„Najlepszy”
- Panie Johnes, znowu jest pan pijany… - spoglądam
na jasnowłosego chłopaka karcąco, chociaż nie powinienem. Sam nie jestem od
niego lepszy. Ja również piję, by poczuć ukojenie. Różnica między nami polega
na tym, że nie tracę przytomności po kilku głębszych, a on tak. Eryk pije tak
długo, aż bezwładnie osuwa się na pościel. Tylko w taki sposób jest w stanie
zasnąć, nie będąc męczonym przez koszmary. Jeszcze o nich nie rozmawialiśmy,
choć musi sobie zdawać sprawę z faktu, że wiem już całkiem sporo.
- Jeszcze nie jestem – oburza się na mnie, marszcząc
nos. Jest moim podopiecznym od blisko miesiąca. Przez ten czas ani razu nie
wyszliśmy z hotelowego apartamentu. Każdy dzień zaczynamy późnym popołudniem,
gdy budzi się skacowany. Przychodzi obsługa. Sprząta, zmienia pościel. Zamawiam
nam śniadanie pilnując, by zjadł cokolwiek, po czym oddajemy się naszym ulubionym
rozrywkom, testując wszelkie możliwe drinki, które wyszukuję w Internecie. Póki
jest w miarę trzeźwy, nieźle się nam rozmawia. Książę jest błyskotliwy i
oczytany, choć nadal spięty. Boi się mnie. Boi się broni, z którą się nie
rozstaję, ale nade wszystko boi się, że go zostawię. Uzależnił się ode mnie na
tyle mocno, że raz zawołał mnie po imieniu, walcząc ze swoimi demonami.
- To nie potrwa długo… - wypominam mu, rozsiadając
się wygodnie w fotelu i opierając nogi na pobliskiej pufie. Mały pan Johnes
potrzebuje iluzji, dystansu, dwóch, trzech metrów odosobnienia, a ja mu je
daję. Stara się także nie dotykać mnie pod żadnym pozorem. Dopiero gdy jest
totalnie upojony lub czuje się na tyle źle, że nie może utrzymać się na nogach,
pozwala mi się zbliżyć. Rozbieram go i myję, a następnie zanoszę do łóżka. Nie
komentuję makabrycznego wyglądu jego pleców. Nie muszę tego robić. Cierpliwie
czekam, aż nadejdzie chwila, w której sam mi o sobie opowie. To jeszcze potrwa
jakiś czas, choć każdy dzień nieuchronnie zbliża nas do przykrej przeszłości.
- Nalej mi czegoś mocniejszego, dobrze? To kolorowe
coś – wskazuje na swoją szklankę, w której wesoło pobrzękują kostki lodu –
zupełnie mi nie smakuje. Jest za słodkie…
- Nie ma pan już dość? – dopytuję, sięgając po
karafkę z bursztynowym płynem. Napełniam kryształową szklaneczkę prawie do
pełna. Po tym zaśnie jak dziecko…
- Nadal je słyszę… - szepcze. – Słyszę jego kroki
tak wyraźnie, jakby był tuż za ścianą… Zbliża się do nas… Nie uciekniemy… - po
policzku spływa mu pojedyncza łza. Żal mi go.
- Jeśli tu przyjdzie, zastrzelę go.
- Zabiłbyś w mojej obronie? – poważnieje,
wstrzymując oddech.
- W każdej chwili. Za to mi pan płaci – wstaję ze
swojego miejsca i podaję mu jego drinka.
- Dziękuję – nie wiem, czy miał na myśli alkohol,
czy zabijanie. Przymyka powieki, opierając się o poduszki i pociąga spory łyk.
Nie krzywi się. Gorzki, piekący smak już dawno przestał mu przeszkadzać.
- A studia? – niby od niechcenia przypominam mu o
prawdziwym celu jego podróży.
- Idzie mi świetnie. Mam same dobre oceny – uśmiecha
się.
- Geniusz – drwię, biorąc się za swoją porcję.
- Mówisz tak tylko dlatego, bo wkurza cię, że jestem
młody i muszę się uczyć.
- Młody? Jest pan w dalszym ciągu dzieckiem, panie
Johnes.
- Mam już szesnaście lat! – jak zwykle wścieka się
na mnie, gdy poruszam temat jego wieku.
- Czyli kolejny raz złamałem prawo, podając panu
alkohol… - wzdycham przeciągle. Droczę się z nim, bo prawda jest taka, że nie
dbam specjalnie o żadne prawa, które są mi narzucane przez innych. W moim
świecie istnieje tylko jedna zasada, która mówi, że mój podopieczny jest zawsze
na pierwszym miejscu. W chwili obecnej jest nim ten nieco wstawiony, pogrążony
w depresji książę.
- Dobrze wiesz, że to tylko głupie liczby – ma rację.
Przeżył już tyle, że śmiało mógłby mi dorównać. – Nie psuj nastroju. To moje
urodziny.
- Zamówimy tort? – uśmiecham się, bo doskonale zdaję
sobie sprawę w tego, jaki dziś jest dzień. Mam dla niego idealny prezent…
- Tort? Taki prawdziwy? – w szarych oczach
dostrzegam błysk nadziei. Naprawdę chce tego tortu…
- Jasne, że prawdziwy. Z kremem i truskawkami – może
da się przekonać i zje chociaż kawałek. Nie chciałbym, by zagłodził się na
śmierć. Lubię go, choć wciąż jesteśmy na etapie poznawania się.
Nie potrafię przestać się uśmiechać, widząc Eryka
opychającego się biszkoptem z bitą śmietaną.
- Od dziś codziennie będziemy zamawiać tort –
decyduję.
- Możemy? – unosi na mnie wzrok, czekając na to, co
powiem.
- A kto nam zabroni? – odpowiadam pytaniem na jego
pytanie. Nagradza mnie za to nieśmiałym, ale jakże słodkim uśmiechem. Cieszę
się, że taka błahostka sprawiła mu przyjemność. Nie martw się, mały panie
Johnes, już ja się tobą zajmę…
- Vee… Nie mogę zasnąć – przewraca się z boku na
bok. Za chwilę poprosi mnie o kolejnego drinka. Nigdy nie gaszę światła w jego
sypialni, więc potrafię wyczytać odszyfrować prawie każdy grymas, pojawiający się na jego twarzy.
- Ja mogę… - mruczę cicho, przymykając powieki.
- Pewnie, że możesz… Nie przeżyłeś tego, co ja… -
prycha gniewnie.
- Serio? Moja ostatnia misja bije na głowę pańskie
koszmary – licytuję się z nim tylko po
to, by się przede mną otworzył.
- Akurat…
- Każdy ma swoje blizny, panie Johnes. Moja jest
tutaj – wskazuję na nadal bolące miejsce, dobrze schowane przed jego czujnym
wzrokiem. Łapię za ściągacz bluzy, by unieść materiał nieco do góry. Jasnowłosy
przygląda się uważnie, oceniając wyrządzone szkody.
- Musiało bardzo boleć… - spuszcza wzrok.
- Owszem – przytakuję mu niechętnie, pogrążając się
w niechcianych wspomnieniach.
- Opowiesz mi?
- To zależy, co będę z tego miał – rzucam mu
wyzwanie.
- Chcesz pieniędzy? Wystarczy, że…
- To znacznie bardziej skomplikowane. Pan i ja…
Musimy stać się jednością. Zaufać sobie tak mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej
nikomu nie ufaliśmy.
- Dlaczego miałbym to zrobić? – w tonie jego głosu
słyszę wyraźne wahanie. Jest oporny, co może znaczyć, że był zawsze sam.
Wydzielił mi niewielki skrawek informacji o sobie, włączając w to próbę
samobójczą, lecz to wszystko.
- Bo tak trzeba. Potrzebuję tego, by stać się
pańskim cieniem. Myśleć jak pan, zachowywać się jak pan. Przewidywać wszystkie
pańskie ruchy, wiedzieć o potrzebach, chronić przed zagrożeniami. To właśnie
tak działa. Na tym polega moja moc.
- Kłamiesz! – odwraca się do mnie plecami, niczym
obrażone dziecko.
- Nie kłamię i dobrze pan o tym wie!
- Jestem dobrym obserwatorem, Vee. Od pierwszej
chwili patrzysz na mnie w bardzo specyficzny sposób. Chcesz to przemilczeć, ale
skoro mamy być wobec siebie szczerzy, może od razu powiesz mi, kogo ci
przypominam. Tak będzie sprawiedliwe.
- Rzeczywiście, jest pan niezłym obserwatorem, panie
Johnes. Pytanie brzmi, czy to wystarczy?
- Nie licz na to, że opowiem o sobie pierwszy –
prycha, sięgając po swoją szklankę.
- I właśnie dlatego nie lubię pracować z
dzieciakami. Same z wami problemy…
***
Mam specyficzny rodzaj pracy. Wstaję z łóżka tylko
za określoną kwotę pieniędzy. Przyjmuję zlecenia, które dla innych są
niewykonalne lub niewygodne. Nie wnikam w to. Nie interesuje mnie kto i
dlaczego mnie wynajmuje. Moi zleceniodawcy mają naprawdę różne potrzeby, a
wszystkie one zawsze związane są z ochroną. Przeznaczają krocie, by tylko
uchronić swój parszywy żywot przed niechybną śmiercią. Brzydzę się nimi.
Mój telefon już od kilkunastu minut dawał mi znać,
że ktoś zapycha skrzynkę wiadomościami. Dopiero co wróciłem z Nowej Zelandii…
Kimkolwiek jesteś, musisz poczekać, aż woda w wannie zupełnie ostygnie.
Przymykam powieki i z prawdziwą błogością zanurzam się aż po czubek głowy. W tej samej
chwili słyszę drażniący dźwięk. Tylko jedna osoba zna ten numer i wykręca go w
sytuacjach naprawdę awaryjnych… Muszę odebrać…
- Tak?
- Vee… Co powiesz na wycieczkę do Kanady? – głos starszego
mężczyzny jest cichy i spokojny. Zawsze brzmi w identyczny sposób, jakby obce
mu były wszelkie uczucia.
- To nie jest najlepszy moment… Proszę zadzwonić do
Kruka. Jestem pewien, że…
- Mój odrzutowiec czeka na lotnisku. Nie spóźnij się
– kończy rozmowę, nie godząc się na jakiekolwiek sprzeciw. Tylko on jeden może
prosić mnie o coś takiego w środku nocy. Wzdycham przeciągle i sięgam po
ręcznik.
Lot trwa kilka godzin. Jestem senny, lecz nie mogę
pozwolić sobie na krótką drzemkę. Nie ufam obsłudze. Gdyby to zależało ode
mnie, wybrałbym zwykły lot. Obecność pasażerów, pochłoniętych swoimi sprawami,
działa na mnie uspokajająco. Lubię ich obserwować. Wiodą życie, którego dotąd
nie zaznałem… Problemy w pracy, choroby w rodzinie, narodziny wnuków… Beztrosko
wymieniają się informacjami, gotowi zaufać każdemu, kto wyrazi chęć wysłuchania
ich historii. Tu jest inaczej. Panuje sztywna atmosfera. Celowo nie zdejmuję
okularów, by móc swobodniej śledzić wymianę zagadkowych spojrzeń pomiędzy
ubraną w bordowy kostium kobietą, a towarzyszącym jej mężczyzną, który podaje
mi kolację. A może to już śniadanie?
Na lotnisku czeka na mnie czarna limuzyna,
wyposażona w kuloodporne szyby. Kierowca skinął mi głową, a następnie otworzył
drzwi. Wsiadając do środka, znajdę się w pułapce. Napinające się boleśnie
mięśnie po raz kolejny przypominają mi o nieznanym celu tej nocnej wyprawy.
Czego może ode mnie chcieć?
- Szef czeka na pana w swoim gabinecie – szofer odprowadza
mnie aż pod same drzwi niepozornie wyglądającej, wiejskiej posiadłości. Wokół
domu kręci się sporo uzbrojonych po zęby ludzi. Wchodzę do środka i rozglądam
się. O tym miejscu krążą legendy. Ponoć okopał się tutaj i ani myśli wychodzić
na zewnątrz. Nigdy wcześniej tu nie byłem. Skoro zostałem zaproszony do jego
twierdzy, sprawa musi być naprawdę pilna.
- Wejdź – ton jego głosu wydaje mi się teraz
bezbarwny i monotonny. Uchylam drzwi, zaglądając do środka.
- Dzień dobry – odsuwam czapkę nieco do tyłu, lecz
jej nie zdejmuję. Nie chcę, by jego ludzie zapamiętali moją twarz.
- Witaj w moich skromnych progach, Vee – uśmiecha się
lekko, siedząc przy masywnym, drewnianym biurku. Pomimo bardzo wczesnej
godziny, ma na sobie garnitur i jest idealnie ogolony. Gdy spotkałem go po raz
pierwszy, wydał mi się podobny do Ojca Chrzestnego. Brakuje mu uroku hollywoodzkiego
aktora. Jego oczy są zimne, jakby martwe. Typowy morderca bez
żadnych zasad moralnych, który zmienił branżę. Trudno być jednocześnie
kochankiem polityki i mafii, a jemu ta sztuka wychodzi całkiem nieźle od
przeszło dwudziestu lat. Biorąc pod uwagę, że ma ich na karku pięćdziesiąt
sześć i nadal żyje, odnotował spory sukces.
- Pańskiemu zaproszeniu trudno odmówić – ściągam okulary
i chowam je do kieszeni skórzanej kurtki , by lepiej go widzieć.
- Usiądź, proszę – wskazuje na skórzany fotel, po
czym odsyła trzech ludzi, którzy mu bezustannie towarzyszą. Dobrze wie, że mam
broń i nie zawaham się jej użyć. Zasypano by mnie pieniędzmi, gdybym go teraz
zabił. Jeden czysty strzał…
- Przejdźmy od razu do rzeczy, panie…
- Proszę, mów mi Adam – uśmiecha się przyjaźnie.
Zaczyna się robić naprawdę niezręcznie. Nigdy wcześniej nie słyszałem, by ktokolwiek mówił o nim "Adam". Zazwyczaj samym nazwiskiem wzbudza respekt otoczenia.
- Dlaczego mnie tu zaprosiłeś? – pytam, nie umiejąc
powstrzymać ciekawości.
- Wy młodzi, jesteście tacy niecierpliwi… Dawno się
nie widzieliśmy, więc…
- Do rzeczy, Adamie. Mój czas jest cenny – dla
odmiany to ja staję się oschły i zimny.
- Nic się nie zmieniłeś – śmieje się ze mnie, lecz
po chwili poważnieje. – Dobrze więc… Chcę, abyś wyświadczył mi pewną przysługę.
Dotyczy ona mojego siostrzeńca, który potrzebuje kilku tygodni szczególnej
opieki.
- Wystarczy, że przydzielisz mu grupę swoich goryli,
których ci nie brakuje.
- Wybrałem ciebie, Vee… - układa dłonie w piramidkę,
nie spuszczając ze mnie swojego przenikliwego wzroku.
- Jestem zmęczony. Przez ostatnie osiem miesięcy
intensywnie pracowałem. Muszę zwolnić tempo i odpocząć.
- Odpoczniesz po tym zleceniu! – naciska coraz
mocniej, okazując swoje niezadowolenie, że nie skaczę z radości.
- Wybacz, lecz sam o sobie decyduję. Jeśli to już
wszystko, to… - unoszę się ze swojego miejsca.
- Siadaj! – rozkazuje mi. – Nie skończyliśmy
rozmawiać! – pierwszy raz podniósł na mnie głos, który nadal brzmi równie
bezbarwnie, a nawet nieco kojąco.
- Słyszałeś o ostatnich wydarzeniach w Nowym Jorku?
- To duże miasto. Tam bezustannie coś się dzieje -
prycham.
- Zamordowanie szefa policji oraz jego żony podczas
konferencji prasowej brzmi znajomo?
- Ściganie złoczyńców to nie moja broszka.
- Masz rację, ja się tym zajmę – oświadcza niespodziewanie.
- Ty? Od kiedy interesują cię wewnętrzne sprawy
nowojorskich psów? Dali ciała, więc niech sami wytropią tego, kto kropnął ich
ukochanego samca-alfa.
- Ich samiec-alfa był mężem mojej siostry.
- To zmienia postać rzeczy, chociaż z tego co
pamiętam, podczas tej konferencji jej świętej pamięci mężulek wspominał coś o
dowodach, które pogrążą twoich najbliższych przyjaciół… - drapię się po brodzie
udając, że próbuję przypomnieć sobie jakieś znaczące szczegóły.
- Dowody zniknęły.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? – drwię.
- Masz pojechać do Nowego Jorku i przywieźć stamtąd
mojego siostrzeńca, Brandona – odkrywa swoje karty.
- Dysponujesz prywatnym odrzutowcem, więc…
- Żadnych samolotów, czy pociągów. Przywieziesz go
samochodem. Wybierzesz jak najdłuższą trasę.
- Oszalałeś?! To potrwa z miesiąc czasu! – podnoszę się
z fotela i opieram dłonie na blacie biurka, pochylając się nad starszym
mężczyzną.
- Zrobisz to dla mnie, Vee. Pomagam ci w odszukaniu
mordercy twojego brata. Sam wiesz, że dla rodziny robi się rzeczy, których
przedtem nie brało się pod uwagę.
- Miesiąc czasu w samochodzie…! To chyba jakiś żart!
– chowam twarz w dłoniach, zaczynając krążyć po pokoju.
- Sześć tygodni. Przywieziesz go tutaj dzień przed
rozpoczęciem procesu. Do tego czasu odzyskam ukradzione dane i pomszczę moich
bliskich.
- Zdajesz sobie sprawę, że twoje rodzinne gierki
oznaczają wojnę z Riccardo? – nie uśmiecha mi się brać udział w mafijnych
porachunkach. - Jeśli zostaje powiązany z którąkolwiek ze stron, mogę mieć
problemy, by spokojnie włóczyć się po ulicach.
- Nie udawaj, że nagle tak bardzo pokochałeś Stany.
A poza tym Riccardo nadal ma ci za złe wysadzenie w powietrze swojego letniego
domu, więc już teraz wybij sobie z głowy emeryturę na Florydzie.
- Skąd wiesz, że to byłem ja? Roccardo nie może
narzekać na popularność. Ma całą rzeszę oddanych fanów… - praktycznie raz w
tygodniu ktoś proponuje mi naprawdę niezłą kasę za pozbycie się tego idioty.
Ignoruję te zlecenia, bo nie jestem mordercą. Już nie…
- Jesteś najlepszy, Vee. Mogę liczyć na twoją pomoc?
– wstaje ze swojego fotela i zapina marynarkę. Mógłbym mu powiedzieć, by spadał
na drzewo razem ze swoim siostrzeńcem, lecz bez jego pomocy, nie zdołam odnaleźć tchórza, który zakopał się pod ziemią, wykonując wyrok na moim jedynym krewnym…
- Znasz numer mojego konta. Wpłać kwotę, którą uważasz
za stosowną – może pieniądze rozwiążą problem? Tacy jak on zazwyczaj są skąpi.
- Już to zrobiłem. Możesz sprawdzić – podchodzi bliżej,
wskazując mi swój komputer. Nie ufam mu na tyle, by go dotknąć. Wolę smsa,
którym raczy mnie mój bank. Wyciągam telefon i spoglądam na wyświetlacz.
- Jesteś bardzo hojny, Adamie – chwalę go.
- Drugie tyle dostaniesz po powrocie tutaj. Moi
ludzie zapewnią ci także odpowiedni samochód.
- Sam się tym zajmę – mruczę z czułością na samo
wspomnienie mojego maleństwa, ukrytego w garażu.
- W takim razie załatwione – wyciąga rękę, czekając
aż ją uścisnę.- Życie Brandona leży w twoich rękach. Nie
zawiedź mnie.
Jeszcze tego samego dnia ponownie wsiadam do
prywatnego odrzutowca i ruszam do Nowego Jorku. Ludzie Adama ukryli chłopaka na
obrzeżach miasta. Sześciotygodniowa wyprawa wymaga przygotowań, na które nie ma
już czasu. W każdej chwili możemy zostać zdemaskowani. Podjeżdżam na parking
przydrożnego motelu kilka minut przed drugą w nocy. Wyciągam broń i sprawdzam,
czy magazynek jest pełen. Chowam pistolet do kieszeni kurtki, po czym wysiadam
w auta i podchodzę do pawilonu, przed którym kręci się kilku groźnie
wyglądających mężczyzn.
- Zgubiłeś się? – zagaduje mnie rosły goryl,
zastępując drogę.
- Tak tu ciemno, że wszystkie pawilony wyglądają tak
samo – widząc wycelowaną w siebie lufę stwierdzam, że trochę za późno na
zgrywanie kretyna.
- Spadaj! – warczy na mnie.
- Przyszedłem po dzieciaka, więc radzę ci nie
utrudniać, bo mogę się szybko rozmyślić – facet ocenia moją groźbę, po czym
przeklinając pod nosem, pozwala mi przejść dalej. Pukam do drzwi. Otwiera inny
goryl, o równie okropnej mordzie.
- To on? – wyraźnie słyszę głos, należący do kogoś,
chowającego się w ciemności. Nie brzmi jak Adam, ale nie powiedziałbym także,
że pasuje do siedemnastolatka, którego widziałem na zdjęciach.
- Idziemy – nie silę się na żadne uprzejmości.
Obracam się na pięcie i kieruję w stronę zaparkowanego samochodu.
- Poczekaj! – krzyczy za mną. – Słyszałeś, co
powiedziałem?! Poczekaj!
- Wsiadaj – otwieram sobie drzwi i zapalam silnik.
- Nigdzie z tobą nie jadę! Wuj Adam powiedział, że
sam po mnie przyjedzie!
- Posłuchaj krnąbrny dzieciaku, nie mam całej nocy,
by analizować co kto powiedział. Wsiadaj i jedziemy, zrozumiano?! – niechętnie
zsuwam nieco okulary, by odsłonić oczy. Chłopak spuszcza z tonu i robi krok do
tyłu. Ponownie otwieram drzwi i chwytam go za ramię. Obchodzę wóz ciągnąc go za
sobą, po czym na siłę wpycham do środka. Zachowuje się jak rozkapryszone
lalunie, z którymi często mam do czynienia.
- Puszczaj! Puszczaj mnie, ty brutalu! Wszystko
powiem wujowi! Słyszałeś? Zabije cię, gdy tylko…!
- Zamknij się, bo ściągniesz na nas kłopoty –
próbuję go uciszyć, dociskając pedał gazu.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić! Żądam, abyś
się zatrzymał! Muszę zadzwonić do wuja!
- A ja żądam, abyś się wreszcie zamknął… - wchodzę w
zakręt tak ostro, aż wciska go w fotel. - Teraz jesteś pod moją opieką i ja ustalam tu
zasady. Albo się uspokoisz i dasz mi wykonywać moją pracę, albo wysiadaj –
hamuję na środku jezdni i pochylam się, by otworzyć drzwi od strony pasażera. W
oddali widać jeszcze światła motelu, z którego go zabrałem. Mój nowy
podopieczny tego się raczej nie spodziewał… - Skoro chcesz zginąć, droga wolna.
Mam ciekawsze rzeczy na głowie, niż nadstawianie karku dla półgłówka, który nie
rozumie powagi sytuacji! Adam tu nie przyjedzie, bo od razu zarobiłby kulkę.
Jeśli chcesz uniknąć takiego losu, siedź cicho i wykonuj polecenia. Wysiadasz,
czy zostajesz? – kątem oka dostrzegam, jak spuszcza głowę. Ramiona owija wokół
swojego plecaka. Ma za sobą naprawdę ciężkie chwile, lecz jeśli ze mną nie pojedzie,
będzie gorzej.
- Jadę z tobą – decyduje.
- Zamknij drzwi i zapnij pasy – ku mojemu
zdziwieniu, wreszcie zaczyna współpracować.
- Jak się nazywasz? – pyta, po kilku minutach
milczenia.
- To bez znaczenia. Milcz.
- Przecież musisz mieć jakieś imię! – podnosi na
mnie swój nieco piskliwy głos.
- Jestem Vee.
- Vee? To jakiś skrót, tak? Od Vincenta?
- Nie.
- To może od Victora? – jeśli się nie zamknie, za chwilę
sam wykonam na nim wyrok.
- Milcz – proszę.
- Jedziemy na lotnisko, tak?
- Nie.
- Jesteś policjantem?
- Nie.
- Vernon? – próbuje dalej.
- Dzieciaku… Nie wystawiaj na próbę mojej
cierpliwości… - ostrzegam go.
- Jestem Brandon, a nie dzieciak. I zawsze dużo
mówię, gdy jestem zdenerwowany.
- Radzę ci się szybko zmienić, wierz mi… - zaciskam
mocniej palce na kierownicy.
- Nie zapiąłeś pasów – zauważa. Chociaż wiem jak
wygląda, to przez to całe zamieszanie, nie zdążyłem mu się przyjrzeć. Wiem, że
ma rudą, nieco kręconą czuprynę i błękitne oczy. Mimo to dalsze oględziny będą
musiały poczekać, aż wstanie słońce… Dopiero wtedy uda mi się wyczytać coś
więcej z jego zachowania.
- Brandon, milcz…
- Wujek Adam pewnie wszystko ci powiedział, nie?
Mafia grozi mi śmiercią za to, że ojciec zgromadził przeciwko nim dowody, które
zniknęły. Bez tych dokumentów prokurator ma związane ręce i…
- Jeszcze chwilę i ty także będziesz miał je
związane! Ile razy mam powtarzać, abyś siedział cicho, co?!
- Lubisz takie zabawy? Jesteś sadystą, czy masochistą?
Moim zdaniem wyglądasz na takiego, który lubi ból…
- Zwłaszcza kneble…
- Czyli jednak masochista – cieszy się. – Ukryjemy się
gdzieś? A może czekasz na instrukcje od wujka?
- Nie.
- Vee, nie bądź taki. Porozmawiaj ze mną! Od śmierci
rodziców wszyscy kazali mi być cicho. Myślałem, że tego nie wytrzymam.
Widziałeś konferencję? Na pewno ją widziałeś. Wszyscy ją widzieli. Podjechał
czarny samochód. Otworzyli okna od strony pasażera i zaczęli strzelać. Ojciec
zmarł na miejscu, a mama w szpitalu. Byłem wtedy w szkole. Dowiedziałem się od
dyrektora… A potem zadzwonił wuj Adam i powiedział, że wszystkim się zajmie. O
tobie nie wspominał. Miał przyjechać na pogrzeb, ale w ostatniej chwili
zadzwonił i zabronił mi tam pójść. Było mnóstwo ludzi. Wiem, że to widziałeś.
Musiałeś to widzieć… Vigo? – wraca do swojej zgadywanki.
- Nie.
- Możesz powiedzieć coś więcej, niż tylko „nie”?
- Idź spać.
- Nie jestem zmęczony. Przez większość czasu spałem
lub oglądałem telewizję. Nie lubisz mówić, tak? Nie szkodzi. Ja mogę to robić
bez przerwy... - i właśnie dlatego nienawidzę pracować z dzieciakami…
Dobry wieczór Kitsuś! Na początek zacznę od tego, że tak bardzo nie mogłam doczekać się tego rozdziału, że gdy go zobaczyłam zaczęłam dosłownie skakać z radości. Serio xD Wziąłeś mnie normalnie z zaskoczenia, bo nie spodziewałam się, że przeczytam go właśnie dziś. Bardzo bardzo polubiłam wujka Adama. Wydaje mi się taki fajnie tajemniczy. Nie wiem czemu, ale takie odnoszę po prostu wrażenie. Brandon też strasznie przypadł mi go gustu. Zwykle gaduły mnie drażnią, bo przypominają mi, że sama jestem gadułą co niezmiernie mnie drażni, ale jemu gadulstwo dodaje coś w rodzaju... Uroku? Tak. Chyba tak. I jest rudy! <3 Jakoś lubię rude postaci, bo zwykle albo są takie mega pozytywne i urocze, albo zwyczajnie nie mają duszy. Lubię i ten, i ten typ xD Dla Vee mam jedną maleńką podpowiedź jeżeli chodzi o wytrzymanie z nastoletnią gadułą. Zatyczki do uszu albo proszki nasenne. Jeżeli nie lubi jak coś go w uszy drapie zawsze może uśpić go. No a co zrobi z nim nieprzytomnym to niech będzie jego słodką tajemnicą xD Nie przejmuj się tym po prostu mi odwala, bo jestem ciut bardzo niewyspana. Nie byłabym sobą gdybym chyba nie wspomniała nic o Eryku. Nie mam zamiaru krzyczeć, choć bardzo bym chciała. Nie mam zamiaru wyzywać, choć też bardzo bym tego chciała. Jednak muszę go opierdzielić. Dlaczego bawi się w alkoholika??? Ja wiem. Ja rozumiem Erysia. Ma chłopaczyna złe wspomnienia, ale wbrew pozorom alkohol nie pomaga. A on zachowuje się jakby tego nie wiedział i mam ochotę porządnie mu przywalić. Pogodziłabym się nawet z gniewem Vee, bo mam nadzieję, że by mnie zrozumiał i wybaczył tak straszliwy czyn. I tak teraz myślę, że w sumie przez Brandona bardzo zaciekawiło mnie jak Vee ma naprawdę na imię. Bo w sumie Vee to nie może być pełne imię. Czy może? Teraz pewnie będę siedzieć i zastanawiać się jak ta cholera się nazywa. Chociaż pewnie zanim ja na to wpadnę, zrobi to Brandon. Ale to w sumie dobrze, bo za nim ja bym to zrobiła zleciałyby przynajmniej dwa miesiące xD Dobra! Ja może zakończę, bo mam wrażenie, że moja składnia i gramatyka w tym komentarzu totalnie się posypały... Human pozdrawia xD
OdpowiedzUsuńAsiaAri <3
Moja Droga Asiu :)
UsuńJa też się ucieszyłem, że udało mi się napisać rozdział do końca. Byłem pewny, że nie dam rady, ale na szczęście się udało. Szalejący za oknem sąsiedzi mają swój wpływ na moją twórczość. Im częściej nie dają mi spać w nocy, tym mniej piszę. Oby jutro wyjechali, bo mam ich naprawdę dość.
Kolejne rozdziały przyniosą odpowiedzi na wiele pytań. Nic więcej nie zdradzę :) Vee ma przed sobą naprawdę trudny czas :D
Twój Kitsune
Hahaha Vee powodzenia ^^
OdpowiedzUsuńPrzyda mu się, wierz mi :D
UsuńTwój Kitsune
Zdaje się, że mnie Brandon wnerwia. Gaduła to okropność!!!! Biedny Vee...MB
OdpowiedzUsuńVee to duży chłopczyk, jakoś go uciszy :D
UsuńTwój Kitsune
Witaj, Kitsune!!
OdpowiedzUsuńPowracam po dłuższej przerwie i choćbym chciała powiedzieć, że to przez wakacje/urlop, to niestety nic z tych rzeczy: praca, praca, praca, zwłaszcza teraz wytężona. Ale muszę ponadrabiać Twoje historie. I bardzo mnie cieszy powrót do uniwersum Humorów księcia :D Stęskniłam się za Erykiem i tak jak inni nie mogę się doczekać kontynuacji Humorów. Tymczasem bardzo miłą niespodzianką jest historia Vee :D Nie pamiętam, czy opisywałeś gdzieś jego wygląd, ale przez tę jego charakterystyczną czapkę cały czas go widzę w wyobraźni jako Eggsy'ego z "Kingsmana" (oglądałeś może?).
Pozdrawiam,
Alys
Droga Alys, cieszę się, że pomimo tylu zajęć, wpadłaś mnie odwiedzić :) Jest mi bardzo miło :)
UsuńJa też bardzo tęsknię za Erykiem, ale jeśli w Najlepszym nie wyjaśnię pewnych rzeczy, Humory króla będą miały luki. Poza tym lubię Vee.
Nie oglądałem Kingsmana. Dla mnie Vee wygląda jak Ryan Gosling z Drive. Co prawda kurtka ze skorpionem to lekka przesada, ale i tak go uwielbiam :)
Pracuję nad nowym rozdziałem, więc już niedługo powinien pojawić się na blogu.
Twój Kitsune
No i super, będę zaglądać na stronę główną i oczekiwać rozdziału, a tymczasem nadrabiam "Grzech" ^^
UsuńRyan Gosling! Nie wpadłam na to, ale wyobrażenie super!! :D Propsuję ^^
Alys
A ja śmiałam nie doceniać Twojego pisarskiego kunsztu.
OdpowiedzUsuńTrzy historie: Ojciec Chrzestny, Pulp Fiction i moje własne wspomnienia (picie, żeby zasnąć). Jeśli akcja dalej będzie toczyć się tym tropem, możliwe, że.będę skłonna wybrać nowe najbliższe memu sercu opowiadanie. Byleby tak dalej!
Lidka, aż nie wiem co napisać... Czy to wątek alkoholowy zyskał u Ciebie aż takie uznanie? :D
UsuńTwój Kitsune
”-Od dziś codziennie będziemy zamawiać tort” ;D Vee w tym momencie zyskał w moich oczach +100 do atrakcyjności postaci :D
OdpowiedzUsuń„(...) Pan i ja… Musimy stać się jednością. Zaufać sobie tak mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej nikomu nie ufaliśmy...” ;_; Tak piękny tekst, że aż mnie wzruszył. Vee zyskuje coraz bardziej jako postać, a Ty Kitsune jako „pisarz” :D
Coś czuje ze będzie niezła zabawa z Brandonem :D
Serdeczności
K-chan
Jednak czytasz Najlepszego? :) Nie ukrywam, że lubię to opowiadanie. Niewiele osób podziela mój entuzjazm, ale trudno :D I tak je napiszę :D Mam już prawie skończony kolejny rozdział.
UsuńEryka Ci nie oddam. Jest mój. Kocham go.
A jeszcze wracając do mang - Sekai też lubię :) Niedawno zamówiłem 10 tom :)
Twój Kitsune
Vee jest ciekawą, wyrazistą postacią, więc osobna historia o Nim moim zdaniem dużo wnosi do głównej historii. Bardzo się cieszę ze postanowiłeś napisać to opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością :)
UsuńEryk jest Twój... No to może na kilka dni chociaż się nim podziel :D Oddam w nienaruszonym stanie ;) Słowo!
Ja zaraz się biorę za Bezsenne Noce, chociaż nie ukrywam, że wątek mpreg jakoś specjalnie mnie nie pociąga. No, ale zobaczymy.
Serdeczności
K-chan
Nie oddam Eryka nawet na chwilę. Jest moją pierwszą, pisarską miłością :)
UsuńDla mnie mpreg też był szokiem. Jednak biorąc pod uwagę popularność Bezsennych Nocy, chyba nie jest tak źle :)
Twój Kitsune
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, bardzo ciekawi mnie przeszłość Eryka, trochę się domyślam o co może chodzić, ale niech nie bawi się w alkoholika, alkohol nie rozwiązuje problemów, a Brandon ją też polubiłam, taka gaduła, ale odbieram to jako urocze, to chyba będą męczące trygodnie dla Vee, ale od czego są proszki na senne... a wujcio Adam ach uwielbiam taki typ ludzi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia