„Najlepszy”
Zawsze niewiele spałem. Umiejętność szybkiej
regeneracji sprawdza się w byciu ochroniarzem. Pomimo napiętego grafiku,
zostaje trochę wolnego tylko dla mnie. Dochodzi piąta rano. Przesuwam dłonią po
zaparowanym lustrze, znajdującym się nad umywalką i poddaję się surowej ocenie.
Kogo widzę? Nie przypominam dawnego siebie. Moje oczy są inne. Choć często
korzystam z soczewek, by zmienić barwę tęczówek, to jednak brakuje im dawnego
blasku. Brzuch zdobi blizna. Mam też inne włosy… Długie kosmyki powoli sięgają
moich ramion. Już dawno powinienem je obciąć, jednak Brandon… Nie! Nie wracaj
do przeszłości! Nic tam nie ma. Zupełnie
nic…
Otwieram szafkę i sięgam po nożyczki. Mam w tym
sporą wprawę. W moim zawodzie zmiana wyglądu często ratuje życie… Krytycznie
podchodzę do nowej fryzury, którą staram się dopracować za pomocą elektrycznej
maszynki.
- Vee, co robisz? – zaspany książę zakrada się do
niewielkiej łazienki.
- Przepraszam. Nie chciałem pana obudzić – wskazuję
na urządzenie, które odkładam na blacie. Dobrze wiem, że ma wyjątkowo lekki
sen. Wystarczy choćby szmer, by od razu wykazał się czujnością. Lata udręki nie
poszły w las, co mały?
- Nie obudziłeś. Ja tylko… Obciąłeś włosy? – Eryk podchodzi
bliżej i uważnie mi się przygląda.
- Tak. Zajmujemy się konsorcjum. Teraz bardziej
przypominam biznesmena, nie sądzi pan? – uśmiecham się do niego, podziwiając
efekty własnej pracy.
- Nieźle ci poszło – nieśmiało wyciąga rękę i dotyka
wygolonego boku. – Moje też obetniesz?
- Nie wydaje mi się, by było to konieczne – czochram
go po jasnych puklach.
- Dlaczego nie? Skoro ty odcinasz się od
przeszłości, ja też mogę to zrobić, prawda? – mały pan Johnes szybko podejmuje
decyzję. I czyta ze mnie, jak z otwartej książki. Cholerny symbolizm…
- Ja się od niczego nie odcinam. Po prostu uznałem,
że… - jego szare oczy wpatrują się we mnie tak intensywnie… Nie umiem go okłamać.
Rozumie ból w równym stopniu, co ja. – To już nie ma znaczenia – ucinam temat.
- Właśnie dlatego ja też tego chcę to zrobić! –
takiej determinacji jeszcze u niego nie widziałem. Skoro naprawdę tego chce...
- Nie ma sprawy. Po śniadaniu możemy pojechać do
jakiegoś salonu.
- Nie, ty to zrób.
- Ja? Dlaczego ja? – dziwię się jego nietypowej
zachciance.
- Bo ufam tylko tobie, Vee. Nikomu innemu – szepcze.
Ujmuje mnie jego szczerość. Długo go tego uczyłem.
- Mimo to uważam, że w profesjonalnym salonie…
- Zaryzykuję – uśmiecha się, przerywając mi po raz
kolejny.
- No dobrze. Tylko później proszę nie mieć do mnie
pretensji – ostrzegam chłopaka.
Przynoszę kuchenny stołek i każę księciu usiąść. Celowo
odwraca się od lustra twierdząc, że woli niespodziankę. Jego włosy są proste i
prawie białe. Sięgają aż do łopatek. Mały aniołek… Zawsze mi się wydawało, że
lubi je takimi, jakie są. Nie rozumiem skąd w nim ta nagła potrzeba, by pójść z
moje ślady. Wszystko się zmienia… Z początku chcę go zapytać jeszcze raz, czy
jest pewny, lecz widząc ekscytację, malującą się na jego twarzy, nie robię
tego.
W czasie całej operacji zrelaksowany Eryk dzieli się
ze mną różnymi pomysłami, które jego zdaniem powinniśmy wcielić w życie.
Jeszcze kilka miesięcy temu nie był tak śmiały. Wszystko musiałem z niego
wyciągać. Tymczasem teraz… To zupełnie inna osoba. Przede wszystkim jest
silniejszy psychicznie. Nie chowa się za moimi plecami. Coraz częściej
proponuje własne rozwiązania. Genialne rozwiązania… Nie martw się, książę.
Wspólnymi siłami wyprostujemy te kręte ścieżki. Jeszcze o tym nie wiesz, lecz
moim celem jest nie tylko ukrócenie korupcji, czy zemsta na Alanie. Zrobię z
ciebie króla…
- Gotowe – zdejmuję jasnobłekitny, frotowy ręcznik z
jego ramion i podaję okulary, które od razu zakłada. Chłopak wstaje ze swojego
miejsca i przegląda się w lustrze.
- Wyglądam zupełnie inaczej – z zaskoczeniem odkrywa
uroki krótkich włosów.
- Czy nie o to chodziło? W tej fryzurze nawet
rodzina by pana nie poznała – zapewniam go.
- Nie będę się z nimi spotykał aż do ukończenia studiów!
– wpada w panikę na samą wzmiankę o powrocie do królestwa.
- Panie Johnes… - zaczynam delikatnie, nie chcąc go
niepotrzebnie straszyć. – Obawiam się, że nie będziemy mieli innego wyjścia. Musimy
tam wrócić. Zaplanować kolejne posunięcia, wybrać ludzi. Proszę się nie bać.
Nie nastąpi to dziś, czy jutro – kładę mu ręce na ramionach, by nie uciekał
wzrokiem od własnego odbicia. – Jest pan inną osobą niż przedtem. Jest pan
silny, ale przede wszystkim przebiegły. I ma pan mnie. Z pana inteligencją i
moimi kontaktami, zmienimy historię świata – uśmiecham się, by dodać mu otuchy.
- Historię świata…? Jestem tylko tchórzem, który boi
się własnego cienia – dołuje samego siebie, wpatrując się w podłogę.
- Tchórz nie opracowałby strategii i nie zaczął
skupować akcji. Zaszyłby się w jakiejś dziurze lub pozwolił się zabić. Tak
długo, jak pan oddycha, zawsze jest nadzieja. Zawsze. A my skorzystamy z każdej
sposobności, by pokonać wrogów. Jednak najpierw pojedziemy na małą wycieczkę.
Wczoraj przywieziono mojego vipera… - rozpiera mnie duma na samo wspomnienie o
moim „dziecku”.
- Naprawdę? – jego oczy momentalnie się
rozpromieniają. Nasłuchał się ode mnie różnych historii, związanych z tym
samochodem… Odnoszę wrażenie, że stał mu się równie bliski, jak ja.
- Jeśli przeżyje pan nocne wyścigi, przeżyje pan
wszystko – obiecuję mu.
- Gdy ty o tym mówisz, to brzmi realnie, ale…
- Nie ma żadnego „ale”. Ponoć na obrzeżach miasta
sprzedają niesamowity tort truskawkowy. Sprawdzimy? – w jego oczach odżywają
błyszczące iskierki.
- Pojedziemy tam viperem? – dopytuje.
- Pierwszy klient zawsze dostaje jedną porcję
gratis… - kuszę.
- Jest za siedem szósta. Nie zdążymy – zerka na
tarczę swojego zegarka.
- Zdążymy, zapewniam pana, że zdążymy… - sięgam po
swoją kurtkę i puszczam chłopaka przodem. – W siedem minut nie tylko kupimy
ciasto, ale i wrócimy do domu…
***
Uwięziony z mieszkaniu z obrażonym Brandonem, ćwiczę
wysublimowaną sztukę cierpliwości. Ludziom Adama nie udaje się dowiedzieć
niczego konkretnego, zmuszając nas tym samym do pozostania na miejscu.
W towarzystwie innej osoby, cieszyłbym się w takiej
opcji. Jednak w obecnej sytuacji… Przecież to nie moja wina, że chłopak nie zna
się na żartach. Wydawało mu się, że spełnię jego erotyczną zachciankę tylko dlatego,
że postraszy mnie wujkiem? Ma pecha. Nie wiem, co oznacza „strach”. Wyzbyłem
się go razem z innymi, zbędnymi uczuciami w chwili, gdy zamordowano mego brata.
Ten malec był dla mnie wszystkim. Codziennie pilnowałem matki, by nie piła i
nie ćpała w ciąży. Nie protestowała, gdy zabrałem noworodka i odszedłem. Ponoć
zmarła jakiś czas później.
Choć starałem się jak mogłem, by dziecko miał w miarę
normalny dom, nie zapewniłem mu najważniejszego – bezpieczeństwa. Pierwszy i
ostatni raz zawiodłem. Do teraz pamiętam zapach krwi i prochu, który unosił się
w kuchni nad ciałami. Czteroletni malec, schowany za plecami opiekunki…
Cholerny zwyrodnialec nie zostawił po sobie żadnych śladów, poza niewielkim,
złotym sztyletem. Nie udało mi się ustalić jego pochodzenia. Nie szkodzi. Mam
czas. Prędzej czy później nasze drogi znowu się skrzyżują, a wtedy…
- Nie chcę! Nie chcę! Nie zabijaj…! Nie zabijaj mojej
mamy! – krzyki Brandona odbijają się od pustych ścian. Od czasu, gdy go
odrzuciłem, zaczął śnić koszmary. Zrezygnowany kieruję się do jego pokoju.
Spóźniłem się. Już nie śpi. Łka cicho w poduszkę. Nie będę go pocieszał. To
rodzaj bólu, który tylko i wyłącznie czas jest w stanie ukoić. Bezszelestnie
wycofuję się na korytarz i przymykam drzwi.
Mniej więcej po dwóch godzinach rudowłosy decyduje
się opuścić swoją kryjówkę. Wyciąga z lodówki butelkę wody i siada obok mnie na
sofie. Odkręca zakrętkę, po czym pociąga kilka łyków. Ma spuchnięte oczy i
dłonie nieco mu drżą. Nieśmiało opiera głowę o moje ramię licząc na to, że go nie
odepchnę. Nie reaguję. Pozwalam mu tak trwać przez kilka minut, aż decyduje się
przerwać cieszę.
- Wujek dzwonił? – pyta schrypniętym głosem.
- Nie.
- To dobrze. Nie chcę stąd wyjeżdżać – nieświadomie
zaciska dłonie na plastiku, wgniatając go. Zabieram mu jego „ofiarę”, by się
nie oblał i odkładam na stolik.
- Nie mamy na to żadnego wpływu – odpowiadam zgodnie
z prawdą.
- Nie przeszkadza ci takie życie? – unosi na mnie
wzrok. – Wypełnianie cudzych poleceń, czekanie na telefon, zabijanie… - ostatni
wyraz wyszeptał tak cichutko, że ledwo go usłyszałem.
- Jeszcze nikogo nie zabiłem – mierzwię mu i tak
dość mocno potarganą czuprynę.
- Jeszcze – powtarza po mnie. – A jeśli będziesz
musiał to zrobić? Jeśli oni znowu po mnie przyjdą, to…
- To wtedy zrobię to, co należy do moich obowiązków
– ucinam temat, wstając. – Przecież wiesz kim jestem i czym się zajmuję.
- Nie chcę, żebyś zabijał. Mam już dość śmierci –
spuszcza głowę i podciąga kolana bliżej klatki piersiowej.
- Właśnie dlatego masz wypełniać moje polecenia. Czasami
decydują ułamki sekund. Z resztą nie musze ci tego mówić. Twój ojciec był
komendantem policji, więc…
- Zupełnie mu na mnie nie zależało! – wybucha
gwałtownie. – Żył tylko pracą. Nie miał czasu na rodzinę. Liczyły się tylko
kolejne sprawy, handel narkotykami, przyciskanie świadków! Nie masz pojęcia jak
bezwzględny i okrutny… - nagle przerywa, jakby zdał sobie sprawę, że powiedział
za dużo. – Te dowody, które zniknęły. Cieszę się, że ktoś je zabrał – zaczyna
się gorzko śmiać. – Wyobrażam sobie jego bezradną minę. Poświęcił tyle wysiłku,
by wpakować kilku kolesi do paki, a teraz jego oddani koledzy będą ich musieli
wypuścić… - śmieje się przez łzy. Wracam na sofę i siadam obok niego. Brandon
wtula się w moją klatkę piersiową i zaczyna płakać. – Chcę, żeby wrócili… Żeby
było jak dawniej… Zostałem sam…
- Nie jesteś sam. Masz rodzinę. Oni się tobą
zaopiekują – staram się go uspokoić, choć jednocześnie dobrze wiem, że kiepski
ze mnie pocieszyciel.
- Nie chcę mieszkać z wujem Adamem! On jest zły!
Jest takim samym bandytą jak ci, z którymi walczył ojciec! Błagam, nie jedźmy
do Kanady! – jego drobnym ciałem wstrząsają niekontrolowane dreszcze. Żal mi
go, lecz zlecenie to zlecenie. Decyduję się milczeć i pozwalam chłopakowi
płakać do woli. Może przyniesie mu to ulgę, a może poczuje się jeszcze gorzej…
To nie ja podejmę decyzję dotyczącą jego przyszłości.
Czas płynie tak wolno. Kolejna lekcja cierpliwości…
Czekam, aż oddech rudzielca staje się równomierny, a potem ostrożnie biorę go
na ręce i zanoszę do jego pokoju. Kiedy porządnie się wyśpi, będzie mu łatwiej
nabrać dystansu.
- Nie odchodź… - łapie mnie za rękę, gdy układam go
na pościeli. – Zostań ze mną – żebrze.
- Śpij, potem porozmawiamy – próbuję się odsunąć,
lecz on jest szybszy. Przyciąga mnie bliżej zmuszając, abym usiadł obok.
- Brandon…
- Błagam, nie zostawiaj mnie… Nie ty… - Widząc jego
zbolałe spojrzenie, nie potrafię mu odmówić.
- Posuń się – niechętnie poprawiam poduszkę i kładę
się na łóżku. Jestem nieco spięty, lecz jemu to zupełnie nie przeszkadza.
Ponownie wtula się we mnie, ciasno obejmując.
- Vee… Przepraszam za tamto – mamrocze sennie.
- Nie ma sprawy – przeczesuję jego włosy palcami.
- Gniewasz się na mnie?
- Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Od teraz będę grzeczny, zobaczysz – wciska twarz w
zagłębienie mojej szyi. – Zrobię, co zechcesz… Wszystko…
- To się jeszcze okaże – studzę jego zapędy. Nasza
podróż byłaby znacznie prostsza, gdybym mógł nad nim zapanować. Być może
wreszcie jest szczery i pozwoli mi robić to, do czego zostałem zatrudniony.
- Kocham cię, Vee… - mruczy, zasypiając.
„Kocha”? Na dźwięk tych słów mam ochotę zerwać się z
miejsca i uciekać w popłochu. Nie mogę tego zrobić z bardzo prozaicznego powodu
– śpiący nastolatek owinął się wokół mnie, uniemożliwiając wykonanie
jakiegokolwiek ruchu. Świetnie. Tylko tego mi brakowało…
Przez większość nocy nie mogłem zasnąć. Nie
przeszkadzało mi nadmierne ciepło, czy „uwięzienie” przez mojego podopiecznego.
Szczeniak jest bliski załamania nerwowego. W takim stanie nie trudno zobaczyć
coś, czego nie ma… Źle zinterpretował moją troskę i teraz wydaje mu się, że to
miłość.
Moje przemyślenia przerywa ciche wibracje.
- Moi ludzie sprawdzili teren. Jest czysto. Możecie
jechać dalej – Adam nie lubi tracić zbędnego czasu na konwenanse.
- Jesteś pewny? – dopytuję. – Brandon przechodzi
mały kryzys…
- Poradzisz sobie, prawda – mężczyzna dość szybko
okazuje mi swoje zniecierpliwienie.
- Nie mam innego wyjścia.
- Zrób wszystko, by dojechał do Kanady. Wiem, że
dzieciak bywa trudny, ale to mój jedyny krewny, dlatego postaraj się jakoś go
do siebie przekonać. Znamy się od dawna. Dobrze wiem, jaki potrafisz być
czarujący, gdy się nieco postarasz.
- Robię to cały czas, wierz mi – odpowiadam cierpko,
wspominając nasze poprzednie rozmowy.
- Uważajcie na siebie. Odezwę się wkrótce - rozłącza się. Gdy odkładam telefon do
kieszeni, niebieskooki unosi powieki i posyła mi zagadkowe spojrzenie.
- Nadal tu jesteś… - uśmiecha się do mnie.
- Lepiej się czujesz? – pytam, próbując wybadać w
jakim jest stanie.
- Dużo lepiej – łasi się do mnie, jakby był kotem. –
Dziękuję.
- Twój wujek każe nam ruszyć dalej – zaczynam ostrożnie.
- Jeszcze pięć minut, dobrze? Chcę się tobą
nacieszyć…
- Przecież cały czas jestem obok.
- To prawda, ale chwile takie jak ta, gdy mam cię
naprawdę blisko… - chichocze, próbując dosięgnąć moich ust.
- Brandon, prosiłem cię… - warczę, wyswobadzając się
z jego objęć.
- Bez śniadania robisz się nieznośny. Mam coś
przyrządzić, czy zjemy po drodze? – chłopak kładzie się na brzuchu i wpatruje
we mnie intensywnie, jakby próbował wwiercić się we mnie chabrowym laserem,
ukrytym w jego pięknych oczach.
- Wolę nie ryzykować. Nie zdziwiłbym się, gdybyś
spróbował mnie otruć – kpię, rzucając z niego poduszką.
- Wiesz, wujek w jednym miał rację – jego słowa
powstrzymują mnie przed wyjściem z sypialni.
- Tak?
- Mógłbyś się bardziej starać i częściej pokazywać
swoją prawdziwą twarz.
- Moje prawdziwe co? – zaczynam się śmiać, zaskoczony
jak szybko mnie przejrzał.
- Kocham cię, Vee – zeskakuje z łóżka i cmoka mnie w
policzek. – Będę gotowy za pięć minut.
Mijają cztery dni, odkąd mój podopieczny przeszedł
całkowitą transformację. Jest miły, grzeczny, ale przede wszystkim posłuszny.
Nie wykłóca się o każdy drobiazg. Przestał być złośliwy i zadziorny. Za to
bezustannie wpatruje się we mnie rozanielony.
- Przestań – karcę go, nie odrywając wzroku od
szyby.
- Jesteś taki pewny siebie, a peszy cię moje
niewinne spojrzenie? – pyta, podpierając głowę i próbując okiełznać rude loki,
które rozwiewa mu wiatr. Brandon bardzo chciał, abyśmy przejechali się autem z
otwieranym dachem. Postanowiłem ulec jego prośbie, ponieważ już jutro mój
człowiek przywiezie prototyp vipera, który ulepszam od pewnego czasu.
- Uważasz, że jestem speszony? – zerkam w jego
stronę. Jego piegowata twarz od razu rozjaśnia się uśmiechem.
- Uważam, że jesteś cudowny. I mało wymagający. To
mi się w tobie podoba – sięga po torebkę cukierków, które kupiliśmy na stacji
benzynowej. – Chcesz? – podtyka mi na wpół roztopiony karmelek.
- Nie, dziękuję.
- Widzisz, właśnie o tym mówię. Masz świetny
refleks, choć niewiele śpisz. Jesteś naprawdę niezłym kierowcą, a w dodatku
zostawiasz mi wszystkie słodycze – rozmarza się, wymownie oblizując palce. Ten
drobny gest sprawia, iż mój wzrok zatrzymuje się na nim o sekundę dłużej, niż
powinien. – Jednak masz ochotę, prawda? – ponownie podsuwa mi cukierka.
- Przestań. Te sztuczki na mnie nie działają.
- A co na ciebie działa, Vee? – szybko podchwytuje
temat. – Co sprawia, że twoje serce bije szybciej?
- Samochody – rzucam bez zastanowienia.
- No tak, mogłem się tego spodziewać… – udaje lekko
obrażonego. – A miłość?
- Nie ma czegoś takiego – prycham gniewnie.
- Nie kłam. Całowałeś się ze mną, więc wiem, że
potrafisz być bardzo namiętny – ponownie wraca to tematu, o którym jak
najszybciej obydwaj powinniśmy zapomnieć.
- Namiętność i miłość to dwie zupełnie różne sprawy.
Jesteś jeszcze młody, dlatego nie rozumiesz.
- Rozumiem lepiej, niż ci się wydaje – dumnie unosi
podbródek w górę. – Może i jestem młody, ale doświadczyłem wielu…
- Zatrzymamy się tu na obiad – przerywam mu, zjeżdżając
z szosy w kierunku niewielkiego baru. – Masz się trzymać blisko mnie i nie
rozmawiać z obcymi – przypominam żelazne zasady, od których nie ma odstępstw.
- Jak chcesz – chłopak szybko radzi sobie z
rozczarowaniem. Nie jestem specjalnie głodny, lecz wiem, że w takich miejscach
uwagę Brandona absorbują towarzyszący nam ludzie, których bacznie obserwuje.
Nie czuje się pewnie wśród obcych. Przygląda się zarówno kilku mężczyznom i
kobiecie. Komentują wyniki ostatniego meczu, racząc się stekami i popijając
lemoniadę. Co jakiś czas ich uwagę pochłania niewielki telewizor, na ekranie
którego kilku sportowych komentatorów tłumaczy widzom niuanse ostatniego
spotkania. Ponoć gracze faworytów dali ciała, podkładając się nowicjuszom.
Amerykański football nigdy mnie nie interesował. Nie mam też ochoty na
hamburgera, którego zamówiłem. Moim jedynym celem było odwrócenie uwagi
Brandona, co świetnie mi się udaje. Chłopak zaczyna rozmawiać ze mną o sporcie.
Opowiada mi również kilka historyjek dotyczących jego liceum. Słucham go bardzo
uważnie, celowo zadając coraz więcej pytań, by nie przestawał mówić.
Po kilku godzinach jazdy, udaje się nam w końcu
dotrzeć do niewielkiego pensjonatu, prowadzonego przez uroczą, starszą panią,
która nieco niedosłyszy. Nasza gospodyni częstuje nas domową zupą kukurydzianą oraz chlebem, który rano upiekła
jej córka. Stosuję tę samą sztuczkę i bardzo szczegółowo wypytuję staruszkę o
jej zmarłego męża, który zginął w czasie wojny w Wietnamie. Niektóre z pytań
muszę powtarzać po kilka razy, co tym bardziej irytuje znudzonego Brandona.
Kobieta jest pewna, iż rudzielec jest moim synem. Nie wyprowadzam jej z błędu.
- Wybrałeś bardzo dziwaczne miejsce – błękitnooki siada
na starym, drewnianym łóżku, podziwiając piętrzący się stos poduszek.
- Nie lubisz różyczek? – wskazuję na kwiatowy wzór
poszewek, który jest wiernym odwzorowaniem tapety, nadając całemu wnętrzu dość
zabawny klimat.
- Daj spokój, to dobre dla dziewczyn! – oburza się. –
Tu jest jak w domku dla lalek. Porcelana, zdjęcia jej męża i wnuków… Wolałem,
gdy nocowaliśmy w motelach.
- Te rzeczy mają duszę – bronię skarbów starszej
pani. – Poza tym w żadnym motelu nie znajdziesz równie miękkiego materaca –
rzucam się na posłanie.
- Vee, nie sądzisz, że to trochę nie fair?
- Twoje łóżko jest takiej samej wielkości, więc nie
marudź – odgaduje jego myśli, moszcząc się wygodniej na puchowej pierzynie.
- Nie o tym mówię. Przecież to jej dom – szepcze poruszony.
– Nie podoba mi się, że sąsiadujemy przez ścianę z obcą osobą, która pewnie nas
podsłuchuje.
- W motelu również sąsiadowaliśmy z obcymi ludźmi. Nie
narzekałeś z tego powodu – wypominam mu.
- To prawda, ale ja… - rumieni się lekko, dobierając
dalsze słowa. – Ja chciałbym… Znaczy myślałem, że my… No wiesz… Lubię z tobą
spać w tym samym pokoju, ale wiedząc, że ona jest obok, czuję się nieco
skrępowany – tłumaczy mi zawile.
- Brandon… Gdyby pani Miller wiedziała, jakie
zboczone pomysły zatruwają twoje myśli, pewnie wysłałaby cię do kościoła na nocne
czuwanie! – drażnię się z nim.
- Nie o tym myślałem! – czerwieni się jeszcze
bardziej. – Jak mam zasnąć wiedząc, że tuż za ścianą czai się babcia w
staromodnej koszuli?! Powiedziałeś jej, że jedziemy zwiedzać rodzinne strony. A
jeśli sprowadzimy kłopoty na jej dom?
- Nic się jej nie stanie. Masz na to moje słowo –
mój ton powinien pozbawić go dalszych wątpliwości.
- A jeśli przyśni mi się coś złego i zacznę
krzyczeć?
- Obudzę cię. Nie martw się.
- Mogę z tobą spać? – wreszcie przechodzimy do
rzeczy.
- Nie.
- No nie bądź taki! Przecież to dla jej dobra.
Obiecała ci maślane ciasteczka na śniadanie. Chyba nie chcesz jej denerwować,
co? W jej wieku niepotrzebny stres…
- Moja odpowiedź nadal brzmi nie, więc przestań snuć
niedorzeczne teorie i kładź się.
- Vee,
mógłbyś choć raz przestać udawać dupka i pomyśleć o innych.
- Masz mnie za naiwnego? Zbyt wiele razy próbowałeś
tej sztuczki…
- Tym razem jest inaczej, przecież wiesz! Zmieniłem
się i…- zaczyna krążyć nerwowo po pokoju, zdradzając swoje zdenerwowanie. – No dobrze,
może na początku serio tego chciałem, ale teraz… Seks zszedł na dalszy plan i
wcale go nie chcę, a ty?
Czy mam ochotę kochać się z Brandonem? Hmm… W sumie
mógłbym to zrobić. Nawet jeśli nie jest doświadczony, wystarczyłoby kilka drobnych
podpowiedzi i mogłoby być naprawdę miło. Jednak nie od dziś wiadomo, że
mieszanie przyjemności z obowiązkami zwykle nie kończy się happy endem…
- Nie tak, jak maślanych ciasteczek pani Miller. Radzę
ci wziąć zimny prysznic, bo nic tego nie będzie – unoszę się nieco do góry i
wskazuję mu drzwi łazienki.
- Dobra, jak chcesz! – wkurza się na mnie, ściągając
buty i rzucając je na środku pokoju. – Ciesz się swoimi ciastkami, starociami,
kwiatkami i czym tam chcesz! – kończy się rozbierać i gasi światło.
Przez dłuższy czas nie ruszam się ze swojego
miejsca. Mały krzykacz kręci się nieco na łóżku, aż w końcu zasypia. Spoglądam
na zegarek. Dochodzi pierwsza. Robię się senny. Jednak zanim zasnę, upewniam
się, że drzwi od pokoju są zamknięte na klucz. Blokuję również klamkę krzesłem.
Jeśli Brandon spróbuje je przestawić, przewróci się.
Ciepła woda oraz miękka pościel kuszą mnie
niemiłosiernie. Choć nie tylko one. Para smutnych, wpatrzonych w mrok oczu, próbuje
wyśledzić każdy mój ruch. Udawał, że śpi… Jeśli czegoś nie zrobię, obydwaj
będziemy mieli noc z głowy. Niewyspany nie zdołam się cieszyć przejażdżką moim
maleństwem… Szlag by to wszystko trafił!
- Zmieniłeś zdanie? – pyta, gdy odkrywam kołdrę i
kładę się obok.
- Nie robię tego dla ciebie, lecz dla siebie.
- Dla siebie? Myślałem, że teraz to ja jestem dla
ciebie najważniejszy… I nie musisz blokować drzwi. Nie będę uciekać. Nie chcę
skończyć jak rodzice.
- Rano ktoś tu przyjedzie i przywiezie coś, na co od
bardzo dawna czekałem – wtajemniczam go w swoje plany, odwdzięczając się tym
samym za jego szczerość.
- Kolejna dziewczyny? – od razu markotnieje.
- Jesteś zazdrosny – czuję niekontrolowany przypływ
satysfakcji, wypowiadając na głos to stwierdzenie.
- Nie – burczy obrażony, po czym zmienia ułożenie
ciała, by maksymalnie się ode mnie odsunąć. – Możesz sypiać z kim chcesz.
Zupełnie mnie to nie rusza…
- To dobrze, bo moja miłość zostanie z nami na
dłużej – podsycam w nim niepewność, dobrze się przy tym bawiąc.
- Zostanie? Co przez to rozumiesz?
- To, co powiedziałem. Śpij już – zamykam oczy.
Wyraźnie czuję, że korci go, by coś jeszcze dodać,
lecz rezygnuje z tego pomysłu. Chyba rzeczywiście się zmienił. Przedtem zadręczałby
mnie pytaniami, a teraz – jest potulny, niczym baranek. Uśmiecham się do siebie
na myśl o jutrzejszym poranku. Viper i ja… Nareszcie razem…
Ryk silnika, pęd koni mechanicznych… Dotyk miękkiej
skóry pod palcami… Wyciągam dłoń, by musnąć kierownicę, lecz nie mogę ruszyć
ręką. Co do...?
- Nie robił bym tego na twoim miejscu – do moich
uszu dobiega złowieszczy szept. – Przywiązałem cię do łóżka i zamierzam
wykorzystać…
Tak jak mnie rozbawiło to nocne czuwanie, tak teraz muszę przyznać, że to jest myśl ! I klęczenie na grochu dorzucić !
OdpowiedzUsuń*chociaż z drugiej strony to szacun dla młodego, za dążenie do celu :)
Ślepe O.
Może powinienem brać z niego przykład :D O byciu grzecznym mogę tylko pomarzyć :D
UsuńTwój Kitsune
Ten rozdział był cudowny :D Przeczytałam go 3 razy! Brandon... takiego zdeterminowanego człowieka to ja jeszcze nie spotkałam:D
OdpowiedzUsuńAle chwila! Czemu Vee był taki smutny gdy na początku rozdziału wspominał rudzielca? To nie wróży nic dobrego... :(
Wegi
Chłopak przywiązał Vee do łóżka, a Ty narzekasz? Oczywiście, że to nie wróży nic dobrego. Vee się wścieknie :D
UsuńTwój Kitsune
Ja się cieszę jak nie wiem! Ale mam przeczucie, że rudy długo nie pożyje...
UsuńWegi
Ps. Zdradzisz mi czym go przywiązał? :D
Pożyje czy nie, cieszmy się chwilą :D
UsuńTwój Kitsune
PS Zgadnij... :)
Haha, może pociął prześcieradła w paski i zrobił prowizoryczną linę? :'D
UsuńWegi
Nie, ale to też jest niezły pomysł :)
UsuńTwój Kitsune
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma! :3
UsuńWegi
No no Vee jak mogłeś się tak dać złapać? Aż tak zmęczony był że nie poczuł gdy pewna osóbka go wiązała? ^^
OdpowiedzUsuńWszystko ma swoje wytłumaczenie :D Może Vee jest masochistą? Wkrótce się dowiemy :)
UsuńTwój Kitsune
A ja myślę, że on się mu tak dał specjalnie związać :D
UsuńZobaczymy, zobaczymy :)
UsuńTwój Kitsune
Nie, no Vee dał się tak podejść. Zmęczenie jednak jest bezlitosnym nauczycielem... :) MB
OdpowiedzUsuńBiedny Vee... Chociaż wcale nie jest mi go żal :D
UsuńTwój Kitsune
Genialny rozdział :) Vee taki nieostrożny...albo naprawdę lubi to :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się jak Vee opiekuje się Erykiem. Wtedy jest taki czuły...
P.S. Czy tylko mi się nie wyświetlały nowe rozdziały jak klikałem na opowiadanie? :( Cały czas pokazuje mi 4 rozdziały i przypadkiem znalazłam 2 kolejne...
Serdeczności
K-chan
Nie wiem, czemu się nie wyświetlają. W każdym razie dziś wieczorem będzie rozdział 7 :)
UsuńTwój Kitsune
Jednak już wiem. Nie dodałem linków :D Leniwy jestem.
UsuńTwój Kitsune
Ale tez słodki i uroczy ;D
UsuńNowy rozdzialik...mrrrrr :D
Serdeczności
K-chan
Chyba za szybko się pochwaliłem, bo jestem w połowie, ale kto wie... Albo wstawię go dziś, albo jutro rano.
UsuńTwój Kitsune
Poczekam :) Na spokojnie :) Ty tez musisz odpoczywać. Dbaj o siebie Lisku :)
UsuńSerdeczności
K-chan
Ahahaha tak! Na to czekałam. No no, Vee. Jesteśmy w dupie, nie? 😹😹 Trzymam kciuki za Brandona.
OdpowiedzUsuńWenyy Lisie
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, Brandon stał się taki grzeczny, och uśpił jego czujność, ale Vee raczej szybko sie uwolni... ale i miło czyta się właśnie o Eryku jak widać już nie przypomina tamtego przestraszonego chłopaka, Vee dał mu siłę... mmm tort truskawkowy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia