„Bezsenne Noce"
Po raz trzeci w ciągu ostatnich kilku godzin wracam
do hotelowego apartamentu. Zdyszany wbiegam po schodach. Zapalam światła.
Rozglądam się bezradnie.
Nie ma go.
Dzwoniłem do Eli chyba milion razy. Powinienem
podpiąć telefon do ładowarki. Bateria zaraz padnie.
- Akurat teraz?! – warczę na smartfona, który
odmawia współpracy. Odkładam urządzenie na niewielki stolik. Nie odrywając
wzroku od ekranu, niezgrabnie opadam na znajdującą się obok sofę.
Biorę głęboki wdech, po czym bardzo powoli
wypuszczam powietrze. To zabawne, że zawsze w takich chwilach przypominają mi
się techniki relaksacyjne. Wspominają o nich nawet w poradnikach dla przyszłych
rodziców. Panowanie na oddechem jest
kluczowe w stresowych sytuacjach – przywołuję cytat, który zapamiętałem. To
brednie! Nie mam pojęcia, czy autor tych słów przechodził przez to samo piekło
co ja. Może sobie wsadzić te swoje oddechy głęboko tyłek! Oby się nimi udusił!
Nie! To strata czasu! Nie będę tu tkwić! Podrywam
się ze swojego miejsca, lecz rozsądek bierze górę. Potrzebuję telefonu!
Drżącymi palcami przesuwam po ekranie.
-
Abonent ma wyłączony…
Z moich ust wypływa cała seria przekleństw.
Głośnych. Dosadnych. Nie przynoszących żadnej ulgi.
Osuwam się na dywan i chowam twarz w dłoniach.
Sprytny małolat nie korzysta z mojej karty
kredytowej. Gdyby kupił chociaż butelkę wody bank od razu by mnie o tym powiadomił.
Nie sądzę, aby miał przy sobie większą ilość gotówki. Jego karta nadal schowana
jest w moim portfelu. Bez pieniędzy nie
może być daleko. Powiedział kelnerowi, abym czekał na niego w hotelu. Gdzie
więc jest?! Czemu nie wraca?! Czy ma pojęcie, jakie tortury na mnie
sprowadził?! Co mu strzeliło do głowy?!
Szukałem wszędzie. Sprawdziłem wszystkie
restauracje, sklepy, kawiarnie. Przeczesałem centrum wzdłuż i wszerz. Jak to
możliwe, że nie mogę go znaleźć?!
Po raz kolejny sięgam po telefon. Musi minąć co
najmniej osiem godzin, aby móc zgłosić zaginięcie. Eli zapadł się pod ziemię
niecałe pięć godzin temu. Jeśli przez kolejne trzy godziny nie wróci, nie będę
się hamować. Poruszę niebo i ziemię, jeśli będzie trzeba. April zna
odpowiednich ludzi. Obiecała mi pomoc. Odzyskam Króliczka i wszystko będzie
dobrze. To wyłącznie kwestia czasu. Trzy godziny i ani minuty dłużej.
Zaplatam dłonie na karku i ponownie skupiam się na
oddychaniu. To głupie oddychanie, oraz nieco szalony plan działania, pozwalają
mi skupić myśli. Za piętnaście minut będę mógł wznowić poszukiwania. Tyle
wystarczy, aby naładować baterię. Gdy tylko odnajdę Eli, kupię jeszcze jeden
telefon. Albo od razu dwa, tak na wszelki wypadek. Co mnie podkusiło, aby mieć
tylko jeden? Jak mogłem wykazać się taką nieostrożnością i głupotą?! Dodatkowy
telefon znacznie ułatwiłby mi życie. Zwłaszcza teraz. Jest niezbędny! Zachciało
mi się bawić w „dorosłego”, to mam za swoje. Za pomocą ograniczania wydatków
chciałem przypodobać się narzeczonemu. Dosyć! Od teraz nie będę się więcej
hamować. Nieważne, czy będzie chodziło o telefon, ubrania, dom czy samochody. Bycie
dorosłym to nie tylko oszczędzanie, ale i przewidywanie. Czemu nie posłuchałem
podszeptów intuicji, która wielokrotnie i w złowieszczy sposób wyśmiewała się
ze mnie szyderczo. „Max – minimalistą? To
ten sam Matrix, w którym cisza przemówi, a echo zamilknie?”
- Nie, Max… Tak nie wolno… Nie kupuj zbędnych rzeczy,
Max… – przedrzeźniam Eli, jakby to miało mi w czymś pomóc.
Trzynaście minut…
Dziesięć…
Siedem…
Czas wlecze się niemiłosiernie. Podnoszę się z
podłogi i zaczynam nerwowo spacerować po pokoju. Skupiam się na planie
działania, który przewiduje ponowne sprawdzenie centrum, a następnie równie
szybki kontakt z April. Lokalizacja w telefonie Króliczka nie działa. Jestem
pewny, że po oficjalnym zgłoszeniu znajomi April bez problemu namierzą telefon
Eli. Chyba, że go zgubił. A może ktoś mu go ukradł? Ta niewiedza doprowadza
mnie do szału! Dosyć się naczekałem. Pora wrócić do działania.
Podbiegam do drzwi i naciskam na klamkę. W tej samej
chwili zapala się zielona lampka sygnalizująca, że karta odblokowująca elektroniczny
zamek została użyta. Niczym nosorożec, prę do przodu. Zaskoczony Eli cofa się o
krok do tyłu. Upuszcza kartę na podłogę, jednocześnie otulając brzuch dłońmi.
- Przestraszyłeś mnie – szepcze cicho, chroniąc
nasze dziecko.
- Skarbie! – Rzucam się na ciężarnego, chowając go w
swoich ramionach. – Tak się martwiłem! – Obejmuję blondyna jeszcze ściślej, zupełnie
jakbym chciał go do siebie przykleić.
- Puść – Eli wypowiada tylko jedno słowo, lecz jego
lodowaty ton sprawia, że od razu wykonuję polecenie.
- Gdzie byłeś? Szukałem cię wszędzie! – żalę się. –
Dlaczego wyszedłeś z restauracji bez słowa? Nie masz pojęcia, jak bardzo…
- Nie chcę tego słuchać! – Osiemnastolatek ostro
przerywa mój wywód. – Jestem zmęczony – dodaje nieco spokojniejszym tonem.
- Skarbie… – Ponownie wyciągam rękę w stronę
chłopaka, ale wiejący od niego chłód sprawia, że nie ważę się go dotknąć.
- Daruj sobie, ok? – Warczy na mnie, kierując się w
stronę łazienki.
- Króliczku – idę w krok za nim, walcząc o chwilę
uwagi. – Gdzie byłeś? Martwiłem się. Bałem się, że coś ci się stało – zasypuję
blondyna gradem słów.
- Miałeś poczekać na mnie w hotelu – zirytowany Eli
wzdycha ciężko, okazując zniecierpliwienie.
- Gdzie byłeś? – Nie chcę na niego naciskać, lecz
jak inaczej mam się dowiedzieć prawdy? – Martwiłem się. Jesteś w ciąży i…
- No i co z tego, że jestem? – Rozjuszony Eli
odpowiada pytaniem na moje pytanie. – Kilka godzin temu też byłem w ciąży. Nie
zauważyłeś?
- Skarbie, dlaczego taki jesteś? Stało się coś
złego? – W mojej głowie od razu pojawia się milion scenariuszy. Jakiś czas temu
zmieniłem i zastrzegłem numer telefonu Eli, bo zachowywał podobnie. Był
całkowicie rozchwiany emocjonalnie. Czy ten obleśny typ, którego pewnego dnia
zabiję gołymi rękami, zdobył jego nowy numer? Przecież to niemożliwe. Eli
utrzymuje kontakt wyłącznie z Jo. Historia naszej relacji miała wzloty i
upadki, przyznaję. Może nie rzuciliśmy się sobie w ramiona, ale Jo to porządny
facet. Wątpię, że rozdaje zastrzeżony numer przyjaciela na prawo i lewo. Nie,
Jo nie zrobiłby czegoś takiego. A skoro to nie gwałciciel zdenerwował
Króliczka, to może Edmund? Pewnie nadal przeżywa sprawę odwołanej wystawy. Może
chce się zemścić? Z drugiej strony jak niby miałby to zrobić? Jedyne czym
dysponuje, to adres moich rodziców. Jeśli pofatyguje się, aby nas odwiedzić, w
pierwszej kolejności będzie musiał zmierzyć się z ojcem. Potem ze mną. Edmund dobrze
wie, że dysponujemy dowodami. Jeśli je ujawnimy, to będzie ostateczny koniec
jego marnej kariery. Czy jest na tyle odważny, by aż tak zaryzykować? W
bezpośrednim starciu też nie ma żadnych szans. Edmund może być idiotą, ale nie
samobójcą. Nie, to nie Edmund. A skoro nie on, to kto?
- Nie wiesz?! – Fiołkowe oczy wpatrują się we mnie
ze zdziwieniem. – A może tylko udajesz, bawiąc się moim kosztem?
- Ja?! Skąd przyszedł ci do głowy tak niedorzeczny
pomysł? – Wykluczyłem gwałciciela, Edmunda i Jo. Kto został? Tylko Freddy. Czy
to jego wina? Wypełzł spod ziemi? Sądziłem, że sprawy hotelu pochłonęły go bez
reszty. Wredny jaszczur!
- Nie chcę z tobą teraz rozmawiać, rozumiesz?! – Eli
spogląda mi w oczy. Jest zdenerwowany i bliski łez. – Patrzeć też na ciebie nie
chcę! – Mija mnie pewnym krokiem, kierując się do łazienki. Zamyka drzwi tuż
przed moim nosem. Głośny trzask sprawia, że przechodzą mnie ciarki.
To ja jestem problemem?
- Co cię opętało? – szepczę do samego siebie.
Stoję jak wryty, wpatrując się w przestrzeń.
Zamknięty w łazience Eli wybucha głośnym płaczem. Wyciągam rękę, która zamiera
w bezruchu. Co mam zrobić? Zapukać? Zapytać co się stało? A może nie bawić się
w konwenanse i po prostu wywarzyć te cholerne drzwi?
Mija dwadzieścia minut. Płacz Eli powoli cichnie, a
potem miesza się z szumem wody, lejącej się z prysznica. Zaciskam dłonie w
pięści, opierając się plecami o ścianę.
- Skarbie? – Podejmuję ostatnią próbę. – Proszę… –
przyciskam czoło do zimnego drewna. – Otwórz. Skarbie? – Ostatkiem sił
kontroluję ton głosu. Wypowiadane przeze mnie słowa przepełnione są desperacją.
– Proszę, otwórz – powtarzam po raz kolejny.
- Chcę być sam! Idź sobie!
- Eli, otwórz. Powiedz mi co się stało. – Biorę
głęboki wdech, po czym ciężko i wolno wypuszczam powietrze. – Jeśli nie otworzysz
to…
- To co? – Eli nie daje za wygraną. Nie poznaję go.
Zwykle jest spokojny i opanowany. Czemu więc zachowuje się jak rozjuszone
zwierzę?
- Rozwalę drzwi. – Nie jestem cierpliwą oazą spokoju.
Nigdy nie byłem. Wzniosłem się na wyżyny cierpliwości, bo Króliczek jest w
ciąży. Wytrzymałem naprawdę długo, choć zgotował mi dzisiaj przejażdżkę kolejką
górską bez zabezpieczenia. A teraz zrobię to, co powinienem był zrobić od razu,
gdy tylko przekroczył próg hotelowego pokoju. Przejdę do działania.
- Nie zrobisz tego.
- Zrobię – zapewniam żarliwie. – Masz dziesięć
sekund na podjęcie decyzji. Na twoim miejscy wykorzystałbym ten czas, aby
odsunąć się jak najdalej. – Biorę ostatni głęboki wdech. – Gotowy? – pytam
zaczepnie, czekając na reakcję narzeczonego.
Ku mojemu zaskoczeniu, Eli wybiera pokojowe
rozwiązanie. Odblokowuje zamek. Uczucie nieopisanej ulgi rozlewa się po moim
ciele niczym balsam.
- Skarbie, nic ci nie jest? – Z czułością dotykam
twarzy ukochanego. Jego oczy są czerwone i spuchnięte od płaczu. – Strasznie tu
gorąco. Chcesz się napić wody? A może wolisz się położyć? – Biorę chłopaka za
rękę i prowadzę w kierunku łóżka. – Usiądź. Przyniosę ci zimny kompres.
- Nic od ciebie nie chcę! Jesteś podły! – Po
policzkach Króliczka spływają kolejne łzy.
- Podły? – powtarzam epitet, który z pewnością ma
swoje uzasadnienie. – Za chwilę wszystko
sobie wyjaśnimy. Zanim to jednak nastąpi, pozwól, że się tobą zajmę.
- Nie potrzebuję cię! Jesteś okropny! Jesteś…
Jesteś… – Eli szuka kolejnych inwektyw, którymi chciałby mi dopiec. –
Beznadziejny z ciebie mąż! A ja ci tak ufałem! Jak mogłem być tak głupi?! –
Zamieram, gdy mój ukochany ściąga z palca obrączkę zaręczynową, którą rzuca w
moją stronę. Złoty krążek odbija się od mojej klatki piersiowej, a następnie
spada na podłogę.
Przerażony własnym zachowaniem fiołkowooki kolejny
raz zalewa się łzami. Przytulam go mocno do siebie. Jego dłonie zaciskają się
na mojej koszuli. Szlocha tak bardzo, że z trudem łapie powietrze.
- Skarbie… Spokojnie… Nie płacz, proszę. Zrobię co
zechcesz, tylko nie płacz – biorę ukochanego na ręce, a następnie sadzam go
sobie na kolanach. – Nie płacz. Nie płacz – bezustannie szepczę w jego włosy. –
Nie mogę znieść, gdy tak bardzo cierpisz. Proszę, nie płacz.
Nie mam pojęcia, jak długo tak siedzimy. Eli z
trudem udaje się zapanować nad oddechem. Łzy przemoczyły moją koszulę. Światło
drażni jego spuchnięte oczy. Nie mogę go wyłączyć. Musiałbym wstać, a za nic
nie wypuszczę z ramion tego małego nieszczęśnika. Przeczesuję potargane, jasne
włosy palcami, kołysząc chłopaka w swoich ramionach.
- Puść – obrażona
trusia znowu chce się uwolnić.
- Nie – przygarniam go jeszcze bliżej siebie.
- Dziecku jest niewygodnie – używa argumentu, z
którym ciężko wygrać.
Niespiesznie podnoszę się z fotela. Odkładam Eli na
łóżko. Poprawiam pościel tak jak lubi. Przynoszę mu wodę. Z satysfakcją
obserwuję, jak jego palce dotykają moich. Zachłanny małolat opróżnia cała
szklankę. Układa głowę na miękkich poduszkach. Jest wyczerpany psychicznie i
fizycznie.
- Gdybyś mi powiedział o co chodzi, od razu bym to
naprawił. Nie ma rzeczy, której dla ciebie nie zrobię.
- Idź sobie. Chcę być sam.
- Dobrze, zaraz sobie pójdę. Tylko nie płacz więcej
– kładę się na łóżku obok ukochanego. Tak jak podejrzewałem, od razu się do
mnie przysuwa. Nasze ciała są jak dwa magnesy. Tej więzi nie da się zerwać. On
to wie. Ja to wiem. Dziecko też to wie. Niezadowolone, atakuje Eli z podwójną
siłą. Króliczek od razu zmienia pozycję. Chcę mu pomóc. Kładę rękę na jego
brzuchu.
- Już dobrze – pełen współczucia dla jego niewygody
masuję krągłą wypukłość. Nasz mały nicpoń nieźle wariuje. Udziela mu się
nerwowość Eli.
- Idź sobie – szepcze sennie, ziewając niczym mały kotek.
Jego palce zaciskają się na moim przedramieniu. Przyciąga mnie do siebie, jakby
od tego zależało jego życie.
- Jeśli serio chcesz spać sam… Poczekam aż zaśniesz
i wtedy sobie pójdę. Pozwolisz mi tu zostać jeszcze na chwilę?
Dziecko, słysząc moje słowa, protestuje. Wzrusza
mnie, że choć jest tak malutkie, to walczy o mnie, o naszą rodzinę. Nie da się
ukryć, że ma w sobie geny taty. Pękam z dumy na samą myśl, że będzie mi dane wychowywać
tego nieustraszonego wojownika. Jest jak tygrys. A może jak lwiątko?
- To bolało. – Niezadowolony Eli wierci się w moich
ramionach, bo nasz maluch zaczyna nową rundę dzikich harców. Otula moją dłoń swoimi
palcami, pomagając mi ukołysać dzidziusia. – Nie kop mnie tak mocno – prosi.
- Zamknij oczy i spróbuj się odprężyć. Ja zajmę się
dzieckiem.
- Chcę spać – ponownie zmienia pozycję. Traktuje
mnie jak swoją poduszkę, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Kocham cię, skarbie – całuję Króliczka po skroni.
- Idź sobie – mamrocze, nieprzytomny ze zmęczenia.
Chciałbym spełnić jego zachciankę, ale nie daje mi
szansy. Zasypia, a ja nie mam serca, by go budzić. Sięgam po kołdrę, którą nas
okrywam.
Nie dowiedziałem się dlaczego zostawił mnie samego w
restauracji. Mam nadzieję, że rano o tym porozmawiamy.
Warto było tyle czekać na nowy rozdział i już nie mogę się doczekać kolejnego
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńoch tak rozdział... warto było czekać, choć teraz jest niedosyt, a Eli mówi odejdź, a za chwile wtula się w Maxa...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
KITSUNE!!!! Jak się cieszę! Zaraz się wezmę za czytanie, ale najpierw się witam :)
OdpowiedzUsuń