaga się, abyś na mnie patrzył – droczę się, wodząc opuszką palca
wskazującego po jego żuchwie.
- Ujarzmij ją jakoś –
odpowiada moja miłość.
- Ty to zrób – prowokuję
go.
- Ja? – dziwi się. –
Nie mam na to siły.
- Nie szkodzi –
zapewniam go. – Poczekam, aż poczujesz się lepiej – całuję ukochanego po
policzku, a następnie przesuwam kciukiem po jego dolnej wardze. Zależy mi na
tym, by rozchylił usta i naprawdę mnie pocałował.
- Na to też nie mam siły
– uśmiecha się blado, po raz pierwszy od wieków.
- To śpij. Gdy się
obudzisz, dalej będę próbował. I nakarmię cię sernikiem
– plotę głupstwa, by tylko móc spędzać z nim czas tak jak teraz.
- Szybko się poddajesz.
– Samuel szydzi sobie ze mnie. Nie mogę tego tak zostawić. Wpijam się w jego
usta, całując go tak, jak od początku miałem ochotę to zrobić. – A teraz śpij –
nakazuję lekko zdyszanemu chłopakowi, który ukradkiem tuli się do mojej dłoni.
- Nie odchodź – prosi.
- Nie odejdę. Będę tu
kiedy się obudzisz. I kiedy będziesz zasypiać. Będę przy tobie już zawsze.
Nie wiem dlaczego, lecz
odnoszę wrażenie, że Samuel jest bliski łez. To trwa zaledwie dwie sekundy. Być
może coś go zabolało, gdy mościł się na poduszce. W każdym razie po ponownej
pobudce wygląda i zachowuje się normalnie. Pozwala się nawet nakarmić.
- Mam przed tobą tajemnicę
– zaczynam ostrożnie, odkrawając widelczykiem kolejną porcję ciasta. – Jeszcze
wczoraj sądziłem, że poczekam do chwili, gdy poczujesz się lepiej – chrząkam
nerwowo, bo nie jestem przekonany, czy dam sobie radę. To moje pierwsze
oświadczyny. Planowałem zabrać go na romantyczną kolację, lecz panowanie nad
emocjami w chwili, gdy każda, nawet najmniejsza cząstka mnie chce go mieć
wyłącznie dla siebie, graniczy z cudem. – Nie masz nic przeciwko, abym
powiedział ci to teraz? – pytam.
- Teraz? – Omega
marszczy lekko swoje idealne brwi. – Coś się stało?
- Nie patrz tak na
mnie. Nie mam na myśli nic złego. Po prostu chciałbym uporządkować pewne
sprawy. Zadbać o naszą przyszłość, rozumiesz?
- Jeremy, co chcesz mi
powiedzieć?
- Ja… - Wstrzymuję
oddech.
Nie ma po co tracić
czas. Odkładam na boczny stolik talerzyk oraz sztućce, po czym chwytam
ukochanego za rękę. Mój puls szaleje. Dłonie są spocone. Zasycha mi w gardle.
Jeszcze nigdy nie byłem aż tak stremowany ani szczęśliwy.
- Proszę, abyś się
zgodził na…
Przerywa mi pukanie do
drzwi. Wzdycham wściekle, po czym obracam głowę, by zmierzyć natręta morderczym
spojrzeniem. Mój dobry humor pryska niczym bańka mydlana na widok Jacksona,
który wchodzi do pokoju bez zaproszenia.
- Tęskniłeś za bratem?
– Jego zjadliwy ton od razu daje piwnookiemu do zrozumienia, że to nie jest
przyjacielska wizyta. – Jest i gwałciciel – syczy wściekle, mierząc nasze
splecione dłonie bazyliszkowatym spojrzeniem.
- Uważaj, Jackson, bo
jeszcze chwilę, a wyrzucę cię stąd na zbity pysk
– odgrażam się. Nie podoba mi się, że ten pyszałkowaty typ denerwuje mojego
wybranka. Przy okazji zepsuł kolejną romantyczną chwilę w moim życiu.
- Tatuś pokazał ci
papiery? – Starszy z braci Reed przypomina mi
o dokumentach, które przeglądałem w gabinecie ojca. – Masz swoje bękarty, więc
spadaj. On i ja mamy ważną sprawę do obgadania.
- Jeszcze raz powiesz tak
o naszych dzieciach, a sam nie doczekasz
się swoich. – Zaciskam mocno szczęki. Najchętniej podszedłbym do Jacksona i
jednym ciosem pozbawił go kilku zębów, lecz nie chcę tego robić na oczach
ukochanego. Ma za sobą dość przykrych przeżyć.
- Tak czy inaczej, nie
przyszedłem tu do ciebie, a do niego – Jackson wskazuje na brata. – Poznaj
swojego nowego pana. – Gestem przywołuje postać czającą się w progu. Z
korytarza wyłania się wysoki, około pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, ubrany
w elegancki, granatowy garnitur oraz śnieżnobiałą koszulę. Lubieżnym wzrokiem
przesuwa po ciele omegi.
- Ładniejszy niż na
zdjęciach – odzywa się ściszonym, gardłowym głosem, godnym seryjnego mordercy.
- Nie rozumiem… – Blondyn patrzy raz na brata, raz na obcego,
nie potrafiąc wyciągnąć wniosków z zaistniałej sytuacji.
- Nie powiedziałeś mu?
– Zirytowany Jackson cmoka z rozdrażnieniem.
- Jeremy? – Samuel
unosi na mnie wzrok, szukając wsparcia. Do tej chwili uważał mnie za swojego
sojusznika, lecz jego brat jak zwykle musiał wszystko spieprzyć.
- Nie słuchaj go.
Wszystkim się zajmę – zapewniam piwnookiego, który powoli składa w całość
strzępki informacji.
- Trochę na to za
późno, nie sądzisz? – Sanders prycha kpiąco.
- Wyrzuciłeś mnie z rodziny?!
– Na pobladłej twarzy dwudziestolatka maluje się mieszanina szoku i
niedowierzania. – Dlaczego to zrobiłeś? Przecież jesteśmy braćmi! To nic dla
ciebie nie znaczy? – Po twarzy chłopaka zaczynają spływać pierwsze łzy.
- Gdybyś był moim
bratem nie pozwoliłbyś, by Atkins położył na tobie swoje brudne łapska!
Naprawdę sądziłeś, że po czymś tak plugawym będę chciał mieć z tobą cokolwiek
do czynienia?! Brzydzę się tobą i tym co zrobiłeś, rozumiesz?! – Sapanie
Jacksona odbija się głośnym echem w całym pomieszczeniu. Zrzucił
z twarzy maskę i pokazał prawdziwe oblicze. To właśnie od tej strony znam go
najlepiej, gdy niczego nie udaje i jest prawdziwym sobą, niszcząc wszystko
i wszystkich, którzy staną mu na drodze. – Tak, wyrzuciłem cię, choć
najchętniej zmiażdżyłbym cię jak zbędnego robaka, którym od zawsze byłeś!
– Reed powoli odzyskuje nad sobą panowanie. – Sanders z przyjemnością przejął
nad tobą pieczę. Jesteś jego własnością, więc dobrze ci radzę, abyś był mu
posłuszny, bo z tego co wiem, nie należy on do zbyt wyrozumiałych.
- Przyjacielu, nie
strasz mojego kurczaczka, bo jeszcze wyrobi sobie o mnie złą opinię. – Starszy
mężczyzna niebezpiecznie mruży oczy. To z pewnością jeden z tych, których
policja określa mianem „nieuchwytni zwyrodnialcy”. Jeśli śmie tknąć Samuela,
zabiję go!
- Jeremy… –
Przestraszony i sponiewierany omega ponownie szuka u mnie ratunku. – To
wszystko prawda? Wiedziałeś o tym?
- Tak, ale to nie ma
znaczenia, słyszysz! – tłumaczę się gorączkowo. – Nie pozwolę, aby ktokolwiek
cię skrzywdził.
- Atkins, niedobrze mi
się robi, gdy wpadasz w tak ckliwe tony. Teraz chcesz mu pomagać? Trochę na to
za późno, nie sądzisz? Bo wiesz – tym razem Jackson zwraca się ponownie do
brata – to nie jest tak, że nie chciałem
twojego szczęścia. Rozmawiałem z Jeremym. Prosiłem, aby cię wziął. Wiesz co mi
powiedział? Że brzydzi go bycie z tobą!
- Jackson… – rzucam się
do przodu, bo nie mogę już znieść jazgotu tego dwulicowego węża! Jak on śmie
opowiadać takie bzdury! Kiedy po tym wszystkim wreszcie mieliśmy szansę, by wszystko
naprawić, mam oddać moją perfekcyjną drugą połówkę jakiemuś zboczeńcowi? Nigdy!
Wymierzam mojemu
przeciwnikowi silny cios prosto w szczękę, a następnie poprawiam z drugiej
strony. Ogarnia mnie prawdziwy szał, nad którym nie jestem w stanie zapanować.
Gdy przygotowuję się do zadania kolejnego ciosu, czuję silne szarpnięcie.
Niepozorny Sanders okazuje się być naprawdę silny. Bez problemu nokautuje mnie
trafiając prosto w brzuch. Padam na ziemię. Wells wykorzystuje okazję i kopie
mnie w żebra.
Zwijam się z bólu, nie
mogąc nabrać powietrza. Do moich uszu dociera jedynie krzyk doktor Ivette oraz
zamieszanie, które wywołuje, wyrzucając z pokoju nieproszonych gości. Jeden z
pielęgniarzy pomaga mi się podnieść, a inny asystuje lekarce, która uspokaja
płaczącego omegę.
- Wrócimy po ciebie pod
koniec tygodnia. Do tego czasu radzę ci pożegnać się
z Jeremym i dziećmi, bo więcej ich nie zobaczysz. – Słowa Jacksona są wprost
miażdżące.
- Skarbie… – Powoli
podchodzę do łóżka. Załamany blondyn zalewa się łzami. – Nie płacz… Nie
pozwolę… Nie oddam im ciebie, słyszysz?
- Co ze mną będzie? –
Bezradny i bezbronny Samuel zupełnie się załamuje.
– Znowu zostałem sprzedany. Nikt mnie nie chce!
- Nie pleć bzdur! Ja
się tobą zajmę.
- Boję się go, Jeremy. Jestem
kiepskim kochankiem. Spałem tylko z tobą i teraz nawet to się na mnie zemści –
łka mój wybranek.
- Skarbie, nic się na
tobie nie zemści. Nikomu nie dam cię skrzywdzić
– pocieszam go jak tylko potrafię.
- Dlaczego…
Dlaczego mnie to spotyka… Nie zrobiłem
nic złego… Nie sprawiałem mu kłopotów, dobrze się uczyłem… Wszyscy mnie
nienawidzą. Mój brat, ty. Nawet własne dzieci… – Rozpacz blondyna przybiera na
sile. Wpada w tak silną histerię, że nie może oddychać i cały się trzęsie.
Cała reszta dzieje się
jak w przyspieszonym tempie. Lekarka podaje Samuelowi środki uspokajające, po których
ten szybko zasypia.
- No dobrze, pora na
pana. Proszę rozpiąć koszulę – instruuje mnie.
- Doktor Ivette! O
takie rzeczy pani nie podejrzewałem! – Udaję obrażonego, bo nie wyobrażam
sobie, by ktokolwiek poza Samuelem miał mnie dotykać.
- Panie Atkins… Wolę
się upewnić, że żebra są całe.
- Nic mi nie jest –
fukam na nią, nadal trzymając się za brzuch. W życiu nie powiedziałbym, że ktoś
tak przeciętny jak Sanders będzie dysponował aż taką siłą. W dodatku wiekiem
zbliżony jest do mojego ojca. Przeciwnika takiego jak Samuel mógłby zabić w
przeciągu sekund.
- Boli? – Doktor Ivette
bada mój brzuch, macając go przez cienki materiał koszuli.
- Naprawdę nic mi nie
jest. Na sali treningowej obrywam znacznie mocniej.
- Radzę zmienić trenera
– kobieta żartuje sobie ze mnie.
- Obydwoje wiemy, że
zasłużyłem.
- Nie zaprzeczę. –
Lekarka zdejmuje lateksowe rękawiczki i zerka w kierunku śpiącego omegi. –
Biedaczek… Czeka go prawdziwe piekło.
- Jakie znowu piekło?!
Naprawdę tak źle pani o mnie myśli?! Nie ma szans, aby para kanalii i bandytów
ukradła mi Samuela! Jest mój!
- Obawiam się, że jeśli
kwestie prawne dotyczące adopcji zostały już usankcjonowane przez sąd, to nic nie
da się zrobić.
- Coś wymyślę – unoszę
się dumą.
Musi, musi być jakiś
sposób, abym go nie stracił! Choćbym miał poruszyć niebo i ziemię! Samuel należy
do mnie i do dzieci. Nikt poza mną nie będzie go miał!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz