niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział I

Szkolne opowieści: Mój nauczyciel- opowiadanie yaoi (część I)



Ostatni rok szkoły. Moi rówieśnicy traktują go jako pożegnanie z dzieciństwem i pierwszy krok ku byciu dorosłym. Mam 19 lat, a wcale nie czuję się jak dorosły, choć od dawna mieszkam sam. Wprost przeciwnie. Czuję, że wszyscy mną sterują. Mówią mi co mam robić, co czytać, czego się uczyć. Nauka, wszystko jest podporządkowane nauce... Nawet dzisiejsze popołudnie. Zamiast spędzić je z dziewczyną, muszę chodzić na dodatkowe lekcje hiszpańskiego, których szczerze nienawidzę. Staram się, wkuwam nowe słówka, a i tak jestem najgorszy w grupie. Inni zaczynają mówić, a ja ledwo czytam. Nie chcę zawieść rodziców, ale z drugiej strony kogo obchodzi hiszpański, skoro i tak będę studiować biznes? Nie mnie. W dodatku nauczycielka jest zwykłą nudziarą. Po co mi to wszystko? Za kilka miesięcy wyjadę, zapomnę o niej, o odmianie czasowników i o wszystkim, czego się tu uczę. Jedna wielka strata czasu...



Godzina 17.01... Wszystkie ofiary czekają aż przybędzie stare babsko i zacznie pastwić się nad moim zadaniem domowym. Hiszpański ma poszerzać horyzonty i dać mi więcej swobody przy zawieraniu firmowych kontaktów. Póki co jest wrzodem na tyłku. Nie ma się co oszukiwać - nie mam talentu do tego języka. Zgodziłem się na to tylko ze względu na rodziców, którzy znają biegle kilka języków. Masakra.

Nie zaprzyjaźniłem się zbytnio z osobami z grypy, choć nie ma nas zbyt wielu. Kilka dziewczyn, kilku chłopaków z innych szkół, w sumie 10 osób. Siedzę sam, bo nie przejawiam „specjalnego entuzjazmu” i nauczycielka musi mi wszystko tłumaczyć kilka razy. Czasami jest mi jej żal. Tyle wysiłku na nic...

Do sali wszedł właściciel szkoły. Nie lubię go. Ma już swoje lata, ale ciągle mu się wydaje, że jest młody i fajny. Nie jest i pewnie nigdy nie był. By ukryć powiększające się z roku na rok czoło goli głowę, lecz ten zabieg w niczym mu nie pomaga. Wygląda jeszcze bardziej głupio. Zaczyna coś tłumaczyć o tym, że to niespodziewana sytuacja i że sam nie był na nią przygotowany, zadzwoni do naszych rodziców i wszystko osobiście wyjaśni. Nie mogę się doczekać aż Łysol (tak go nazywamy) zacznie zadręczać moich rodziców swoimi rewelacjami. Nawet ode mnie nie odbierają telefonu, a co dopiero od niego. Idiota.
- W każdym razie moi drodzy od dzisiaj waszym nowym nauczycielem będzie pan Rice. To wspaniały pedagog. Jestem pewien, że go polubicie.
- A kiedy pan Rice zaszczyci nas swoją obecnością? - pyta ruda dziewczyna, która siedzi w pierwszej ławce.
- No cóż... - Łysol jest lekko poirytowany, zawsze się tak zachowuje w stosunku do kobiet - powinien już tu być.
Spoglądam na wyświetlacz telefonu. Jest 17.14. Spóźnia się pierwszego dnia. Tracę czas czekając na kolejnego palanta... Z braku innych zajęć sprawdzam wiadomości na fejsie. Moja dziewczyna ma w tym samym czasie dodatkowe zajęcia z matematyki. Wrzuciła na tablicę zadania, które udało się jej rozwiązać. Niezła jest, chociaż ja skorzystałbym z innych wzorów, by ułatwić sobie sprawę. Łysol nerwowo spogląda na zegarek. Dziewczyny z prywatnej szkoły nie kryją niezadowolenia. Zawsze zachowują się w taki sposób, dlatego ich nie lubię. Wydaje się im, że są pępkiem świata. Nagle drzwi się otwierają i pojawia się nowy nauczyciel.
- A to jest właśnie pan Rice, o którym wam wspominałem. Życzę wam owocnej współpracy, a panu większej punktualności - Łysol nie kryje niezadowolenia z powodu spóźnienia. Nauczyciel nic sobie z tego nie robi. Nie powiedział „przepraszam”, po prostu zignorował całe zajście. Podszedł do biurka i odłożył przyniesione książki. Musi mieć jaja skoro spóźnia się pierwszego dnia i olewa właściciela szkoły. Łysolowi nie pozostaje nic innego, jak zamknięcie za sobą drzwi. Zostajemy z nowym sami. Od razu widać, że nie zaszczyci nas ani jednym spojrzeniem. Może mi się wydaje, bo dzieli nas spory dystans, lecz mam wrażenie, że jego oczy, które chowa za okularami, wyrażają lekką pogardę. Odsuwa krzesło, otwiera podręcznik i pyta na której stronie jesteśmy.
- Właśnie zaczynami rozdział 5 proszę pana - ruda od razu rzuca się do odpowiedzi. Nauczyciel wolno przegląda strony aż trafia na odpowiednią. Każdy rozdział zaczyna się od krótkiej powtórki. Stara jędza uwielbiała ten moment. Pozwalała swoim najlepszym uczniom wykazać się zdobytą już wiedzą. On ma to gdzieś. Zaczyna czytać tekst o sposobach na wynajęcie mieszkania w Madrycie. Z braku ciekawszych zajęć przyglądam mu się lekko zaciekawiony. Zbyt daleko siedzę, więc nie widzę koloru jego oczu. Raz wydają mi się ciemne, a raz nie. To pewnie przez sztuczne światło oraz jego okulary w czarnych grubych oprawkach. Ma dłuższe czarne włosy, lecz jasną karnację. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Jedno jest pewne - nie jest Hiszpanem jak poprzednia nauczycielka. Nie ma tak silnego akcentu, choć jego głos jest bardzo melodyjny i głęboki. Odchyla się na krześle i przez chwilę tłumaczy nam trudniejsze zdania, lecz nie fatyguje się aby cokolwiek zapisać na tablicy. Jest bardzo wyluzowany. Spóźnił się na pierwsze zajęcia, a zachowuje się jakby nic się nie stało. W dodatku nie nadskakuje najlepszym uczennicom. Może dzięki niemu polubię hiszpański?
