czwartek, 16 listopada 2017

Rozdział VI

„Najlepszy


Zawsze niewiele spałem. Umiejętność szybkiej regeneracji sprawdza się w byciu ochroniarzem. Pomimo napiętego grafiku, zostaje trochę wolnego tylko dla mnie. Dochodzi piąta rano. Przesuwam dłonią po zaparowanym lustrze, znajdującym się nad umywalką i poddaję się surowej ocenie. Kogo widzę? Nie przypominam dawnego siebie. Moje oczy są inne. Choć często korzystam z soczewek, by zmienić barwę tęczówek, to jednak brakuje im dawnego blasku. Brzuch zdobi blizna. Mam też inne włosy… Długie kosmyki powoli sięgają moich ramion. Już dawno powinienem je obciąć, jednak Brandon… Nie! Nie wracaj do przeszłości! Nic tam nie ma.  Zupełnie nic…
Otwieram szafkę i sięgam po nożyczki. Mam w tym sporą wprawę. W moim zawodzie zmiana wyglądu często ratuje życie… Krytycznie podchodzę do nowej fryzury, którą staram się dopracować za pomocą elektrycznej maszynki.
- Vee, co robisz? – zaspany książę zakrada się do niewielkiej łazienki.
- Przepraszam. Nie chciałem pana obudzić – wskazuję na urządzenie, które odkładam na blacie. Dobrze wiem, że ma wyjątkowo lekki sen. Wystarczy choćby szmer, by od razu wykazał się czujnością. Lata udręki nie poszły w las, co mały?
- Nie obudziłeś. Ja tylko… Obciąłeś włosy? – Eryk podchodzi bliżej i uważnie mi się przygląda.
- Tak. Zajmujemy się konsorcjum. Teraz bardziej przypominam biznesmena, nie sądzi pan? – uśmiecham się do niego, podziwiając efekty własnej pracy.
- Nieźle ci poszło – nieśmiało wyciąga rękę i dotyka wygolonego boku. – Moje też obetniesz?
- Nie wydaje mi się, by było to konieczne – czochram go po jasnych puklach.
- Dlaczego nie? Skoro ty odcinasz się od przeszłości, ja też mogę to zrobić, prawda? – mały pan Johnes szybko podejmuje decyzję. I czyta ze mnie, jak z otwartej książki. Cholerny symbolizm…
- Ja się od niczego nie odcinam. Po prostu uznałem, że… - jego szare oczy wpatrują się we mnie tak intensywnie… Nie umiem go okłamać. Rozumie ból w równym stopniu, co ja. – To już nie ma znaczenia – ucinam temat.
- Właśnie dlatego ja też tego chcę to zrobić! – takiej determinacji jeszcze u niego nie widziałem. Skoro naprawdę tego chce...
- Nie ma sprawy. Po śniadaniu możemy pojechać do jakiegoś salonu.
- Nie, ty to zrób.
- Ja? Dlaczego ja? – dziwię się jego nietypowej zachciance.
- Bo ufam tylko tobie, Vee. Nikomu innemu – szepcze. Ujmuje mnie jego szczerość. Długo go tego uczyłem.
- Mimo to uważam, że w profesjonalnym salonie…
- Zaryzykuję – uśmiecha się, przerywając mi po raz kolejny.
- No dobrze. Tylko później proszę nie mieć do mnie pretensji – ostrzegam chłopaka.
Przynoszę kuchenny stołek i każę księciu usiąść. Celowo odwraca się od lustra twierdząc, że woli niespodziankę. Jego włosy są proste i prawie białe. Sięgają aż do łopatek. Mały aniołek… Zawsze mi się wydawało, że lubi je takimi, jakie są. Nie rozumiem skąd w nim ta nagła potrzeba, by pójść z moje ślady. Wszystko się zmienia… Z początku chcę go zapytać jeszcze raz, czy jest pewny, lecz widząc ekscytację, malującą się na jego twarzy, nie robię tego.
W czasie całej operacji zrelaksowany Eryk dzieli się ze mną różnymi pomysłami, które jego zdaniem powinniśmy wcielić w życie. Jeszcze kilka miesięcy temu nie był tak śmiały. Wszystko musiałem z niego wyciągać. Tymczasem teraz… To zupełnie inna osoba. Przede wszystkim jest silniejszy psychicznie. Nie chowa się za moimi plecami. Coraz częściej proponuje własne rozwiązania. Genialne rozwiązania… Nie martw się, książę. Wspólnymi siłami wyprostujemy te kręte ścieżki. Jeszcze o tym nie wiesz, lecz moim celem jest nie tylko ukrócenie korupcji, czy zemsta na Alanie. Zrobię z ciebie króla…
- Gotowe – zdejmuję jasnobłekitny, frotowy ręcznik z jego ramion i podaję okulary, które od razu zakłada. Chłopak wstaje ze swojego miejsca i przegląda się w lustrze.
- Wyglądam zupełnie inaczej – z zaskoczeniem odkrywa uroki krótkich włosów.
- Czy nie o to chodziło? W tej fryzurze nawet rodzina by pana nie poznała – zapewniam go.
- Nie będę się z nimi spotykał aż do ukończenia studiów! – wpada w panikę na samą wzmiankę o powrocie do królestwa.
- Panie Johnes… - zaczynam delikatnie, nie chcąc go niepotrzebnie straszyć. – Obawiam się, że nie będziemy mieli innego wyjścia. Musimy tam wrócić. Zaplanować kolejne posunięcia, wybrać ludzi. Proszę się nie bać. Nie nastąpi to dziś, czy jutro – kładę mu ręce na ramionach, by nie uciekał wzrokiem od własnego odbicia. – Jest pan inną osobą niż przedtem. Jest pan silny, ale przede wszystkim przebiegły. I ma pan mnie. Z pana inteligencją i moimi kontaktami, zmienimy historię świata – uśmiecham się, by dodać mu otuchy.
- Historię świata…? Jestem tylko tchórzem, który boi się własnego cienia – dołuje samego siebie, wpatrując się w podłogę.
- Tchórz nie opracowałby strategii i nie zaczął skupować akcji. Zaszyłby się w jakiejś dziurze lub pozwolił się zabić. Tak długo, jak pan oddycha, zawsze jest nadzieja. Zawsze. A my skorzystamy z każdej sposobności, by pokonać wrogów. Jednak najpierw pojedziemy na małą wycieczkę. Wczoraj przywieziono mojego vipera… - rozpiera mnie duma na samo wspomnienie o moim „dziecku”.
- Naprawdę? – jego oczy momentalnie się rozpromieniają. Nasłuchał się ode mnie różnych historii, związanych z tym samochodem… Odnoszę wrażenie, że stał mu się równie bliski, jak ja.
- Jeśli przeżyje pan nocne wyścigi, przeżyje pan wszystko – obiecuję mu.
- Gdy ty o tym mówisz, to brzmi realnie, ale…
- Nie ma żadnego „ale”. Ponoć na obrzeżach miasta sprzedają niesamowity tort truskawkowy. Sprawdzimy? – w jego oczach odżywają błyszczące iskierki.
- Pojedziemy tam viperem? – dopytuje.
- Pierwszy klient zawsze dostaje jedną porcję gratis… - kuszę.
- Jest za siedem szósta. Nie zdążymy – zerka na tarczę swojego zegarka.
- Zdążymy, zapewniam pana, że zdążymy… - sięgam po swoją kurtkę i puszczam chłopaka przodem. – W siedem minut nie tylko kupimy ciasto, ale i wrócimy do domu…

***

Uwięziony z mieszkaniu z obrażonym Brandonem, ćwiczę wysublimowaną sztukę cierpliwości. Ludziom Adama nie udaje się dowiedzieć niczego konkretnego, zmuszając nas tym samym do pozostania na miejscu.
W towarzystwie innej osoby, cieszyłbym się w takiej opcji. Jednak w obecnej sytuacji… Przecież to nie moja wina, że chłopak nie zna się na żartach. Wydawało mu się, że spełnię jego erotyczną zachciankę tylko dlatego, że postraszy mnie wujkiem? Ma pecha. Nie wiem, co oznacza „strach”. Wyzbyłem się go razem z innymi, zbędnymi uczuciami w chwili, gdy zamordowano mego brata. Ten malec był dla mnie wszystkim. Codziennie pilnowałem matki, by nie piła i nie ćpała w ciąży. Nie protestowała, gdy zabrałem noworodka i odszedłem. Ponoć zmarła jakiś czas później.
Choć starałem się jak mogłem, by dziecko miał w miarę normalny dom, nie zapewniłem mu najważniejszego – bezpieczeństwa. Pierwszy i ostatni raz zawiodłem. Do teraz pamiętam zapach krwi i prochu, który unosił się w kuchni nad ciałami. Czteroletni malec, schowany za plecami opiekunki… Cholerny zwyrodnialec nie zostawił po sobie żadnych śladów, poza niewielkim, złotym sztyletem. Nie udało mi się ustalić jego pochodzenia. Nie szkodzi. Mam czas. Prędzej czy później nasze drogi znowu się skrzyżują, a wtedy…
- Nie chcę! Nie chcę! Nie zabijaj…! Nie zabijaj mojej mamy! – krzyki Brandona odbijają się od pustych ścian. Od czasu, gdy go odrzuciłem, zaczął śnić koszmary. Zrezygnowany kieruję się do jego pokoju. Spóźniłem się. Już nie śpi. Łka cicho w poduszkę. Nie będę go pocieszał. To rodzaj bólu, który tylko i wyłącznie czas jest w stanie ukoić. Bezszelestnie wycofuję się na korytarz i przymykam drzwi.
Mniej więcej po dwóch godzinach rudowłosy decyduje się opuścić swoją kryjówkę. Wyciąga z lodówki butelkę wody i siada obok mnie na sofie. Odkręca zakrętkę, po czym pociąga kilka łyków. Ma spuchnięte oczy i dłonie nieco mu drżą. Nieśmiało opiera głowę o moje ramię licząc na to, że go nie odepchnę. Nie reaguję. Pozwalam mu tak trwać przez kilka minut, aż decyduje się przerwać cieszę.
- Wujek dzwonił? – pyta schrypniętym głosem.
- Nie.
- To dobrze. Nie chcę stąd wyjeżdżać – nieświadomie zaciska dłonie na plastiku, wgniatając go. Zabieram mu jego „ofiarę”, by się nie oblał  i odkładam na stolik.
- Nie mamy na to żadnego wpływu – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Nie przeszkadza ci takie życie? – unosi na mnie wzrok. – Wypełnianie cudzych poleceń, czekanie na telefon, zabijanie… - ostatni wyraz wyszeptał tak cichutko, że ledwo go usłyszałem.
- Jeszcze nikogo nie zabiłem – mierzwię mu i tak dość mocno potarganą czuprynę.
- Jeszcze – powtarza po mnie. – A jeśli będziesz musiał to zrobić? Jeśli oni znowu po mnie przyjdą, to…
- To wtedy zrobię to, co należy do moich obowiązków – ucinam temat, wstając. – Przecież wiesz kim jestem i czym się zajmuję.
- Nie chcę, żebyś zabijał. Mam już dość śmierci – spuszcza głowę i podciąga kolana bliżej klatki piersiowej.
- Właśnie dlatego masz wypełniać moje polecenia. Czasami decydują ułamki sekund. Z resztą nie musze ci tego mówić. Twój ojciec był komendantem policji, więc…
- Zupełnie mu na mnie nie zależało! – wybucha gwałtownie. – Żył tylko pracą. Nie miał czasu na rodzinę. Liczyły się tylko kolejne sprawy, handel narkotykami, przyciskanie świadków! Nie masz pojęcia jak bezwzględny i okrutny… - nagle przerywa, jakby zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. – Te dowody, które zniknęły. Cieszę się, że ktoś je zabrał – zaczyna się gorzko śmiać. – Wyobrażam sobie jego bezradną minę. Poświęcił tyle wysiłku, by wpakować kilku kolesi do paki, a teraz jego oddani koledzy będą ich musieli wypuścić… - śmieje się przez łzy. Wracam na sofę i siadam obok niego. Brandon wtula się w moją klatkę piersiową i zaczyna płakać. – Chcę, żeby wrócili… Żeby było jak dawniej… Zostałem sam…
- Nie jesteś sam. Masz rodzinę. Oni się tobą zaopiekują – staram się go uspokoić, choć jednocześnie dobrze wiem, że kiepski ze mnie pocieszyciel.
- Nie chcę mieszkać z wujem Adamem! On jest zły! Jest takim samym bandytą jak ci, z którymi walczył ojciec! Błagam, nie jedźmy do Kanady! – jego drobnym ciałem wstrząsają niekontrolowane dreszcze. Żal mi go, lecz zlecenie to zlecenie. Decyduję się milczeć i pozwalam chłopakowi płakać do woli. Może przyniesie mu to ulgę, a może poczuje się jeszcze gorzej… To nie ja podejmę decyzję dotyczącą jego przyszłości.
Czas płynie tak wolno. Kolejna lekcja cierpliwości… Czekam, aż oddech rudzielca staje się równomierny, a potem ostrożnie biorę go na ręce i zanoszę do jego pokoju. Kiedy porządnie się wyśpi, będzie mu łatwiej nabrać dystansu.
- Nie odchodź… - łapie mnie za rękę, gdy układam go na pościeli. – Zostań ze mną – żebrze.
- Śpij, potem porozmawiamy – próbuję się odsunąć, lecz on jest szybszy. Przyciąga mnie bliżej zmuszając, abym usiadł obok.
- Brandon…
- Błagam, nie zostawiaj mnie… Nie ty… - Widząc jego zbolałe spojrzenie, nie potrafię mu odmówić.
- Posuń się – niechętnie poprawiam poduszkę i kładę się na łóżku. Jestem nieco spięty, lecz jemu to zupełnie nie przeszkadza. Ponownie wtula się we mnie, ciasno obejmując.
- Vee… Przepraszam za tamto – mamrocze sennie.
- Nie ma sprawy – przeczesuję jego włosy palcami.
- Gniewasz się na mnie?
- Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Od teraz będę grzeczny, zobaczysz – wciska twarz w zagłębienie mojej szyi. – Zrobię, co zechcesz… Wszystko…
- To się jeszcze okaże – studzę jego zapędy. Nasza podróż byłaby znacznie prostsza, gdybym mógł nad nim zapanować. Być może wreszcie jest szczery i pozwoli mi robić to, do czego zostałem zatrudniony.
- Kocham cię, Vee… - mruczy, zasypiając.
„Kocha”? Na dźwięk tych słów mam ochotę zerwać się z miejsca i uciekać w popłochu. Nie mogę tego zrobić z bardzo prozaicznego powodu – śpiący nastolatek owinął się wokół mnie, uniemożliwiając wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Świetnie. Tylko tego mi brakowało…

Przez większość nocy nie mogłem zasnąć. Nie przeszkadzało mi nadmierne ciepło, czy „uwięzienie” przez mojego podopiecznego. Szczeniak jest bliski załamania nerwowego. W takim stanie nie trudno zobaczyć coś, czego nie ma… Źle zinterpretował moją troskę i teraz wydaje mu się, że to miłość.
Moje przemyślenia przerywa ciche wibracje.
- Moi ludzie sprawdzili teren. Jest czysto. Możecie jechać dalej – Adam nie lubi tracić zbędnego czasu na konwenanse.
- Jesteś pewny? – dopytuję. – Brandon przechodzi mały kryzys…
- Poradzisz sobie, prawda – mężczyzna dość szybko okazuje mi swoje zniecierpliwienie.
- Nie mam innego wyjścia.
- Zrób wszystko, by dojechał do Kanady. Wiem, że dzieciak bywa trudny, ale to mój jedyny krewny, dlatego postaraj się jakoś go do siebie przekonać. Znamy się od dawna. Dobrze wiem, jaki potrafisz być czarujący, gdy się nieco postarasz.
- Robię to cały czas, wierz mi – odpowiadam cierpko, wspominając nasze poprzednie rozmowy.
- Uważajcie na siebie. Odezwę się wkrótce  - rozłącza się. Gdy odkładam telefon do kieszeni, niebieskooki unosi powieki i posyła mi zagadkowe spojrzenie.
- Nadal tu jesteś… - uśmiecha się do mnie.
- Lepiej się czujesz? – pytam, próbując wybadać w jakim jest stanie.
- Dużo lepiej – łasi się do mnie, jakby był kotem. – Dziękuję.
- Twój wujek każe nam ruszyć dalej – zaczynam ostrożnie.
- Jeszcze pięć minut, dobrze? Chcę się tobą nacieszyć…
- Przecież cały czas jestem obok.
- To prawda, ale chwile takie jak ta, gdy mam cię naprawdę blisko… - chichocze, próbując dosięgnąć moich ust.
- Brandon, prosiłem cię… - warczę, wyswobadzając się z jego objęć.
- Bez śniadania robisz się nieznośny. Mam coś przyrządzić, czy zjemy po drodze? – chłopak kładzie się na brzuchu i wpatruje we mnie intensywnie, jakby próbował wwiercić się we mnie chabrowym laserem, ukrytym w jego pięknych oczach.
- Wolę nie ryzykować. Nie zdziwiłbym się, gdybyś spróbował mnie otruć – kpię, rzucając z niego poduszką.
- Wiesz, wujek w jednym miał rację – jego słowa powstrzymują mnie przed wyjściem z sypialni.
- Tak?
- Mógłbyś się bardziej starać i częściej pokazywać swoją prawdziwą twarz.
- Moje prawdziwe co? – zaczynam się śmiać, zaskoczony jak szybko mnie przejrzał.
- Kocham cię, Vee – zeskakuje z łóżka i cmoka mnie w policzek. – Będę gotowy za pięć minut.

Mijają cztery dni, odkąd mój podopieczny przeszedł całkowitą transformację. Jest miły, grzeczny, ale przede wszystkim posłuszny. Nie wykłóca się o każdy drobiazg. Przestał być złośliwy i zadziorny. Za to bezustannie wpatruje się we mnie rozanielony.
- Przestań – karcę go, nie odrywając wzroku od szyby.
- Jesteś taki pewny siebie, a peszy cię moje niewinne spojrzenie? – pyta, podpierając głowę i próbując okiełznać rude loki, które rozwiewa mu wiatr. Brandon bardzo chciał, abyśmy przejechali się autem z otwieranym dachem. Postanowiłem ulec jego prośbie, ponieważ już jutro mój człowiek przywiezie prototyp vipera, który ulepszam od pewnego czasu.
- Uważasz, że jestem speszony? – zerkam w jego stronę. Jego piegowata twarz od razu rozjaśnia się uśmiechem.
- Uważam, że jesteś cudowny. I mało wymagający. To mi się w tobie podoba – sięga po torebkę cukierków, które kupiliśmy na stacji benzynowej. – Chcesz? – podtyka mi na wpół roztopiony karmelek.
- Nie, dziękuję.
- Widzisz, właśnie o tym mówię. Masz świetny refleks, choć niewiele śpisz. Jesteś naprawdę niezłym kierowcą, a w dodatku zostawiasz mi wszystkie słodycze – rozmarza się, wymownie oblizując palce. Ten drobny gest sprawia, iż mój wzrok zatrzymuje się na nim o sekundę dłużej, niż powinien. – Jednak masz ochotę, prawda? – ponownie podsuwa mi cukierka.
- Przestań. Te sztuczki na mnie nie działają.
- A co na ciebie działa, Vee? – szybko podchwytuje temat. – Co sprawia, że twoje serce bije szybciej?
- Samochody – rzucam bez zastanowienia.
- No tak, mogłem się tego spodziewać… – udaje lekko obrażonego. – A miłość?
- Nie ma czegoś takiego – prycham gniewnie.
- Nie kłam. Całowałeś się ze mną, więc wiem, że potrafisz być bardzo namiętny – ponownie wraca to tematu, o którym jak najszybciej obydwaj powinniśmy zapomnieć.
- Namiętność i miłość to dwie zupełnie różne sprawy. Jesteś jeszcze młody, dlatego nie rozumiesz.
- Rozumiem lepiej, niż ci się wydaje – dumnie unosi podbródek w górę. – Może i jestem młody, ale doświadczyłem wielu…
- Zatrzymamy się tu na obiad – przerywam mu, zjeżdżając z szosy w kierunku niewielkiego baru. – Masz się trzymać blisko mnie i nie rozmawiać z obcymi – przypominam żelazne zasady, od których nie ma odstępstw.
- Jak chcesz – chłopak szybko radzi sobie z rozczarowaniem. Nie jestem specjalnie głodny, lecz wiem, że w takich miejscach uwagę Brandona absorbują towarzyszący nam ludzie, których bacznie obserwuje. Nie czuje się pewnie wśród obcych. Przygląda się zarówno kilku mężczyznom i kobiecie. Komentują wyniki ostatniego meczu, racząc się stekami i popijając lemoniadę. Co jakiś czas ich uwagę pochłania niewielki telewizor, na ekranie którego kilku sportowych komentatorów tłumaczy widzom niuanse ostatniego spotkania. Ponoć gracze faworytów dali ciała, podkładając się nowicjuszom. Amerykański football nigdy mnie nie interesował. Nie mam też ochoty na hamburgera, którego zamówiłem. Moim jedynym celem było odwrócenie uwagi Brandona, co świetnie mi się udaje. Chłopak zaczyna rozmawiać ze mną o sporcie. Opowiada mi również kilka historyjek dotyczących jego liceum. Słucham go bardzo uważnie, celowo zadając coraz więcej pytań, by nie przestawał mówić.
Po kilku godzinach jazdy, udaje się nam w końcu dotrzeć do niewielkiego pensjonatu, prowadzonego przez uroczą, starszą panią, która nieco niedosłyszy. Nasza gospodyni częstuje nas domową zupą  kukurydzianą oraz chlebem, który rano upiekła jej córka. Stosuję tę samą sztuczkę i bardzo szczegółowo wypytuję staruszkę o jej zmarłego męża, który zginął w czasie wojny w Wietnamie. Niektóre z pytań muszę powtarzać po kilka razy, co tym bardziej irytuje znudzonego Brandona. Kobieta jest pewna, iż rudzielec jest moim synem. Nie wyprowadzam jej z błędu.
- Wybrałeś bardzo dziwaczne miejsce – błękitnooki siada na starym, drewnianym łóżku, podziwiając piętrzący się stos poduszek.
- Nie lubisz różyczek? – wskazuję na kwiatowy wzór poszewek, który jest wiernym odwzorowaniem tapety, nadając całemu wnętrzu dość zabawny klimat.
- Daj spokój, to dobre dla dziewczyn! – oburza się. – Tu jest jak w domku dla lalek. Porcelana, zdjęcia jej męża i wnuków… Wolałem, gdy nocowaliśmy w motelach.
- Te rzeczy mają duszę – bronię skarbów starszej pani. – Poza tym w żadnym motelu nie znajdziesz równie miękkiego materaca – rzucam się na posłanie.
- Vee, nie sądzisz, że to trochę nie fair?
- Twoje łóżko jest takiej samej wielkości, więc nie marudź – odgaduje jego myśli, moszcząc się wygodniej na puchowej pierzynie.
- Nie o tym mówię. Przecież to jej dom – szepcze poruszony. – Nie podoba mi się, że sąsiadujemy przez ścianę z obcą osobą, która pewnie nas podsłuchuje.
- W motelu również sąsiadowaliśmy z obcymi ludźmi. Nie narzekałeś  z tego powodu – wypominam mu.
- To prawda, ale ja… - rumieni się lekko, dobierając dalsze słowa. – Ja chciałbym… Znaczy myślałem, że my… No wiesz… Lubię z tobą spać w tym samym pokoju, ale wiedząc, że ona jest obok, czuję się nieco skrępowany – tłumaczy mi zawile.
- Brandon… Gdyby pani Miller wiedziała, jakie zboczone pomysły zatruwają twoje myśli, pewnie wysłałaby cię do kościoła na nocne czuwanie! – drażnię się z nim.
- Nie o tym myślałem! – czerwieni się jeszcze bardziej. – Jak mam zasnąć wiedząc, że tuż za ścianą czai się babcia w staromodnej koszuli?! Powiedziałeś jej, że jedziemy zwiedzać rodzinne strony. A jeśli sprowadzimy kłopoty na jej dom?
- Nic się jej nie stanie. Masz na to moje słowo – mój ton powinien pozbawić go dalszych wątpliwości.
- A jeśli przyśni mi się coś złego i zacznę krzyczeć?
- Obudzę cię. Nie martw się.
- Mogę z tobą spać? – wreszcie przechodzimy do rzeczy.
- Nie.
- No nie bądź taki! Przecież to dla jej dobra. Obiecała ci maślane ciasteczka na śniadanie. Chyba nie chcesz jej denerwować, co? W jej wieku niepotrzebny stres…
- Moja odpowiedź nadal brzmi nie, więc przestań snuć niedorzeczne teorie i kładź się.
- Vee,  mógłbyś choć raz przestać udawać dupka i pomyśleć o innych.
- Masz mnie za naiwnego? Zbyt wiele razy próbowałeś tej sztuczki…
- Tym razem jest inaczej, przecież wiesz! Zmieniłem się i…- zaczyna krążyć nerwowo po pokoju, zdradzając swoje zdenerwowanie. – No dobrze, może na początku serio tego chciałem, ale teraz… Seks zszedł na dalszy plan i wcale go nie chcę, a ty?
Czy mam ochotę kochać się z Brandonem? Hmm… W sumie mógłbym to zrobić. Nawet jeśli nie jest doświadczony, wystarczyłoby kilka drobnych podpowiedzi i mogłoby być naprawdę miło. Jednak nie od dziś wiadomo, że mieszanie przyjemności z obowiązkami zwykle nie kończy się happy endem…
- Nie tak, jak maślanych ciasteczek pani Miller. Radzę ci wziąć zimny prysznic, bo nic tego nie będzie – unoszę się nieco do góry i wskazuję mu drzwi łazienki.
- Dobra, jak chcesz! – wkurza się na mnie, ściągając buty i rzucając je na środku pokoju. – Ciesz się swoimi ciastkami, starociami, kwiatkami i czym tam chcesz! – kończy się rozbierać i gasi światło.
Przez dłuższy czas nie ruszam się ze swojego miejsca. Mały krzykacz kręci się nieco na łóżku, aż w końcu zasypia. Spoglądam na zegarek. Dochodzi pierwsza. Robię się senny. Jednak zanim zasnę, upewniam się, że drzwi od pokoju są zamknięte na klucz. Blokuję również klamkę krzesłem. Jeśli Brandon spróbuje je przestawić, przewróci się.
Ciepła woda oraz miękka pościel kuszą mnie niemiłosiernie. Choć nie tylko one. Para smutnych, wpatrzonych w mrok oczu, próbuje wyśledzić każdy mój ruch. Udawał, że śpi… Jeśli czegoś nie zrobię, obydwaj będziemy mieli noc z głowy. Niewyspany nie zdołam się cieszyć przejażdżką moim maleństwem… Szlag by to wszystko trafił!
- Zmieniłeś zdanie? – pyta, gdy odkrywam kołdrę i kładę się obok.
- Nie robię tego dla ciebie, lecz dla siebie.
- Dla siebie? Myślałem, że teraz to ja jestem dla ciebie najważniejszy… I nie musisz blokować drzwi. Nie będę uciekać. Nie chcę skończyć jak rodzice.
- Rano ktoś tu przyjedzie i przywiezie coś, na co od bardzo dawna czekałem – wtajemniczam go w swoje plany, odwdzięczając się tym samym za jego szczerość.
- Kolejna dziewczyny? – od razu markotnieje.
- Jesteś zazdrosny – czuję niekontrolowany przypływ satysfakcji, wypowiadając na głos to stwierdzenie.
- Nie – burczy obrażony, po czym zmienia ułożenie ciała, by maksymalnie się ode mnie odsunąć. – Możesz sypiać z kim chcesz. Zupełnie mnie to nie rusza…
- To dobrze, bo moja miłość zostanie z nami na dłużej – podsycam w nim niepewność, dobrze się przy tym bawiąc.
- Zostanie? Co przez to rozumiesz?
- To, co powiedziałem. Śpij już – zamykam oczy.
Wyraźnie czuję, że korci go, by coś jeszcze dodać, lecz rezygnuje z tego pomysłu. Chyba rzeczywiście się zmienił. Przedtem zadręczałby mnie pytaniami, a teraz – jest potulny, niczym baranek. Uśmiecham się do siebie na myśl o jutrzejszym poranku. Viper i ja… Nareszcie razem…
Ryk silnika, pęd koni mechanicznych… Dotyk miękkiej skóry pod palcami… Wyciągam dłoń, by musnąć kierownicę, lecz nie mogę ruszyć ręką. Co do...?
- Nie robił bym tego na twoim miejscu – do moich uszu dobiega złowieszczy szept. – Przywiązałem cię do łóżka i zamierzam wykorzystać…

23 komentarze:

  1. Tak jak mnie rozbawiło to nocne czuwanie, tak teraz muszę przyznać, że to jest myśl ! I klęczenie na grochu dorzucić !
    *chociaż z drugiej strony to szacun dla młodego, za dążenie do celu :)
    Ślepe O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może powinienem brać z niego przykład :D O byciu grzecznym mogę tylko pomarzyć :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  2. Ten rozdział był cudowny :D Przeczytałam go 3 razy! Brandon... takiego zdeterminowanego człowieka to ja jeszcze nie spotkałam:D
    Ale chwila! Czemu Vee był taki smutny gdy na początku rozdziału wspominał rudzielca? To nie wróży nic dobrego... :(

    Wegi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopak przywiązał Vee do łóżka, a Ty narzekasz? Oczywiście, że to nie wróży nic dobrego. Vee się wścieknie :D

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Ja się cieszę jak nie wiem! Ale mam przeczucie, że rudy długo nie pożyje...

      Wegi
      Ps. Zdradzisz mi czym go przywiązał? :D

      Usuń
    3. Pożyje czy nie, cieszmy się chwilą :D

      Twój Kitsune

      PS Zgadnij... :)

      Usuń
    4. Haha, może pociął prześcieradła w paski i zrobił prowizoryczną linę? :'D

      Wegi

      Usuń
    5. Nie, ale to też jest niezły pomysł :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    6. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma! :3

      Wegi

      Usuń
  3. No no Vee jak mogłeś się tak dać złapać? Aż tak zmęczony był że nie poczuł gdy pewna osóbka go wiązała? ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko ma swoje wytłumaczenie :D Może Vee jest masochistą? Wkrótce się dowiemy :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. A ja myślę, że on się mu tak dał specjalnie związać :D

      Usuń
    3. Zobaczymy, zobaczymy :)

      Twój Kitsune

      Usuń
  4. Nie, no Vee dał się tak podejść. Zmęczenie jednak jest bezlitosnym nauczycielem... :) MB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedny Vee... Chociaż wcale nie jest mi go żal :D

      Twój Kitsune

      Usuń
  5. Genialny rozdział :) Vee taki nieostrożny...albo naprawdę lubi to :D
    Podoba mi się jak Vee opiekuje się Erykiem. Wtedy jest taki czuły...

    P.S. Czy tylko mi się nie wyświetlały nowe rozdziały jak klikałem na opowiadanie? :( Cały czas pokazuje mi 4 rozdziały i przypadkiem znalazłam 2 kolejne...

    Serdeczności
    K-chan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czemu się nie wyświetlają. W każdym razie dziś wieczorem będzie rozdział 7 :)

      Twój Kitsune

      Usuń
    2. Jednak już wiem. Nie dodałem linków :D Leniwy jestem.

      Twój Kitsune

      Usuń
    3. Ale tez słodki i uroczy ;D
      Nowy rozdzialik...mrrrrr :D

      Serdeczności
      K-chan

      Usuń
    4. Chyba za szybko się pochwaliłem, bo jestem w połowie, ale kto wie... Albo wstawię go dziś, albo jutro rano.

      Twój Kitsune

      Usuń
    5. Poczekam :) Na spokojnie :) Ty tez musisz odpoczywać. Dbaj o siebie Lisku :)

      Serdeczności
      K-chan

      Usuń
  6. Ahahaha tak! Na to czekałam. No no, Vee. Jesteśmy w dupie, nie? 😹😹 Trzymam kciuki za Brandona.
    Wenyy Lisie

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka, hejka,
    fantastyczny rozdział, Brandon stał się taki grzeczny, och uśpił jego czujność, ale Vee raczej szybko sie uwolni... ale i miło czyta się właśnie o Eryku jak widać już nie przypomina tamtego przestraszonego chłopaka, Vee dał mu siłę... mmm tort truskawkowy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń