wtorek, 9 kwietnia 2024

Wpadka rozdział 16

 

Zakochany… Zakochany w Samuelu…

Wierzyć mi się nie chce, że to było takie proste!

Odkąd na niego spojrzałeś, jakaś część ciebie bezpowrotnie poddała się temu uczuciu…

Mój wewnętrzny doradca ma dziś romantyczny nastrój. Szkoda, że nie był taki skory do amorów, gdy kazał mi nienawidzić.

Wróg. Samuel był moim wrogiem, ale teraz… Jest mi tak drogi. Można śmiało rzec, że bezcenny! Nie mogę go nienawidzić. Wprost przeciwnie. Chcę go kochać! Mocno. Bardzo mocno. Jednak to nie wszystko. Każda komórka
w moim ciele żąda odwzajemnienia tego uczucia. On ma być mój! Połączyć się ze mną. Kochać tylko mnie.

On już cię kocha, więc masz ułatwione zadanie.

To prawda. Szczęściarz ze mnie – uśmiecham się do samego siebie, przemierzając korytarz. Zmierzam właśnie do specjalnego pokoju, w którym przebywają nasze maluchy. Dzieci śpią. Urodziły się w trzydziestym piątym tygodniu ciąży, lecz doktor Ivette twierdzi, że świetnie sobie radzą i za kilka dni wolno nam będzie zabrać je do domu. Same oddychają i nie mają problemów ze ssaniem. Słodziaki.

 

„Tato…”

 

Jeden z chłopców przebudza się na chwilę. Pociera oczy malutką piąstką. Za kilka dni stracę możliwość słyszenia myśli moich synków. Z początku nieco się tego obawiałem, bo wydawało mi się, że bez telepatycznej więzi nie zdołam spełniać ich zachcianek. Skąd będę wiedział, że są głodne? Albo że coś je boli? Na szczęście ta obawa wydaje mi się bezpodstawna. Odkąd jestem zakochany, widzę przyszłość z cudownych barwach.

Mając do pomocy Dorothy, powinniśmy dać sobie radę. Ciekawe jak to będzie? Podzielimy się obowiązkami? A może wszystko będziemy robić razem? Nie ukrywam, że bardziej pociąga mnie ta druga opcja. Mogąc być jednocześnie
z moim wybrankiem oraz naszymi dziećmi, nie potrzebuję więcej do szczęścia.

Spędzam trochę czasu z bliźniakami, a po mniej więcej godzinie wracam do ukochanego. Samuel jest sam. Siedzi na skraju łóżka. Odłączono mu kroplówki, lecz to pewnie nie potrwa długo. Nadal potrzebuje leków i witamin.

- Chcesz wstać? Pomogę ci – podchodzę do chłopaka, by nacieszyć się jego obecnością. Sam zapach skóry, która wydziela feromony, wprawia mnie w błogi nastrój.

- Poradzę sobie – zostaję odepchnięty.

Robię kilka kroków do tyłu, a blondyn w tym czasie niepewnie staje na nogach. Lekko się chwieje. Ma gołe stopy. Nie mogę go tak zostawić! Muszę go dotykać, być blisko…

- Pójdziemy zobaczyć maluchy? – odgaduję jego myśli.

- Nie. Wolałbym się umyć. Cały się lepię.

- To chodź – ostrożnie biorę go na ręce.

- Jeremy, zostaw! Nie chcę twojej pomocy! – Omega szarpie się w moich ramionach, lecz nie ma szans, by mi się wyrwać.

- No wiesz… – Udaję oburzonego wrogim traktowaniem. – Jeśli dalej będziesz się tak zachowywać, uznam to za flirt i z przyjemnością rozpocznę starania
o kolejnych potomków. Masz ochotę?

- Nie! – Dwudziestolatek wydyma groźnie wargi. Jego magiczne oczy ciskają gromy w moją stronę.

- Nie sądziłem, że taki z ciebie złośnik – żartuję, wchodząc do niewielkiej łazienki. – Postawię cię na chwilę, a potem się rozbierzemy.

Piwnooki ponownie chwieje się na nogach. Nie mogę pozwolić, by zrobił sobie krzywdę, więc obejmuję go ramieniem i przyciągam do swojej klatki piersiowej.

- Od razu lepiej – mruczę w jego włosy.

Przekonanie Samuela, by schował pazurki i pozwolił mi się sobą zająć to spore wyzwanie. Wykazuję się cierpliwością i zrozumieniem. Zwłaszcza teraz, gdy znowu ze sobą rozmawiamy. Brakowało mi brzmienia jego głosu. Co prawda rozmowa nie zastąpi namiętnych krzyków, lecz cieszy mnie, że nie jestem już ignorowany.

- A teraz – układam go z powrotem w łóżku – zjesz śniadanie – decyduję. Tak jak przewidywałem, mój szofer zdążył już przywieźć spory kawałek sernika, po który wysłałem go wcześnie rano. – Proszę – z uśmiechem przyklejonym do twarzy wręczam mojemu skarbowi cukiernicze arcydzieło, które przyozdobiono sosem czekoladowym. Blondyn przygląda się ciastku dość podejrzliwie. – Twój ulubiony, prawda?

- Skąd wiedziałeś? – pyta w końcu, próbując wyciągnąć ode mnie w jaki sposób rozgryzłem tak dobrze skrywany sekret.

- O tym, że najbardziej na świecie lubisz sernik? – Przesuwam opuszkami po lekko zarumienionym policzku. – Tajemnica.

- Dzieci ci powiedziały?

- Nie.

Celowo unikam odpowiedzi na to pytanie. Łatwo było się domyślić, skoro ja nie przepadam za sernikiem, a on się nim zajadał.

- Pokarmię cię. Mogę? – Z wielką czułością spoglądam w dwubarwne oczy. Nadal są zbolałe i zmęczone. Widzę w nich obawy, które targają jego sercem, kiepskie samopoczucie, stres, zgryzoty. Bardzo się stara, by zagłuszyć emocje. Zwłaszcza oddanie, którym niejednokrotnie wzgardziłem.

- Więcej nie zjem. – Samuel odsuwa moją rękę, w której trzymam widelczyk.

- Jeśli będziesz jadł jak ptaszek, nie odzyskasz sił. Kto pomoże mi przy dzieciach? – Żalę się, próbując go podpuścić.

- Poradzisz sobie i bez mojej pomocy.

Omega jest senny, a poza tym to nie miejsce i czas, by dyskutować
o przyszłości. Nie chcę, aby pomyślał, że wiążę się z nim tylko ze względu na dzieci. One są ważne, nie twierdzę, że nie, ale to raczej „bonus” od życia. Tymczasem podstawą naszego związku powinna być wzajemna miłość. Poczekam jeszcze dzień lub dwa i dopiero wtedy uczynię go moim. Nie widzę sensu, by odwlekać to w czasie. Wypadałoby najpierw zakomunikować radosne wieści ojcu. To będzie nasze ostatnie spotkanie. Gdy usłyszy, że zakochałem się w Samuelu, wyrzuci mnie. Nie boję się tego. Będę tęsknił za staruszkiem, lecz za długo pozwalałem, aby ingerował w moje życie. Tym razem jest na przegranej pozycji. To zielono-brązowe chucherko wyprzedziło ród Atkinsów
o kilka długości.

 

***

 

Poświęciłem całą noc, by obmyślić plan działania. Bardzo pomogły mi w tym dzieci. To im pierwszym powiedziałem, że zakochałem się z Samuelu i że będziemy żyć jak prawdziwa rodzina. Bliźniaki czują się nieco zagubione. Przywykły do myśli, że omega został wyłączony poza nawias, a teraz ma wrócić w blasku chwały. Chłopcy są mądrzy i czują, że coś się we mnie zmieniło. Zależy im na moim szczęściu, więc i dla Samuela znajdzie się miejsce. Poza tym doskonale pamiętają, jaki był wobec nich czuły i troskliwy. I tęsknią za tym.

 

„Tato, a kiedy on przyjdzie? Czemu nas nie odwiedza?”

 

Prawda jest taka, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Chociaż przez te wszystkie miesiące mój ukochany poświęcał się dla ich dobra, tylko raz zapytał, czy u chłopców wszystko w porządku. Nawet zdjęć nie chciał obejrzeć. Niepokoi mnie to, lecz z drugiej strony zarówno ciąża jak i sam poród to dość traumatyczne przeżycia. Do tej pory zachodzę w głowę jak udało mu się przetrwać tak silny ból. Ja prawie zemdlałem od samego patrzenia.

- Postaram się namówić tatusia, by dzisiaj was odwiedził. Obiecuję – żegnam się z maleństwami, zerkając na zegarek. Jest kilka minut przed szóstą. Chciałbym być obok Samuela, gdy się obudzi. Nie widziałem go kilkanaście minut, a to wystarczy, by tęsknota sięgnęła zenitu.

Pozostaje także kwestia wydziedziczenia. Chłopcy wiedzą, że dziadek i babcia bardzo je kochają, lecz rozstanie z rodziną jest nieuniknione. Rozumieją moją decyzję. Co prawda tli się we mnie drobniutka iskierka nadziei, która mami mnie wizją wybaczenia. Czy mój staruszek zdobędzie się na coś takiego, skorow Samuelu nie płynie krew Reedów? Szczerze wątpię. I nie mam mu tego za złe.

Dzisiejszego poranka mój ukochany wygląda znacznie lepiej niż wczoraj. Na pierwszy rzut oka widać, że malutkimi kroczkami dochodzi do siebie. Najważniejsze, że nie jest już taki przeraźliwie blady. Powinien jak najwięcej odpoczywać. Dzieciaki mocno dały mu w kość. Trudne przeżycia nie odebrały mu urody. Omega jest piękny. Nie potrafię oprzeć się pokusie i przysuwam fotel bliżej łóżka. Kładę głowę na jego poduszce, bo uwielbiam, gdy jest blisko.

Blondyn ma w sobie siódmy zmysł, bo od razu otwiera oczy.

- Obudziłem cię? – szepczę cichutko. – Przepraszam.

- Która godzina? – mamrocze, próbując schować się pod kołdrą.

- Jest jeszcze bardzo wcześnie. Śpij. – Przeczesuję jego włosy palcami.

- Jeremy…

Znam to posępne spojrzenie. Za chwilę znowu usłyszę coś, co mu się nie spodoba. Pochylam się do przodu i łączę nasze wargi w pocałunku. Tym razem nie jestem super-delikatny, choć nasze poranne pieszczoty pozbawione są ognia. Towarzyszą im co najwyżej drobne iskierki.

Omega przymyka powieki i nie chce ich otworzyć. Nie mam pojęcia, czy rozleniwił go pocałunek, czy też próbuje ukryć przede mną swoje myśli. Nie pozwolę mu na to.

- Bestia wewnątrz mnie domaga się, abyś na mnie patrzył – droczę się, wodząc opuszką palca wskazującego po jego żuchwie.

- Ujarzmij ją jakoś – odpowiada moja miłość.

- Ty to zrób – prowokuję go.

- Ja? – dziwi się. – Nie mam na to siły.

- Nie szkodzi – zapewniam go. – Poczekam, aż poczujesz się lepiej – całuję ukochanego po policzku, a następnie przesuwam kciukiem po jego dolnej wardze. Zależy mi na tym, by rozchylił usta i naprawdę mnie pocałował.

- Na to też nie mam siły – uśmiecha się blado, po raz pierwszy od wieków.

- To śpij. Gdy się obudzisz, dalej będę próbował. I nakarmię cię sernikiem
– plotę głupstwa, by tylko móc spędzać z nim czas tak jak teraz.

- Szybko się poddajesz. – Samuel szydzi sobie ze mnie. Nie mogę tego tak zostawić. Wpijam się w jego usta, całując go tak, jak od początku miałem ochotę to zrobić. – A teraz śpij – nakazuję lekko zdyszanemu chłopakowi, który ukradkiem tuli się do mojej dłoni.

- Nie odchodź – prosi.

- Nie odejdę. Będę tu kiedy się obudzisz. I kiedy będziesz zasypiać. Będę przy tobie już zawsze.

Nie wiem dlaczego, lecz odnoszę wrażenie, że Samuel jest bliski łez. To trwa zaledwie dwie sekundy. Być może coś go zabolało, gdy mościł się na poduszce. W każdym razie po ponownej pobudce wygląda i zachowuje się normalnie. Pozwala się nawet nakarmić.

- Mam przed tobą tajemnicę – zaczynam ostrożnie, odkrawając widelczykiem kolejną porcję ciasta. – Jeszcze wczoraj sądziłem, że poczekam do chwili, gdy poczujesz się lepiej – chrząkam nerwowo, bo nie jestem przekonany, czy dam sobie radę. To moje pierwsze oświadczyny. Planowałem zabrać go na romantyczną kolację, lecz panowanie nad emocjami w chwili, gdy każda, nawet najmniejsza cząstka mnie chce go mieć wyłącznie dla siebie, graniczy z cudem. – Nie masz nic przeciwko, abym powiedział ci to teraz? – pytam.

- Teraz? – Omega marszczy lekko swoje idealne brwi. – Coś się stało?

- Nie patrz tak na mnie. Nie mam na myśli nic złego. Po prostu chciałbym uporządkować pewne sprawy. Zadbać o naszą przyszłość, rozumiesz?

- Jeremy, co chcesz mi powiedzieć?

- Ja… - Wstrzymuję oddech.

Nie ma po co tracić czas. Odkładam na boczny stolik talerzyk oraz sztućce, po czym chwytam ukochanego za rękę. Mój puls szaleje. Dłonie są spocone. Zasycha mi w gardle. Jeszcze nigdy nie byłem aż tak stremowany ani  szczęśliwy.

- Proszę, abyś się zgodził na…

Przerywa mi pukanie do drzwi. Wzdycham wściekle, po czym obracam głowę, by zmierzyć natręta morderczym spojrzeniem. Mój dobry humor pryska niczym bańka mydlana na widok Jacksona, który wchodzi do pokoju bez zaproszenia.

- Tęskniłeś za bratem? – Jego zjadliwy ton od razu daje piwnookiemu do zrozumienia, że to nie jest przyjacielska wizyta. – Jest i gwałciciel – syczy wściekle, mierząc nasze splecione dłonie bazyliszkowatym spojrzeniem.

- Uważaj, Jackson, bo jeszcze chwilę, a wyrzucę cię stąd na zbity pysk
– odgrażam się. Nie podoba mi się, że ten pyszałkowaty typ denerwuje mojego wybranka. Przy okazji zepsuł kolejną romantyczną chwilę w moim życiu.

- Tatuś pokazał ci papiery? – Starszy z braci Reed przypomina mi
o dokumentach, które przeglądałem w gabinecie ojca. – Masz swoje bękarty, więc spadaj. On i ja mamy ważną sprawę do obgadania.

- Jeszcze raz powiesz tak o naszych dzieciach, a sam  nie doczekasz się swoich. – Zaciskam mocno szczęki. Najchętniej podszedłbym do Jacksona i jednym ciosem pozbawił go kilku zębów, lecz nie chcę tego robić na oczach ukochanego. Ma za sobą dość przykrych przeżyć.

- Tak czy inaczej, nie przyszedłem tu do ciebie, a do niego – Jackson wskazuje na brata. – Poznaj swojego nowego pana. – Gestem przywołuje postać czającą się w progu. Z korytarza wyłania się wysoki, około pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, ubrany w elegancki, granatowy garnitur oraz śnieżnobiałą koszulę. Lubieżnym wzrokiem przesuwa po ciele omegi.

- Ładniejszy niż na zdjęciach – odzywa się ściszonym, gardłowym głosem, godnym seryjnego mordercy.

- Nie rozumiem…  – Blondyn patrzy raz na brata, raz na obcego, nie potrafiąc wyciągnąć wniosków z zaistniałej sytuacji.

- Nie powiedziałeś mu? – Zirytowany Jackson cmoka z rozdrażnieniem.

- Jeremy? – Samuel unosi na mnie wzrok, szukając wsparcia. Do tej chwili uważał mnie za swojego sojusznika, lecz jego brat jak zwykle musiał wszystko spieprzyć.

- Nie słuchaj go. Wszystkim się zajmę – zapewniam piwnookiego, który powoli składa w całość strzępki informacji.

- Trochę na to za późno, nie sądzisz? – Sanders prycha kpiąco.

- Wyrzuciłeś mnie z rodziny?! – Na pobladłej twarzy dwudziestolatka maluje się mieszanina szoku i niedowierzania. – Dlaczego to zrobiłeś? Przecież jesteśmy braćmi! To nic dla ciebie nie znaczy? – Po twarzy chłopaka zaczynają spływać pierwsze łzy.

- Gdybyś był moim bratem nie pozwoliłbyś, by Atkins położył na tobie swoje brudne łapska! Naprawdę sądziłeś, że po czymś tak plugawym będę chciał mieć z tobą cokolwiek do czynienia?! Brzydzę się tobą i tym co zrobiłeś, rozumiesz?! – Sapanie Jacksona odbija się głośnym echem w całym pomieszczeniu. Zrzucił
z twarzy maskę i pokazał prawdziwe oblicze. To właśnie od tej strony znam go najlepiej, gdy niczego nie udaje i jest prawdziwym sobą, niszcząc wszystko
i wszystkich, którzy staną mu na drodze. – Tak, wyrzuciłem cię, choć najchętniej zmiażdżyłbym cię jak zbędnego robaka, którym od zawsze byłeś!
– Reed powoli odzyskuje nad sobą panowanie. – Sanders z przyjemnością przejął nad tobą pieczę. Jesteś jego własnością, więc dobrze ci radzę, abyś był mu posłuszny, bo z tego co wiem, nie należy on do zbyt wyrozumiałych.

- Przyjacielu, nie strasz mojego kurczaczka, bo jeszcze wyrobi sobie o mnie złą opinię. – Starszy mężczyzna niebezpiecznie mruży oczy. To z pewnością jeden z tych, których policja określa mianem „nieuchwytni zwyrodnialcy”. Jeśli śmie tknąć Samuela, zabiję go!

- Jeremy… – Przestraszony i sponiewierany omega ponownie szuka u mnie ratunku. – To wszystko prawda? Wiedziałeś o tym?

- Tak, ale to nie ma znaczenia, słyszysz! – tłumaczę się gorączkowo. – Nie pozwolę, aby ktokolwiek cię skrzywdził.

- Atkins, niedobrze mi się robi, gdy wpadasz w tak ckliwe tony. Teraz chcesz mu pomagać? Trochę na to za późno, nie sądzisz? Bo wiesz – tym razem Jackson zwraca się ponownie do brata  – to nie jest tak, że nie chciałem twojego szczęścia. Rozmawiałem z Jeremym. Prosiłem, aby cię wziął. Wiesz co mi powiedział? Że brzydzi go bycie z tobą!

- Jackson… – rzucam się do przodu, bo nie mogę już znieść jazgotu tego dwulicowego węża! Jak on śmie opowiadać takie bzdury! Kiedy po tym wszystkim wreszcie mieliśmy szansę, by wszystko naprawić, mam oddać moją perfekcyjną drugą połówkę jakiemuś zboczeńcowi? Nigdy!

Wymierzam mojemu przeciwnikowi silny cios prosto w szczękę, a następnie poprawiam z drugiej strony. Ogarnia mnie prawdziwy szał, nad którym nie jestem w stanie zapanować. Gdy przygotowuję się do zadania kolejnego ciosu, czuję silne szarpnięcie. Niepozorny Sanders okazuje się być naprawdę silny. Bez problemu nokautuje mnie trafiając prosto w brzuch. Padam na ziemię. Wells wykorzystuje okazję i kopie mnie w żebra.

Zwijam się z bólu, nie mogąc nabrać powietrza. Do moich uszu dociera jedynie krzyk doktor Ivette oraz zamieszanie, które wywołuje, wyrzucając z pokoju nieproszonych gości. Jeden z pielęgniarzy pomaga mi się podnieść, a inny asystuje lekarce, która uspokaja płaczącego omegę.

- Wrócimy po ciebie pod koniec tygodnia. Do tego czasu radzę ci pożegnać się
z Jeremym i dziećmi, bo więcej ich nie zobaczysz. – Słowa Jacksona są wprost miażdżące.

- Skarbie… – Powoli podchodzę do łóżka. Załamany blondyn zalewa się łzami. – Nie płacz… Nie pozwolę… Nie oddam im ciebie, słyszysz?

- Co ze mną będzie? – Bezradny i bezbronny Samuel zupełnie się załamuje.
– Znowu zostałem sprzedany. Nikt mnie nie chce!

- Nie pleć bzdur! Ja się tobą zajmę.

- Boję się go, Jeremy. Jestem kiepskim kochankiem. Spałem tylko z tobą i teraz nawet to się na mnie zemści – łka mój wybranek.

- Skarbie, nic się na tobie nie zemści. Nikomu nie dam cię skrzywdzić
– pocieszam go jak tylko potrafię.

- Dlaczego… Dlaczego  mnie to spotyka… Nie zrobiłem nic złego… Nie sprawiałem mu kłopotów, dobrze się uczyłem… Wszyscy mnie nienawidzą. Mój brat, ty. Nawet własne dzieci… – Rozpacz blondyna przybiera na sile. Wpada w tak silną histerię, że nie może oddychać i cały się trzęsie.

Cała reszta dzieje się jak w przyspieszonym tempie. Lekarka podaje Samuelowi środki uspokajające, po których ten szybko zasypia.

- No dobrze, pora na pana. Proszę rozpiąć koszulę – instruuje mnie.

- Doktor Ivette! O takie rzeczy pani nie podejrzewałem! – Udaję obrażonego, bo nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek poza Samuelem miał mnie dotykać.

- Panie Atkins… Wolę się upewnić, że żebra są całe.

- Nic mi nie jest – fukam na nią, nadal trzymając się za brzuch. W życiu nie powiedziałbym, że ktoś tak przeciętny jak Sanders będzie dysponował aż taką siłą. W dodatku wiekiem zbliżony jest do mojego ojca. Przeciwnika takiego jak Samuel mógłby zabić w przeciągu sekund.

- Boli? – Doktor Ivette bada mój brzuch, macając go przez cienki materiał koszuli.

- Naprawdę nic mi nie jest. Na sali treningowej obrywam znacznie mocniej.

- Radzę zmienić trenera – kobieta żartuje sobie ze mnie.

- Obydwoje wiemy, że zasłużyłem.

- Nie zaprzeczę. – Lekarka zdejmuje lateksowe rękawiczki i zerka w kierunku śpiącego omegi. – Biedaczek… Czeka go prawdziwe piekło.

- Jakie znowu piekło?! Naprawdę tak źle pani o mnie myśli?! Nie ma szans, aby para kanalii i bandytów ukradła mi Samuela! Jest mój!

- Obawiam się, że jeśli kwestie prawne dotyczące adopcji zostały już usankcjonowane przez sąd, to nic nie da się zrobić.

- Coś wymyślę – unoszę się dumą.

Musi, musi być jakiś sposób, abym go nie stracił! Choćbym miał poruszyć niebo i ziemię! Samuel należy do mnie i do dzieci. Nikt poza mną nie będzie go miał!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz