sobota, 14 czerwca 2025

mpreg 117

 

„Bezsenne Noce"

Po raz trzeci w ciągu ostatnich kilku godzin wracam do hotelowego apartamentu. Zdyszany wbiegam po schodach. Zapalam światła. Rozglądam się bezradnie.

Nie ma go.

Dzwoniłem do Eli chyba milion razy. Powinienem podpiąć telefon do ładowarki. Bateria zaraz padnie.

- Akurat teraz?! – warczę na smartfona, który odmawia współpracy. Odkładam urządzenie na niewielki stolik. Nie odrywając wzroku od ekranu, niezgrabnie opadam na znajdującą się obok sofę.

Biorę głęboki wdech, po czym bardzo powoli wypuszczam powietrze. To zabawne, że zawsze w takich chwilach przypominają mi się techniki relaksacyjne. Wspominają o nich nawet w poradnikach dla przyszłych rodziców. Panowanie na oddechem jest kluczowe w stresowych sytuacjach – przywołuję cytat, który zapamiętałem. To brednie! Nie mam pojęcia, czy autor tych słów przechodził przez to samo piekło co ja. Może sobie wsadzić te swoje oddechy głęboko  tyłek! Oby się nimi udusił!

Nie! To strata czasu! Nie będę tu tkwić! Podrywam się ze swojego miejsca, lecz rozsądek bierze górę. Potrzebuję telefonu!

Drżącymi palcami przesuwam po ekranie.

- Abonent ma wyłączony…

Z moich ust wypływa cała seria przekleństw. Głośnych. Dosadnych. Nie przynoszących żadnej ulgi.

Osuwam się na dywan i chowam twarz w dłoniach.

Sprytny małolat nie korzysta z mojej karty kredytowej. Gdyby kupił chociaż butelkę wody bank od razu by mnie o tym powiadomił. Nie sądzę, aby miał przy sobie większą ilość gotówki. Jego karta nadal schowana jest w  moim portfelu. Bez pieniędzy nie może być daleko. Powiedział kelnerowi, abym czekał na niego w hotelu. Gdzie więc jest?! Czemu nie wraca?! Czy ma pojęcie, jakie tortury na mnie sprowadził?! Co mu strzeliło do głowy?!

Szukałem wszędzie. Sprawdziłem wszystkie restauracje, sklepy, kawiarnie. Przeczesałem centrum wzdłuż i wszerz. Jak to możliwe, że nie mogę go znaleźć?!

Po raz kolejny sięgam po telefon. Musi minąć co najmniej osiem godzin, aby móc zgłosić zaginięcie. Eli zapadł się pod ziemię niecałe pięć godzin temu. Jeśli przez kolejne trzy godziny nie wróci, nie będę się hamować. Poruszę niebo i ziemię, jeśli będzie trzeba. April zna odpowiednich ludzi. Obiecała mi pomoc. Odzyskam Króliczka i wszystko będzie dobrze. To wyłącznie kwestia czasu. Trzy godziny i ani minuty dłużej.

Zaplatam dłonie na karku i ponownie skupiam się na oddychaniu. To głupie oddychanie, oraz nieco szalony plan działania, pozwalają mi skupić myśli. Za piętnaście minut będę mógł wznowić poszukiwania. Tyle wystarczy, aby naładować baterię. Gdy tylko odnajdę Eli, kupię jeszcze jeden telefon. Albo od razu dwa, tak na wszelki wypadek. Co mnie podkusiło, aby mieć tylko jeden? Jak mogłem wykazać się taką nieostrożnością i głupotą?! Dodatkowy telefon znacznie ułatwiłby mi życie. Zwłaszcza teraz. Jest niezbędny! Zachciało mi się bawić w „dorosłego”, to mam za swoje. Za pomocą ograniczania wydatków chciałem przypodobać się narzeczonemu. Dosyć! Od teraz nie będę się więcej hamować. Nieważne, czy będzie chodziło o telefon, ubrania, dom czy samochody. Bycie dorosłym to nie tylko oszczędzanie, ale i przewidywanie. Czemu nie posłuchałem podszeptów intuicji, która wielokrotnie i w złowieszczy sposób wyśmiewała się ze mnie szyderczo. „Max – minimalistą? To ten sam Matrix, w którym cisza przemówi, a echo zamilknie?”

- Nie, Max… Tak nie wolno… Nie kupuj zbędnych rzeczy, Max… – przedrzeźniam Eli, jakby to miało mi w czymś pomóc.

Trzynaście minut…

Dziesięć…

Siedem…

Czas wlecze się niemiłosiernie. Podnoszę się z podłogi i zaczynam nerwowo spacerować po pokoju. Skupiam się na planie działania, który przewiduje ponowne sprawdzenie centrum, a następnie równie szybki kontakt z April. Lokalizacja w telefonie Króliczka nie działa. Jestem pewny, że po oficjalnym zgłoszeniu znajomi April bez problemu namierzą telefon Eli. Chyba, że go zgubił. A może ktoś mu go ukradł? Ta niewiedza doprowadza mnie do szału! Dosyć się naczekałem. Pora wrócić do działania.

Podbiegam do drzwi i naciskam na klamkę. W tej samej chwili zapala się zielona lampka sygnalizująca, że karta odblokowująca elektroniczny zamek została użyta. Niczym nosorożec, prę do przodu. Zaskoczony Eli cofa się o krok do tyłu. Upuszcza kartę na podłogę, jednocześnie otulając brzuch dłońmi.

- Przestraszyłeś mnie – szepcze cicho, chroniąc nasze dziecko.

- Skarbie! – Rzucam się na ciężarnego, chowając go w swoich ramionach. – Tak się martwiłem! – Obejmuję blondyna jeszcze ściślej, zupełnie jakbym chciał go do siebie przykleić.

- Puść – Eli wypowiada tylko jedno słowo, lecz jego lodowaty ton sprawia, że od razu wykonuję polecenie.

- Gdzie byłeś? Szukałem cię wszędzie! – żalę się. – Dlaczego wyszedłeś z restauracji bez słowa? Nie masz pojęcia, jak bardzo…

- Nie chcę tego słuchać! – Osiemnastolatek ostro przerywa mój wywód. – Jestem zmęczony – dodaje nieco spokojniejszym tonem.

- Skarbie… – Ponownie wyciągam rękę w stronę chłopaka, ale wiejący od niego chłód sprawia, że nie ważę się go dotknąć.

- Daruj sobie, ok? – Warczy na mnie, kierując się w stronę łazienki.

- Króliczku – idę w krok za nim, walcząc o chwilę uwagi. – Gdzie byłeś? Martwiłem się. Bałem się, że coś ci się stało – zasypuję blondyna gradem słów.

- Miałeś poczekać na mnie w hotelu – zirytowany Eli wzdycha ciężko, okazując zniecierpliwienie.

- Gdzie byłeś? – Nie chcę na niego naciskać, lecz jak inaczej mam się dowiedzieć prawdy? – Martwiłem się. Jesteś w ciąży i…

- No i co z tego, że jestem? – Rozjuszony Eli odpowiada pytaniem na moje pytanie. – Kilka godzin temu też byłem w ciąży. Nie zauważyłeś?

- Skarbie, dlaczego taki jesteś? Stało się coś złego? – W mojej głowie od razu pojawia się milion scenariuszy. Jakiś czas temu zmieniłem i zastrzegłem numer telefonu Eli, bo zachowywał podobnie. Był całkowicie rozchwiany emocjonalnie. Czy ten obleśny typ, którego pewnego dnia zabiję gołymi rękami, zdobył jego nowy numer? Przecież to niemożliwe. Eli utrzymuje kontakt wyłącznie z Jo. Historia naszej relacji miała wzloty i upadki, przyznaję. Może nie rzuciliśmy się sobie w ramiona, ale Jo to porządny facet. Wątpię, że rozdaje zastrzeżony numer przyjaciela na prawo i lewo. Nie, Jo nie zrobiłby czegoś takiego. A skoro to nie gwałciciel zdenerwował Króliczka, to może Edmund? Pewnie nadal przeżywa sprawę odwołanej wystawy. Może chce się zemścić? Z drugiej strony jak niby miałby to zrobić? Jedyne czym dysponuje, to adres moich rodziców. Jeśli pofatyguje się, aby nas odwiedzić, w pierwszej kolejności będzie musiał zmierzyć się z ojcem. Potem ze mną. Edmund dobrze wie, że dysponujemy dowodami. Jeśli je ujawnimy, to będzie ostateczny koniec jego marnej kariery. Czy jest na tyle odważny, by aż tak zaryzykować? W bezpośrednim starciu też nie ma żadnych szans. Edmund może być idiotą, ale nie samobójcą. Nie, to nie Edmund. A skoro nie on, to kto?

- Nie wiesz?! – Fiołkowe oczy wpatrują się we mnie ze zdziwieniem. – A może tylko udajesz, bawiąc się moim kosztem?

- Ja?! Skąd przyszedł ci do głowy tak niedorzeczny pomysł? – Wykluczyłem gwałciciela, Edmunda i Jo. Kto został? Tylko Freddy. Czy to jego wina? Wypełzł spod ziemi? Sądziłem, że sprawy hotelu pochłonęły go bez reszty. Wredny jaszczur!

- Nie chcę z tobą teraz rozmawiać, rozumiesz?! – Eli spogląda mi w oczy. Jest zdenerwowany i bliski łez. – Patrzeć też na ciebie nie chcę! – Mija mnie pewnym krokiem, kierując się do łazienki. Zamyka drzwi tuż przed moim nosem. Głośny trzask sprawia, że przechodzą mnie ciarki.

To ja jestem problemem?

- Co cię opętało? – szepczę do samego siebie.

Stoję jak wryty, wpatrując się w przestrzeń. Zamknięty w łazience Eli wybucha głośnym płaczem. Wyciągam rękę, która zamiera w bezruchu. Co mam zrobić? Zapukać? Zapytać co się stało? A może nie bawić się w konwenanse i po prostu wywarzyć te cholerne drzwi?

Mija dwadzieścia minut. Płacz Eli powoli cichnie, a potem miesza się z szumem wody, lejącej się z prysznica. Zaciskam dłonie w pięści, opierając się plecami o ścianę.

- Skarbie? – Podejmuję ostatnią próbę. – Proszę… – przyciskam czoło do zimnego drewna. – Otwórz. Skarbie? – Ostatkiem sił kontroluję ton głosu. Wypowiadane przeze mnie słowa przepełnione są desperacją. – Proszę, otwórz – powtarzam po raz kolejny.

- Chcę być sam! Idź sobie!

- Eli, otwórz. Powiedz mi co się stało. – Biorę głęboki wdech, po czym ciężko i wolno wypuszczam powietrze. – Jeśli nie otworzysz to…

- To co? – Eli nie daje za wygraną. Nie poznaję go. Zwykle jest spokojny i opanowany. Czemu więc zachowuje się jak rozjuszone zwierzę?

- Rozwalę drzwi. – Nie jestem cierpliwą oazą spokoju. Nigdy nie byłem. Wzniosłem się na wyżyny cierpliwości, bo Króliczek jest w ciąży. Wytrzymałem naprawdę długo, choć zgotował mi dzisiaj przejażdżkę kolejką górską bez zabezpieczenia. A teraz zrobię to, co powinienem był zrobić od razu, gdy tylko przekroczył próg hotelowego pokoju. Przejdę do działania.

- Nie zrobisz tego.

- Zrobię – zapewniam żarliwie. – Masz dziesięć sekund na podjęcie decyzji. Na twoim miejscy wykorzystałbym ten czas, aby odsunąć się jak najdalej. – Biorę ostatni głęboki wdech. – Gotowy? – pytam zaczepnie, czekając na reakcję narzeczonego.

Ku mojemu zaskoczeniu, Eli wybiera pokojowe rozwiązanie. Odblokowuje zamek. Uczucie nieopisanej ulgi rozlewa się po moim ciele niczym balsam.

- Skarbie, nic ci nie jest? – Z czułością dotykam twarzy ukochanego. Jego oczy są czerwone i spuchnięte od płaczu. – Strasznie tu gorąco. Chcesz się napić wody? A może wolisz się położyć? – Biorę chłopaka za rękę i prowadzę w kierunku łóżka. – Usiądź. Przyniosę ci zimny kompres.

- Nic od ciebie nie chcę! Jesteś podły! – Po policzkach Króliczka spływają kolejne łzy.

- Podły? – powtarzam epitet, który z pewnością ma swoje uzasadnienie.  – Za chwilę wszystko sobie wyjaśnimy. Zanim to jednak nastąpi, pozwól, że się tobą zajmę.

- Nie potrzebuję cię! Jesteś okropny! Jesteś… Jesteś… – Eli szuka kolejnych inwektyw, którymi chciałby mi dopiec. – Beznadziejny z ciebie mąż! A ja ci tak ufałem! Jak mogłem być tak głupi?! – Zamieram, gdy mój ukochany ściąga z palca obrączkę zaręczynową, którą rzuca w moją stronę. Złoty krążek odbija się od mojej klatki piersiowej, a następnie spada na podłogę.

Przerażony własnym zachowaniem fiołkowooki kolejny raz zalewa się łzami. Przytulam go mocno do siebie. Jego dłonie zaciskają się na mojej koszuli. Szlocha tak bardzo, że z trudem łapie powietrze.

- Skarbie… Spokojnie… Nie płacz, proszę. Zrobię co zechcesz, tylko nie płacz – biorę ukochanego na ręce, a następnie sadzam go sobie na kolanach. – Nie płacz. Nie płacz – bezustannie szepczę w jego włosy. – Nie mogę znieść, gdy tak bardzo cierpisz. Proszę, nie płacz.

Nie mam pojęcia, jak długo tak siedzimy. Eli z trudem udaje się zapanować nad oddechem. Łzy przemoczyły moją koszulę. Światło drażni jego spuchnięte oczy. Nie mogę go wyłączyć. Musiałbym wstać, a za nic nie wypuszczę z ramion tego małego nieszczęśnika. Przeczesuję potargane, jasne włosy palcami, kołysząc chłopaka w swoich ramionach.

- Puść – obrażona trusia znowu chce się uwolnić.     

- Nie – przygarniam go jeszcze bliżej siebie.

- Dziecku jest niewygodnie – używa argumentu, z którym ciężko wygrać.

Niespiesznie podnoszę się z fotela. Odkładam Eli na łóżko. Poprawiam pościel tak jak lubi. Przynoszę mu wodę. Z satysfakcją obserwuję, jak jego palce dotykają moich. Zachłanny małolat opróżnia cała szklankę. Układa głowę na miękkich poduszkach. Jest wyczerpany psychicznie i fizycznie.

- Gdybyś mi powiedział o co chodzi, od razu bym to naprawił. Nie ma rzeczy, której dla ciebie nie zrobię.

- Idź sobie. Chcę być sam.

- Dobrze, zaraz sobie pójdę. Tylko nie płacz więcej – kładę się na łóżku obok ukochanego. Tak jak podejrzewałem, od razu się do mnie przysuwa. Nasze ciała są jak dwa magnesy. Tej więzi nie da się zerwać. On to wie. Ja to wiem. Dziecko też to wie. Niezadowolone, atakuje Eli z podwójną siłą. Króliczek od razu zmienia pozycję. Chcę mu pomóc. Kładę rękę na jego brzuchu.

- Już dobrze – pełen współczucia dla jego niewygody masuję krągłą wypukłość. Nasz mały nicpoń nieźle wariuje. Udziela mu się nerwowość Eli.

- Idź sobie – szepcze sennie, ziewając niczym mały kotek. Jego palce zaciskają się na moim przedramieniu. Przyciąga mnie do siebie, jakby od tego zależało jego życie.

- Jeśli serio chcesz spać sam… Poczekam aż zaśniesz i wtedy sobie pójdę. Pozwolisz mi tu zostać jeszcze na chwilę?

Dziecko, słysząc moje słowa, protestuje. Wzrusza mnie, że choć jest tak malutkie, to walczy o mnie, o naszą rodzinę. Nie da się ukryć, że ma w sobie geny taty. Pękam z dumy na samą myśl, że będzie mi dane wychowywać tego nieustraszonego wojownika. Jest jak tygrys. A może jak lwiątko?

- To bolało. – Niezadowolony Eli wierci się w moich ramionach, bo nasz maluch zaczyna nową rundę dzikich harców. Otula moją dłoń swoimi palcami, pomagając mi ukołysać dzidziusia. – Nie kop mnie tak mocno – prosi.

- Zamknij oczy i spróbuj się odprężyć. Ja zajmę się dzieckiem.

- Chcę spać – ponownie zmienia pozycję. Traktuje mnie jak swoją poduszkę, kładąc głowę na moim ramieniu.

- Kocham cię, skarbie – całuję Króliczka po skroni.

- Idź sobie – mamrocze, nieprzytomny ze zmęczenia.

Chciałbym spełnić jego zachciankę, ale nie daje mi szansy. Zasypia, a ja nie mam serca, by go budzić. Sięgam po kołdrę, którą nas okrywam.

Nie dowiedziałem się dlaczego zostawił mnie samego w restauracji. Mam nadzieję, że rano o tym porozmawiamy.

3 komentarze:

  1. Warto było tyle czekać na nowy rozdział i już nie mogę się doczekać kolejnego

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    och tak rozdział... warto było czekać, choć teraz jest niedosyt, a Eli mówi odejdź, a za chwile wtula się w Maxa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  3. KITSUNE!!!! Jak się cieszę! Zaraz się wezmę za czytanie, ale najpierw się witam :)

    OdpowiedzUsuń