Reszta zajęć przebiega w podobny sposób. Wszystko tłumaczy na przykładach, niczego nie zapisując. Wzrok ma utkwiony w podręczniku. Ani razu nie spojrzał na grupę. Może udaje, że nas tu nie ma? Wydaje mi się, że myślami jest równie daleko jak ja. Słucham go niezbyt uważnie. Nie zależy mi. Za chwilę zajęcia dobiegną końca i będę miał aż 3 dni by przygotować się do kolejnych. Chyba znudziło go siedzenie, bo zadaje kilka pytań i zaczyna przechadzać się po sali. Najlepsze uczennice rywalizują o jego względy. Nawet udzielając poprawnych odpowiedzi nie są chwalone. Pan Rice zgrabnie przechodzi od jednego pytania do kolejnego. Nagle zatrzymuje się obok mojej ławki.
- A ty? Dlaczego się nie odzywasz? - pyta, jednocześnie patrząc na mnie z góry. Wreszcie mam możliwość przyjrzenia się mu z bliska. To chyba pierwszy raz, gdy dostrzega obecność uczniów w sali. Nasze oczy się spotykają. Bardzo niezręczna chwila. Czuję, że tonę w jego spojrzeniu. Serce zaczyna mi mocniej bić. Jego oczy... Dopiero teraz widzę, że są ciemnoniebieskie. Nie, nie ciemnoniebieskie, przypominają raczej wieczorne niebo. I ten lód... Gdy tak się we mnie wpatruje przeszywającym wzrokiem, nie umiem uciec. Nie jestem w stanie nawet mrugnąć. Co się dzieje? - Zadałem ci pytanie - jego głos jest równie zimny i przejmujący.
- Nie wiem, proszę pana – moja odpowiedź jest żałosna, zdaję sobie z tego sprawę, lecz z drugiej strony czego się spodziewał? Przecież jestem najgorszym uczniem. Jeśli liczył na to, że zacznę się popisywać znajomością hiszpańskich słówek, to chyba oszalał.
- Jak masz na imię?
- Daniel – odpowiadam cicho. Choć śmiało mierzymy się wzrokiem, opuściła mnie cała pewność siebie. Obserwuję jak jego długie palce lekko przytrzymują podręcznik.
- Widzę, że moje zajęcia cię nudzą, Danielu. W takim razie przetłumaczysz cały tekst, który omawialiśmy dzisiaj i przyniesiesz mi w piątek.
Nic nie odpowiadam. A powinienem mu powiedzieć, gdzie może sobie włożyć ten tekst. Mimo to milczę. Pan Rice podchodzi do swojego biurka, odkłada książkę i ogłasza koniec zajęć. Korzystam z okazji i przyglądam mu się ukradkiem. Ma najdziwniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziałem. Zimne i dorosłe, lecz wygląda na młodszego. Przypomina raczej mędrca z gier komputerowych, niż zwykłego człowieka. Pan Rice mędrcem? Skąd mi się wzięło takie skojarzenie? To raczej niezły czubek, w dodatku od razu musiał odkryć moją strategię, czyli „siedź cicho i czekaj aż zajęcia się skończą”. Do tego jako jedyny muszę przetłumaczyć cały tekst. Po raz kolejny zaczynam zastanawiać się na sensem uczęszczania na hiszpański lektorat. Co dziwniejsze, zaczynam też tęsknić za poprzednią nauczycielką. Może i była nudziarą, ale przynajmniej nie wymagała ode mnie niemożliwego. Jedno jest pewne - jej oczy nie miały barwy nieba w burzowy dzień, ani nie przyprawiały o palpitację serca. Były zupełnie nijakie. Ale jego... są inne. Różnią się od wszystkich i nie sposób się od nich oderwać.
Niedbale pakuję swoje rzeczy do plecaka, zakładam słuchawki i zapinam kurtkę, starając się unikać przenikliwego spojrzenia nauczyciela. Nie wiedzieć czemu musiał się zainteresować akurat mną. Moje cholerne szczęście... Wychodzę z sali mrucząc pod nosem „do widzenia”. Chciałbym go nigdy więcej nie oglądać. Już dawno nie czułem się tak dziwnie w obecności drugiego człowieka.

Po zajęciach nie wracam do domu. Idę pod szkołę mojej dziewczyny. To tylko kilka przystanków dalej. Robi się zimno. Kolejny raz zapowiadali śnieg, a mamy dopiero początek listopada. Wchodzę do środka i czekam aż drzwi do poszczególnych sal się otworzą. Lubię ten moment. Jest cicho i pusto, a po chwili rozmowy, śmiechy. Brakuje mi tego. Moja dziewczyna nie prosi, abym ją odprowadzał do domu, lecz nie mam nic lepszego do roboty. W przeciwieństwie do niej na mnie nikt nie czeka. Rodzice wrócą późno, jeśli w ogóle wrócą do domu...
Z Jade jesteśmy razem od kilku miesięcy. Poznałem ją przez znajomych. Jest uczennicą przedostatniej klasy i w przyszłości chciałaby studiować medycynę. Dużo się uczy i prawie codziennie uczęszcza na zajęcia dodatkowe. Ja nie muszę tego robić. Już dawno zaplanowałem swoją przyszłość. Nie przewidywałem, że będę poniżany na hiszpańskim, ale jak widać nie można mieć wszystkiego.
Jade żegna się ze znajomymi i wychodzimy razem. Mieszka dwie ulice od szkoły. Po drodze opowiada mi jak było na zajęciach. Słucham jej z uwagą. Jeszcze nie wyznałem jej swoich uczuć. Całowaliśmy się kilka razy i czasami wracamy do domu trzymając się za ręce. Nie naciskam na nią, a ona chyba jest mi wdzięczna. Nie chcemy za bardzo komplikować sytuacji. Jest nam dobrze. Zabieram jej ciężką torbę z książkami i wieszam sobie na ramieniu. Gdy wychodzimy na zewnątrz z nieba spadają pierwsze płatki śniegu.
Dziwnie się dziś czuję. Jestem wkurzony dodatkową pracą domową oraz tym, że jest tak zimno. Chciałbym potrzymać Jade za rękę, ale jaki to ma sens, skoro obydwoje mamy ubrane rękawiczki, a w dodatku ona bezustannie wysyła wiadomości.
- Pójdziemy w piątek na imprezę?- proponuje mi.
- Jasne, możemy iść, jeśli masz ochotę.
To tyle jeśli chodzi o zainteresowanie moją osobą. Pójdę z nią na imprezę do klubu, bo bardzo to lubi. Potem grzecznie odprowadzę do domu i mogę spadać. Czy nie mogłaby od czasu do czasu zapytać co u mnie słychać?
Po kilkunastu minutach jesteśmy pod jej domem. Jade otwiera furtkę i odwraca się do mnie, by zabrać swoją torbę. Nie wiem czemu, ale nagle mam wielką ochotę spojrzeć jej w oczy. Łapię ją za ramię i przytrzymuję, by nie zostawiała mnie jeszcze samego.
- Daniel, co robisz? - pyta ze zdziwieniem. Zdejmuję rękawiczkę i unoszę jej brodę. Są zielone, zupełnie jak moje. Wpatruję się w nie z całą intensywnością, lecz nic nie czuję. Nie ma tak magnetycznego spojrzenia jak on. Ma zwykłe zielone oczy. Patrzy na mnie z taką miną, jakbym zrobił coś głupiego. Może i zachowałem się dziecinnie, ale co z tego? Jest moją dziewczyną, od czasu do czasu może mnie obdarzyć odrobiną wyrozumiałości, prawda?
- Dziwnie się dzisiaj zachowujesz - mówi nagle, a ja zabieram dłoń z jej brody.
- Tak? To chyba dlatego, że miałem dziś ciężki dzień.
- Opowiesz mi jutro, dobrze? Jestem skonana i mam masę zadań domowych do odrobienia.
- Jasne. Do jutra.
- Pa - rzuca szybko i macha do mnie na pożegnanie. Nawet się nie przytuliła. Po chwili znika w budynku, który wydaje mi się ciemny i nieprzyjazny. Nie lubię jej rodziców i młodszej siostry, dlatego nigdy nie wchodzę do środka. Oni też za mną nie przepadają. Ulica jest pusta. Znowu nikogo nie ma. Idę na przystanek. Czekam chwilę na autobus. Włączam muzykę. Znowu jestem sam z moimi myślami. Dlaczego nie ma nikogo, z kim mógłbym porozmawiać? Czekając na autobus chwytam się ostatniej deski ratunku. Dzwonię do mamy. Czekam długo aż odbierze telefon, 10 sygnałów, 15...
- Halo, synu jesteśmy teraz w trakcie spotkania. Zadzwonię później. Albo nie, nie czekaj na nas. Nie wiem czy wrócimy dzisiaj do domu. - Znając życie wiem, że nie wrócą. Rozłączyła się zanim wypowiedziałem choćby jedno słowo. To by było na tyle jeśli chodzi o rozmowę z mamą. Podjeżdża autobus. Jest prawie pusty. Muzyka... Dobrze, że jest jeszcze muzyka.
Wracam do pustego mieszkania. Otwieram drzwi. Po ciemku idę prosto do swojego pokoju, rozpinam kurtkę i rzucam się na łóżko. Jeszcze tylko kilka miesięcy...
Będę studiować biznes na prestiżowym uniwerku, by za jakiś czas pracować, a potem przejmę naszą rodzinną firmę. Nie wiem czy się do tego nadaję, ale z drugiej strony wszystko jest lepsze od mojego dotychczasowego życia. Nie mogę się doczekać zmiany otoczenia i wyprowadzki do innego kraju. Uwolnię się od rodziców, a oni przestaną udawać, że się mną interesują. Wyjazd będzie pewnie oznaczać zerwanie z Jade... Nawet to mnie nie rusza. Czuję się pusty w środku, nieobecny. Czy jest coś, na co zwróciłem uwagę? Hmm.... Jest, oczywiście, że jest. Oczy pana Rice'a... Jego niespodziewane pojawienie się na zajęciach było najlepszą, a zarazem najgorszą rzeczą jaka mnie dziś spotkała. Pierwszy raz poczułem coś tak niezwykłego, jakbym tonął. To chyba dlatego, że od razu zorientował się, iż jestem beznadziejny i teraz zacznie mi to udowadniać. Zazwyczaj nie przeszkadzało mi bycie najgorszym, więc czemu nagle tak się tym przejmuję? Tylko dlatego, że spojrzał na mnie wzrokiem hipnotyzera, czy zaklinacza węży? Chyba nikt mu nie powiedział, że minął się z powołaniem. Gady bardziej do niego pasują. Zbyt emocjonalnie podszedłem do sprawy. Jestem rozdrażniony z powodu Jade i jej niekończących się zajęć oraz tego, że wszyscy rodzice drżą o przyszłość swoich dzieci, a moi mają mnie gdzieś. Weź się w garść, stary. To pora na odrobienie zadań domowych a nie użalanie się nad sobą. Nie wolno tracić celu z oczu. Pomyśl o studiach, o prawdziwej wolności. Już niedługo twoje życie się zmieni...

18 komentarzy:

  1. Postanowiła przeczytać wszystko co znajdę na tym blogu :D życz mi powodzenia Lisku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wierzę :) Napisałaś komentarz pod pierwszym postem :) Wzruszyłem się :)
      Serio chcesz to zrobić? To zajmie kilka dni... :D
      Byłbym wdzięczny, gdybyś dała znać jak Ci idzie i które opowiadanie najbardziej przypadło Ci do gustu.
      Trzymam kciuki za powodzenie tej misji :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Idę w ślady Sagi Chan! Jak na s-c (starą ciotkę oczywiście) przystało, czytam uważnie aby nie przeoczyć żadnej perełki :-) Jak pisałam w innym komentarzu - piękna polszczyzna. Gratuluję, naprawdę. Dodatkowo czerpię dużo radości z komentarzy (są tak pełne życia!!! coś absolutnię fantastycznego!) Tak prowadzone dialogi są same w sobie bardzo inspirującą lekturą.
    Czytając ten rozdział przypomniałam sobie swoją żywą - a jakże - niechęć do matematyki i fizyki. O chemii nawet nie wspomnę! Moje zaangażowanie można było streścić krótko: byle do matury - byle do matury - byle do matury !!! HURRRAAA! Matura minęła, a studia z założenia wolne od matematyki! Czyż trzeba było więcej do szczęścia? Oczywiście, że nie. A potem: BUCH!!! Spadki i ułamki! NO W MORDĘ JEŻ!!!! Ale ten kataklizm też już mam za sobą.
    No proszę, jak ja się tu rozpisałam, jeszcze chwila i w samozachwyt popadnę :-)) A chciałam tylko poinformować że rozumiem Daniela i jego zapał oraz nieukrywany entuzjazm do hiszpańskiego jak mało kto... :-) Ciekawe co będzie dalej ;-) s-c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą polszczyzną to nie przesadzajmy :D Jestem bardziej niż świadomy popełnianych błędów. Ciągle sobie obiecuję, że wszystko ponownie przeczytam i poprawię, ale nie mam kiedy.
      Skoro czytałaś komentarze to pewnie już wiesz, że matematykę odrabia tata :D To jego życiowa misja heheh :)
      Lekcje hiszpańskiego rozpalą w Danielu hiszpańskie pasje :D Chyba :)
      I proszę nie mówić o sobie "stara ciotka". One nie mają internetu. Wiem coś o tym, bo to zmora w mojej rodzinie :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  3. Bardzo dobrze się czyta :)
    Co do polszczyzny, to chyba właśnie ona nadaje uroku tekstowi.
    Ja osobiście najwięcej niechęci żywiłam do tych najbardziej bezsensownych humanistycznych przedmiotów. Tym samym wylądowałam na medycznym uniwerku.
    Btw, czemu używasz przedrostka "Twój"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałoby się znacznie lepiej, gdybym poprawił błędy :D
      Dlaczego "Twój Kitsune"? Bo każdego traktuję indywidualnie :) Czytając Twoje słowa lub odpowiadając na komentarz, masz 100% mojej uwagi. Uważam to za sprawiedliwe, bo skoro zadałaś sobie trud by odnaleźć bloga, przeczytać tekst i napisać komentarz, to nie mogę potraktować Cię po macoszemu. Możesz to uznać za moje dziwactwo, ale taki już jestem.

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Błędów nigdy nie da się wyeliminować, chyba że miałbyś milion razy czytać to w kółko i w kółko...

      Ty w sumie jeszcze większy trud sobie zadałeś pisząc rozdział, dając do akceptacji, poprawiając i publikując.

      Tak z szerszej perspektywy to używając przedrostka "Twój" nabierasz więzi z odbiorcą.

      Ja np przedrostki "Mój" i "Twój" we wszelakich odmianach zarezerwowałam głównie dla mojego Łobuza. Dlatego też chyba od razu zwróciłam uwagę na Twój podpis.

      Usuń
    3. Kiedy tekstu jest dużo, a ja czytam coś 5 raz, nie panuję nad powtórzeniami. Mógłbym się bardziej przykładać, ale wtedy publikowałbym jeden rozdział tygodniowo, a z doświadczenia wiem, że to męczące dla czytelników i dla mnie, bo jeśli już wpadłem na jakiś pomysł, to chcę się nim jak najszybciej podzielić :D Jednak przyjdzie taki dzień, że wszystko poprawię, zobaczysz :D
      Zanim zacząłem blogować, odwiedzałem wiele blogów i wiem, jak zazwyczaj traktuje się czytelników. U mnie czegoś takiego nie było i nie będzie. Każdy ma się czuć swobodnie, pisać szczerze i bez zbędnego słodzenia :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    4. Mi osobiście pewnie by się nie chciało przedzierać przez moje wypociny (których jest więcej niż kilka) w celu poprawienia wszystkich błędów.

      Ja Ci na pewno nie będę zbytnio słodzić. Mówią, że jestem bezpośrednia. Łatwiej mi przychodzić czepiania się niż komplementowanie. To pewnie swoista moja zmora.

      Btw. systematycznie czytam Twoje wpisy, aczkolwiek jestem daleko w tyle, chociaż nadrabiam.

      Kiedyś (jak byłam jeszcze małym berbeciem) pisałam opowiadania,ale nie sądzę by ktokolwiek był nimi zainteresowany. Nie lubię planować tego co piszę (nawet z magisterką tak nie działam).

      Swoją drogą to czym się zajmujesz poza pisaniem blogowych opowiadań?

      Usuń
    5. Praca magisterska :) Gratuluję :) Ja studiuję, ale nie powiem co i na jakim etapie jestem, bo to nie pora na zwierzenia. Razem z Joleen zdecydowaliśmy, że prywatne sprawy zostawiamy tylko dla siebie.

      Muszę poprawić błędy, bo nie wszyscy są tak wyrozumiali jak Ty :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Nie umiem i nie przepadam za pisaniem komentarzy, ale zrobię wyjątek. Rozdział bardzo mi się podobał. Zwłaszcza narracja. Poza tym, też nienawidzę hiszpańskiego. :D Życzę masy weny i idę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję :) Masz szczęście, bo już dawno ukończyłem to opowiadanie :) Ukończyłem także część drugą "Mój uczeń". Daj znać jak Ci się podoba, będzie mi bardzo miło :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. Hej,
    wspaniale, może pan Rice zauważy, że sobie nie radzi i pomoże...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapowiada się dobrze, ba, bardzo dobrze.

    brzydkierzeczy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To moje pierwsze opowiadanie, więc wiesz :D Liczę na taryfę ulgową :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  7. Powiem tak, coś mi mówi, że ta książka mi się spodoba. W ogóle gdy czytałam opis oczy pana Rice'a to przypomniał mi się kolega z byłej klasy. Opis idealnie pasował do jego oczy. (Przyznaje się, nie raz w nie patrzyłam.) A zachowanie Daniela na hiszpańskim jest jak moje na niemieckim.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejka,
    bardzo ciekawie zapowiada się to opowiadanie, a może jednak pan Rice zauważy, że Daniel sobie nie radzi i mu pomoże ;)
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń